Działał na intuicji, a kiedy działo się coś nie tak to były dwie opcje - zręcznie zmienić temat, pozwolić mu umrzeć, albo pociągnąć go w potrzebie zrozumienia. Oj tak, bo chciał pociągnąć temat. Dlaczego. Czemu tutaj pojawił się ten negatyw i odpowiedź tak dziwna, że Laurenta umysł zrobił fikołek i nie zajarzył, że przecież to można potraktować jako żart: Włochy -> włosy -> pachy. Więc przeskoczyło to do czterech mórz, które otaczały to miejsce i... nie pytał dalej. Cóż, złamany nos przez własnego kuzyna ciągle skutecznie mu przypominał, że czasami się najlepiej zamknąć.
- Katedry w Durham... - Być może były tam jakieś katedry warte zastanowienia, zwrócenia na nie uwagi - były takie ładne, że Edge je wymienił? Na chwilę jednak całe to wakacyjne zastanowienie musiało zaczekać. Żadne wakacje chwilowo nie równały się z własną jaskinią z kawałkiem morza. Ot jak niewiele selkie do szczęścia było potrzeba. Czy przesadą byłoby powiedzenie, że jego myśli powędrowały dalej? Do tego, jakby to było mieć pod wodą, morzem, dom. Zbudowany dookoła tego lazuru. Jak ciężkie byłoby to do wykonania? Widział już, jak mieszkali trytoni, ale oni nie mieli potrzeby wypływania na ląd. Poza tym... poza tym jakby przyjmował gości? Wizja tak samo bajkowa jak te wizje rycerza, co przyjedzie do wieży na swoim koniu. Dopłynął do nich, ale je zaraz odsunął. Nie chciał zniknąć z tego świata, a przecież mając budynek między szumiącymi falami równie dobrze mógł porzucić ludzką skórę i zostać już w tej foczej.
- Bardzo! - Odparł bardzo ekspresywnie jak na niego, nawet trochę głośniej. Pusta kula wypełniona nagle wyładowaniami energii, które skrzyły, kiedy tylko przyłożyłeś palce do delikatnego szkła. Czuł na swojej skórze tę energię, kiedy Flynn go do siebie przyciągnął. Serce uderzało mu trochę mocniej i zdrowy rumieniec wpełznął na jego twarz, gdy spojrzał na niego z szerokim uśmiechem. Pokiwał głową twierdząco, ugodowo, kiedy pojawiło się zaproszenie do zejścia na ziemię. Pokiwał, ale to było niewykonalne. Może wypowiedzenie tego życzenia złotej rybce na coś by się zdało, albo potarcie lampy dżina - płonne były chyba to nadzieje, bo Laurent unosił się na miękkiej chmurce, choć myślami był poniżej poziomu morza. I tak dał się poprowadzić do tego domu, dopasowując swój rytm kroków do jego - tak całkiem podświadomie.
Podobało mu się wejście do tego domu. Było takie książęce, ale jednocześnie nie przypominało mu zamku w Keswick. Lecz teraz nie o tym - teraz nawet nie zwrócił na to uwagi. Bo weszli i pojawiło się pytanie, które zaprosiło go doodtwarzania własnych kroków w tej rzeczywistości.
- Wieszam płaszcz na wieszak. Jeśli coś ze sobą miałem to zatrzymuję się w biurze, żeby odłożyć tam rzeczy. - Zatrzymał się i spojrzał w lewo, gdzie po tych paru krokach powinien mieć drzwi do swojego malutkiego biura. Ale tutaj tego nie było. - Idę do drzwi tarasowych, żeby je uchylić, albo wypuścić Dumę i Divę, jeśli byli w domu. Karmię je - Tak mogli przejść - prosto do drzwi prowadzących właśnie na taras. - Jeśli wracam po długim dniu lub przejażdżce konnej to idę się umyć. Jeśli nie to od razu idę do garderoby się przebrać. Później... to zależy od pory dnia i roku, nawet pogody. A nawet mojego samopoczucia. Zwyczajowo zajmuję się pracą - na tarasie, albo w biurze. Piję kawę. Gdzieś między to Migotek stara się mnie przekonać, że powinienem coś zjeść. - Uśmiechnął się. - Ostatnio jednak pracy mam mniej. Dlatego idę się przejść po ogrodzie, albo od razu na plażę popływać, żeby tam usiąść albo popływać. Dopiero potem siadam z kawą i gazetą, albo książką, w salonie albo na tarasie. Zanim nastanie wieczór idę z Dumą na spacer, jeśli Alexander jeszcze z nim nie był. Teraz zazwyczaj chodzi z nim Alexander. Więc dopiero siadam do pracy. Nadrabiam korespondencję w biurze. Wieczorem biorę zazwyczaj dłuugą kąpiel, a później kładę się do łóżka i rozkładam nad sobą sztuczne niebo. - Dni potrafiły być różne, bo przecież dopasowywanie ich do grafiku było niezbędne w życiu Laurenta. Spotkania i nie spotkania... ale każdy miał swoje przyzwyczajenia i rytuały. Laurent się w tym nie różnił. Mówił to dość powoli, z zastanowieniem, oglądając surowy dom bez drzwi, prócz tych wyjściowych, z oknami do wymiany. Takie ciche i głuche miejsce, w którym jego słowa niosły się echem, miały swój klimat. - Nie lubię dużych przestrzeni. Przeszkadza mi to w poprzednim domu. Jest wtedy tak... pusto.