• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[30.08.1972, Mulciber Manor] Who's a heretic, child?

[30.08.1972, Mulciber Manor] Who's a heretic, child?
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#1
26.12.2024, 14:34  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2025, 21:15 przez Alexander Mulciber.)  
Umarł, szeptały głosy, umarł, umarł, umarł! Chciała szarpać za ciemne, splątane włosy, chciała rwać je z głowy. Chciała wyć jak wdowa pożerana przez płomienie mężowskiego stosu, na który rzuciłaby się spowita w czerń szat, łopoczących na wietrze niczym skrzydła. Wzleciałaby wysoko jak ptak – wolna, pomyślała, wreszcie byłaby wolna – jej dusza uniosłaby się z dymem ku niebu, kiedy ciało wciąż obracałoby się w biel popiołu. Umarł, umarł, umarł! Tylko kto?, zastanawiała się kobieta zasiadła na obitym pluszem, potężnym fotelu naprzeciwko kominka, wpatrując się niewidzącymi oczyma w palenisko. Teraźniejszość przeplatała się w przeszłością, a ta była tylko echem przyszłości, której przebłyski widziała w płomieniach.

Przepowiednia o tym, jak umrze, była najcenniejszym skarbem jej panieńskiego wiana. Selina Ayers wniosła śmierć w swym posagu, przepowiadając zagładę temu, który uczynił ją Seliną Mulciber. Przepowiadając mu ją w tej samej chwili, w której zabrał jej niewinność. Czy kiedykolwiek była jednak niewinna? Nie wiedzieć kiedy, jej wzrok uciekł dalej, w stronę upiornego obrazu zawieszonemu nad kominkiem. Wnioskując po przejaśnieniu widocznym na ścianie obok, musiał mu towarzyszyć kiedyś drugi, równie stary obraz: wisiały niegdyś obok siebie, rama przy ramie, teraz jednak nad kominkiem pozostał tylko jeden z nich. Był to portret. Dziwnie nieruchomy, a jednak niezaprzeczalnie tchnący magią.

[+]Portret Seliny Ayers
[Obrazek: 772530a0b4317bd6127c65b87a5c18bbf40be7a3.jpg]

Przypatrując się reprezentacyjnemu portretowi młodej kobiety, Selina Mulciber odchyliła szyję pod nienaturalnym kątem: byłam nią kiedyś, zrozumiała – było coś ptasiego w jej ruchach, chude palce przypominały szpony, kiedy zacisnęła je na połyskliwej, czarnej szacie, w którą pozostawała spowita – blask płomieni odbijał się w czarnych oczach Cyganki czyniąc ją podobnym do drapieżnego ptaka, który niegdyś musiał równie piękny, co zabójczy, a piękny był właśnie dlatego, że był zabójczy... Był. Uwił gniazdo wysoko w chmurach, wysoko w przestworzach, tam, gdzie nie wzleciał żaden inny ptak. Uwił gniazdo na górze, którą zamieszkiwali dotąd tylko bogowie, więc bogowie zabrali dumnej ptaszynie skrzydła. Mulciber Manor leżące na wzgórzu miało być jej gniazdem, a stało jej więzieniem, kilka łez pociekło po policzkach starszej kobiety, ta jednak zdążyła odwrócić wzrok od portretu, w którym dawno już przestała widzieć siebie. Byłam kiedyś czymś więcej.

Selina Ayers umarła, aby mogła narodzić się Selina Mulciber, która była martwa od samego początku.

Znów był dzień pogrzebu Duncana, znów ktoś próbował rozczesywać jej dzikie włosy, umorusane błotem wrzosowisk, dokąd uciekła, zanosząc się szaleńczym śmiechem. Pamiętała, jak legła na ziemię, zimną jak jej małżeńskie łoże, znów nadeszła bowiem zima, znów spadł śnieg, wzdrygnęła się, gdy, mimo bliskości ognia po jej plecach przeszedł dreszcz, znów ktoś umarł. Umarł, umarł, umarł!

– Tylko kto? – wymruczała pod nosem. Syczące słowa starego, cygańskiego dialektu utonęły jednak pośród trzasku płomieni.

Pytanie nie powinno brzmieć "kto?", zdała sobie sprawę, pogładziwszy ręką kolorowe paciorki, które zwieszały się z jej szyi, tylko "kiedy?". Wiedziała, kiedy Śmierć przyjdzie i po nią, wiedziała to w chwili, w której malowano jej ślubny portret, wiszący teraz nad głową Seliny jak wyrzut. Wiedziała, i wyczekiwała wytchnienia żarliwych objęć ognia, który miał kiedyś strawić jej wóz pogrzebowy – tak jak wóz jej matki i matki jej matki – wiedziała, i wyczekiwała zimnych ramion Śmierci...

Selina nie bała się śmierci, ale – o bogowie – jak długo jeszcze miał płonąć jej stos? Czasem ogień dogasa tak długo, pomyślała wyciągnąwszy rękę w kierunku paleniska.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#2
26.12.2024, 16:12  ✶  
Krzyk, pisk, przeraźliwy jazgot. Poczucie zapętlenia. Jakoby śniła, budząc się, ale wciąż śniąc, aby się wybudzić.
Pierdolone kółeczko z którego nijak nie potrafiła się wydostać. Śmierć jako honorowy gość usadowił się na cmentarzu. Nocne mary snuły się między znajomymi sylwetkami, charcząc i sapiąc, roztaczając obrzydliwy odór gnijącego mięsa i bezradności. Ale ich nikt nie widział. Nie chciała patrzeć, spojrzała, nie zapomni.

