10.08.2025, 18:43 ✶
Wybiła dziewiętnasta, zwyczajowo powinnam była pojawić się dokładnie w tym momencie, by powitać gościa punktualnie, jak nakazywała etykieta, jednak tym razem stało się inaczej. Nie dlatego, że się spóźniłam - przeciwnie - od kilku minut znajdowałam się w sąsiednim pokoju, słysząc, jak skrzatka prowadzi Geraldine do salonu. Celowo pozwoliłam jej zostać samej z widokiem, który miał mówić więcej niż jakiekolwiek powitanie. Wiedziałam, że prędzej czy później spojrzy na wieszak przy oknie, przyjrzy się uważnie bieli materiału, ciężkiemu trenowi i welonowi o delikatnym, misternym splocie koronki. Chciałam, aby wyrobiła sobie opinię, zanim cokolwiek powiem, i dopiero, kiedy uznałam, że wystarczy, przekroczyłam próg.
- Miała być moja... - Odezwałam się od razu, bez wstępu, bez zbędnych emocji czy cienia nostalgii w głosie - powiedziałam to tak, jak stwierdza się fakt. Nie tłumaczyłam nic więcej, nie było takiej potrzeby - nie w tym momencie. Zamknęłam za sobą drzwi, zdjęłam okulary do czytania i odłożyłam je na komodę obok jedynego zdjęcia w pokoju. Nie witałam się ponownie - spotkałyśmy się przecież wcześniej tego dnia, a powtarzanie gestów, wbrew zasadom, nie leżało w mojej naturze.
Przeszłam przez salon, mijając kanapę, na której siedziała. Nie spoglądałam na nią od razu, skupiłam wzrok na sukni. Podeszłam do niej, unosząc lekko materiał, by wygładzić jego powierzchnię. Nie było na nim ani jednej zmarszczki, ale czynność sama w sobie miała znaczenie - pozwalała mi mówić dopiero wtedy, kiedy uznałam to za stosowne.
- Minęło trochę czasu, odkąd ją uszyto... - Zaczęłam spokojnie, przesuwając dłonią po ciężkiej tkaninie. - Ale krój jest ponadczasowy. Wymaga tylko kilku poprawek. - Przytrzymałam przez chwilę welon, pozwalając mu opaść lekko, by zobaczyła, jak miękko układał się na materiale. - W obecnej sytuacji... - Kontynuowałam. - Stratą byłoby, gdyby nadal kurzyła się w szafie, w pokrowcu, podczas gdy uszycie sukni ślubnej wymaga tygodni rzemieślniczej pracy. - Zamilkłam, prostując się i odwracając lekko w jej stronę. Mój ton nie był pytający w sposób dosłowny - raczej wymowny, jakby oczekiwał czegoś więcej, niż prostej zgody. - Nie uważasz? - Dodałam, zatrzymując na niej spojrzenie, ale nie komentując jej błyszczących, odrobinę zaczerwienionych oczu - to nie była moja sprawa, jak reagowała na własne zamążpójście, dopóki była szczęśliwa - nie było w tym nachalności, raczej zaproszenie do rozmowy, do ustosunkowania się do czegoś, co - chociaż należało kiedyś wyłącznie do mnie - teraz mogło stać się częścią historii kogoś innego, i choć nie powiedziałam tego głośno, w powietrzu unosiło się coś, co zdradzało, że ta decyzja była podjęta dużo wcześniej, zanim Geraldine przekroczyła próg tego piętra.
- Miała być moja... - Odezwałam się od razu, bez wstępu, bez zbędnych emocji czy cienia nostalgii w głosie - powiedziałam to tak, jak stwierdza się fakt. Nie tłumaczyłam nic więcej, nie było takiej potrzeby - nie w tym momencie. Zamknęłam za sobą drzwi, zdjęłam okulary do czytania i odłożyłam je na komodę obok jedynego zdjęcia w pokoju. Nie witałam się ponownie - spotkałyśmy się przecież wcześniej tego dnia, a powtarzanie gestów, wbrew zasadom, nie leżało w mojej naturze.
Przeszłam przez salon, mijając kanapę, na której siedziała. Nie spoglądałam na nią od razu, skupiłam wzrok na sukni. Podeszłam do niej, unosząc lekko materiał, by wygładzić jego powierzchnię. Nie było na nim ani jednej zmarszczki, ale czynność sama w sobie miała znaczenie - pozwalała mi mówić dopiero wtedy, kiedy uznałam to za stosowne.
- Minęło trochę czasu, odkąd ją uszyto... - Zaczęłam spokojnie, przesuwając dłonią po ciężkiej tkaninie. - Ale krój jest ponadczasowy. Wymaga tylko kilku poprawek. - Przytrzymałam przez chwilę welon, pozwalając mu opaść lekko, by zobaczyła, jak miękko układał się na materiale. - W obecnej sytuacji... - Kontynuowałam. - Stratą byłoby, gdyby nadal kurzyła się w szafie, w pokrowcu, podczas gdy uszycie sukni ślubnej wymaga tygodni rzemieślniczej pracy. - Zamilkłam, prostując się i odwracając lekko w jej stronę. Mój ton nie był pytający w sposób dosłowny - raczej wymowny, jakby oczekiwał czegoś więcej, niż prostej zgody. - Nie uważasz? - Dodałam, zatrzymując na niej spojrzenie, ale nie komentując jej błyszczących, odrobinę zaczerwienionych oczu - to nie była moja sprawa, jak reagowała na własne zamążpójście, dopóki była szczęśliwa - nie było w tym nachalności, raczej zaproszenie do rozmowy, do ustosunkowania się do czegoś, co - chociaż należało kiedyś wyłącznie do mnie - teraz mogło stać się częścią historii kogoś innego, i choć nie powiedziałam tego głośno, w powietrzu unosiło się coś, co zdradzało, że ta decyzja była podjęta dużo wcześniej, zanim Geraldine przekroczyła próg tego piętra.