Herbaciarnia Changów i palarnia opium
Miała wrażenie, że wszystko wokół niej wirowało. Pulsujący ból przeszywał twarz, rozpoczynając swoją wędrówkę od zlokalizowanego przy kości policzkowej siniaka, aż po skronie, które zdawały się być ściśnięte, bo właśnie w tym miejscu czuła parcie, którego nie potrafiła racjonalnie wyjaśnić. Gorączka zaskoczyła ją jeszcze tego samego dnia. Gdyby nie odkładała tego wszystkiego na później, może uniknęłaby zakażenia, które wdało się do rany na ramieniu, wskutek cięcia po brudnym szkle z rozbitej butelki. Tak skończyło się ostatnie spotkanie z klientem, którego musiała znieść. Uderzeń było kilka. Podobnie jak siniaków na drobnym ciele blondynki, nie do końca świadomej tego, że ktoś powinien zająć się tym od razu.
Bała się. Wstydziła. Nie potrafiła prosić o pomoc. Zazwyczaj kiedy działo się coś złego, radziła sobie zupełnie sama. Przywykła do bycia bitą i poniżaną praktycznie każdego dnia. Przeżywała to w samotności od wielu lat, a nadal nie uodporniła się na mnóstwo rzeczy, które ją spotykało. Gdzieś w głębi zranionej duszy uważała się za niewyobrażalnie słabą. Brudną. Jakby nie wartą wszystkiego, co dobre.
I była już cholernie zmęczona wiecznym udawaniem, że wcale jej to nie obchodziło.
Nie mogła poprosić o pomoc rodziny – wolała zgnić w Czerwonej Norze, niżeli przyznać się do tego, czym trudziła się po nocach. Dla Bellów była po prostu Sandie. Uśmiechniętą, zadziorną i pewną siebie. Nie znali jej jako Lexy. Oddzielała te dwa życia na wszelkie możliwe sposoby. Szczęście w nieszczęściu, że znała też parę osób, które w podziemny świat Nokturnu wsiąknęły zdecydowanie mocniej, niż ona. Nie zapuszczała się w te rejony na własną rękę, nigdy. Znalazła się jednak w tak beznadziejnej sytuacji, że słowa znajomego lichwiarza, schowane gdzieś w zakamarkach jej pamięci, mimowolnie dały o sobie znać; pchając się do myśli, jakby próbowały uświadomić dziewczynie, że nie miała zbyt wiele opcji w zanadrzu.
Musiała coś zrobić. Zwyciężył instynkt przetrwania.
Nie obiecywał, że uzyska tam jakąkolwiek pomoc. Twierdził tylko – z ogromnym przekonaniem – że znajdzie w sklepie kogoś, kto znał się na uzdrowicielstwie. A ona w przypływie palącej potrzeby, zamierzała przekonać się o tym na własnej skórze.
Kręciła się po okolicy zdecydowanie zbyt długo. Gubiła się, wracając co chwila do tego samego punktu wyjścia. W podziemiach była do tej pory może ze dwa czy trzy razy – zawsze w czyimś towarzystwie. Udanie się tam w pojedynkę było totalnym wariactwem. Starała się utrzymywać szybkie tempo, jednocześnie łapczywie oddychając przez usta. A kiedy wreszcie ujrzała szyld z nazwą zapisaną w tradycyjnym, chińskim języku, bez chwili wahania dopadła klamki i weszła do środka. Byle tylko nie zwracać na siebie większej uwagi. Oparła się plecami o zamknięte drzwi, nabierając w płuca dużo powietrza. Od razu uderzył w nią zapach kadzidła i duchota, tak mocna, że zrobiło się jej niedobrze. Zatrzymała spojrzenie na ladzie znajdującej się niemalże naprzeciwko.
I... co teraz?
!podziemneścieżki
darling, your looks can kill, so now you're dead.