Wraz z końcem ceremonii przekroczyła próg budynku, oddalając się od rodziny. Nie chciała patrzeć na wykrzywione twarze, widzieć łez, sama nie roniąc ani jednej. Próbowała odgonić to co przykleiło się do niej w chwili w której ujrzała Robera. Mare, która syczała do jej ucha To on. - To nie był On. A jednak tak by wyglądał. Jakoby coś chciało oswoić ją  z cząstką przyszłości - tudzież wryć w jej umysł, pozostawiając kolejny ślad.
Przechodząc przez kolejne pomieszczenia sama nie do końca wiedziała gdzie jest. A jednak zatracona w myślach nie bardzo się tym przejmowała
-I choć życie nasze nic niewarte evviva l arte - szepnęła, gdy jej oczy zastygły na jednym z obrazów. Było w nim coś pochłaniającego, mimo iż ten nie starał się skraść jej duszy. Drgnęła, słysząc głos. Odwróciła się i dopiero wtem ujrzała sylwetkę kobiety.
Rozejrzała się, chcąc sprawdzić czy mówi do niej, ale nie było w pomieszczeniu nikogo innego. Lodowe tęczówki zalały spojrzeniem niepokojącą damę, zdając sobie sprawę, że do niej również nie mówiła. Zatem do kogo?
Odruchowo ścisnęła w dłoni czarny turmalin, jakoby wiara w jego ochronę była nieomylna. Dzisiejszego dnia wiele takowych przyodziała, a jednak wciąż miała poczucie, że było ich zbyt mało.
Powoli zbliżyła się do nieznajomej kobiety chcąc ją ujrzeć nieco lepiej, lustrując zaraz spojrzeniem jej lica, oczy które kryły w sobie obłęd i spokój, jakoby ktoś zamknął w nich cały chaos tego świata. I Bogini jedna wiedziała czy tak właśnie było czy to tylko iluzja zmęczonego umysłu.
Zdawało się jakoby jej nie widziała, pochłonięta czymś okropnie. Zatopiona w myślach. Oderwana od świata realnego, a jednak wciąż w nim uwięziona.
Gdy kobieta wyciągnęła dłoń w kierunku kominka, Scarlett wsunęła w jej dłoń czarny kamyk, który wcześniej sama ściskała w dłoni
-Czarny turmalin koi i chroni duszę, Szanowna Pani - wyznała spokojnie - Tak jak anioł człowieka, jak gwiazdy marynarza przed zatraceniem na bezkresie oceanów... -szepnęła, choć gdyby była świadoma tego spotkania z pewnością to nie turmalin królowałby na salonach, nie sam. Może nie było to zbyt rozsądne zaczepiać kobietę, aczkolwiek konsekwencjami jak zwykle postanowiła przejmować się nieco później.
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#3
28.12.2024, 15:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2025, 21:14 przez Alexander Mulciber.)  
Znała wszystkie odgłosy tego domu. Znała  skrzypienie desek parkietu i dźwięczne pobrzękiwanie kryształków żyrandoli, na których bujał się wiatr i promienie słońca, tworzące na ścianach świetlne odblaski – powidoki świata, niedostępnego dla kobiety zamkniętej w więzieniu własnego umysłu. Tak przynajmniej mówili szarlatani, cuchnący śmiercią zakonserwowaną w formalinie, kiedy próbowali wsadzać swoje wypielęgnowane palce o zbyt krótko przyciętych paznokciach pomiędzy pręty jej celi. Nie, chciała im powiedzieć, to egzystencja jest więzieniem. Egzystencja Seliny Mulciber tak długo ograniczała się tylko i wyłącznie do dworu Mulciberów, że jego mury zaczęły przypominać więzienną fortecę. Znała echo kroków służby, strażników tego więzienia, odbijające się od korytarzy przyozdobionych portretami przodków jej męża, współskazańców, wiecznie szepczących między sobą. "Pani Mulciber", pytali, "co z nami będzie, pani Mulciber?", nieświadomi, że odpowiedzi, jakie by otrzymali, rozdarłyby nie tylko ich płótna, ale i ich serca, burząc spokój wiecznego snu, o którym marzyli wszyscy Mulciberowie od momentu narodzin. Znała ich marzenia, sny, które śnili, znała też dręczące ich koszmary... Nie znała jednak głosu dziewczęcia, które objawiło się u jej boku jak duch.

Nie mogło być duchem, bo Selina znała wszystkie duchy nawiedzające ten dom, sama zbyt często będąc braną za jednego z nich, nie, z jej twarzy biło życie: Selina przekrzywiła lekko głowę, jak stara sroka, w której szpony wpadło piękne świecidełko, z zaskakującą zręcznością obracając wręczony jej kamień między palcami okutymi w złote pierścionki. Nie patrzyła przy tym jednak na turmalin, nie, patrzyła na stojącą przed nią Scarlett, patrzyła w jej oczy, błyszczące jak kryształy. Och, młodości, która wiecznie poszukujesz, pomyślała niejako z rozrzewnieniem Selina, zaciskając palce na turmalinowym kamieniu, młodości, która jak kwarc przybierasz wszystkie kolory znane naturze! To zanieczyszczenia metalami nadawały mu przecież barwę, nadawały piękno kryształom, które nasiąkały kolorami tak jak młodość nasiąkała ideałami... A choć stojąca przed nią dziewczyna była młoda, bardzo młoda, jej oczy były przejrzyste niczym kryształ górski. Czysty, nieskalany domieszkami, tak, jak gdyby od zawsze znała drogę, jaką dane jej będzie podążyć.

– Skąd możesz to wiedzieć, dziecko? Nie przekroczyłaś oceanu, tylko morze. – powiedziała łagodnie, głosem głębokim, lekko chryplawym, podobnym do trzaskania ognia w kominku. Czy nie dryfowały teraz bowiem pośród morza wrzosowisk, pośród bezkresu traw? Nocami, kiedy wyglądała przez okno swojego pokoju, miała czasem wrażenie, że jest na wybrzeżu Andaluzji, gdzie przyszła na świat jej matka, gdzie i ona spędziła najszczęśliwsze lata swojego życia. Ale wody oblewające tamte ziemie były ciepłe, te zaś były zimne jak Morze Północne. – Nieboskłon to nekropolia, cmentarz, na którym gwiazdy płoną jak znicze. Gwiazda, które nad tobą świeci, nie może czuwać, bo umarła lata temu, choć jej blask dociera wciąż do twoich oczu. Masz szczęście, że masz oczy swojej matki.

Znieruchomiała na chwilę, zastygając w upiornym bezruchu, maraźmie, który przerwała nagle, wyciągając dłoń, aby pogładzić dziewczę po jasnych włosach, tak różnych od jej własnych. Od początku rozmowy ani razu nie mrugnęła.

– Kim jesteś? – wyszeptała Selina. Próbowała odnaleźć w odmętach pamięci majaczące przed nią oblicze, prześlizgując się między wspomnieniami o tym, co było, i o tym, co będzie, tak samo jak jej palce prześlizgnęły się po okalających twarz nieznajomej blond puklach – dłuższych, niż pamiętała. Blada jej cera w niczym nie przypominała pocałowanej przez słońce karnacji dziewczyny, która nosiła w swojej talii tarota księżyc niczym talizman, nie, w prześwitujących przez niemal przezroczystą skórę, drobnych, niebieskich żyłkach, nie płynęło przekleństwo Limbo. Pogładziła ją delikatnie po policzku, wpatrując się w oczy, które były górskimi kryształami, nie szmaragdami. – Nie jesteś Rosie... Kim jesteś?


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#4
28.12.2024, 23:46  ✶  
Z bliska widziała o wiele lepiej, wyraźniej. Nie znała tej kobiety, a jednak nie było to nic szokującego, nigdy nie dbano przesadnie o kontakty z rodziną, nie licząc tej rodziny, której część właśnie spoczywała pod ziemią. I nie wiedzieć czemu zechciała zapamiętać każdy detal, pochłonąć i zamknąć szczelnie w pudełku do którego będzie mogła zajrzeć. Jakoby miało się zaraz okazać, że nie powinna tu być. Pewnie nie powinna, ale w życiu wiele nie powinna.

