Bletchley nie spodziewała się wylewności. Nie była ona w tej chwili potrzebna. Miała świadomość, gdzie się znajdowali, oraz jak wyglądała sytuacja. Świat się walił. Naprawdę nie oczekiwała, że znajdzie się w jego centrum. Całkiem dobrze czuła się przyjmując rolę tła, na które nikt nie zwracał uwagi. Właśnie w ten sposób wolałaby się tutaj pojawić. Tak, by nikt nie zauważył jej obecności, nie rzucając się w oczy, przemykając gdzieś bokiem i próbując odnaleźć się w swoich obowiązkach. Tyle, że nie dało się nie zauważyć jej nagłego pojawienia się, przez co wzrok Corneliusa skierował się dokładnie na nią. Nie mogła uciec przed tym spojrzeniem, nie mogła wtopić się w ścianę. Musiała zareagować na to, że dostrzegł jej obecność, a nie znosiła tego robić. Całkiem naturalnie więc jak na siebie zareagowała wbiciem spojrzenia w swoje urocze buciki, to pomagało jej nie przejmować się otoczeniem, łatwiej jej było wtedy skupiać myśli i reagować na usłyszane komentarze.
Dzisiaj było zdecydowanie trudniej. Sporo przeżyła podczas swojej drogi do ministerstwa, wspomnienia były świeże, trudno było jej się pozbyć sprzed oczu tego, co widziała, mimo, że już tam nie była. Znalazła się w bezpiecznym miejscu, nie powinna się już niczym przejmować, ten tok myślenia jednak nie do końca działał. Nadal jedną nogą tkwiła na zewnątrz, nadal przeżywała ten widok, którego nie mogła wymazać z pamięci. Napatrzyła się na cierpienie ludzi, widziała tych, którzy ich krzywdzili, dostrzegała płomienie pochłaniające całe ulice. To było dość sporo, szczególnie dla kogoś, kto raczej nigdy nie będzie w stanie się wyzbyć tego widoku ze swojej głowy. Choroba Milforda była dość nieprzyjemną przypadłością, jasne miała swoje plusy - pozwalała jej zapamiętywać naprawdę sporo informacji, praktycznie żadnym kosztem, ale to również wiązało się z tym, że zapamiętywała to, czego nie chciała pamiętać. Coś za coś, czyż nie? Nie można mieć wszystkiego.
Wiedziała, że wypadałoby, aby od początku była w pełnej gotowości. Powinna sobie z tym wszystkim poradzić, zazwyczaj nie miała problemu z tym, aby oddzielać swoje emocje od pracy, jednak w tym przypadku, cóż - było jej trudno. Nawet ona miewała momenty słabości i to był najwyraźniej jeden z nich. Nie do końca łatwo szło jej układanie myśli, bardzo wiele obrazów teraz pojawiało się w jej głowie i musiała nad nimi zapanować, jeśli miała się tutaj na coś przydać. Starała się to wszystko uporządkować jak najszybciej, no ale nie do końca wychodziło Prudence to tak, jakby chciała. Nie na wszystko miała, aż taki wpływ, jaki by chciała.
Zresztą miała to szansę zobaczyć już wcześniej tego wieczora. Przyłapano ją na podobnym zawieszeniu, trwała gdzieś w czasie i przestrzeni wpatrzona w ogień, jakby wcale nie znajdowała się w samym centrum tych niebezpiecznych wydarzeń, niczego się jednak nie nauczyła, no, w jej przypadku nie dało się niczego nauczyć. Nie miała wpływu na te drobne mankamenty, które się w niej znajdowały. Z tą chorobą nie do końca udawało się walczyć, przywykła do niej, chociaż czasem - jak w tej sytuacji była kurewsko irytująca.
- Tak, to jest jasne. - Zacisnęła knykcie swoich palców, trochę zbyt mocno. To było przecież oczywiste. Sporo osób dzisiaj nie wróci czy do ministerstwa, czy do swoich domów. Widziała przecież na własne oczy śmierć, która nadeszła, która pojawiała się znikąd, i zabierała na drugą stronę wyjątkowo dużo ludzi. Na pewno dzisiaj będzie miała owocne żniwa. Nie pamiętała, kiedy ostatnio wydarzyła się podobna tragedia. Jasne, było to nieszczęsne Beltane, po którym czarodzieje dochodzili do siebie przez długi czas, ale skala tego, co wydarzyło się dzisiaj była nieporównywalna.
