• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[08.09.1972r.] - Początek Nocy | Cassian Blishwick

[08.09.1972r.] - Początek Nocy | Cassian Blishwick
Czarodziej
Magia przemija. Słowo zostaje.
Wysoki na 185 cm, szczupły, elegancko ubrany, ma bardzo ciemne oczy, w których tęczówki zlewają się ze źrenicami. Pachnie fiołkami, mówi cicho i kwieciście.

Cassian Blishwick
#1
23.06.2025, 22:07  ✶  

8 września 1872r.
Niemagiczny Londyn / Camden / Mieszkanie Cassiana


Deszczowe lato nie było dla Cassiana niczym nowym, ale tego dnia powietrze zdawało się bardziej ciężkie niż zazwyczaj, jakby sam Londyn, przygnieciony własnym grzechem, wstrzymywał oddech. Wiatr miotał ulicami zwiędłe liście i strzępki gazet, które z uporem plątały mu się pod nogami, gdy wracał z Ministerstwa. Nie spieszył się — nie było dokąd. Kurs aurora dopiero co się dla niego rozpoczął - jeszcze nie miał okazji paść ofiarą natłoku zadań, na którą był przygotowany. Swoją zmianę jako brygadzisty skończył natomiast punktualnie, z uwagi na panujący spokój nie musiał zostawać po godzinach. Mimo wszystko, coś kazało mu zostać dłużej, uporządkować notatki, przepisać raporty. Może to była potrzeba poczucia sensu. Może strach przed powrotem do pustego mieszkania.
Kamienica w Camden, w której od lat mieszkał, nie wyróżniała się niczym szczególnym. Ot, kolejny szary budynek z obdrapaną fasadą, na której deszcz zostawiał brudne smugi. Gdy wszedł na piętro i przekręcił klucz w zamku, powitała go znajoma cisza, przerywana jedynie stukotem kropel o parapet. Zrzucił płaszcz na oparcie krzesła, zdjął buty i zapalił świecę na biurku. Elektryczność? Miał, ale rzadko używał — światło świecy lepiej pasowało do jego wieczorów z książką.
Cassian przesunął palcami po grzbiecie starego tomiku poezji, który zostawił rano na biurku. Baudelaire. „Les Fleurs du mal”. Otworzył na chybił trafił, czytając cicho wersy, które tak dobrze znał, że niemal słyszał głos Julie, gdy recytowała je z teatralną przesadą. Uśmiechnął się gorzko. Szybko zamknął tomik. Nie dziś. Dziś nie chciał uciekać w wspomnienia.
W kuchni zagotował wodę na herbatę — cynamonową, jej ulubioną. Sam nigdy jej nie lubił, ale ostatnio coraz częściej po nią sięgał, jakby zapach przyprawy mógł wypełnić pustkę. Gdy zapach cynamonu rozszedł się po mieszkaniu, odetchnął głębiej, opierając się o framugę drzwi. Za oknem niebo przybrało kolor ołowiu, ciężkie chmury nadciągały od północy, zwiastując kolejną ulewę.
Siadł przy biurku i wyjął pióro. Miał zamiar napisać list. Nie do nikogo konkretnego. Po prostu list. Do świata. Do Londynu, który tracił na jego oczach swój dawny blask. Do Julie, której już nie było. Kilka pierwszych zdań brzmiało naiwnie, kolejne — pretensjonalnie. Zgniótł pergamin i wyrzucił do kosza. Drugi. Trzeci. Cisza mieszkania zdawała się gęstnieć z każdą chwilą, przytłaczając go bardziej niż wszystkie obowiązki w Ministerstwie razem wzięte.
Wstał. Podszedł do okna. Ulica w dole wyglądała jak zawsze: zamglona, wilgotna, odległa. A jednak coś było inaczej. Dzieci, które zwykle bawiły się przy rogu, zniknęły. Na schodach naprzeciwko siedział samotny mężczyzna, zgarbiony, z papierosem w ustach. Cassian przyjrzał się mu uważniej, ale nie dostrzegł nic niezwykłego.
Zerwał się gwałtownie wiatr. Świeca przy biurku zadrżała, płomień zatańczył, rzucając na ściany długie cienie. Cassian zamknął okno, zasunął ciężką kotarę i zgasił świecę. Czuł niepokój, choć nie umiał go nazwać. Może to była ta cisza. A może to, że powietrze pachniało jak przed burzą, a nie słyszał ani grzmotu, ani nie widział błyskawic.
Wziął do ręki gitarę, otarł z niej kurz i usiadł na kanapie. Struny zagrały cicho, jakby nie chciały burzyć ciszy. „People are strange”, zanucił półgłosem, pozwalając dźwiękom płynąć, choć sam czuł, że tej nocy nic nie przywróci normalności.

