12.07.1972
Thetford Forest
Thetford Forest było pięknym miejscem - w odróżnieniu od dzikich i surowych terenów na północy kraju, tau las porastał bujnie okoliczny nizinny teren. Stare sosny i Świerki dominowały nad nielicznymi brzozami i dębami, tworzą bujny baldachim chroniący ziemię niczym iglasty parasol. W dole mech i trawa wyrastała niemal wszędzie, przeplatając się wraz z paprociami. Krajobraz wyglądał iście malowniczo, i tajemniczo jeśli trafiło się tam w mglisty poranek.
Nora I Thomas jednak trafili tutaj w dość normalny poranek, słońce nieśmiało przebijało się przez korony drzew, rzucając gdzieniegdzie snopy światła. W powietrzu zaś unosił się łagodny zapach igieł, ziemi i wilgotnego mchu. Gdzieniegdzie w leśnym runie dało się dojrzeć też dzikie kwiaty.
W koronach drzew, niewidoczne dla ludzkich oczu zaś siedziały ptaki, skąd wiadomo? Ze śpiewu jaki rozległa się między drzewami: drozdy, słowiki i wróble dawały miły dla uch koncert, który czynił to miejsce jeszcze bardziej magicznym, choć ani krzytyna magii nie miała w tym udziału. W lesie panowała błoga, leniwa atmosfera spokoju i bezpieczeństwa.
Wszystko to przerwało ciche pyknięcie, na jednej z polan w sercu lasu pojawiło się rodzeństwo Figgów, zakłócając tym nieco spokój w lesie Thetford. Thomas rozejrzał się wokół i odetchnął głęboko tym leśnym powietrzem, ciesząc się jego pięknym zapachem.
- To jesteśmy na miejscu - odezwał się do siostry i puścił jej rękę po łączonej teleportacji. - To jeszcze raz, co my mieliśmy znaleźć? - zapytał się, bo jednak nie znał się tak dobrze na roślinach jak Nora, w sumie to wiedzę o nich miał znikomą i jeśli miał jej pomóc to potrzebował szczegółów.