17 września, przedpołudnie
Helloise i Ceolsige załatwiają biznesy
Przyszły jesienne deszcze i obmyły podwórze chaty na kurzej stopie. Było pusto, nie pozostał ślad kurczaków, które zwykle panoszyły się pomiędzy krzywymi sztachetami ogrodzenia. Wśród zwyczajowego chaosu gratów, na działce zalegały teraz również większe odłamki szyb oraz resztki framug okiennych spuchniętych od podwórzowej wilgoci — a przynajmniej te, które nie zostały doszczętnie spopielone. Do chaty wstawiono nowe okna oprawione w jasne drewno kontrastujące świeżością z resztą wysłużonego budynku. Spalona Noc nie ominęła nawet tak odsuniętego od siedzib ludzkich zakątka jak ten Helloise.
Czarownica przekopała niedawno swoje warzywne poletko, na którym teraz nieśmiało kiełkował żytny poplon. Dzięki temu intensywniejsza była po deszczowym poranku uderzająca nozdrza woń petrichoru. Wszystkie oleje eteryczne uwięzione w glebie wydostały się z niej i wypełniły ziemistym zapachem ów jesienny, wiedźmowy zakątek.
Zapach ziemi po deszczu koił zmysły Helloise, która stała w drzwiach przycupniętego nisko przy ziemi domku. Kobieta znajdowała się ni to wewnątrz, ni to na zewnątrz. Przyczaiła się przy framudze wpatrzona w dal, ku lasowi — spięta, jakby gotowa w każdej chwili zaryglować drzwi i zniknąć w głębi domu. A była to wiedźma, która zwykle czarowała niezmąconą, leniwą swobodą. Obnosiła się wręcz z lekceważącą postawą wobec ryzyk — ile to razy goście trafiali do niej i zastawali beztroską gospodynię śpiącą podejrzanie twardym snem na hamaku pod drzewami bądź wyotwierany pusty dom zapraszający złodzieja. Teraz była niecodziennie czujna. Wyglądała z chaty nieco lękliwie, lecz nie potrafiła powstrzymać pokusy obserwowania tego, co działo się poza jej czterema ścianami. Wystarczyło, aby z jednej z dzikich jabłonek spadło malutkie jabłuszko, a już mierzyła je podejrzliwym wzrokiem, jakby spodziewała się, że sam czart przechadzał się po ogrodzie i trącał gałęzie.
Nie czart — widma.
Miotlarkę ujrzała, ledwie ta pojawiła się na horyzoncie chmurnego przedpołudnia. Ostatni miotlarz, jaki przeciął niebo nad jej domem, okazał się Śmierciożercą i otworzył wieczór, który zaprowadził ich oboje pod próg Kniejowej zgrozy — to widmo strachu czarownica wciąż czuła od czasu do czasu na karku. Obserwowała więc zbliżającą się sylwetkę w napięciu, które rozproszyło się, ledwie rozpoznała w niej znajomą twarz.
Gdy Ceolsige zbliżyła się do domku, Helloise nie próbowała na siłę kryć tego, że była nieco bardziej zmęczona niż zwykle. Wszyscy w Anglii byli zmęczeni. I choć nie ukrywała ani zmęczenia, ani czujności w skoncentrowanym spojrzeniu — tym spojrzeniu, które zwykle błądziło swobodnie po wszystkim dookoła — to nie dała po sobie poznać samego zdenerwowania.
Wyszła jej na powitanie, powłócząc po deskach tarasu przydługą spódnicą wymiętej ochrowej szaty. Łapała kontakt wzrokowy z Burke w swoje oblicze łagodne i zapraszające; niezdradzające tego, jak wytrącona z równowagi była ostatnio czarownica.
dotknij trawy