26.06.2025, 03:00 ✶
W przeciwieństwie do Basiliusa, zdążył siostrze wręczyć przywieziony z Egiptu prezent, ale jaki był z tego pożytek? Teraz był tylko nieprzydatnym do niczego przedmiotem, który kurzył się za zamkniętymi drzwiami jej pokoju. Bo nikt nie miał przesadnej śmiałości, by naruszyć jego wnętrze, jakby uchylenie drzwi miało wypłoszyć ostatnie wspomnienia po Florence i ślady jej bytności.
Jej brak bolał, ale jeszcze bardziej ciążyła koperta z listem, która schował w wewnętrznej kieszeni szaty na piersi. Zaadresowany do niego znajomym charakterem pisma, pozostawał wielką tajemnicą - bał się zajrzeć do pergaminu, jakby cokolwiek co mogło się tam znaleźć, miało go ostatecznie wybić z równowagi, a przecież nie mógł sobie na to pozwolić. I tak trzymał się ledwo, samemu odnosząc wrażenie że w tym momencie napędzał go tylko krążący w żyłach alkohol, a bez z niego zapadłby się w sobie i rozpłynął, poddając się żalowi.
Może nie było tego po nim widać, ale był wdzięczny każdej osobie, która postanowiła tego dnia pojawić się w Keswick. Nie chodziło o pokrzepienie, czy może zacieśnianie jakichś rodzinnych więzi poprzez wspólne zmaganie się z tragedią - ich obecność zwyczajnie trzymała go w jako takich ryzach. Najchętniej jednak zaraz złapałby za karty i przegrywając kolejne pieniądze upiłby się do przytomności, w podobny sposób kolejny i następny dzień. Cholera, z chęcią by się też z kimś pobił, ale jak na złość nikt z obecnych nie należał do osób, którym należało się takie traktowanie.
Kiedy Anthony znalazł się obok niego, w pierwszej chwili zdawał się nie zareagować. Zamrugał może, jakby skierowane do niego słowa dotarły z pewnym oporem, pokonując barierę ponurych myśli ze swoistym trudem. W końcu jednak spojrzenie przesunęło się, lustrując twarz Shafiqa z niepasującą do Bulstrode'a obojętnością. Może było to cechą samego jego charakteru, a może i jakąś pochodną tego że był aurowidzem, ale stan faktycznego zobojętnienia zdawał się omijać go całe życie. W jego zachowaniu zawsze było coś teatralnego - przesaturowana maniera, która kryła się na granicy najdrobniejszych gestów. Teatralność, od której ciężko było mu uciec, nawet jeśli nigdy przesadnie nie zależało mu by wytrenować w sobie faktyczne umiejętności posługiwania się wrodzoną charyzmą.
Bardzo chciał odpowiedzieć Anthony'emu, że pierdoli i żeby spierdalał, ale zamiast tego upił łyk ognistej z trzymanej szklanki, zanim uśmiechnął się gorzko. Co miał niby odpowiedzieć na te smętne słowa? Kiedy rozmawiali na pogrzebie Thomasa, sprawa wyglądała zupełnie inaczej - może i stracił wtedy chrzestnego, ale nie było w nim tego rozdzierającego bólu i złości, a Shafiq? Nie wydawał się przesadnie wzruszony utratą brata. Ale Atreus zwyczajnie kochał swoją siostrę; była jedną z najdroższych mu osób i nigdy nie wyobrażał sobie, że będzie musiał żyć bez niej. Echa rozmowy sprzed pół roku mogły odbijać się w głowie, ale nie mógł ich sparafrazować, bo nie zyskał tutaj ani przyjaciela, ani sojusznika. Była zamiast tego nienawiść.
- Przez całą noc powtarzałem sobie, że jest w szpitalu i jest tam bezpieczna. A gdybym był w domu, gdybym zainteresował się tym wcześniej... żyłaby - odpowiedział cicho, ale mimo że wyraźnie zadręczał sam siebie, nie było w tym miejsca na gdybanie. Gdyby tylko faktycznie zainteresował się stanem kamienicy i co tam się dzieje, znalazłby się tam w odpowiednim momencie, by ją uratować. Byłby przy niej, gdy pomagała innym. Obroniłby ją.
Odwrócił twarz, zwracając się tym razem w stronę Oriona, który pojawił się obok nich, bez słowa podsuwając mu szklankę, kiedy ten zadał pytanie. Nie zamierzał się wzbraniać, kiedy było to jedyne lekarstwo, które zdawało mu się teraz pomagać. Z jakiegoś powodu nie spodziewał się też dalszych słów ze strony brata. Nie od opanowanego, ułożonego Oriona, który momentami zdawał się na tyle pogrążony w papirologii, że brakowało mu jakiegokolwiek polotu. Ale teraz mówił to, co kiełkowało w głowie Atreusa. Z jakimś roztargnieniem, spojrzał jeszcze na Anthony'ego, jakby chcąc się upewnić że nie śni mu się to i wciąż znajduje się w Keswick.
Florence nie chciałaby, by oddali się bezsensownej gonitwie za kimś, kto pozostawał na ten moment tylko cieniem - szaleńcem w pelerynie i masce. Nie chciałaby, żeby zatracili w procesie siebie i oddali się, no cóż, zemście. Ale Florence już tutaj nie było. Była po drugiej stronie, spokojnie czekając po drugiej stronie płomieni. A żywi domagali się kary za pustą przestrzeń, którą po sobie pozostawiła. Z której została wyrwana.
- Razem - zgodził się i kiedy Orion zaciskał ze złością żeby, on uśmiechnął się podle, szybko jednak kryjąc ten grymas za kolejnymi łykami ognistej. - Nigdy nie sądziłem, że powiem to z własnej woli, ale masz rację. Mój brat ma rację - ostatnie słowa skierował mimowolnie do Anthony'ego, jakby chcąc podkreślić, że trochę dalej w to nie wierzy. Pokręcił głową. - A najlepsze jest to, że pewnie by się jej to kurewsko nie podobało. Ale wiesz co, nie ma jej tu. Bo jakiegoś skurwiela wypuścili z zasranej nory, w której pewnie do tej pory siedział - zmrużył oczy, pełen złości, próbując mówić to do jednego, to do drugiego, ostatecznie znacząco wskazując palcem w kierunku Shafiqa, bo przecież jemu trzeba było najbardziej wytłumaczyć całą sytuację.
Jej brak bolał, ale jeszcze bardziej ciążyła koperta z listem, która schował w wewnętrznej kieszeni szaty na piersi. Zaadresowany do niego znajomym charakterem pisma, pozostawał wielką tajemnicą - bał się zajrzeć do pergaminu, jakby cokolwiek co mogło się tam znaleźć, miało go ostatecznie wybić z równowagi, a przecież nie mógł sobie na to pozwolić. I tak trzymał się ledwo, samemu odnosząc wrażenie że w tym momencie napędzał go tylko krążący w żyłach alkohol, a bez z niego zapadłby się w sobie i rozpłynął, poddając się żalowi.
Może nie było tego po nim widać, ale był wdzięczny każdej osobie, która postanowiła tego dnia pojawić się w Keswick. Nie chodziło o pokrzepienie, czy może zacieśnianie jakichś rodzinnych więzi poprzez wspólne zmaganie się z tragedią - ich obecność zwyczajnie trzymała go w jako takich ryzach. Najchętniej jednak zaraz złapałby za karty i przegrywając kolejne pieniądze upiłby się do przytomności, w podobny sposób kolejny i następny dzień. Cholera, z chęcią by się też z kimś pobił, ale jak na złość nikt z obecnych nie należał do osób, którym należało się takie traktowanie.
Kiedy Anthony znalazł się obok niego, w pierwszej chwili zdawał się nie zareagować. Zamrugał może, jakby skierowane do niego słowa dotarły z pewnym oporem, pokonując barierę ponurych myśli ze swoistym trudem. W końcu jednak spojrzenie przesunęło się, lustrując twarz Shafiqa z niepasującą do Bulstrode'a obojętnością. Może było to cechą samego jego charakteru, a może i jakąś pochodną tego że był aurowidzem, ale stan faktycznego zobojętnienia zdawał się omijać go całe życie. W jego zachowaniu zawsze było coś teatralnego - przesaturowana maniera, która kryła się na granicy najdrobniejszych gestów. Teatralność, od której ciężko było mu uciec, nawet jeśli nigdy przesadnie nie zależało mu by wytrenować w sobie faktyczne umiejętności posługiwania się wrodzoną charyzmą.
Bardzo chciał odpowiedzieć Anthony'emu, że pierdoli i żeby spierdalał, ale zamiast tego upił łyk ognistej z trzymanej szklanki, zanim uśmiechnął się gorzko. Co miał niby odpowiedzieć na te smętne słowa? Kiedy rozmawiali na pogrzebie Thomasa, sprawa wyglądała zupełnie inaczej - może i stracił wtedy chrzestnego, ale nie było w nim tego rozdzierającego bólu i złości, a Shafiq? Nie wydawał się przesadnie wzruszony utratą brata. Ale Atreus zwyczajnie kochał swoją siostrę; była jedną z najdroższych mu osób i nigdy nie wyobrażał sobie, że będzie musiał żyć bez niej. Echa rozmowy sprzed pół roku mogły odbijać się w głowie, ale nie mógł ich sparafrazować, bo nie zyskał tutaj ani przyjaciela, ani sojusznika. Była zamiast tego nienawiść.
- Przez całą noc powtarzałem sobie, że jest w szpitalu i jest tam bezpieczna. A gdybym był w domu, gdybym zainteresował się tym wcześniej... żyłaby - odpowiedział cicho, ale mimo że wyraźnie zadręczał sam siebie, nie było w tym miejsca na gdybanie. Gdyby tylko faktycznie zainteresował się stanem kamienicy i co tam się dzieje, znalazłby się tam w odpowiednim momencie, by ją uratować. Byłby przy niej, gdy pomagała innym. Obroniłby ją.
Odwrócił twarz, zwracając się tym razem w stronę Oriona, który pojawił się obok nich, bez słowa podsuwając mu szklankę, kiedy ten zadał pytanie. Nie zamierzał się wzbraniać, kiedy było to jedyne lekarstwo, które zdawało mu się teraz pomagać. Z jakiegoś powodu nie spodziewał się też dalszych słów ze strony brata. Nie od opanowanego, ułożonego Oriona, który momentami zdawał się na tyle pogrążony w papirologii, że brakowało mu jakiegokolwiek polotu. Ale teraz mówił to, co kiełkowało w głowie Atreusa. Z jakimś roztargnieniem, spojrzał jeszcze na Anthony'ego, jakby chcąc się upewnić że nie śni mu się to i wciąż znajduje się w Keswick.
Florence nie chciałaby, by oddali się bezsensownej gonitwie za kimś, kto pozostawał na ten moment tylko cieniem - szaleńcem w pelerynie i masce. Nie chciałaby, żeby zatracili w procesie siebie i oddali się, no cóż, zemście. Ale Florence już tutaj nie było. Była po drugiej stronie, spokojnie czekając po drugiej stronie płomieni. A żywi domagali się kary za pustą przestrzeń, którą po sobie pozostawiła. Z której została wyrwana.
- Razem - zgodził się i kiedy Orion zaciskał ze złością żeby, on uśmiechnął się podle, szybko jednak kryjąc ten grymas za kolejnymi łykami ognistej. - Nigdy nie sądziłem, że powiem to z własnej woli, ale masz rację. Mój brat ma rację - ostatnie słowa skierował mimowolnie do Anthony'ego, jakby chcąc podkreślić, że trochę dalej w to nie wierzy. Pokręcił głową. - A najlepsze jest to, że pewnie by się jej to kurewsko nie podobało. Ale wiesz co, nie ma jej tu. Bo jakiegoś skurwiela wypuścili z zasranej nory, w której pewnie do tej pory siedział - zmrużył oczy, pełen złości, próbując mówić to do jednego, to do drugiego, ostatecznie znacząco wskazując palcem w kierunku Shafiqa, bo przecież jemu trzeba było najbardziej wytłumaczyć całą sytuację.