-Bo w oceanie przyjdzie mi wydać ostatnie tchnienie, Najmilsza, nim jego odmęty pochłoną moje ciało, a moje imię rozmyje się, wyrzucone na brzeg, przeistoczone w pianę morską... Nigdy go nie przekroczę... Jedynie w snach, smakując opuszkami piaszczystego brzegu... Ale to już nie będę ja... - wyznała, stopniowo ściszając głos do przyjemnego szeptu, odważnie zaglądając w zarówno przeszywające, co zasnute mgłą spojrzenie. Starając się odgadnąć sens w abstrakcji, czując delikatny niepokój, którego jednak nie dawała po sobie poznać, racząc się jego smakiem. Tą majestatyczną niepewność, którą dotychczas wywoływała tylko jedna osoba w ten piękny sposób.
Jak cudowne słowa wypadały z jej ust, gdy przyrównywała gwiazdy do zniczy. Gdy raczyła jej uszy prawdą, nie złudną nadzieją czego dopuszczali się wszyscy wokół. Szaleńcy widzieli więcej, spoglądali dalej - Wystarczyło otworzyć się na piękno, przestać słuchać uszami, a zacząć słuchać sercem. Spijać sens ich słów, rozumieć niczym wiersze - lub nie rozumieć wcale, ale szanować. Przystanąć, zgubić na moment pęd codzienności, nie traktować jak informacji - którymi przecież ludzie uwielbiali się karmić. To co zwykli mówić to instrukcje, wydmuszki, aby przekaz był krótki i zrozumiały, aby nie trzeba było poświęcić więcej niż chwili by pojąć sedno, gdyż dłuższa chwila wymagała zbyt dużo siły, uwagi. A przecież na to nie było czasu.
-Oddała mi je w dniu swojej śmierci, Kjære dame* - wyznała, przypatrując się zwierciadłom, które pochłaniały jej duszę kawałek po kawałku, czując dziwny dyskomfort, słysząc jak o jej uszy odbija się stukot własnego serce.
-Gdy jej oczy się zamknęły, moje się otworzyły... - szepnęła, jakoby wyznała sekret skrywany przed światem, jakoby ktoś miał usłyszeć - Moje urodziny są pogrzebem, a Oni noszą kwiaty na grób... - na jej ustach pojawił się uśmiech - I tylko czasem zastanawiam się przez chwilę... Ile ta banda obłudników usypała jej róż za życia. -powoli ukucnęła przy kobiecie, milknąć na dłuższą chwilę, pociągnięta jedną z myśli, zgubiona w otchłani czarnych niczym smoła oczu - Dziś kwiatów było wiele, Najmilsza. Zaś w naszym domu ani razu nie widziałam by kto mu jeden przyniósł... chociażby uschnięty. Zmarli dostają więcej kwiatów niż żywi... gdyż żal jest silniejszy od wdzięczności. Więc może i gdy moje oczy zgasnął, spojrzą po raz ostatni, może i mnie przyniosą jeden czy dwa. I może jednym z nich nie będę gardzić, znajdując odpowiedź dlaczego zalega na tym grobie w historii..
Drgnęła, czując niespodziewany dotyk, a jednak nie odsunęła się. Czuła żar na skórze, który zdawał się pozostawiać po sobie wyimaginowane ślady - istniejące jedynie w jej głowie. Rozpalając swym dotykiem jej policzki. I jedna myśl przebiegła przez jej głowę.
Czy spłonę?
Czy pierścienie na jej dłoniach pozostawią znamiona? Czy ten szlachetny metal wtopi się w jej skórę, przez krótką chwilę stając się z nią jednością, by w następnej pozostawić krwawą wyrwę? 
Skóra tak miękka i gładka, tak paląco przyjemna. Gorąc który koił i palił, obiecywał miłosierdzie i okrucieństwo.
I gdyby chociaż raz zapomnieć o tym drugim, skupić się na pierwszym, którego zwykło jej skąpić.
Trwała w bezruchu, a jednak nie było to spowodowane strachem, raczej dysonansem, racząc się nowym doznaniem, zawieszona w odnalezionej myśli, której nie zdążyła pochwycić, bezdusznie zamordować.
Czy jej dłonie też byłyby tak ciepłe?
Z myśli wyrwał ją głos. Kim była? Nie tym kogo by się spodziewała. Jej lica rozświetlił delikatny, łagodny uśmiech
-Nazywam się Scarlett - wyjaśniła, przyglądając się tej która śniła na jawie. Zastanawiając się kim była i dlaczego całkiem sama?
-Widziałam, że siedzi pani sama, więc pomyślałam, że skoro ja również jestem sama, to posiedzimy chwilę same we dwie...
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#5
14.02.2025, 23:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2025, 00:10 przez Alexander Mulciber.)  
Ciągnął się za nią korowód dusz. Korowód dusz, który nie pasował do kogoś tak młodego, chyba, że ten ktoś zbyt wcześnie nauczył się z nimi rozmawiać albo zbyt wcześnie otarł się o śmierć. Otwarte szeroko oczy Scarlett były wrotami grobowej krypty, gdzie spoczywał pochowany przed laty smutek. Za wcześnie, pomyślała z rozżaleniem Selina, pogładziwszy policzek dziewczęcia, której skrywało swą trupiość pod skórą, jak pod grobową płytą z najprzedniejszego marmuru. Za wcześnie okazało się, że jest dla niej za późno.

Nie musiała podawać swojego nazwiska. Nazwisko, które nosiła, mogło nie pasować do jej twarzy, pasowało jednak do jej duszy, tęskniącej za wytchnieniem snu. Mulciber, szeptały portrety – a może tylko głosy w jej głowie – Scarlett Mulciber.
Selina wiedziała, kim jest Scarlett. Wiedziała to, bo choć nazwisko nie zdążyło spłynąć z warg dziewczęcia, spłynęło z nich to, co powtarzały przez wieki wieków pokolenia Mulciberów. "Pomyśl, że to sen." Rodowa dewiza, wyryta na bramie prowadzącej do posiadłości i na sercu każdego Mulcibera.

Portrety szeptały. Śpijcie, powinna im odszepnąć, śnijcie. Zaśpiewać starą cygańską kołysankę, która odegna koszmary, uśpi dom, śniący o wyblakłej chwale jego mieszkańców, uwiecznionych na wyblakłych portretach, nasyconych wyblakłą magią.
Nie zrobiła tego. Nie, kiedy ciężki oddech zmarłego męża omiótł nagle jej ucho, a ona nie mogła się ruszyć, przygnieciona ciężarem jego ciała. Nie, kiedy jedynym, co słyszała, wpatrując się niewidzącymi oczami w przeszłość, która była równie realna, co teraźniejszość, był jego czuły szept. Pomyśl, że to sen.

Selina wiedziała, że to nie był sen.

– Ale skąd ty możesz to wiedzieć, dziecko? – powtórzyła, witając powracające echo swych słów tak jak witała wiejący na wrzosowiskach wiatr, który duł i duł, śmiejąc się razem z nią: głośno i szaleńczo. Opadły ciężkie powieki, zamknęły się oczy starannie obrysowane kohlem, gdy odchyliła głowę do tyłu, pozwalając aby jej chryplawy śmiech wypełnił puste korytarze, w których zalegała pogrzebowa cisza. – Ty nie śnisz.

Gdy dziki śmiech siedzącej w fotelu przy kominku Seliny Mulciber niósł się echem po domu, Selina Ayers z portretu nad kominkiem milczała jak zaklęta. Milczała, bo miała na imię Selina, nie Kasandra. Tylko jej oczy, ciemniejsze niż turmalin, ciemniejsze niż onyks, ciemniejsze niż obsydian, dotąd zapatrzone gdzieś daleko, w przestrzeń, trwały utkwione w twarzy Scarlett.

Selina otworzyła oczy: oczy wieszczki, dzikie i przepyszne; oczy czarne jak otchłań, w której zginęło echo śmiechu, jakim zanosiła się jeszcze przed chwilą. Zbliżyła twarz do twarzy dziewczyny, tak, aby ich czoła zetknęły się ze sobą, jednym płynnym ruchem zarzuciwszy na siebie i na Scarlett długi sznur paciorków, który zwieszał się z jej szyi, niczym cygańska królowa, udzielająca błogosławieństwa. Paciorki, nanizane na misternie plecione rzemyki, mieniły się kolorami, tworząc barwną feerię kamieni i kryształów. Niektórych nawet Scarlett nie potrafiła nazwać, gdy odbijały się w pryzmatach jej oczu tęczą powidoków... Ale to nie na paciorki powinna patrzeć. Czarne, tchnące życiem oczy Seliny były piękniejsze od martwych kamieni.

"Gdy jej oczy się zamknęły, moje się otworzyły", szeptała Scarlett, rozpamiętując śmierć matki, której pamiętać nie mogła, "moje urodziny są jej pogrzebem". Selina także miała oczy swej matki. Trzymała Scarlett w swych objęciach, gdy ta mówiła o zmarłej matce, o zmarłych kwiatach i o zmarłych nadziejach. Trzymała ją, i milczała, bo myślami była w Saintes-Maries-de-la-Mer, gdzie sama przyszła na świat, rozdarłszy matczyne łono, choć nie czuła z tego powodu żalu, tak jak nie czuła żalu wobec dziewczęcia, które mówiło o zimnych, angielskich grobach, ale marzyło o gorejących, cygańskich stosach.

Słowa, które padały z ust, nie miały już w sobie nic pięknego. Gdy wreszcie się odezwała, mówiła zmienionym głosem. Niższym. Głębszym. Potężniejszym.

– Oszczędzono jej grzechu bycia matką –  zauważyła chłodno. – Grzechu, którego tak się boisz. Wszystko rodzi się w krzyku, a umiera w ciszy, pozostawiając po sobie jedynie echo tego grzechu. Co może być okrutniejsze od sprowadzenia na ten świat życia tylko po to, aby patrzeć, jak umiera?

Gorycz, która zabrzmiała w jej głosie, była stara, bardzo stara, stara jak gniew błyszczący w czarnych oczach Seliny. Stara jak ból, który wykrzywił usianą zmarszczkami twarz kobiety. Nie było szlachetności w tym cierpieniu, tylko zezwierzęcenie.

– Twoje łono wypełnia popiół. – Selina sączyła słowa jak truciznę, którą wlała niegdyś do wina swego brata, ona, wieszczka śmierci, wieszczka zguby, wieszczka zagłady, która królowałaby swemu rodowi. Trucizna, którą wlano do jej wina, była słodsza – miała smak miłości, smak amortencji – miłość to słodka trucizna, pomyślała nieprzytomnie Selina, lecz zabija tak samo, prawda, mój słodki Duncanie? – A śmierć składa na nim głowę. Czy wiesz, co to znaczy, być kochaną przez śmierć? – wycedziła, czując jak traci kontrolę nad wygiętym w spaźmie wizji ciałem, które stało się dziwnie obce. – Być stwarzaną i niszczoną, między kośćmi i gnijącym ciałem, przez ręce, które prowadzą przez otchłanie duchy tych, którzy zgubili drogę? Będziesz kochana, och, tak – będziesz kochana, gdy zamkną cię w grobie, dokąd prowadził będzie kobierzec wysłany płatkami zmartwychwstałych kwiatów. Rwij ich pąki... Póki możesz, bo...

Selina Ayers, uwieczniona na portrecie nad kominkiem, zaczęła krzyczeć, gdy ręce Seliny Mulciber zacisnęły się na ramionach Scarlett jak szpony.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#6
28.02.2025, 21:36  ✶  
-Duchy, zmory i strzygi szepczą nad moim łóżkiem każdej samotnej nocy...-  szepnęła cicho jakoby bała się, że ktoś ją usłyszy. Zatracona w jej spojrzeniu. Czerń, niczym nocne niebo. Niebo, które swym mrokiem bestialsko zadusiło gwiazdy, a teraz niczym bezkres oceanów kusiło ją  niemym śpiewem. Ciągnęło ją w kierunku otchłani z której jak sądziła - nie było powrotu. A Ona nie miała gdzie wracać, skora poddać się kruczoczarnej głębinie aby w niej utonąć. Zatracić się, zapomnieć chociażby na moment, na chwilę, a jeśli by się dało to na zawsze. Zapętlić się w nicości jak duchy, gdy nieświadome swojej śmierci zostają zamknięte w małej klepsydrze. Klepsydrze, którą za każdym razem ktoś obraca, nie dając chwili wytchnienia. Zagubione, zaślepione, obdarte z poczucia czasu. Nie żyjesz - ile razy musiało wypaść z jej ust. A oni w nieskończonym walcu, wirowali - tak piękni, tak smutni. Czy Robert również takowym się stanie? Błądząc po rodzinnej kamienicy, zamknięty w niedopowiedzeniu. Ona nie chciała, nie chciała tak umrzeć, nie chciała zostać w świecie żywych, gdy przyjdzie jej wydać ostatnie tchnienie. Albowiem wiedziała, że to wiązało się z karą wieczną. Z oczekiwaniem na śmierć będąc martwym. Ze strachem, którego nikt nie ukoi, lamentując bezgłośnie. Karma czaiła się gdzieś w ukryciu, skrzętnie otulona cieniem, aby to nikt jej nie dostrzegł, ale Scarlett wiedziała, wiedziała, że przyjdzie jej płacić. Za wszystko trzeba płacić. A Ona winna była płacić całe życie, a ostatnią ratę zapłaci swoim własnym życiem.

Drgnęła niespokojnie, gdy gwałtowny dźwięk brutalnie zamordował ciszę. Niepokój. Poczuła szybsze bicie serca. Nierównomierny stukot, pęd. Śmiech kobiety odbijał się w jej uszach, umykając i powracając intensywniej, mocniej, jakoby przenikał jej skórę, jej kości, wdzierał się do duszy. Czuła jak adrenalina leniwie rozlewa się po jej ciele, karmiąc jeden z jej nałogów. Delikatny dreszcz przebiegł po jej plecach, gdy tkwiła niczym posąg. Nie odsunęła się, nie wstała, pozostała tak jak pozostać powinna, mimo iż organizm dostał jasny sygnał - uciekaj - nie zamierzała.
Chciała zostać, chciała... patrzeć, przyglądać się, zrozumieć. Mogła złapać się na myśli - czy to ciemnowłosa była szalona, czy jednak ona sama? wpatrując się w nią niczym dziecko we mgle. Dziecko, które wierzyło, a być może jedynie łudziło się naiwnie, że zostanie złapane za rękę, wyprowadzone z ciemności, utulone. I sama nie potrafiła zrozumieć dlaczego

Pochwyciła wzrok, wzrok który pożerał, pochłaniał niczym ruchome piaski. Im żywiej spoglądałeś, tym szybciej traciłeś oddech. Oddech, który straciła w chwili, gdy ciemnowłosa się odezwała.
Poczuła dreszcz, przeszywający chłód i strach przed jej słowami. Nie, nie bała się jej słów. Bała się prawdy
Grzechu, którego tak się boisz. - błękitne tęczówki zadrżały. Poczuła się obdarta, obnażona z lęków, które teraz rozświetliły otchłań, paląc okrutnie. Chciała zaprzeczyć - nie potrafiła. Wtem pierwszy raz poczuła, że chce się odsunąć - nie potrafiła.
Twoje łono wypełnia popiół. - poczuła jak sztywnieje, zamiera. Głos kobiety odbijał się echem w jej uszach, wdzierał się do jej duszy, szarpiąc ją, rozrywając szponami. A z każdym kolejnym jej słowem czuła jak grunt pod jej stopami pęka.
-Co to... znaczy? - mruknęła, nie rozumiejąc. I już sama nie wiedziała czy nie rozumie, czy nie chce zrozumieć.  Nie, ona chciała wiedzieć, niezależnie od strachu, niezależnie od wszystkiego.
Chciała zrozumieć bo wiedziała, że jeśli nie pojmie słów kobiety, to te słowa będą ją prześladować każdej kolejnej nocy. Każdego ranka. Gdy będzie otwierać oczy, opatulona samotnością, spoglądając na pustą stronę łóżka, słysząc jak strzyga zza kotary nie pozwoli jej zapomnieć. Jak zmora pogładzi jej włosy, rozsiadając się na pościeli - wtedy, gdy on wyjdzie i kolejny raz jej nie obudzi, pozwalając aby zrobili to Ci, którzy zwykli ją nękać w samotne noce.
Kolejny dźwięk zmusił ją do odwrócenia wzroku, kierując go na portret. Zaraz za tym przyszedł ból, gdy paznokcie tej tu, przy której klęczała, wbiły się w ramię Scarlett. Było to na swój sposób otrzeźwiające. Ból, uczucie znajome, wyraźne, poznane. Jakoby pochwyciła resztki rzeczywistości.
Powinna się wyrwać, uciec i nigdy nie wracać, a mogła pomyśleć, że to tylko sen.
Próbowała utrzymać równowagę, nie stracić stabilizacji, odrywając dłonie od marmurowej posadzki, aby w kolejnej chwili ułożyć je na policzkach kobiety
-A wiesz... że wyglądasz zupełnie jak mój anioł? - podjęła, tłumiąc strach, spychając go, nie dając mu przejąć nad sobą kontroli. Nie wiedząc już czy to prawda czy nie. Akceptując, że nie wie nic. Wiedziała jedynie, że jej anioł był martwy dawno temu. A ona, nie akceptując samotności nadała mu formę i kształt. A jednak nigdy nie wyprawiła mu pogrzebu, pozwalając jemu ciału rozkładać się porzuconym na bezdrożu w nadziei, że się obudzi. Rozganiając sępy.
A jednak gdy żył był piękny, tak jak ta, która stała przed nią.
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#7
01.03.2025, 00:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.03.2025, 00:53 przez Alexander Mulciber.)  
Alexander Mulciber, w przeciwieństwie do Scarlett Mulciber, nie miał oczu swojej matki. Miał oczy swojego ojca.

Alexander był skórą zdjętą z Duncana, którego portret z czasów młodości wisiał za jego plecami, na ścianie ojcowskiego gabinetu. Odziedziczył po nim twarz i wszystkie jego grzechy. Odziedziczył po nim upór i chęć rzucania ludziom prawdy prosto w twarz. Odziedziczył po nim rodowy sygnet błyszczący na lekko drżącej dłoni, w której tkwił tlący się papieros. Odziedziczył po nim także i ten gabinet.

Ciężkie spojrzenie Duncana przesunęło się po karku syna zasiadającego przy zawalonym dokumentami biurku, ciężkie jak ojcowska dłoń, której Alexander nie miał już nigdy poczuć na swoim ramieniu. Czuł na nim tylko ciężar hebanowej trumny z ciałem ojca, którą wtoczyli, zgodnie z życzeniem zmarłego, do wnętrza cygańskiego wozu. Oddali go płomieniom, patrząc jak ogień wznosi się hen wysoko ku niebu, a dusza Duncana ulatuje wraz z popiołem, niesiona wiatrem.

Grób, nad którym wniesiono pomnik ku czci Duncana Mulcibera, był pusty, a jednak, Alexander spędzał przy nim wiele czasu. Gdy opuszczano trumnę z ciałem Roberta do piachu, patrzył w stronę pustego grobowca. Grób był pusty, a ojciec, który zawsze był obecny – ojciec, którego obecności nie dało się nie zauważyć – był nieobecny. Nadal nie mieściło się to Alexowi w głowie. Może dlatego tak często przesiadywał w jego gabinecie, pośród jego rzeczy, z jego wyobrażeniem za plecami. Siedzieli razem i palili, rozmawiali i milczeli. Przeważnie milczeli. Co bowiem umarły mógł mieć do powiedzenia umarłemu, a potępiony potępionemu?

[+]Portret Duncana Mulcibera
[Obrazek: 794e041b5b61dd8c65c2ca4c71075741aa3b4c1f.jpg]

Dzisiaj nie było symbolicznego palenia wozu. Nie było tłumów ani pieśni. Nie było też łez. 

"Nie módl się do bogów, którzy nie istnieją. Nie żałuj umarłych, których nie dało się uratować", pisał Lorien, która z twarzą skrytą za woalką stanęła dziś nad grobem swojego męża, odziana w czerń. Patrzył na nią, a ona patrzyła na niego. "Nie przeklinaj snów, które nigdy tak naprawdę nie były twoimi." Patrzyła na niego, a on patrzył na nią. Nie słuchał modlitw wznoszonych nad ciałem. Układał własną. Cyganie za pomocą magii prostowali kręte ścieżki, po których wiodło ich przeznaczenie, śpiewali pieśni o rozdrożach, a rozdroża stawały się pieśniami. Droga zawsze wydawała się bardziej znośna z pieśnią na ustach. Może modlitwy Cygana mogłyby wyprostować sny zabłąkanej ptaszyny.

