25.04.2025, 13:58 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.04.2025, 14:00 przez Millie Moody.)
– No to klepnijmy go, nie ma na co czekać. Ta wizja Morpheusa pokazała tylko, że im więcej lekarzy tym lepiej. Takich co wiesz... co nie wbiją nam avady w żebra. – skwitowała, nieświadoma rozważań o butach. Nie miała świadomości jak takie buty działają, ale być może przyjdzie dzień, kiedy przyjdzie się jej o tym przekonać. – I tak... pogadam z nim – westchnęła lekko napięta, ale o tym czym jest prawdziwe napięcie mogła się dowiedzieć zaraz za moment, jak padły następne słowa Brenny. Słuchała ich w osłupieniu kilka razy otwierając, ale zaraz potem zamykając buzię.
– Lou ogólnie w szkole dręczył zapewne każdego kto mu się pod różdżkę nawinął, ale atak? To jest zgłoszone gdzieś? Przecież wszyscy tu robimy dla ministerstwa, jaki kurwa atak? Czemu o tym nie gadaliśmy na zebraniu, ja nic nie wiem! – była blada jak ściana. Czy nie wysłała dosłownie wczoraj liściku do Lestrange'a z sugestią, że mogliby się znów spotkać. Dawno się nie widzieli. Zbyt dawno. Coś w niej jednak pękało na tysiąc kawałków. Nie... coś już było popękane, posklejane i teraz pękało znowu. Zamiast kredowej bieli nagle twarz jej spurpurowiała. – A może właśnie powinnaś mi zaglądać do łóżka?! Może właśnie! Wiesz wiesz ja zawsze.. – poderwała się gwałtownie, najprawdopodobniej dopompowana cukrem z ciastek, które przed chwilą zjadła. – Ja nie mam dobrego osądu do ludzi. Ja po prostu nie wiem. Jest alkohol, są dragi, dzieją się rzeczy. Nie panuje nad tym, dobra?! – wyglądało to dziwnie, gdy tak krążyła chaotycznie po kuchnie. Wszystkie przyruchy Miles tak właściwe jej osobie, nie pasowały teraz, kiedy była ubrana tak, a nie inaczej. Nowa twarz, stara Miles.
– I miałam taką wiesz jedną zasadę, żeby nie srać do swojego gniazda. W sensie, żeby nie umawiać się z zakonnikami. Nie ważne, czy mi się typo podoba czy nie... Jakikolwiek konflikt mógłby zaszkodzić potem, gdy wiesz, walczymy i nagle się okazuje, że wybiera serce nie głowa – powiedziała tak, jakby w jej przypadku zawsze przeważały decyzje wynikający z głowy. Z resztą, czy te wybory o których mówiła to byłyby realnie decyzje serca czy może bardziej... dupy? – Zawsze miałam słabość do czystokrwistych dupków i to na prawdę nie ma znaczenia jak ja się czuje teraz, gdy mi o tym wszystkim mówisz. Masz mi mówić! To mogą być nasi wrogowie, a ja serio, serio nie chciałabym być ruchana przez śmierciożerce, z którym potem co... mordujemy się na ulicy? Mój słodki laluś stwierdza nagle "o tym razem zamiast spermy dostaniesz crucio w ryj?". Nie chcę tak! Nie chcę tak myśleć! A wychodzi to całkiem kurwa prawdopodobne teraz jak rozmawiamy. – opadła na krzesło bliska płączu. – Jak... jak w ogóle można sprawdzić czy ktoś jest tym jebanym śmierciożercą? Ok, ustaliliśmy, że Basilius nie jest. Ale reszta? W ogóle martwię się, że mój kuzyn... nie żebym chciała z nim sypiać czy co – dodała zapobiegawczo, zgodnie z obecnym stanem rzeczy. Peregrinus dał jej wyraźnie do zrozumienia, że kocha ją jak siostrę. Ale był taki blady i coraz bardziej wywłokowaty. Mrok zagarniał go dla siebie a w Miles rosła paranoja.
