Słysząc ton głosu Geraldine, uniosłam brwi. Jeszcze raz, krótko i stanowczo, podkreśliłam:
- Do tej sukienki znajdą się odpowiednie pantofle. - Zawyrokowałam - mogła nie chcieć nosić obcasów, ale trapery nie wchodziły w grę, nie w takim dniu i do takiej sukni.
Pozwoliłam sobie na komentarz o bieliźnie. Nie do końca było to w moim zwyczajowym stylu, ale obie byłyśmy kobietami, a ona wychodziła za mąż, i byłam aż nazbyt pewna, że noc poślubna nie będzie jej pierwszą nocą w sypialni z mężczyzną, tym bardziej nie z tym konkretnym. Odkąd zaczęli pojawiać się razem w letniej rezydencji, bez słowa zajęli wspólny pokój. Widziałam ich nieraz - rozbawionych, wymiętych, rozczochranych, przemykających korytarzami. Młodość rządziła się swoimi prawami, a ja nie zamierzałam ich oceniać - jakże miałabym, skoro niedawno pytałam o wnuki, rozmawiając o dzieciach, których jeszcze nie planowali.
Zostawiłam ją na moment, by się rozejrzała w lustrze bez mojego spojrzenia na karku, i wyszłam po szkatułkę do garderoby w innym skrzydle piętra.
Wracając, stanęłam cicho w uchylonych drzwiach. Nie domknęły się - widziałam wszystko, choć byłam pewna, że roztrzęsiona dziewczyna mnie nie dostrzegała. Mimo to nie zareagowałam odruchowo. Stałam, dając jej przestrzeń, zanim poinformuję o swojej obecności. Roztrzęsiona, poruszała się w sukni ślubnej, zupełnie pochłonięta swoimi myślami. Nie byłam typem kobiety, która w takiej chwili podbiegałaby, żeby objąć i pocieszać, chociaż wiedziałam, co zapewne się stało - znałam historię śmierci kobiety imieniem Florence i łatwo było połączyć fakty. Patrzyłam, pozwalając jej mieć przestrzeń - jak porusza się w sukni, dygoczą jej ramiona i jak bierze za długie oddechy. Jej ruchy przyciągały uwagę - w pewnej chwili obróciła się tak, że zobaczyłam sylwetkę z innej strony niż dotąd. Sposób, w jaki materiał układał się na jej ciele - suknia opinała obfity biust, postura prezentowała się inaczej niż zwykle, a kolejne, niemal nerwowe szarpnięcie ciała sprawiło, że poczułam coś, czego wolałabym nie czuć. Jeszcze jeden ruch, drobne przesunięcie ciężaru, zatrzymanie dłoni na brzuchu nieco zbyt długo, by uznać to za przypadek... Nie było moją rolą wypowiadać żadnych przypuszczeń, porządek wydarzeń należał do nich, nie do mnie, ale... Wtedy do moich uszu dotarły te konkretne słowa, przez które zrobiło mi się słabo.
Wzięłam cichy, głęboki wdech i zamknęłam ciężko oczy na kilkanaście sekund, zmuszając się do odzyskania pełnej kontroli nad swoim opanowaniem - w tej chwili najważniejsze było, by nie zdradzić ani w słowie, ani w spojrzeniu, że widziałam więcej, niż powinnam. Minęła jeszcze minuta, może dwie, zanim zdecydowałam się zapukać do drzwi, jak gdyby nigdy nic - dwa lekkie stuknięcia - nie pchnęłam ich szerzej, czekałam cierpliwie na sygnał, że mogę wejść, dając jej czas, by się uspokoiła i wytarła twarz. Dopiero wtedy weszłam do środka z małą, czarną szkatułką z onyksu, która jeszcze chwilę wcześniej miała dopiąć wszystko, co wymagało subtelnej kropki nad i. Teraz już nic nie było takie proste...