Nagle znów był grudzień, znów czuł swąd znad płonącego wóz ojca, znów słyszał dzikie, zwierzęce niemal zawodzenie matki. Nagle znów czuł się tak, jakby balansował na granicy snu i jawy, nie wiedząc, gdzie dokładnie przebiega ta granica, gdzie kończy się jawa, gdzie zaczyna sen, jego myśli rozdarte między przeszłością, teraźniejszością a przyszłością.

Zerwał się z miejsca, gdy zrozumiał, że krzyk matki należy do teraźniejszości. Nie tracił czasu. Zanim teleportował się z gabinetu, zauważył, że rama obrazu jest pusta. Ojciec zniknął. Tylko niedogaszony papieros tlił się w popielniczce obok fotela, zajmowanego zwykle przez zmarłą głowę rodu Mulciber.

Z cichym trzaskiem teleportował się pośrodku salonu.

W kilku krokach przypadł do skulonych na podłodze obok kominka kobiet, bardzo delikatnym, acz stanowczym ruchem rozdzielając ich szczepione w szarpaninie ciała. Wszedł między nie, zasłoniwszy sobą wątłą blondynkę, po tym jak rozwarł zakleszczone wokół niej dłonie matki, które i na jego rękach zdawały się przez chwilę zaciskać jak szpony drapieżnego ptaka, jak gdyby nie poznawała twarzy syna. Koraliki z pękniętego naszyjnika rozprysnęły się dookoła, w akompaniamencie ochrypłych pokrzykiwań Seliny z portretu na kominikiem.

Nie walczył z nią. Wiedział, że nie jest w stanie nad sobą panować, gdy wchodzi w trans. Klęczał przed matką, podtrzymując jej wstrząsane akatyzją ciało, cierpliwie czekając, aż przestanie się wić, ni to drgawkach, ni to w konwulsjach. Trwał niewzruszony, nieruchomo niemal, bezwolnie poddając się profetycznemu przekleństwu, jakie płynęło tak w żyłach matki, jak i jego własnych. Trwał, tak jak Duncan Mulciber trwał na portrecie u boku Seliny Ayers, trzymając ją w ramionach, aż zaczęła się uspokajać.

Selina Mulciber także wydawała się wracać do równowagi, gdy Alexander, niepomny na obecność nieznajomej tuż obok, tłumaczył matce raz po raz, że cokolwiek zobaczyła – jakakolwiek wizja ją dręczy – to wszystko minie, tak jak mijają pory roku. Że dzisiaj kończy się sierpień, jutro zaczyna wrzesień, a wczoraj widział, jak odlatuje do ciepłych krajów ostatnia z angielskich wilg. "Wszystko dobrze, mamo" powtarzał uspokajająco, zawsze tym samym, cichym,  cierpliwym, nieskończenie cierpliwym głosem.

– Nic ci nie jest? – zapytał w końcu, znużony, odwracając się w stronę młodej dziewczyny, w której rozpoznał jedną z uczestniczek dzisiejszego pogrzebu. Nie mówił już ściszonym głosem, ale wciąż czuć było w jego tonie łagodność, z jaką zwracał się wcześniej do swojej matki.

Oczy Alexandra Mulcibera utkwione były w oczach Scarlett Mulciber.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#8
01.03.2025, 08:53  ✶  
A czas, jakoby się rozpłynął. Przestał istnieć lub się zatrzymał, zgarniając wraz ze sobą wszystkie dźwięki otoczenia.
I choć rozsądnym byłoby się wyrwać, uciec, wołać do nieba bądź piekła, trwała w czymś co mogłaby określić jako ostatni taniec. Błękitnooka nie chciała jej skrzywdzić, nie chciała jej się wyrywać ani jej odpychać, licząc, że jeśli dożyje tykania zegara - to powróci spokój. Zegar zatrzymywano martwym, a ona zechciała na powrót usłyszeć charakterystyczny dźwięk uskakującej wskazówki. 
Czuła ból i cieszyło ją to po cichu. Skoro boli, znaczyło że wciąż żyje. Wciąż oddycha, mimo że nie słyszała własnego oddechu.
Jej anioł w jednej chwili stał się nocną marą, tą która dusiła boleśnie, której należało pochwycić kosmyk włosów i wymówić zaklęcie - ale ona nie była jej aniołem, nie była też marą, nie była również winna sytuacji, która zepchnęła je w miejsce w którym się znalazły.
Chciała ją uspokoić, nie potrafiła - a wzrok Seliny topił, topił boleśnie, topił okrutnie przypominając żar piekła i chłód bieguna, jej czarne niczym smoła spojrzenie bolało bardziej aniżeli paznokcie wbijane w ramiona. Jej oczy płonęły zaklęte cierpieniem, upojone gniewem - a mimo wszystko wciąż były przerażająco piękne.

I wtem pojawił się On, ten który ruszył wstrzymane zegary, ten dzięki któremu łatwiej przyszło oddychać, ten który przywrócił jasność umysłu - a jednak ten, którego w pierwszej chwili wzięła za intruza. Błękitne spojrzenie gwałtownie podążyło za nimi, przez moment badając czy kobiecie aby na pewno nic nie grozi. Dopiero wtedy pozwoliła sobie wziąć spokojniejszy wdech. Jej wzrok podążył ku ziemi, gdy dźwięk tysiąca koralików zaczął wygrywać w uszach Mulciber żałobną melodię. Siedząc wciąż na ziemi, wsłuchana w głos Alexandra - tak gładki, kojący, głos który utulał swym spokojem. Słuchała, zbierając powoli koraliki, przyglądając się im smutno. Spojrzała na zebrane kuleczki, które teraz trwały w jednym skupisku na jej dłoni. I w tym całym smutku nie chodziło o koralki, ani o nich. Było to jedynie czarną myślą, która przebiegła po jej głowie pozostawiając bolesne ślady. Naprawię je - postanowiła, zaciskając dłoń.
Kątem oka dostrzegła ruch, za którym mechanicznie podążyła spojrzeniem wpadając wprost na jasne ślepia Alexandra Mulcibera.
Przez krótką chwilę mgliste, lodowe tęczówki, przyglądały się mężczyźnie nieprzytomnie. Wpatrując się w niego i zastanawiając się czy aby na pewno jest prawdziwy i czy aby na pewno to nie jest sen.  Dopiero gdy się odezwał, a jego głos dotarł do jej świadomości, wzrok Mulciber odżył.
-Oczywiście, że wszystko w porządku - mruknęła jakoby z wyrzutem w głosie, dużo żywiej i intensywniej lustrując spojrzeniem jego twarz, każdy detal, wracając do oczu - tylko rozmawiałyśmy - mruknęła, zbierając się z ziemi. Otrzepała kruczoczarną sukienkę, aby wrócić wzrokiem do twarzy Mulcibera, chcąc po raz kolejny wyłapać kontakt wzrokowy, który wywoływał szereg dziwnych odczuć. Jego oczy nie były niebem... były oceanem. Jasnym i przejrzystym, jakoby potrafiły zaglądać bezwstydnie w odmęty duszy. Wzrok tak odmienny, a tak bliźniaczy do wzroku jego rodzicielki - nocne niebo i bezkres oceanów.
-Masz oczy po mamie - rzuciła w zamyśleniu, milknąc na moment- nie musisz rozumieć - dodała zaraz, a jej blade lica rozświetlił delikatny uśmiech. Brzmiało jak absurd i zdawała sobie sprawę z tego jak bardzo.
-Trochę nam się rozmowa wymknęła spod kontroli, wiesz jak to kobiety - rzuciła żartobliwie - można powiedzieć, że... pochłonął nas ciut za bardzo temat - dodała, posyłając mu szelmowski uśmiech, aby podążyć spojrzeniem w kierunku kobiety, spojrzeniem które automatycznie złagodniało, nabrało ciepłego wyrazu.
-Przepraszam...  - wyznała i Alexander mógł odczuć, że słowa te kierowała do jego matki - Obiecuje naprawić twoje korale, kaejre dame... - po chwili na powrót przeniosła wzrok na Alexandra, jakby przypominając sobie o jego obecności, nieznacznie zmrużyła ślepia, nadając im tym samym kociego, bardziej zawadiackiego, wyrazu - Scarlett, hej - wyznała śmiało, wyciągając w jego kierunku rękę, nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego z kim rozmawia. Alexander wyglądał dość młodo, uznała go za jakiegoś starszego kuzyna. Mulciberów było tylu, a jej znajomość rodziny, szczególnie z twarzy, raczej była dość marna i to było widać. Nie miała pojęcia kto przed nią stoi, nie znała nawet imienia tej na którą spogląda z czułością, której nie potrafi wyjaśnić.
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#9
13.03.2025, 18:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.03.2025, 18:32 przez Alexander Mulciber.)  
Ściany napierały na nią ciężarem pokoleń, dusiły dłońmi, które wzniosły je przed laty: gdy próbowała zaczerpnąć tchu, dom oddychał razem z nią, duszny dom pełen dusz. Sufit obniżał się nieubłaganie, każąc jej się zgiąć, a potem klęknąć – klęknąć w błaganiu o ciszę, klęknąć w błaganiu o spokój, o wytchnienie od głosów, które szeptały w jej głowie. Ale Selina Mulciber nie zamierzała klękać. Nie zamierzała błagać. Klękała tylko wtedy, gdy błagała o śmierć: wieszczka, która lubowała się w przepowiadaniu śmierci – umarł, zawodził chór głosów w jej głowie, stado płaczek odzianych w czerń, kluczących żałobą kruków i wron nad płonącym korowodem kolorowych cygańskich wozów pogrzebowych, umarł, umarł, umarł! – wieszczka, która nigdy nie widziała własnej śmierci, choć śmierć widziała wszędzie wokół. Skazana na wieczne wyczekiwanie jej nadejścia, na patrzenie, jak śmierć zabiera ze sobą wszystkich... Jej babkę, jej matkę, jej brata, jej ojca, nawet jej męża. Tylko nie ją.

Śmierć byłaby aktem łaski dla prorokini skazanej na patrzenie, jak wypełniają się wszystkie jej proroctwa.

"Mamo", słyszała szept, tak odległy, jak odległy był zawsze jej syn, zmarszczyła brwi, przypominając sobie, że ma syna – nie jednego, dwóch – dwóch synów. Obaj rozedrą twoje łono, ale tylko jeden – twoje serce, tak mówiła jej babka na łożu śmierci, wiodąc sękatą dłonią po poznaczonej łzami twarzy wnuczki. Nigdy nie chciałam być matką, pomyślała Selina, wspierając się niechętnie na ramieniu syna, nigdy nie czułam się matką. Skazana była na patrzenie, jak umiera, choć umarł zbyt późno, aby oszczędzić jej grzechu bycia matką. Umarł, szeptały głosy, umarł, umarł, umarł!

Mógłby umrzeć wcześniej. Tylko kiedy?

Jęknęła boleśnie. Jej piękny syn, jej Aλέξανδρος. Ten, który odpiera wrogów. Ten, który broni. Nosił imię, jakie nadawano niegdyś królom, bo w jego żyłach płynął dar cygańskich królów. Ich dar, wymamrotała niewyraźnie, osuwając się na fotel, ich przekleństwo. Dłonie, roztrzepotane jak skrzydła zranionego ptaka, który bardzo pragnie poderwać się do lotu, zacisnęły się na usłużnie podsuniętym jej ramieniu syna, gotowego wyprzedzić wszystkie potrzeby kruchego ciała matki, wycieńczonej wiekiem i wieszczbą. Na ramieniu syna, który zamiast stawać w obronie życia, niósł śmierć. Jakiegoż pięknego syna powiła, pomyślała, przymknąwszy oczy. Jakiegoż potwornego. Pięknego i potwornego jak wszystkie jej proroctwa, wszystkie profecje, jakie spłynęły z ust napiętnowanych przeklęctwem premonicji.

To ona pochwyciła wyciągniętą rękę Scarlett. To ona przyciągnęła ją bliżej, z trudem rozchyliwszy szponiaste, wykręcone kurczem palce, aby odsłonić przed dziewczęciem to, co ściskała w suto opierścienionej dłoni. Ostatni z paciorków z rozerwanego naszyjnika, ostatni, który pamiętał ciepło jej ciała. Opal, bo smutek krył się we wnętrzu duszy Scarlett jak w łzy w opalu. Scarlett, córa duchów, nocnych zmór i strzyg, córa snów, córa wietrzyc i nocnic, z oczami i zębami jak gwiazdy. Zamknęła dłoń dziewczęcia wokół paciorka, zmusiwszy je do przyjęcia podarunku, palcem delikatnie kreśląc na skórze symbol ochronnej runy. Nie patrzyła jej przy tym w oczy. Selina Mulciber nie chciała patrzeć jej w oczy – tak samo jak nie chciała patrzeć w oczy Seliny Ayers, której portret wisiał nad kominkiem – nie, gdy tamta miała spojrzenie ciężkie jak fatum. Ciężkie jak dziedzictwo, którego ciężar pisane było Scarlett przyjąć na barki. Ciężkie jak senna mara przygniatająca nocami jej pierś, wznoszącą się i opadającą w niespokojnym rytmie wdechów i wydechów. Ciężkie jak turmalinowy kryształ, który Selina wciąż obracała między palcami. Wsunęłaby go do kieszeni syna, ale nie chciała przykrywać kolejnym kamieniem jego mogiły. Mogiły, którą sam sobie wykopał. Cyganie nie mieli grobów, bo należeli do wiatru i do wody – nie mieli grobów, tak jak nie mieli domów, bo żaden dom i żaden grób nie byłby w stanie zatrzymać ich w miejscu. Uciszyć zewu wędrówki, jakim śpiewała ich krew – jej krew – krew jej syna – wędrówki, która nie kończyła się nawet wtedy, gdy Cygan umarł. Umarł, umarł, umarł! Nie wypuściła jednak kamienia z ręki. Cyganie nie mieli nagrobnych płyt, bo żaden kamień nie byłby w stanie przywiązać ich do ziemi, na której rozsypano ich prochy... A gdyby ten kamień byłby w stanie przywiązać ją do jej własnego ciała? Osadzić w rzeczywistości, zatrzymać w teraźniejszości?

Pod na wpół przymkniętymi powiekami prorokini wciąż jeszcze przesuwały się migotliwe powidoki przyszłości. Pamiętała wszystkie przepowiednie, jakie wypowiedziała. Nie pamiętała tylko kiedy je wypowiedziała. Nie pamiętała, kogo dotyczyły. Nie pamiętała tak wielu rzeczy. Czasem nawet własnego imienia. Ale ona nie zapomni, pomyślała, zaciskając dłoń na podarunku od Scarlett, znów przysiadłszy się bliżej paleniska, bliżej płomieni, które zaczęły trzaskać jakby głośniej, gdy poczuły na sobie spojrzenie czarnych jak węgiel oczu Seliny. Nie zapomni o mnie, chociaż ja mogę zapomnieć o niej.

Syczące słowa starego, cygańskiego dialektu spłynęły z ust prorokini, która zdążyła już zapomnieć o otaczającym ją świecie. O Scarlett. O Alexandrze. O sobie samej.

Trwała zapatrzona w ogień, nucąc swoją pieśń o zagładzie domu Mulciberów. Zagładzie, którą przepowiedziała dawno temu.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#10
13.03.2025, 18:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.03.2025, 18:36 przez Alexander Mulciber.)  
Odkąd tylko pamiętał, wizje jego matki rodziły się w konwulsjach i krzykach. Rozdzierały rozedrgane ciało, rozrywały umysł. Odkąd tylko pamiętał, wszyscy szeptali po kątach, że jest szalona. Że jego ojciec jest szalony, bo folguje jej szaleństwu. Że on także jest szalony, prawem dziedziczenia. Być może Alexander Mulciber rzeczywiście był szalony, choć wątpił, że szaleństwo wyssał wraz z mlekiem z matczynej piersi. Nie przeszkadzało mu, gdy śmiali się z niego za plecami, gdy nazywali go szaleńcem, ale nie pozwolić tak nazywać Seliny Mulciber.
Zaborcza wręcz była opiekuńczość, jaką ją otaczał, ofiarność, z jaką bronił jej imienia.  Wszystko, co żyło na tym świecie, żyło, dopóki pamiętało swoje imię, a on nie zamierzał pozwolić jej zapomnieć, dopóki sam pamiętał.

Rzadko miał odwagę, aby otwarcie sprzeciwić się woli brata, a jednak sprzeciwił mu się, gdy Donald chciał zamknąć matkę w lecznicy dusz. Wciąż pamiętał, jak rzucił się na niego, jak powalił go na ziemię, jak głośno rozbrzmiewały ciosy, gdy bili się w ciszy pogrążonym w żałobie domu, gdy pięść obijała się o pięść, a ciało o ciało. "Zobaczymy, czy będziesz się tak przy tym upierał, gdy przestanie poznawać twoją twarz", powiedział mu wtedy Donald, uciskając skrzydełka złamanego nosa, z którego ściekała krew, brudząc nienaganną biel koszuli. "Gdy zapomni twoje imię, i to, że jesteś jej synem. Bo o tym, że jest matką, zapomniała już dawno, dawno temu." Ale Alexander go nie słuchał. Wpatrywał się w swoje zakrwawione knykcie, obracając w nich ostateczny argument, o którym wiedział, że ubodzie w brata najbardziej. "Ojciec nigdy nie pozwoliłby na coś takiego", rzucił. Mimo to, wypędził go z wiszącego nad kominkiem portretu matki, mrucząc pod nosem zaklęcie, które zmusiło Duncana Mulcibera do powrotu we własne ramy. Niegdyś oba obrazy wisiały tutaj obok siebie: mąż i żona, ramię w ramię i rama w ramę, wnosząc po wymownym przejaśnieniu na ścianie, teraz jednak nad kominkiem pozostał tylko portret matki. Alexander nie bez powodu wyniósł stąd portret ojca. Alexander nic nie robił bez powodu. Podnosząc się na nogi, schował różdżkę do kieszeni.

Podejrzliwość zagościła w zmarszczonych brwiach, w ostrym kącie zaciśniętej szczęki, gdy odwrócił się twarzą w stronę Scarlett. Nie odpowiedział, ważył jednak dokładnie jej słowa, wlepiwszy w nią głodne ślepia, jak gdyby tylko w ten sposób mógł przeniknąć znaczenie jej żartu. Zwykł węszyć kpiny w każdym słowie, jakie kierowano w stronę jego matki, czychać na najmniejszy choćby despekt, wyczulony na obraźliwe aluzje niczym wściekły pies, który, sprowokowany, od razu rzuca się z zębiskami do gardła. Wystarczyło, aby by wyczuł choć krztynę pogardy, aby potem czuł już tylko krew. Alexander Mulciber zawsze wolał pluć krwią i zębami, niż przygryzać język.

Nie pozwalał nikomu obrażać swojej matki. Nie pozwalał nikomu mówić, że jest szalona. Nie było jednak napięcia w jego ramionach, nie było wahania w oczach, które wpatrywały się nieprzerwanie w twarz Scarlett: wszelkie wahanie zniknęło, gdy ujęła kruchą dłoń Seliny, pozwalając sobie wręczyć paciorek z pękniętego naszyjnika. Blada, niemal przezroczysta, odziana w czerń istota, utkana z mgły i cienia, eteryczna i beznadziejnie przyziemna zarazem. Przypominała mu trochę Eden. Mogła mieć jej chłodną urodę, ale nie cechowała jej ta sama lodowata elegancja, którą Malfoyówna mroziła serca, nie: Scarlett miała w sobie ogień, nie lód. Były do siebie podobne, ale tylko na zewnątrz. Tak jak Alexander nie był ani trochę podobny do ojca, choć nosił jego twarz i patrzył jego oczami.

– Nie bój się – odezwał się w końcu. – To nie człowiek wybiera przepowiednię, tylko przepowiednia człowieka. – Niby to od niechcenia obrócił na palcu ojcowski sygnet, choć ani na chwilę nie oderwał wzroku od Scarlett, w którą wpatrywał się z ciekawością wróżbity, analizującego interesujący rozkład tarota. Wciąż stał wsparty o fotel, na którym zasiadała Selina. – Widziałem cię na pogrzebie. Jesteś córką Richarda, czy kolejnym nieślubnym dzieckiem jego brata, o którym powinienem wiedzieć?

Korzystam z przewagi Wykaz intencji (jasnowidzenie), aby poznać intencje Scarlett, rzut na percepcję.
Rzut PO 1d100 - 52
Sukces!


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Alexander Mulciber (5448), Scarlett Mulciber (4886)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa