01.04.2025, 10:28 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.04.2025, 10:51 przez Brenna Longbottom.)
W gruncie rzeczy Brenna nie do końca zrozumiała wyjaśnienia Millie – ale i nie musiała pojmować wszystkich złożonych aspektów nowej relacji służbowej czy mentorsko – uczniowskiej pomiędzy Moody a Longbottomem. Istotne było tylko to, żeby im to pasowało, chociaż teraz zaczynała mieć trochę wrażenie, że dojdzie tutaj do jakiegoś ogólnego aramagedonu na tle nieporozumienia szpilkowego.
– W porządku, jeśli nie pracujesz w ministerstwie, to właściwie po co te szpilki? – spytała z pewnym wahaniem. Sama nigdy nie miała problemu z eleganckimi ubraniami. Owszem, po domu chodziła niemalże oberwana. W Dolinie często nosiła stare ciuchy, ale i nic dziwnego – tam byli mugole, poza tym nie biegało się po Kniei w ciasnej spódnicy. Ale nigdy nie czuła się nieswojo w sukience czy haftowanej szacie. – Pantofle na płaskim obcasie nie byłyby kompromisem? – zasugerowała, stawiając na blacie kubki z herbatą. Potem też sięgnęła po jedno z ciasteczek, bo cóż, nie odmawia się dobrego ciasteczka. – Kurew? – powtórzyła, trochę zaskoczona, a potem opadła na krzesło.
Znając Millie, prawdopodobnie faktycznie doszło tam do niemalże wybuchu. Znając Morpheusa, mógł też skarcić Moody czy coś zasugerować. Znając oboje, ta krótka relacja mogła być dość mocno wyolbrzymiona czy jednostronna, Brenna więc po prostu wpakowała sobie ciasteczko do ust, zastanawiając się, jak w ogóle na to zareagować. I uznała w końcu, że najlepiej chyba wcale – nie żeby kupowała do końca ideę wbijania Millie do głowy ogłady poprzez zmuszanie jej do ubierania się codziennie w określony sposób (co innego na specjalną okazję), ale ostatecznie Moody sama zgodziła się pracować dla Morpheusa.
– Miles, chcesz, żeby ja zabrała cię na zakupy? – zapytała więc zamiast tego, bo może udałoby się jakoś znaleźć coś, co ostatecznie zaakceptowałaby i Millie, i Morpheus. Przynajmniej na początek. A potem westchnęła i odchyliła się lekko na krześle na kolejne pytanie Millie. Nie odpowiedziała od razu: nie tyleż z powodu wątpliwości co do Basiliusa, ile dlatego, że… no w głowie miała wiele wątpliwości wokół tematu. – Nazwisko nie ma wielkiego znaczenia. Basilius pomagał już ofiarom śmierciożerców po pierwszych atakach, w te nasze… piątki trzynastego i dziwne daty zdarzało się, że ktoś miał kłopoty i nigdy nie obchodził go status krwi, i spotkałam jego siostrę, mieszkają razem, a ona faktycznie pracuje dla mugoli. Naprawdę Brennie ciężko było go podejrzewać o cokolwiek, skoro nie przeszkadzało mu, że młodziutka siostra chodzi po mugolskich wybiegach. – Nigdy nie słyszałam, żeby był blisko z jakimiś… zatwardziałymi konserwatystami. Patrick sprawdzał jego aurę i nici. Przyda nam się lekarz, a on nie musi wiedzieć wszystkiego. Jeśli uważasz, że nie przekaże nic dalej… to ja nie widzę przeciwwskazań. Miałam zamiar niedługo iść z nim pogadać, ale możesz to zrobić sama, jeśli chcesz – powiedziała w końcu, bo najchętniej odesłałaby Millie, by pogadała o tym z kimś innym, ale tego kogoś innego czyli Patricka właściwie już nie było.
– W porządku, jeśli nie pracujesz w ministerstwie, to właściwie po co te szpilki? – spytała z pewnym wahaniem. Sama nigdy nie miała problemu z eleganckimi ubraniami. Owszem, po domu chodziła niemalże oberwana. W Dolinie często nosiła stare ciuchy, ale i nic dziwnego – tam byli mugole, poza tym nie biegało się po Kniei w ciasnej spódnicy. Ale nigdy nie czuła się nieswojo w sukience czy haftowanej szacie. – Pantofle na płaskim obcasie nie byłyby kompromisem? – zasugerowała, stawiając na blacie kubki z herbatą. Potem też sięgnęła po jedno z ciasteczek, bo cóż, nie odmawia się dobrego ciasteczka. – Kurew? – powtórzyła, trochę zaskoczona, a potem opadła na krzesło.
Znając Millie, prawdopodobnie faktycznie doszło tam do niemalże wybuchu. Znając Morpheusa, mógł też skarcić Moody czy coś zasugerować. Znając oboje, ta krótka relacja mogła być dość mocno wyolbrzymiona czy jednostronna, Brenna więc po prostu wpakowała sobie ciasteczko do ust, zastanawiając się, jak w ogóle na to zareagować. I uznała w końcu, że najlepiej chyba wcale – nie żeby kupowała do końca ideę wbijania Millie do głowy ogłady poprzez zmuszanie jej do ubierania się codziennie w określony sposób (co innego na specjalną okazję), ale ostatecznie Moody sama zgodziła się pracować dla Morpheusa.
– Miles, chcesz, żeby ja zabrała cię na zakupy? – zapytała więc zamiast tego, bo może udałoby się jakoś znaleźć coś, co ostatecznie zaakceptowałaby i Millie, i Morpheus. Przynajmniej na początek. A potem westchnęła i odchyliła się lekko na krześle na kolejne pytanie Millie. Nie odpowiedziała od razu: nie tyleż z powodu wątpliwości co do Basiliusa, ile dlatego, że… no w głowie miała wiele wątpliwości wokół tematu. – Nazwisko nie ma wielkiego znaczenia. Basilius pomagał już ofiarom śmierciożerców po pierwszych atakach, w te nasze… piątki trzynastego i dziwne daty zdarzało się, że ktoś miał kłopoty i nigdy nie obchodził go status krwi, i spotkałam jego siostrę, mieszkają razem, a ona faktycznie pracuje dla mugoli. Naprawdę Brennie ciężko było go podejrzewać o cokolwiek, skoro nie przeszkadzało mu, że młodziutka siostra chodzi po mugolskich wybiegach. – Nigdy nie słyszałam, żeby był blisko z jakimiś… zatwardziałymi konserwatystami. Patrick sprawdzał jego aurę i nici. Przyda nam się lekarz, a on nie musi wiedzieć wszystkiego. Jeśli uważasz, że nie przekaże nic dalej… to ja nie widzę przeciwwskazań. Miałam zamiar niedługo iść z nim pogadać, ale możesz to zrobić sama, jeśli chcesz – powiedziała w końcu, bo najchętniej odesłałaby Millie, by pogadała o tym z kimś innym, ale tego kogoś innego czyli Patricka właściwie już nie było.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.