Norka wracała ze spotkania z Brenną. Humor jej dopisywał, czas spędzony z przyjaciółką zawsze działał na nią bardzo pozytywnie. Załatwiała kilka drobnych spraw, miała do odebrania zamówienia w okolicznych sklepach, brakowało jej nieco składników do eliksirów. Udało jej się załatwić wszystko, już miała kierować się ku Pokątnej, ku swojej cukierni, tyle, że nie mogło być tak kolorowo, czyż nie? Życie bardzo szybko lubiło przypominać o tym, że zawsze coś się musi spartolić.
Otoczyła ją grupa małolatów, znaleźli sobie bardzo łatwy cel, Figgówna nie należała bowiem do osób, które radziły sobie z zaklęciami ofensywnymi, czy defensywnymi, zdecydowanie wolała tę część magii, którą mogła praktykować w swojej własnej kuchni. Peszek. Nie była w stanie też ich przegadać, nie zadziałał na nich jej urok osobisty, zresztą nie sprawiała też wielkiego oporu, całkiem szybko dała im to, czego od niej chcieli. Nie miała pojęcia do czego mogli potrzebować jej różdżki, wolała o to nie pytać, kto bowiem mógł przewidzieć, jak zareagują na dodatkowe pytania. Młodzież bywała przecież nieprzewidywalna, a ona mimo tego, że była od nich sporo starsza, to nie umiała stawić im oporu.
Na dowidzenia rzucili w nią, a raczej gdzieś przy niej, tuż pod jej nogi, na których jak zawsze znajdowały się niebotycznie wysokie obcasy jakiś swój wynalazek, magiczną petardę? Nie była jeszcze w stanie tego zweryfikować, bo podskoczyła wystraszona głośnym dźwiękiem. Nie wylądowała na dwóch nogach, to byłoby zbyt proste, zamiast tego jej tyłek znalazł się na ziemi, a właściwie to nie tylko tyłek, a cała ona. Nie podniosła się zbyt szybko, obserwowała jak zioła, które kupiła chwilę wcześniej rozsypują się po uliczce. Była zła, że dała się podejść dzieciakom, nie miała w tej chwili różdżki, jej zakupy właśnie zaczynały zdobić bruk, a tyłek zaczynał ją boleć. Co za gówniane popołudnie. Spoglądała na chodnik, póki co nawet nie próbując się podnieść, musiała chwilę odsapnąć, oparła się o ścianę kamienicy, która się za nią znajdowała.