W pokoju panował półmrok, gdy Cassian odłożył gitarę i przesunął dłonią po twarzy, jakby chciał strzepnąć z niej zmęczenie. Przeszedł przez salon, zatrzymując się przy regale, na którym stała stara, mugolska maszyna do pisania — pamiątka po Julie. Ileż to razy śmiała się, gdy próbował nauczyć się na niej pisać. „Jak poezja, to atramentem”, mówiła, a potem zakładała na siebie jego koszulę i poprawiała teksty jednym palcem. Wspomnienie uderzyło go mocniej, niż się spodziewał. Odsunął się od maszyny. Nie teraz.
Wyjrzał na zewnątrz. Camden tonęło w szarości zapadającego zmierzchu, a powietrze było gęste od wilgoci. Na ulicy migotały pierwsze latarnie. Wiatr przynosił odległe dźwięki: stukot kół powozów, szczekanie psa, podniesione głosy kłócących się sąsiadów. Normalny londyński wieczór. A jednak Cassian czuł, jakby miasto wstrzymywało oddech.
Podszedł do regału, sięgnął po tomik „Władcy Pierścieni”, otworzył na zaznaczonej kartce. Kilka stron dalej znajdował się fragment, który czytał wielokrotnie — o cieniu, który pada z Mordoru na ziemię. Uśmiechnął się smutno. Odkąd śmierć Julie wyrwała go z bezpiecznej bańki, coraz częściej widział w literaturze odbicie rzeczywistości. Zatrzasnął książkę i odłożył ją na miejsce.
W kuchni herbata wystygła. Zabrał ją na balkon, oparł się o poręcz i patrzył na miasto. Deszcz jeszcze nie padał, ale powietrze było gęste od zapowiedzi burzy. Cassian odetchnął głęboko. W dole ulicą przechodziła kobieta z dzieckiem. Chłopiec szedł za matką, ciągnąc za sobą mały, drewniany wózek. Skrzypiał żałośnie, jakby żalił się światu na swój los.
Cassian upił łyk herbaty, krzywiąc się lekko na zbyt intensywny smak cynamonu. Odruchowo rozejrzał się po ulicy, jakby chciał się upewnić, że wszystko jest na swoim miejscu. Wtedy to zobaczył.
Najpierw był tylko cień na niebie, jakby chmury zsunęły się niżej. Potem drobinki pyłu, które wiatr niósł ulicą. Popiół? Nie, to musiało być złudzenie. A jednak, gdy wyciągnął dłoń, na skórze osiadł czarny pył. Uniósł rękę do twarzy, przyjrzał się palcom. Popiół.
Zadrżał. Nie z zimna. Z przeczucia. Londyn nie był miastem wolnym od pożarów, ale to nie był zwykły dym. Pachniał jak zgliszcza czegoś więcej niż drewna i cegieł.
Nad dachami kamienic rozległ się krzyk. Jeden, potem drugi. Cassian zmrużył oczy, wypatrując źródła hałasu. Na końcu ulicy ktoś biegł, potykając się, jakby uciekał przed czymś niewidzialnym. W oddali, tam, gdzie ulica skręcała w stronę centrum, niebo jaśniało złowrogą poświatą.
Cassian cofnął się z balkonu, odstawił kubek na parapet i chwycił różdżkę. Powietrze pachniało spalenizną, a serce biło mu szybciej. Nie wiedział jeszcze, co się dzieje, ale czuł, że tej nocy nic już nie będzie takie samo.

Spojrzał na wnętrze mieszkania. Cicho, jakby z obawą, wsunął różdżkę za pasek, a potem zarzucił na ramiona płaszcz wiszący na wieszaku przy drzwiach. Materiał był chłodny, przesycony zapachem deszczu i ulicznego dymu, choć jeszcze nie tego dymu, który właśnie zaczął wdzierać się do Londynu. Przez chwilę trwał nieruchomo, wsłuchując się w odgłosy dobiegające zza ścian – stukot butów na schodach, krzyk dziecka, które gdzieś na podwórzu wołało matkę.
Nie musiał długo czekać, by powietrze w jego własnym salonie zgęstniało. Zapach spalenizny był już wyraźny, niepokojąco ostry. Cassian uchylił drzwi mieszkania i wyjrzał na klatkę schodową. Światło lamp gazowych przy schodach drgało, gasło i znów ożywało pod wpływem przeciągu. Z dołu dolatywały głosy – najpierw pełne zdumienia, potem strachu.
— To ogień! Camden płonie! — krzyknął ktoś z sąsiadów, a echo tych słów powędrowało po klatce schodowej niczym złowroga inkantacja.
Cassian zamknął drzwi. Nie dlatego, by się odciąć — potrzebował chwili, by zebrać myśli. Wiedział już, że to nie zwyczajny pożar. Ta noc pachniała jak koniec świata. Rozejrzał się po wnętrzu, serce biło mu coraz szybciej. Nie mógł po prostu patrzeć. To było jego miejsce. Jego dom. Chwycił różdżkę mocniej, przeszedł do kuchni i zaczął rzucać zaklęcia ochronne.
— Aguamenti! — syknął, kierując strumień wody na framugi okien i drzwi, próbując choć trochę nawilżyć drewno, zanim ogień zdołałby je dosięgnąć. Z balkonu już czuł gorąco, które biło od sąsiednich kamienic.
Przez otwarte okno do mieszkania wdarł się popiół, a wraz z nim iskry, które zaczęły tańczyć na drewnianej podłodze salonu. Cassian rzucił się, by je zadeptać, machnął różdżką, a strużka wody ugasiła żarzące się ślady.
— Protego Maxima! — wyrzucił z siebie, kierując tarczę na okno, jakby chciał choć na chwilę odgrodzić się od wdzierającego się piekła. Tarcza zadrżała pod naporem gorąca, ale wytrzymała.
Zerwał się silniejszy podmuch wiatru. Szyba w oknie pękła z trzaskiem, a do wnętrza buchnął dym i żar. Cassian zakasłał, osłaniając usta rękawem płaszcza. Oczy łzawiły mu od gryzącego dymu, ale nie przestawał. Kolejne zaklęcia wodne — znów Aguamenti, znów strużki i strumienie, które na moment dawały nadzieję, że uda się powstrzymać płomienie, zanim pochłoną mieszkanie.
Ale płomienie były szybsze. Z sąsiednich budynków żar przenosił się na ściany kamienicy, a popiół wpadał już wszędzie — na książki, na dywan, na tapicerowane krzesła. Cassian dostrzegł, jak jedna z ksiąg na biurku zaczyna się tlić. Ugasił ją pospiesznie, machnięciem różdżki, ale wiedział, że to walka skazana na porażkę.
Z każdym kolejnym oddechem dym wypełniał mu płuca, a różdżka zaczynała drżeć w spoconej dłoni. Poczuł, że mieszkanie nie jest już bezpieczne — nie dlatego, że zawiódł, ale dlatego, że przeciwko takiej sile nie mógł wygrać sam.
Chwycił najpotrzebniejsze rzeczy — różdżkę, sakiewkę z galeonami, wilczy brelok od Julie. Wahał się przy gitarze, przy tomiku Baudelaire’a, przy notatkach, które kiedyś pisał z takim zapałem. Ale dym szczypał coraz mocniej, a płomienie były już na wyciągnięcie ręki.
Ostatni raz odwrócił się ku wnętrzu mieszkania, rzucił jeszcze jedno zaklęcie osłaniające na drzwi, jakby chciał dać domowi choć odrobinę szansy.
— Salvio Hexia... — wyszeptał, wiedząc, że to niewiele zmieni.
Wypadł na klatkę schodową. W dół schodził już sąsiad z góry, niosąc na rękach płaczące dziecko. Cassian dołączył do niego, razem zbiegli na ulicę.
Na zewnątrz panował chaos. Ludzie biegli, potykali się, przewracali. Płonęły już kolejne budynki, zielona czaszka lśniła nad miastem niczym szyderczy znak zwycięstwa.
Cassian nie uciekł. Ruszył w stronę, skąd dobiegały wołania o pomoc. Zobaczył kobietę klęczącą przy rannym mężczyźnie — razem z nią zaciągnął go pod kamienny łuk bramy.
— Dziękuję... — szepnęła kobieta, a Cassian skinął jej tylko głową.
Dym śledził go jak żywy, oplatał, wciskał się pod ubranie, szeptał do ucha głosami, których nie powinno być. Cassian uniósł wzrok ku niebu i poczuł, jak coś w nim pęka — jakby sam Londyn oskarżał go o niemoc. A może to on sam?
Jeszcze nie wiedział, że tej nocy narodzi się na nowo. W ogniu, popiele i strachu.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Cassian Blishwick (1578)




Wiadomości w tym wątku
[08.09.1972r.] - Początek Nocy | Cassian Blishwick - przez Cassian Blishwick - 23.06.2025, 22:07

  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa