10.07.2025, 15:39 ✶
Świat Sama był przed laty ogromnym miejscem. Ba! Jeszcze przed kilkoma miesiącami poza przytulną leśniczówką składał się na bezkresne polany, głusze, na wzbite w nieboskłon drzewa i szemrzace strumyczki przemykające pomiędzy zielonymi hałdami wysyconymi magią. Był brutalny. Był uczciwy. Był jego światem, który czasem z rzadka odwiedzany był przez ludzi. Na pograniczu spotykał się z kupcami, z ciekawskimi, spotykał się z ludźmi, którzy byli go ciekawi, choć on był ich ciekaw wcale. Nie potrzebował ludzi. Nie dbał o nich.
Później Świat Sama runął i przeniósł się kawałek dalej, ku miasteczku, a wrzosowiska wyznaczały granicę możliwości. Nie mógł wchodzić do Kniei, wysiedlony, wyrwany z korzeniami, tęskniący i szarpany emocjami, których wcześniej nie znał, a które pobudzały jego ciało do zewu Piętna. Zewu Klątwy. Ten Świat wypełniał się coraz większą ilością ludzi. Coraz więcej osób, ważnych osób. Aż w końcu Świat Sama dostał też dwa odległe punkty, niczym satelity krążące gdzieś daleko choć dzięki kominkowi mogły być to światy bardzo bliskie: Klubokawiarnia Nory i Warsztat Garricka - cudwone miejsca, enklawy w mieście, którego nie był w stanie polubić. Które dzięki nim ledwie akceptował.
Teraz to miasto płonęło i Sam oczywiście bardzo pomocny nie potrafił odmówić prośbom tym, którzy u Nory właśnie szukali schronienia. Z drugiej strony wciąż te dwa punkty nie były ważne ze względu na ściany, które cenił ale... ludzi, których skrywały w sobie.
Niemal wpadł i upadł na ziemię, gdy drzwi w końcu zostały otworzone, a on mógł pojawić się wewnątrz budynku. Niemal upadł, tylko niemal bo zaraz znalazł wsparcie w swoim nauczycielu jak wzrastający groch znajduje oparcie w tyczce zasadzonej obok niego.
– Panie Ollivander, tak się cieszę, że nic panu nie jest!– Objął go i łapczywie, okazując zdecydowanie więcej uczucia i atencji niż przez te kilka tygodni edukacji. – Kominki nie działają, nie mieliśmy jak z resztą... pan wie? Nora by nie opuściła tego miejsca, zbyt wiele o nie walczyła. – Jak początkowo był raczej cichy podczas roboty, tak rozgadał się pod koniec sierpnia, gdy panna Figg przyjęła jego zaręczyny, a mała Mabel okazała się jego córką. Samuel rozwodził się nad niemal każdą różdżką o tym jaką tym razem chciałby zrobić swojej latorośli, która z niebytu od razu wyrosła na rezolutną pannicę. Niewątpliwie stanowiła dlań wielką motywację do tego, by doskonalić się w swoim fachu.
Tymczasem uścisk trwał, Sam jakoś zawiesił się w czasie i przestrzeni, ale po prawdzie ćwiczył właśnie zgodnie z dyspozycjami od swojej lekarki, pani Bulstrode. Nadwyżki emocjonalnej nikt tu nie potrzebował, ostatnie czego by chciał to ataku klątwy teraz, gdy na zewnątrz szalał inny żywioł. Było jednak w zapachu tego sklepu i w zapachu samego właściciela tego miejsca coś, co sprawiało, że czuł się bezpieczny. Zapachu, który był w stanie łapać pomimo wszechobecnej spalenizny.
– Tak się cieszę, że nic panu nie jest... Pan pójdzie razem ze mną? W klubokawiarni jest dużo magów, pilnują, żeby budynkowi nic się nie stało – zaproponował dobrotliwie, swoje słowa niezmiennie kierując w bark starszego mężczyzny.
Później Świat Sama runął i przeniósł się kawałek dalej, ku miasteczku, a wrzosowiska wyznaczały granicę możliwości. Nie mógł wchodzić do Kniei, wysiedlony, wyrwany z korzeniami, tęskniący i szarpany emocjami, których wcześniej nie znał, a które pobudzały jego ciało do zewu Piętna. Zewu Klątwy. Ten Świat wypełniał się coraz większą ilością ludzi. Coraz więcej osób, ważnych osób. Aż w końcu Świat Sama dostał też dwa odległe punkty, niczym satelity krążące gdzieś daleko choć dzięki kominkowi mogły być to światy bardzo bliskie: Klubokawiarnia Nory i Warsztat Garricka - cudwone miejsca, enklawy w mieście, którego nie był w stanie polubić. Które dzięki nim ledwie akceptował.
Teraz to miasto płonęło i Sam oczywiście bardzo pomocny nie potrafił odmówić prośbom tym, którzy u Nory właśnie szukali schronienia. Z drugiej strony wciąż te dwa punkty nie były ważne ze względu na ściany, które cenił ale... ludzi, których skrywały w sobie.
Niemal wpadł i upadł na ziemię, gdy drzwi w końcu zostały otworzone, a on mógł pojawić się wewnątrz budynku. Niemal upadł, tylko niemal bo zaraz znalazł wsparcie w swoim nauczycielu jak wzrastający groch znajduje oparcie w tyczce zasadzonej obok niego.
– Panie Ollivander, tak się cieszę, że nic panu nie jest!– Objął go i łapczywie, okazując zdecydowanie więcej uczucia i atencji niż przez te kilka tygodni edukacji. – Kominki nie działają, nie mieliśmy jak z resztą... pan wie? Nora by nie opuściła tego miejsca, zbyt wiele o nie walczyła. – Jak początkowo był raczej cichy podczas roboty, tak rozgadał się pod koniec sierpnia, gdy panna Figg przyjęła jego zaręczyny, a mała Mabel okazała się jego córką. Samuel rozwodził się nad niemal każdą różdżką o tym jaką tym razem chciałby zrobić swojej latorośli, która z niebytu od razu wyrosła na rezolutną pannicę. Niewątpliwie stanowiła dlań wielką motywację do tego, by doskonalić się w swoim fachu.
Tymczasem uścisk trwał, Sam jakoś zawiesił się w czasie i przestrzeni, ale po prawdzie ćwiczył właśnie zgodnie z dyspozycjami od swojej lekarki, pani Bulstrode. Nadwyżki emocjonalnej nikt tu nie potrzebował, ostatnie czego by chciał to ataku klątwy teraz, gdy na zewnątrz szalał inny żywioł. Było jednak w zapachu tego sklepu i w zapachu samego właściciela tego miejsca coś, co sprawiało, że czuł się bezpieczny. Zapachu, który był w stanie łapać pomimo wszechobecnej spalenizny.
– Tak się cieszę, że nic panu nie jest... Pan pójdzie razem ze mną? W klubokawiarni jest dużo magów, pilnują, żeby budynkowi nic się nie stało – zaproponował dobrotliwie, swoje słowa niezmiennie kierując w bark starszego mężczyzny.