28.03.2025, 19:26 ✶
Spojrzenie pełne troski obserwowało Seline, gdy wsuwała w jej dłonie kamień, zaciskając jej dłoń. Wzięła głęboki, acz cichy wdech. Nie patrzyła na nią, ale nie musiała. Scarlett dobrze pamiętała piękno jej oczu, które pochłaniały światło. Jeszcze przez chwilę czuła gorąc jej dłoni. Kamień rozpoznała od razu, mimo że w ów chwili widziała go tylko przez moment. Opal. Kamień, który podarowany był niczym delikatne muśnięcie słońca, otucha i wsparcie. Jej serce zabiło mocniej, widząc jak ta kreśli runę, wpatrując się w nią z tęsknotą, jakoby nie widziała jej bardzo długo. Jakoby rozłąka stała się bolesna w chwili spotkania. Jakoby odzyskała coś co utraciła, a co przyszłoby jej na nowo utracić. A tego nie chciała. Chciała zatrzymać czas, chociaż nie rozumiała dlaczego. Jeszcze przez moment czuć ciepło jej rąk, nim na powrót przywita chłód.
Obserwowała kobietę, gdy ta powróciła do poprzedniej pozycji, a z jej ust zaczęła wydobywać się melodia.
Dopiero wtedy jasne niczym lodowiec tęczówki przeniosły się na czarnowłosego, acz wraz z tą chwilą wyraz jej spojrzenia drastycznie się zmienił. Utracił ciepło, zachłysnął się mrozem. Już nie przypominał błękitnego nieba otulonego bezkresem oceanu, acz skutą lodem pustynie na której próżno było szukać życia. Albowiem jasne zwierciadła nie spoglądały już na Seline Mulciber, ani na Seline Ayers która zerkała na nich znad kominka, jej oczy patrzyły teraz na Alexandra Mulcibera, który był jej obcy, chociaż było w nim coś znajomego.
-Nie boje się - prychnęła zanosząc się dumą, wszak nie był swą matką, której skłonna była, z niezrozumiałego dla niej powodu, wyznać wszystkie lęki i grzechy.
To nie człowiek wybiera przepowiednię, tylko przepowiednia człowieka. - uśmiechnęła się pod nosem, ciut zbyt kpiąco nad własnym losem.
Wtem i rozległ się pierwszy dzwoneczek i nastała ciemność, którą przerwał nagły rozbłysk.
Jakoby wdarł się w miejsce skąd natężenie światła było znacznie mocniejsze. Gdy obraz się ustabilizował ujrzał polanę - jasną i świetlistą. Dookoła której rozpościerał się las o drzewach wynaturzonych, ciemnych i ciernistych. Pochłaniających światło, snujących przeraźliwe szepty.
W centrum tej polany stała mała sarenka, która jakoby w radości, jakoby w utęsknieniu uskakiwała tuż przy sarnie. Wciskając swój drobny pyszczek w futerko starszej, szukając otuchy i ochrony od szeptów jakie rodził las, rozpływając się pod dotykiem matki, gdy ta ocierała kufę o drobne ciałko młodego. Mulciber poczuł jak ciepło rozlewa się po jego ciele, ciepło i spokój.
-Cóż... Zdechnę, jak każdy. Rodzinka odpierdoli teatrzyk, przyniosą kwiaty... wszak żal jest silniejszy od wdzięczności.... - wzruszyła delikatnie ramionami. Słowa Seliny wirowały w jej głowie, a ona nijak nie potrafiła ich poukładać - Zabawne, że w rodzinie w której nie obchodzi się urodzin, świętuje się pogrzeby- wyznała z kpiącym uśmiechem - Cóż, teoretycznie umiera się raz...
Dźwięk dzwoneczka.
Znajoma ciemność i równie znajome światło. Polana, aczkolwiek zupełnie inna od poprzedniej. Oczy Alexandra mogły śledzić harcujące dzieci, które w akompaniamencie śmiechów bawiły się na polanie, biegając dookoła drzewa na którym zawieszona była huśtawka. Słońce powoli zachodziło za horyzont, a pierwsza sylwetka dziecka zniknęła, zabrana przez ciemnowłosą kobietę. Sekundy mijały i każde kolejne dziecię rozmywało się jak poprzednie, a na polanie ostała się tylko dziewczynka o jasnych włosach i równie jasnym spojrzeniu. Siedziała na huśtawce, odprowadzając tęsknym wzrokiem kompanów, których rodzicielki prowadziły do domu w akompaniamencie błahych rozmów. Alex również odprowadzał ich spojrzeniem, a gdy wrócił wzrokiem do dziewczynki, ta wciąż siedziała na huśtawce, kołysana delikatnie przez wiatr. A jednak coś się pojawiło, czerwona nić, która przywiązana była do jej małego nadgarstka, a która prowadziła ku górze - gdy uniósł wzrok ujrzał wisielca. Martwą kobietę do której dłoni przywiązany był drugi koniec szkarłatnej nici. Wisiała bezwładnie, a wiatr i ją delikatnie kołysał. I tak razem, kołysane przez wiatr trwały, nucąc norweską kołysankę. Acz jedna z nich nie mogła zanucić, toteż słuchała kołysanki. Kołysanki która odbijała się echem w uszach Mulcibera i wtedy i on poczuł tęsknotę. Tęsknotę i nieznośny chłód, którego nijak nie mógł się wyzbyć.
Wtem i jej wzrok zatrzymał się na sygnecie na dłuższą chwilę, a Mulciber uniosła brwi, gdy zrozumiała z kim prawdopodobnie ma do czynienia. Ledwo pohamowała śmiech, przysuwając wierzch dłoni do ust, aby zatuszować uśmiech. O STARA, ODJEBAŁAŚ. Odkaszlnęła, zastanawiając się jak dziwne teraz by było zmienić swoją postawę o kolejne sto osiemdziesiąt stopni.
Dźwięk dzwoneczka.
Na szklanym stawie, ramię w ramię, płynęły łabędzie. Trzepocząc śnieżnobiałymi skrzydłami, rozchodząc się i schodząc w tańcu. Beztrosko i spokojnie, odgrodzeni od brzegu, który był zasnuty mgłą. Tak jeden przy drugim wirowali, a wraz z nimi ich odbicia. Wszak brzeg był niepotrzebny. A On sam, stojąc tam gdzie stoi, poczuł się czysty, niewinny, skąpany w bieli jak te ptaki, które prócz siebie nie dostrzegały nic.
-Gdybym była bękartem to raczej otwierałabym właśnie szampana zamiast brać udział w ceremonii - wyznała, wzruszając ramionami. Nieślubne dziecko brzmiało dla niej źle, niekoniecznie takie musiało być, a jednak tytułowanie tego podkreślając bycia dzieckiem z nieprawego łoża nadawało tego złego wyrazu. Sprowadzało rolę matki do zwykłej kochanki, a dziecka do bycia błędem. I chociaż ona w pewnym sensie czuła się bękartem, rodzinnym przekleństwem, ale przyznawać mogła to jedynie z ironicznym, pełnym pogardy do rozmówcy uśmiechem, patrząc z lwią dumą. Acz nie rozmawiała teraz z równym sobie, zdawała sobie sprawę z tego, że nie zrobiła najlepszego pierwszego wrażenia.
-W rzeczy samej, Richard jest moim ojcem - poprawiła ciemnowłosego, teoretycznie nie zmieniając nic, a jednocześnie w jej oczach zmieniając wiele. Wolała odwrócić zdanie, aby nie stawiać siebie jako dodatek, nie lubiła być dodatkiem, nie zamierzała być dodatkiem. Subtelna zmiana, która zdawałoby się nie miała znaczenia i Alexander mógł jej nawet nie zauważyć.
Przyglądała się, tym razem obojgu, gdy tak będąc obok siebie tworzyli przyjemny dla oka obraz. Przechyliła delikatnie głowę w bok, skupiając się na ów dwójce jakoby świat dookoła przestał istnieć, był nieistotny.
Chciała zobaczyć więcej. Chciała zrozumieć... chciała zobaczyć.
-Miło pana poznać - wymruczała ciszej, w widocznej zadumie, gdyż skupiona była na czymś zupełnie innym.
Rzut na nici
Obserwowała kobietę, gdy ta powróciła do poprzedniej pozycji, a z jej ust zaczęła wydobywać się melodia.
Dopiero wtedy jasne niczym lodowiec tęczówki przeniosły się na czarnowłosego, acz wraz z tą chwilą wyraz jej spojrzenia drastycznie się zmienił. Utracił ciepło, zachłysnął się mrozem. Już nie przypominał błękitnego nieba otulonego bezkresem oceanu, acz skutą lodem pustynie na której próżno było szukać życia. Albowiem jasne zwierciadła nie spoglądały już na Seline Mulciber, ani na Seline Ayers która zerkała na nich znad kominka, jej oczy patrzyły teraz na Alexandra Mulcibera, który był jej obcy, chociaż było w nim coś znajomego.
-Nie boje się - prychnęła zanosząc się dumą, wszak nie był swą matką, której skłonna była, z niezrozumiałego dla niej powodu, wyznać wszystkie lęki i grzechy.
To nie człowiek wybiera przepowiednię, tylko przepowiednia człowieka. - uśmiechnęła się pod nosem, ciut zbyt kpiąco nad własnym losem.
Wtem i rozległ się pierwszy dzwoneczek i nastała ciemność, którą przerwał nagły rozbłysk.
Jakoby wdarł się w miejsce skąd natężenie światła było znacznie mocniejsze. Gdy obraz się ustabilizował ujrzał polanę - jasną i świetlistą. Dookoła której rozpościerał się las o drzewach wynaturzonych, ciemnych i ciernistych. Pochłaniających światło, snujących przeraźliwe szepty.
W centrum tej polany stała mała sarenka, która jakoby w radości, jakoby w utęsknieniu uskakiwała tuż przy sarnie. Wciskając swój drobny pyszczek w futerko starszej, szukając otuchy i ochrony od szeptów jakie rodził las, rozpływając się pod dotykiem matki, gdy ta ocierała kufę o drobne ciałko młodego. Mulciber poczuł jak ciepło rozlewa się po jego ciele, ciepło i spokój.
-Cóż... Zdechnę, jak każdy. Rodzinka odpierdoli teatrzyk, przyniosą kwiaty... wszak żal jest silniejszy od wdzięczności.... - wzruszyła delikatnie ramionami. Słowa Seliny wirowały w jej głowie, a ona nijak nie potrafiła ich poukładać - Zabawne, że w rodzinie w której nie obchodzi się urodzin, świętuje się pogrzeby- wyznała z kpiącym uśmiechem - Cóż, teoretycznie umiera się raz...
Dźwięk dzwoneczka.
Znajoma ciemność i równie znajome światło. Polana, aczkolwiek zupełnie inna od poprzedniej. Oczy Alexandra mogły śledzić harcujące dzieci, które w akompaniamencie śmiechów bawiły się na polanie, biegając dookoła drzewa na którym zawieszona była huśtawka. Słońce powoli zachodziło za horyzont, a pierwsza sylwetka dziecka zniknęła, zabrana przez ciemnowłosą kobietę. Sekundy mijały i każde kolejne dziecię rozmywało się jak poprzednie, a na polanie ostała się tylko dziewczynka o jasnych włosach i równie jasnym spojrzeniu. Siedziała na huśtawce, odprowadzając tęsknym wzrokiem kompanów, których rodzicielki prowadziły do domu w akompaniamencie błahych rozmów. Alex również odprowadzał ich spojrzeniem, a gdy wrócił wzrokiem do dziewczynki, ta wciąż siedziała na huśtawce, kołysana delikatnie przez wiatr. A jednak coś się pojawiło, czerwona nić, która przywiązana była do jej małego nadgarstka, a która prowadziła ku górze - gdy uniósł wzrok ujrzał wisielca. Martwą kobietę do której dłoni przywiązany był drugi koniec szkarłatnej nici. Wisiała bezwładnie, a wiatr i ją delikatnie kołysał. I tak razem, kołysane przez wiatr trwały, nucąc norweską kołysankę. Acz jedna z nich nie mogła zanucić, toteż słuchała kołysanki. Kołysanki która odbijała się echem w uszach Mulcibera i wtedy i on poczuł tęsknotę. Tęsknotę i nieznośny chłód, którego nijak nie mógł się wyzbyć.
Wtem i jej wzrok zatrzymał się na sygnecie na dłuższą chwilę, a Mulciber uniosła brwi, gdy zrozumiała z kim prawdopodobnie ma do czynienia. Ledwo pohamowała śmiech, przysuwając wierzch dłoni do ust, aby zatuszować uśmiech. O STARA, ODJEBAŁAŚ. Odkaszlnęła, zastanawiając się jak dziwne teraz by było zmienić swoją postawę o kolejne sto osiemdziesiąt stopni.
Dźwięk dzwoneczka.
Na szklanym stawie, ramię w ramię, płynęły łabędzie. Trzepocząc śnieżnobiałymi skrzydłami, rozchodząc się i schodząc w tańcu. Beztrosko i spokojnie, odgrodzeni od brzegu, który był zasnuty mgłą. Tak jeden przy drugim wirowali, a wraz z nimi ich odbicia. Wszak brzeg był niepotrzebny. A On sam, stojąc tam gdzie stoi, poczuł się czysty, niewinny, skąpany w bieli jak te ptaki, które prócz siebie nie dostrzegały nic.
-Gdybym była bękartem to raczej otwierałabym właśnie szampana zamiast brać udział w ceremonii - wyznała, wzruszając ramionami. Nieślubne dziecko brzmiało dla niej źle, niekoniecznie takie musiało być, a jednak tytułowanie tego podkreślając bycia dzieckiem z nieprawego łoża nadawało tego złego wyrazu. Sprowadzało rolę matki do zwykłej kochanki, a dziecka do bycia błędem. I chociaż ona w pewnym sensie czuła się bękartem, rodzinnym przekleństwem, ale przyznawać mogła to jedynie z ironicznym, pełnym pogardy do rozmówcy uśmiechem, patrząc z lwią dumą. Acz nie rozmawiała teraz z równym sobie, zdawała sobie sprawę z tego, że nie zrobiła najlepszego pierwszego wrażenia.
-W rzeczy samej, Richard jest moim ojcem - poprawiła ciemnowłosego, teoretycznie nie zmieniając nic, a jednocześnie w jej oczach zmieniając wiele. Wolała odwrócić zdanie, aby nie stawiać siebie jako dodatek, nie lubiła być dodatkiem, nie zamierzała być dodatkiem. Subtelna zmiana, która zdawałoby się nie miała znaczenia i Alexander mógł jej nawet nie zauważyć.
Przyglądała się, tym razem obojgu, gdy tak będąc obok siebie tworzyli przyjemny dla oka obraz. Przechyliła delikatnie głowę w bok, skupiając się na ów dwójce jakoby świat dookoła przestał istnieć, był nieistotny.
Chciała zobaczyć więcej. Chciała zrozumieć... chciała zobaczyć.
-Miło pana poznać - wymruczała ciszej, w widocznej zadumie, gdyż skupiona była na czymś zupełnie innym.
Rzut na nici
Rzut Z 1d100 - 61
Sukces!
Sukces!