• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna Plac i stragany [Jesień 1972] Równonoc Jesienna - Kiermasz (Wątek główny)

[Jesień 1972] Równonoc Jesienna - Kiermasz (Wątek główny)
Czarodziej
Wysoka na 175cm i szczupła kobieta o długich blond włosach luźno okalających nieco podłużną twarz o chłodnej cerze, błękitnych oczach i rubinowych ustach. Ubrana zazwyczaj schludnie i klasycznie w długą spódnicę i pasującą koszulę, którą okrywa tradycyjną szatą. Całość najczęściej w barwach czerni i zieleni z deseniami czerwieni i fioletu oraz kontrastującym eleganckim dodatkiem. Jej uroda idealnie współgra z melodyjnym głosem, bezbłędną dykcją oraz naturalną gracją ruchów. Niezależenie od miejsca i sytuacji sprawia wrażenie jakby zawsze była właściwą osobą we właściwym miejscu.

Ceolsige Burke
#31
03.10.2025, 14:33  ✶  
Prawa dłoń Ceolsige zniknęła w fałdach spódnicy, gdy kramarka zaczęła snuć swoją opowieść. Grzebała w kieszeni przez dłuższą chwilę, a jej palce bezgłośnie przesuwały się po podszewce w poszukiwaniu różdżki. Ukradkiem zerkała na twarz Anthony'ego, obserwując jego reakcje na snute opowiadanie. W końcu, z niemal niedostrzegalnym, cichym westchnieniem rezygnacji, jej dłoń wynurzyła się, dzierżąc smukły kawałek berberysowego drewna. Prosty, oszczędny gest i na czubku różdżki zamigotał niewielki płomyk, który natychmiast przeskoczył na tytoń w cybuchu fajki.

Wsunęła różdżkę z powrotem do kieszeni i zaciągnęła się głęboko. Pierwsze szare kółko dymu, które opuściło jej usta, zostało natychmiast porwane i rozwiane przez chłodny, jesienny zefir. Niespiesznie, kacikiem ust wypuściła jeszcze obłoczek w pogoni za nim.

Słuchała opowieści dziewczyny, a jej twarz wyrażała zachęcające, uprzejme skupienie. Stała w swobodnej pozie, obejmując się lewą ręką w pasie, podczas gdy prawa, zgięta w łokciu, luźno podtrzymywała cybuch fajki między palcem wskazującym a środkowym. Jej wzrok spoczywał głównie na rozmówczyni, ale co jakiś czas przeskakiwał na Shafiqa, taksując jego postawę i wyraz twarzy. Kiedy ten, z pozornym spokojem, poprosił o dwa opakowania, z ust Ceolsige wyrwało się niemal bezgłośne prychnięcie, ukryte w kolejnym, gęstszym obłoku dymu. Kiedy płacił rozejżała się ponownie, szybko, ukradkowo po mijających ich twarzach. Spojżeniem nie do odróżnienia od zwykłego rozbiegane spojżenia kogoś, kto czeka w kolejce.

Gdy Anthony zwrócił się do niej z propozycją, wyjęła fajkę z ust. Uprzejmy uśmiech nie zniknął z jej twarzy, ale błękitne oczy nabrały nagle ostrości i niemal namacalnej czujności. Delikatnie skineła głową na znak uprzejmej zgody.

— Z przyjemnością, panie Shafiq. Znajduję propozycję dłuższej rozmowy nader kuszącą, podobnie jak możliwość złożenia wieńca w pańskim towarzystwie. — odparła, a jej głos, choć stonowany, niósł w sobie nutę życzliwej akceptacji. — Zechce Pan okazać mi odrobinę cierpliwości nim skończę zakupy. Delikatnym gestem dłoni i skinieniem głowy wskazała na stragan z owocami. Treść wskazywała na pytanie, ale było to uprzejme stwierdzenie kurtuazyjnego faktu.

Z tymi słowy odwróciła się z powrotem do kramarki, a jej spojrzenie znów złagodniało.
— To była poruszająca opowieść. W dzisiejszych czasach prawdziwe historie są cenniejsze niż złoto — pochwaliła ją uprzejmie, po czym zniżyła nieco głos, jakby dzieliła się sekretem. — Pamiętaj jednak, że nawet najsłodsze owoce, które wyrosły na popiołach, mogą nosić w sobie gorycz. Nie każdy żołądek jest gotów, by ją strawić.

