Przypatrując się mężczyźnie nie potrafił powiedzieć, czy naprawdę odczuwa żal, czy może staje się to jakąś formą usprawiedliwienia swojego pracownika. Albo raczej - siebie samego, swoich wyborów i swoich poleceń. Niekoniecznie obie te opcje się wykreślały, a gdyby pomyślał nad tym głębiej to na pewno znalazłaby się i trzecia i czwarta. Cel. Kiedy próbowałeś zgadywać cel drugiej strony tworzone były pewne założenia. Pewne uproszczenia. Czasem przemieniały się w utrudnienia. W tym przypadku niewiadoma oscylowała wokół pytania, na ile rozsądek nadal drzemał w pięknym umyśle Szefa Departamentu, a na ile zakwitło tam wężowe szaleństwo, którego nie dało się poskromić. Na ile łuski na jego twarzy były podobne do tych na ciele Leviathana, a na ile pokrywały już jego duszę i mózg. Skarb. Ludzie potrafili być skarbami - Laurent doskonale o tym wiedział. W końcu żarłocznie, jak smoki z bajek, gromadził ludzi i ich serca, by móc chować ich wśród morskich fal.
- Przechodziło mi to przez głowę. - Przyciszył nieco głos przez zadumę. - Teraz przechodzi tym bardziej. - Ach, inny język! - Tak, bardzo przydałby się specjalista, albo chociaż ktoś znający się na dementorach. Uprości to pracę... - Jeśli jakiekolwiek przywary mogły ich różnić, tak teraz te różnice się rozpłynęły. Niesnaski odeszły w niepamięć na drobną chwilę, a może nawet na dłuższą. Cel. Zadanie. Wspólny cel i wspólne zadanie - to potrafiło łączyć. Szczególnie dobrze spajało pasjonatów. I wariatów. Jedno z drugim nie raz trudno było odróżnić.
Uśmiechnął się nawet, mimowolnie, kiedy uradowany mężczyzna klasnął w dłonie i wyraźnie się rozpromienił. Dobrze. Bardzo dobrze! Sam poczuł mały podryw, zobaczył małą szansę, żeby coś zmienić, zrobić, poprawić. By dalej badać niepoznane, które tak odstraszało ludzi.
- Doskonale. - Podniósł się ze swojego miejsca i podszedł do biurka mężczyzny, by wyciągnąć do niego dłoń ponad blatem. Szpetność jego skóry jawiła się jako ciekawostka. Była piękna ze swoim blaskiem - jak perły. Wystarczyło jednak, że zachwycał się nimi na skórze jego syna. Może nie było powodów, by robić to na głos tu i teraz. - W takim razie dziękuję za współpracę. Będziemy w kontakcie listownym, odezwę się od razu, kiedy sytuacja się rozwinie. - Albo kiedy cokolwiek ruszy do przodu. - Ograniczając te listy do niezbędnego minimum. - Uniósł lekko kąciki ust, trochę wymownie, bo w tym zdaniu chodziło wyłącznie o to, że chciał mężczyźnie oszczędzić "upierdliwości". Zerknął w dodatku na stosy papierów. Dokładnie to mówiły - że starszy Rowle nie przepadał za nadmiarem makulatury. - Życzę miłego dnia, panie Rowle. - Skinął mężczyźnie na wyjście.