– Będę siedzieć choćby skały się zesrały. Będę siedzieć i kurwa notować. Morpheus mi kazał, ale wiedz, że będę siedzieć bo usłyszałam co do mnie mówisz i będę siedzieć dla Ciebie, a nie dla tego starego palanta – dodała słabowicie.
– Lou ogólnie w szkole dręczył zapewne każdego kto mu się pod różdżkę nawinął, ale atak? To jest zgłoszone gdzieś? Przecież wszyscy tu robimy dla ministerstwa, jaki kurwa atak? Czemu o tym nie gadaliśmy na zebraniu, ja nic nie wiem! – była blada jak ściana. Czy nie wysłała dosłownie wczoraj liściku do Lestrange'a z sugestią, że mogliby się znów spotkać. Dawno się nie widzieli. Zbyt dawno. Coś w niej jednak pękało na tysiąc kawałków. Nie... coś już było popękane, posklejane i teraz pękało znowu. Zamiast kredowej bieli nagle twarz jej spurpurowiała. – A może właśnie powinnaś mi zaglądać do łóżka?! Może właśnie! Wiesz wiesz ja zawsze.. – poderwała się gwałtownie, najprawdopodobniej dopompowana cukrem z ciastek, które przed chwilą zjadła. – Ja nie mam dobrego osądu do ludzi. Ja po prostu nie wiem. Jest alkohol, są dragi, dzieją się rzeczy. Nie panuje nad tym, dobra?! – wyglądało to dziwnie, gdy tak krążyła chaotycznie po kuchnie. Wszystkie przyruchy Miles tak właściwe jej osobie, nie pasowały teraz, kiedy była ubrana tak, a nie inaczej. Nowa twarz, stara Miles.
– I miałam taką wiesz jedną zasadę, żeby nie srać do swojego gniazda. W sensie, żeby nie umawiać się z zakonnikami. Nie ważne, czy mi się typo podoba czy nie... Jakikolwiek konflikt mógłby zaszkodzić potem, gdy wiesz, walczymy i nagle się okazuje, że wybiera serce nie głowa – powiedziała tak, jakby w jej przypadku zawsze przeważały decyzje wynikający z głowy. Z resztą, czy te wybory o których mówiła to byłyby realnie decyzje serca czy może bardziej... dupy? – Zawsze miałam słabość do czystokrwistych dupków i to na prawdę nie ma znaczenia jak ja się czuje teraz, gdy mi o tym wszystkim mówisz. Masz mi mówić! To mogą być nasi wrogowie, a ja serio, serio nie chciałabym być ruchana przez śmierciożerce, z którym potem co... mordujemy się na ulicy? Mój słodki laluś stwierdza nagle "o tym razem zamiast spermy dostaniesz crucio w ryj?". Nie chcę tak! Nie chcę tak myśleć! A wychodzi to całkiem kurwa prawdopodobne teraz jak rozmawiamy. – opadła na krzesło bliska płączu. – Jak... jak w ogóle można sprawdzić czy ktoś jest tym jebanym śmierciożercą? Ok, ustaliliśmy, że Basilius nie jest. Ale reszta? W ogóle martwię się, że mój kuzyn... nie żebym chciała z nim sypiać czy co – dodała zapobiegawczo, zgodnie z obecnym stanem rzeczy. Peregrinus dał jej wyraźnie do zrozumienia, że kocha ją jak siostrę. Ale był taki blady i coraz bardziej wywłokowaty. Mrok zagarniał go dla siebie a w Miles rosła paranoja.
– Będę siedzieć choćby skały się zesrały. Będę siedzieć i kurwa notować. Morpheus mi kazał, ale wiedz, że będę siedzieć bo usłyszałam co do mnie mówisz i będę siedzieć dla Ciebie, a nie dla tego starego palanta – dodała słabowicie.