31.05.2025, 21:37 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.05.2025, 21:38 przez Alastor Moody.)
Alastor i Eden po północy
Faza III - Moment kulminacyjny
Faza III - Moment kulminacyjny
Nie było już śmiechu, nie było żartów, nie było zaczepek.
Było piekło. Zło pożerało wszystko, ich podeszwy zatapiały się w popiele jak w śniegu.
Stali w ogniu, w bezpiecznym punkcie Pokątnej, ale wokół rozlewały się płomienie – bruk pękał pod żarem rozkładającej jedną z kamienic na kawałki i Alastor oniemiał, bo nigdy czegoś takiego nie widział. Języki lizały połamane, popękane latarnie, z okien buchał dym. Najgorszy był jednak smród. Nie chodziło tylko o ten cholerny dym, chodziło o smród – smród krwi, zaklętego popiołu i czarnej magii. Na Merlina! Widział w swoim życiu wiele, ale to wykraczało poza ludzkie pojęcie – walczył z największymi skurwysynami, jakich widział ten świat, ale widok młodzieńca z ciałem wykręconym w groteskowej pozie, którego minęli kilka minut temu, wżarł mu się już w umysł i rozrastał tam jak rak.
– Jeśli my tego nie powstrzymamy, nikt tego nie zrobi – warknął, głosem zachrypniętym od sadzy i narastającej wewnątrz furii. Wiedział, że musi ją opanować – gniew napędzał czary tym, czym się czarów napędzać nie powinno, ale jak człowiek miał powstrzymać wyciekającą z niego żółć, kiedy wydarzyło się tutaj tyle zła. W tych oparach ktoś krzyczał, krzyczał i krzyczał – a on dwie sekundy za długo wpatrywał się w nadpaloną zabawkę dziecka i porzucony but, modląc się w duchu o to, że ktokolwiek z tym maleństwem stąd uciekł, był bezpieczny.
Poświęcił całe swoje życie temu, żeby ludzie nie musieli się bać. Każda decyzja, jaką podejmował w swojej smutnej jak pizda biografii, była dyktowana poprawianiem warunków cudzych żyć. Urodził się i żył jak wykonawca woli rodziny, którą wykuto po to, aby chroniła słabszych przed wpływem tego, na co teraz patrzył i miał ochotę się załamać, poddać – ale bohaterowie nie mogli dawać się złamać, tak?
Imię siostry dudniło mu w głowie jak sztorm, skrajny lęk, że spotka ją – tak jak tego chłopaka – bez ducha, powykręcaną jak szmacianą lalkę po upadku z wysokości, wprawiała go w stan, który przypominał mu półsen. Zaczynał działać automatycznie.
– Bierz różdżkę, Eden – powiedział, dobywając swojej, aby wymierzyć swoją w najbliższy budynek, rozgrzany jak piec, buchający im w twarz falami gorąca. To brzmiało jak... rozkaz. I wypowiedział te słowa bezwstydnie. – Gasimy tyle, ile damy radę – poinformował ją i niekoniecznie dawał jej przestrzeń na sprzeciw lub tchórzostwo.
I kiedy próbował rozproszyć magię napędzającą liczne podpalenia, wyglądał na stanowczego, na pewnego siebie. W reakcji obronnej na zniszczenia wokół, do życia budziła się jego gorsza, markotna strona – wieczny krytyk wszystkiego wokół, wymierzający otoczeniu cios za ciosem.
Rzut PO 1d100 - 29
Akcja nieudana
Akcja nieudana
Niestety dla Malfoy, zapowiadało się na to, że ten paskudny okrutnik, który właśnie rozkwitał, nie dawał rady żywiołowi – a to podburzy go jeszcze mocniej. Fasada budynku zaczęła pękać.
fear is the mind-killer.