To nie tak, że sobie umniejszała. Raczej nie miała problemu z tym, aby racjonalnie szacować to, co się wydarzyło. Tak, jasne, jakoś udało jej się tutaj trafić, uniknąć śmierci, przeżyć. Tyle, że miała świadomość, że nie była to do końca jej zasługa. Czy gdyby miała sama pokonać tę drogę, to faktycznie dotarła by do celu? Powątpiewała w to trochę. Miała sporo szczęścia, że nieznajomy wyciągnął do niej rękę, zainteresował się jej losem, przyprowadził ją tutaj. Cóż, może poniekąd była w tym jakaś jej zasługa? Nieznajomi nie pomagali wszystkim, coś skłoniło go do tego, aby wesprzeć właśnie ją. Nie było sensu jednak teraz tego jakoś za bardzo analizować. Żyła, to było w tym wypadku najistotniejsze.
- Tak, możesz mieć rację. To znaczy masz rację. - Nie potrzebowała tych pokrzepiających słów, nie od swojego szefa. Miała świadomość, że w tej chwili miał zdecydowanie więcej na głowie niż jej brak pewności siebie. Nie powinna była w ogóle dzielić się z nim tymi wątpliwościami, to nie był na to czas, ani miejsce. Musiała się w końcu doprowadzić do porządku i wrócić do swojego zwyczajnego trybu, gdyby to tylko było takie proste.
- To bezdyskusyjne, ale Ty też lepiej poradzisz sobie tutaj. - Nie miała wątpliwości ku temu, że wolałaby, aby Cornelius znajdował się gdzieś obok. Jego doświadczenie było ogromne. Potrafił sobie radzić w sytuacjach kryzysowych. Prawdą było, że na pewno lepiej poradzi sobie w terenie od Flint, bo ogólnie w oczach Prudence ze wszystkim radził sobie lepiej. Cóż, przepadała za swoim szefem i za jego metodami, zdecydowanie wolałaby, aby to on wydawał jej polecenia, a nie ktoś inny. Wiedziała jednak, że nie zawsze można mieć to, czego się oczekuje. Musiała się dostosować, tak jak wszyscy inni do tej nietypowej sytuacji, a Prue nie lubiła zmian. Raczej ceniła sobie stałość. W tym wypadku jednak nie miała innego wyjścia.
Prudence poczuła się chyba tutaj zbyt pewnie, bo nie zakładała, że w biurze może im się stać krzywda. Ministerstwo miało być bezpieczną przystanią. Mogła tutaj na spokojnie przestać trzymać gardę, mogła dojść do siebie, prawda, mogła? Okazało się, że nie, że nawet tutaj mogło wydarzyć się coś zupełnie niespodziewanego. Zbyt szybko pozwoliła sobie złapać oddech, stracić czujność. Nie powinna była tego robić, ale jak wiadomo mądry czarodziej po szkodzie.
Gdy uniosła głowę, w końcu znad tych swoich lakierków dostrzegła tylko i wyłącznie cień mężczyzny, który znikał za drzwiami i Corneliusa, który oberwał zaklęciem. To ją otrzeźwiło, to spowodowało, że w końcu się ogarnęła i faktycznie wróciła do rzeczywistości, szkoda jednak, że wydarzyło się to zbyt późno. Może udałoby się jej zareagować, jakoś go wesprzeć, teraz zresztą mogła tylko nad tym gdybać. Co by było, gdyby czar okazał się śmiertelny? Wolała się na tym nie skupiać, bo Lestrange żył, to było w tej chwili najistotniejsze.
Nie spodziewała się tego, że wśród nich mogą pojawić się osoby, którą będą chciały krzywdzić innych. Tak, niby powinna zakładać, że mijają niektórych z śmierciożerców na korytarzach ministerstwa, ale nie wydawało jej się, aby któryś z nich miał po co krzywdzić Corio. W końcu był czystokrwisty, należał do elity, potrzebowali takich jak on, nie atakowali ich. Nie spodziewała się tego, że druga strona może poczuć się zagrożona i chcieć w jakiś sposób reagować. Zresztą przecież tutaj nie działa się im krzywda. Ludzie różnie reagowali na panikę, zapewne to miało wpływ na ten czyn, którego dokonał Barnaby. Nie, żeby chciała go tłumaczyć, bo to było niedopuszczalne, właściwie to wolała też nie próbować go zrozumieć, mimo, że sama nie należała do elity, to jednak nie zareagowałaby w taki sposób. Wiedziała, że są pewne granice, których nie powinno się przekraczać, bez względu na wszystko. Miała świadomość, że nie każdy czystokrwisty podzielał poglądy terrorystów, najwyraźniej nie każdy zdawał sobie z tego sprawę.
Zawiodła. Tak, nie zareagowała odpowiednio, nie zdążyła pomóc Corneliusowi, za co teraz było jej okropnie głupio. Nie powinna była się nad sobą rozczulać. Wypadało, aby od razu przełączyła się na inny tryb, gdy znalazła się w tym miejscu, ale jakoś jej się to nie udało. Zmierzyła wzrokiem swojego przełożonego, oberwał dość mocno, ale stał, utrzymywał się na nogach. Na pewno go to zabolało, ale nie dawał tego po sobie poznać. Nie miała pojęcia, jak udawało mu się trzymać w jednym kawałku, być takim profesjonalnym nawet w takiej sytuacji. Trochę mu tego zazdrościła, wydawał się zawsze wiedzieć, co robi.
Docierały do niej jego słowa. Nie komentowała ich, kiwnęła jedynie głową, żeby dać znać, że dotarło do niej to, co mówił. Nie było o czym dyskutować. Wiedziała, że tak będzie lepiej, zresztą nie była osobą, która negowałaby rozkazy. Nie w takiej sytuacji, nie gdy wiedziała, że zawiodła.
Wykonywała polecenia, jedno za drugim, z odpowiednią skrupulatnością. Nakazał jej zabezpieczyć wejście - to to zrobiła. W końcu była tutaj obecna i ciałem i duszą. Nim jednak to zrobiła, jeszcze odprowadziła go wzrokiem ku drzwiom, wolała się upewnić, że jest w stanie utrzymać się na nogach. Nie, żeby zakładała, że ocenia swoje siły ponad zamiary, jednak wiadomo, jak to bywa w takich sytuacjach. Adrenalina z czasem przestawała wystarczać, a rzeczywistość potrafiła udowodnić, że obrażenia są dużo gorsze, niż się może wydawać. Dostrzegła drżenie ręki, zauważyła, że nie szedł tak pewnie jak zazwyczaj, ale nie wydawało jej się, aby miał zaraz legnąć na ziemi - więc nie było z nim tak źle. Cornelius zdecydowanie się nie rozdrabniał i nie przejmował obrażeniami, jakie przyniósł ten czar, którym oberwał.
Wypadało sprawdzić, co stało się z drugim z mężczyzn. Prue nie spodziewała się cudów, wiedziała, że tamten mógł zrobić mu krzywdę, raczej na pewno mu ją zrobił, bo z pomieszczenia nie dochodziły żadne znaki życia. Nie zdziwiłoby jej nawet, gdyby przypadkiem został zabity na służbie. To mogło spotkać każdego, tyle, czy na pewno w tym miejscu? Jak widać powinni być zdecydowanie ostrożniejsi. Spełniała rozkazy Corneliusa, zaczęła szykować raport, który miała przekazać aurorom, nie mogli mieć przecież pewności, że Barnaby nie skrzywdzi kogoś jeszcze. W tej chwili nie był do końca poczytalny.
Uniosła wzrok, gdy usłyszała kroki, które sugerowały, że Corio zaraz pojawi się w drzwiach. Zmierzyła go wzrokiem, zrobiła to jednak dość szybko, nienachalnie, po prostu chciała skontrolować sytuację. Nie mogła mieć pewności, że czar nie zrobił mu większej krzywdy niż mogło się wydawać na pierwszy rzut oka.
- Spróbuję znaleźć kogoś, kto będzie mógł mu pomóc. - Jasne, to może nie powinien być w tej chwili priorytet, ale mimo wszystko wydawało jej się, że wypadało zająć się swoim i zorganizować mu jakieś wsparcie. Niestety, ona nie znała się szczególnie na urazach pozaklęciowych, to nigdy nie był jej konik, więc nie mogła mu udzielić tej pomocy sama. Na pewno jednak gdzieś znajdą jakiegoś specjalistę, wszyscy nie mogli znajdować się teraz na ulicach, w sytuacjach zagrożenia.
//choroba Milforda, leczenie