Na twarzy szybko wyrusł usmiech. Przyjżała się badawczo owocom. - Niemniej wyglądają zachęcająco apetycznie. Zasługują na swoją szansę.

Podeszła bliżej i z namysłem zaczęła przeglądać owoce. Jej palce delikatnie obracały jabłka, ale wbrew pozorom nie szukały tych najpulchniejszych i najmniej uszkodzonych. Przeciwnie, wybierała te, których skórka nosiła najwięcej szarych, matowych smug — pamiątek po popiele, który dał im nowe życie. Robiła to z naturalnością kogoś, kto po prostu wybiera najdorodniejsze okazy na szarlotkę ale czuje spojżenie raz po raz padało przelotnie na kramarkę.

— Dziękuję. Życzę powodzenia w handlu oraz drodze do domu — powiedziała, płacąc należną sumę. Zwiewnie, niemal tanecznym ruchem zwróciła się do Shafiqa, który czekał cierpliwie.
— Dziękuję, że pan zaczekał. Możemy ruszać w drogę. - Drobnym gestem głowy wskazała kierunek i nieśpiesznie ruszyła pomiędzy straganami, w stronę wyjścia z jarmarku.

Postacie opuszczają sesję
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#32
04.10.2025, 20:06  ✶  
Pogoda powoli przestawała pozwalać na chodzenie w porozpinanych płaszczach, a niedawny kaszel groził, że powróci, ilekroć Hannibal wyszedł na zimno z odsłoniętą szyją,
więc chcąc nie chcąc, na kiermasz z okazji Mabon przybył opatulony, w czarnym golfie i brązowej skórzanej kurtce. Buty na grubej podeszwie dodawały mu przynajmniej cal wysokości. Zastanawiał się, czy to już pora na szal, ale ostatecznie zrezygnował. Bez przesady.

Zanurzył się w tłum odwiedzających, w lęk, melancholię i świeże wspomnienie Spalonej Nocy, ale także w uroczyste oczekiwanie i nadzieję - na przychylne spojrzenie Matki, albo może na to, że po tym, co się stało, może być już tylko lepiej. Życie toczyło się dalej, zamknięte w butelkach, zapieczone w ciastach, wrzeźbione i wplecione w rękodzieło, ciepłem dłoni, twardością narzędzi, przetrzebione, ale tym bardziej uparte. Mimo wszystko.

Hannibal wcale się temu nie dziwił. Sam uważał, że doskonale poradził sobie z przeżyciami tamtej nocy, a przecież od dwóch tygodni nurzał się w życiu, desperacko, jakby miało go zabraknąć. Obsesyjnie ćwiczył do nadchodzącej premiery. Tańczył. Umawiał się ze znajomymi. Dokładał wszelkich starań, aby nigdy nie być sam. Nawet mieszkał z przyjacielem, zrządzeniem losu, które było błogosławieństwem przebranym za niedogodność. No i pił - kilka dni temu zorientował się, że właściwie niemal codziennie od Spalonej Nocy. Nie miał pojęcia, jak to się stało.

Na szczęście łatwo było o towarzystwo, będąc Hannibalem Selwynem. Dzisiejszy jarmark opromienił swą obecnością w towarzystwie Jonathana, Jaspera i Mony - zacne towarzystwo, nawet, jeżeli rozmach jarmarku był w tym roku nieco poniżej oczekiwań.
- Myślicie, że to musi być jakaś konkretna świeca, do tego rytuału? To znaczy, bardziej specjalna, niż te zwykłe Mabonowe? - pytanie padło głównie pod adresem Jessiego, na którym młodzieniec zatrzymał wzrok - Ty też chyba potrzebujesz, nie?
Jego własna religijność była mocno okazjonalna, ale skoro trzeba było modlitwy, żeby w domu przestało straszyć, zamierzał się modlić goręcej, niż kiedykolwiek.

Kiermasz z okazji Mabon zwykle obfitował również w kramy z przekąskami i słodyczami, i Hannibal miał nadzieję na pieczone jabłka. Póki co, kupił zapasy orzechów dla Arabeski, słój miodu (za namową Mony) i drugi, marynowanej w korzennych przyprawach dyni piżmowej, który zamierzał podrzucić potajemnie do lodówki Henry'ego, ale jedyne owoce, jakie udało mu się wypatrzyć, były albo całkowicie surowe, albo upieczone… cóż, w stopniu uniemożliwiającym spożycie.
- Suszone to bym jeszcze wziął, ale to chyba trochę przesada… - z powątpiewaniem wziął w palce węgielek, będący kiedyś prawdopodobnie jabłkiem i pokazał go towarzyszom - Muszą być bardzo zdesperowani, skoro usiłują sprzedać nawet takie resztki...
Czarodziej
Less colours but still colorful
Średniego wzrostu (174 cm), lekko umięśniony. Włosy ma w kolorze ciemnego brązu, zazwyczaj schludnie ułożone, z opadającymi na oczy w barwie orzecha laskowego kosmykami. Nos ma lekko zadarty, na słońcu wychodzi mu te kilka piegów, zdobiących jego policzki.

Jessie Kelly
#33
10.10.2025, 16:39  ✶  

Na samym początku miał zamiar olać kiermasz i po prostu zostać w domu. Nie wychodzić z pokoju i przeleżeć prawie cały dzień, z przerwami na jedzenie i spacerami z Benjim. Psiak zdążył odzyskać już swoją przedpożarową energię i ochotę na zabawę, ale Spalona Noc zostawiła coś nawet w nim - kiedy nic się nie działo i wszyscy zajmowali się swoimi sprawami, Benji potrafił zrobić rundkę po całym domu i sprawdzać, czy wszyscy są i nic się nie dzieje. Przechodził z pokoju do pokoju z opuszczonymi uszami i nogami, przez chwilę wpatrywał się w każdego po kolei i po upewnieniu się, że wszystko jest w porządku, dopiero wracał do swojego legowiska i odpoczywał. I bardzo przeżywał moment, kiedy ktokolwiek wychodził do pracy, albo gdziekolwiek indziej.

Ostatecznie jednak pojawił się na kiermaszu z Hannibalem, Jonathanem i Moną, którą kojarzył jedynie jako dziewczynę jednego z braci Electry.

Ostatni kiermasz, na którym był (nawet jeśli wpadł tam tylko na chwilę i szybko zmył się do domu), był o wiele większy i przykro było patrzeć na ograniczony wybór dóbr, ale również na kartki z informacją o celu, na który zostanie przekazana część zarobków. Z drugiej strony nikogo nie powinno to dziwić - od Spalonej Nocy minęło trochę czasu, ale nie oznaczało to, że wszyscy zdążyło wrócić do normy. Ogień został ugaszony, ale zniszczenia nie zniknęły wraz z płomieniami. Zostały, a możliwości naprawienia ich były ograniczone przez czas, pieniądze i ilość ludzi, którzy faktycznie mogli te szkody naprawić. Został strach. Została nieufność. Został żal po stracie. Czy ktokolwiek mógł oczekiwać, że wszyscy będą mieli ochotę i możliwość świętowania?

-Wydaje mi się, że taka normalna powinna też zadziałać, jak się będziesz odpowiednio mocno modlił do Matki - powiedział. -A jeśli będziesz chciał spróbować jakiejś specjalnej świecy, to może nie próbuj tych, które zrobiły ostatnio furorę na Mabon - część ludzi pozytywnie oceniła jakże odważny twór młodego Mulcibera, ale Matka mogłaby nie być zadowolona, że rytuał został odprawiony z pomocą chujoświeczek.

W ich mieszkaniu, na szczęście, nie zalęgło się nic, co próbowałoby zadusić ich w środku nocy, ale ich mieszkanie nie nadawało się do użytku, dopóki nie zostanie odrestaurowane przez kogoś, kto wiedział, co robić. Westchnął.

-Mnie bardziej by się przydał jakiś dobry lekarz - mruknął, przyglądając się wystawionym na sprzedaż rzeczom.

Nie chodziło nawet o kaszel, który powracał co jakiś czas, może nie często i może nie był tak duszący, jak u niektórych, ale przypominał o tamtej nieszczęsnej nocy. Chodziło o głowę - o to, co Vol- Volde- Volb- Ugh! Sami-Wiecie-Kto z nią zrobił. Jak nie mógł nawet na niego nakląć w myślach, a co dopiero wypowiedzieć to na głos. Jakby jego własne myśli były przerażone osobą Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Nie chciał tego. Nie chciał brzmieć, jakby był przerażony. Oczywiście, nie byłby pierwszy, który wyrywałby się do pojedynku z nim, ale nie uciekałby w popłochu, gdyby ON bądź któryś z JEGO ludzi stanął naprzeciw niego. Był w końcu synem Charlotte Kelly i chrześniakiem Jonathana Selwyna. Oboje przekazali mu coś ze swoich charakterów, nawet jeśli nie zawsze było to widoczne.

-Pewnie też byś był zdesperowany, gdybyś był na ich miejscu - powiedział, ze smutkiem patrząc na zwęglone chyba jabłko, prezentowane przez Hannibala.

Sam uważał się za szczęściarza. Jego rodzina nie ucierpiała w czasie Spalonej Nocy i nawet jeśli ich mieszkanie nie nadawało się do użytku, to mieli gdzie się zatrzymać. Wraz z Jonathanem znaleźć i wynieśli nawet kilka rzeczy z mieszkania, których ogień nie zdążył zniszczyć.

-Ale może znajdziemy suszone jeszcze na innym straganie? - mówił bez większego entuzjazmu, patrząc po towarzyszach.


!Strach przed imieniem
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#34
10.10.2025, 16:39  ✶  
Chociaż nie doznajesz żadnych omamów słuchowych, nie jesteś w stanie wydusić z siebie Jego imienia. Kogo? Sam-wiesz-kogo... T-tego, którego imienia nie wolno wymawiać... Tego, który zasiał w ludziach strach.
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#35
13.10.2025, 15:35  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.10.2025, 15:36 przez Jonathan Selwyn.)  
Przechodząc się po zazwyczaj barwnym kiermaszu, Jonathan miał wrażenie, że duch Mabon nie tyle co został nadszarpnięty, a skutecznie wygoniony kijami dostając jeszcze na odchodne miotłą po głowie. I to nie tak, że czarodziej spodziewał się wesołego barwnego kiermaszu, pełnego uśmiechniętych ludzi  i kolorowych dyń, ale... Ale jednak liczył, że atmosfera będzie chociaż odrobinę lepsza. Bo wbrew pozorom pomimo faktu, że Londyn został spalony, jego rodzina znalazła się w niebezpieczeństwie, Jessie wydawał się nieco przygaszony, Śmierciożercy krążyli gdzieś wokół nich, ludzie stracili życia i domy, Anthony go nienawidził, a jego ulubiony szewc z dużą przykrością oznajmił, że nie da rady przyszykować mu na czas stroju na Mabon... Selwyn nie miał tragicznego humoru.
– Myślę, że ostatnio w modlitwach do Matki niektórzy w frustracji już i tak używają sformułowań kojarzących się z kształtem tych świeczek. Nie warto dokładać jej dodatkowego bólu głowy – powiedział, uśmiechając się nieznacznie na wzmiankę o wyrobach Mulciberów, a potem zmarszczył brwi i przyjrzał się uważniej swojemu chrześniakowi. – Dobrze się czujesz? – spytał nie chcąc wyciągać od niego wszystkich informacji w tym miejscu, a jednocześnie już planował wizyty u najlepszych specjalistów. Co mu było? To coś z pożarami? Ten kaszel? A może coś było nie tak z tym wampirem, który go ugryzł i teraz Jessie zbierał konsekwencje tego. Czy wampiry mogły przenosić choroby na swoich kłach? I jak grzecznie zapytać o to Gabriela? – W każdym razie ja też kupię świeczkę na wszelki wypadek. I może jakieś przetwory. Rozważałem również jakąś biżuterię dla matki, ale obawiam się, że nie ma tu niczego co byłoby w jej guście. – I nawet nie mógł na to szczególnie narzekać. Nie on, który postanowił zaprezentować się na tym ponurym kiermaszu w nowym, szarym płaszczu w czarną kratę, rozpiętym głównie po to, aby móc zaprezentować swój, również nowy, pomarańczowy golf. – Mono, a co ty powiesz na kolczyki w kształcie grzybów?
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eutierria (271), Brenna Longbottom (1595), Dora Crawford (1521), Bard Beedle (1000), Pan Losu (109), Hannibal Selwyn (409), Anthony Shafiq (1618), Lorien Mulciber (1844), Jonathan Selwyn (310), Jessie Kelly (585), Ceolsige Burke (1517), Lazarus Lovegood (1989)


Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa