24.08.2025, 10:21 ✶
Nie odzywała się zbyt wiele, obserwując ich z nienachalną ciekawością. Chciała zrozumieć. Próbowała zrozumieć, gdy w pomieszczeniu pojawiła się kolejna nieznajoma twarz. Odpowiedź na to kim była dziewczynka nie dawała jej nic, prócz tego, że oboje z pewnością byli z nią niesamowicie związani. A więc jest ich? Córka? Siostra? - wciąż nie znała odpowiedzi na to pytanie, a biblijne rebusy wcale nie pomagały ułożyć tego w głowie. Zerknęła na Baldwina, a na jej usta wpłynął pogodny uśmiech, aby zatuszować to jak daleko odbiegały jej myśli.
Jej mentorka mawiała, że w takich chwilach warto przystanąć, w myślach odmówić znak krzyża, nawet jeśli ten nie należy do codzienności. Bo to co było naturalne zostało i tak już zbrukane, należy jedynie pożałować przyszłości i z tym żyć i wrócić dopiero, gdy nadejdzie odpowiedni czas, gdy wszystkim dookoła przyjdzie pomrzeć, a ożywieniec zostanie porzucony na pastwę losu, na pastwę egoistycznej zachcianki, płacąc jako jedyny konsekwencję swojego życia. A wcześniej? Wcześniej to można jedynie nadzieje mieć, że i oni odkryli swój sposób na wieczność, aby dopiąć szaleńcze, zgubne koło - bo gdy śmierć złoży pocałunek na ich czole - to ta mała nie zrozumie. Jak każdy inny widywany przez Mulciber ghoul, który ostatecznie sam zostawał. I szczęściem było jeśli był dorosły i pojęcie śmierci rozumiał. Ale dziecko? Dziecko sądziło, że śpi i uparcie wybudzić się nie chce. I próbowało i zagadywało i prosiło i błagało i pielęgnowało i pozostawało, wtulając się w gnijące zwłoki swojego rodzica. Znaleźli raz takiego chłopca, wtulonego w ciało swej matki, której skóra zaczęła zapadać się, upłynniać niczym kisiel. Każdego szkoda - rzucała z każdym przypadkiem mentorka, z każdą sprawą, z każdą tragedią, a te dwa słowa z czasem przeszły i na samą Mulciber.
-Jesteś super odważna - rzuciła z ciepłym uśmiechem. A przecież to wszystko nie wina tego małego aniołka, którego widok w pewien sposób łamał serce, bo to jej przyjdzie płacić.
Jej wzrok przesunął się na Lorraine. Zdjęcie. Dopiero teraz Scarlett poczuła jak krew w jej żyłach zamarza.
Ty też jesteś na jego kartach - odwzajemniła uśmiech
-Jestem? - uniosła wzrok w kierunku sufitu, jakoby chciała się nad tym zastanowić ciut więcej, ciut bardziej. Nie była pewna, czy była. Słyszała, że bywali u dziadków, ale czy Ona bywała? Jeśli miała okazje to była zbyt mała i zbyt rzadko aby pamiętać. Ich kontakt był raczej sporadyczny i listowny, gdyż temat jej matki nie był poruszany za zamkniętymi drzwiami domostwa. Niezbyt często, a i tak zdawało się zbyt często - najstarszy z jej braci stroszył swe wyimaginowane pióra, gdy ojciec gładko zarzucał Scarlett podobieństwo do swej rodzicielki. I chyba te podobieństwo pogłębiało obrzydzenie najstarszego z braci względem Mulciber.
Pomożemy Scarlett znaleźć jej zdjęcia? - Jej wzrok przesunął się na kobietę, nabierając swoistej nieufności. Skąd ta znała jej imię, skoro te nie padło przez całą rozmowę? Skąd wiedziała, że jej twarz widnieje w albumie - chociaż ta wcale nie należała do niej, a do odbicia w lustrze przeszłości. Aczkolwiek lustro to nosiło inne imię, imię które zostało pogrzebane osiemnaście lat temu, zrodziwszy nienawiść w jej rodzinie. Nienawiść, która idealnie wpasowała się w chłód ścian. A jednak wraz z niepewnością w jej sercu zrodziła się ciekawość. W jej domu nie było zbyt wielu zdjęć, a przeszłość była niejasna - jak na ironie po obu stronach.
Uspokój się, głupia. Przecież Baldwin zapowiadał, że przyjdziecie zobaczyć trupa, stąd pewnie wie. Nic wielkiego.
Spojrzała na Baldwina, po czym zaśmiała się cicho, czując jak zebrane napięcie ulatuje.
-Mmmm... zrobiłeś taką reklamę, że teraz to nie mogę się doczekać - na jej usta wpłynął szelmowski uśmiech.
Gdy wyciągnięto w jej stronę album to nie on przykuł uwagę Scarlett. Wzrok Mulciber zatrzymał się na dłoni Lorraine. Pierścionek. Taki sam, który dostała w dniu piętnastych urodzin od dziadków. Jesteś jeszcze zbyt mała by pojąć - przechyliła delikatnie głowę w bok, aby lepiej przyjrzeć się detalom biżuterii. Pochwyciła album, a jednak tylko po to, aby delikatnie ująć dłoń Lorraine. Ale na tyle duża, aby sięgać po prawdę, którą tak wielu starało się pogrzebać.
-Mam identyczny - rzuciła w końcu, puszczając powoli dłoń Malfoyówny. A jednak ten nigdy nie przyodział jej palca, ciążąc jej duszy niczym akt oskarżenia, niczym wyrok dożywotniego pozbawienia wolności. Skrzętnie ukryty przed światem w małym pudełeczku. Spoglądała na niego w każde ze swych urodzin, pytając dlaczego - jednakże zawsze brakło jej siły, odwagi, aby spojrzeć w oczy tej, która skończyła swój żywot nagle i niesprawiedliwie. Obracała go wtedy w palcach, rozstawiała ówcześnie świece w kręgu i milczała, zastanawiając się czy ten rok będzie tym konkretnym. Bo przecież miała wszystko czego potrzebowała, prawda? Ostatecznie rytuał nigdy się nie odbywał, a Scarlett zdmuchiwała świece rytualne, jak to czynili inni w urodziny - aczkolwiek Ona nie świętowała, nie wypowiadała życzenia, nie smakowała tortu. Ona po raz kolejny zagryzała gorycz porażki, czując się zbyt słaba aby wykonać ten mały krok. Aby spojrzeć w oczy tej, której odebrała to co najcenniejsze.
Jej mentorka mawiała, że w takich chwilach warto przystanąć, w myślach odmówić znak krzyża, nawet jeśli ten nie należy do codzienności. Bo to co było naturalne zostało i tak już zbrukane, należy jedynie pożałować przyszłości i z tym żyć i wrócić dopiero, gdy nadejdzie odpowiedni czas, gdy wszystkim dookoła przyjdzie pomrzeć, a ożywieniec zostanie porzucony na pastwę losu, na pastwę egoistycznej zachcianki, płacąc jako jedyny konsekwencję swojego życia. A wcześniej? Wcześniej to można jedynie nadzieje mieć, że i oni odkryli swój sposób na wieczność, aby dopiąć szaleńcze, zgubne koło - bo gdy śmierć złoży pocałunek na ich czole - to ta mała nie zrozumie. Jak każdy inny widywany przez Mulciber ghoul, który ostatecznie sam zostawał. I szczęściem było jeśli był dorosły i pojęcie śmierci rozumiał. Ale dziecko? Dziecko sądziło, że śpi i uparcie wybudzić się nie chce. I próbowało i zagadywało i prosiło i błagało i pielęgnowało i pozostawało, wtulając się w gnijące zwłoki swojego rodzica. Znaleźli raz takiego chłopca, wtulonego w ciało swej matki, której skóra zaczęła zapadać się, upłynniać niczym kisiel. Każdego szkoda - rzucała z każdym przypadkiem mentorka, z każdą sprawą, z każdą tragedią, a te dwa słowa z czasem przeszły i na samą Mulciber.
-Jesteś super odważna - rzuciła z ciepłym uśmiechem. A przecież to wszystko nie wina tego małego aniołka, którego widok w pewien sposób łamał serce, bo to jej przyjdzie płacić.
Jej wzrok przesunął się na Lorraine. Zdjęcie. Dopiero teraz Scarlett poczuła jak krew w jej żyłach zamarza.
Ty też jesteś na jego kartach - odwzajemniła uśmiech
-Jestem? - uniosła wzrok w kierunku sufitu, jakoby chciała się nad tym zastanowić ciut więcej, ciut bardziej. Nie była pewna, czy była. Słyszała, że bywali u dziadków, ale czy Ona bywała? Jeśli miała okazje to była zbyt mała i zbyt rzadko aby pamiętać. Ich kontakt był raczej sporadyczny i listowny, gdyż temat jej matki nie był poruszany za zamkniętymi drzwiami domostwa. Niezbyt często, a i tak zdawało się zbyt często - najstarszy z jej braci stroszył swe wyimaginowane pióra, gdy ojciec gładko zarzucał Scarlett podobieństwo do swej rodzicielki. I chyba te podobieństwo pogłębiało obrzydzenie najstarszego z braci względem Mulciber.
Pomożemy Scarlett znaleźć jej zdjęcia? - Jej wzrok przesunął się na kobietę, nabierając swoistej nieufności. Skąd ta znała jej imię, skoro te nie padło przez całą rozmowę? Skąd wiedziała, że jej twarz widnieje w albumie - chociaż ta wcale nie należała do niej, a do odbicia w lustrze przeszłości. Aczkolwiek lustro to nosiło inne imię, imię które zostało pogrzebane osiemnaście lat temu, zrodziwszy nienawiść w jej rodzinie. Nienawiść, która idealnie wpasowała się w chłód ścian. A jednak wraz z niepewnością w jej sercu zrodziła się ciekawość. W jej domu nie było zbyt wielu zdjęć, a przeszłość była niejasna - jak na ironie po obu stronach.
Uspokój się, głupia. Przecież Baldwin zapowiadał, że przyjdziecie zobaczyć trupa, stąd pewnie wie. Nic wielkiego.
Spojrzała na Baldwina, po czym zaśmiała się cicho, czując jak zebrane napięcie ulatuje.
-Mmmm... zrobiłeś taką reklamę, że teraz to nie mogę się doczekać - na jej usta wpłynął szelmowski uśmiech.
Gdy wyciągnięto w jej stronę album to nie on przykuł uwagę Scarlett. Wzrok Mulciber zatrzymał się na dłoni Lorraine. Pierścionek. Taki sam, który dostała w dniu piętnastych urodzin od dziadków. Jesteś jeszcze zbyt mała by pojąć - przechyliła delikatnie głowę w bok, aby lepiej przyjrzeć się detalom biżuterii. Pochwyciła album, a jednak tylko po to, aby delikatnie ująć dłoń Lorraine. Ale na tyle duża, aby sięgać po prawdę, którą tak wielu starało się pogrzebać.
-Mam identyczny - rzuciła w końcu, puszczając powoli dłoń Malfoyówny. A jednak ten nigdy nie przyodział jej palca, ciążąc jej duszy niczym akt oskarżenia, niczym wyrok dożywotniego pozbawienia wolności. Skrzętnie ukryty przed światem w małym pudełeczku. Spoglądała na niego w każde ze swych urodzin, pytając dlaczego - jednakże zawsze brakło jej siły, odwagi, aby spojrzeć w oczy tej, która skończyła swój żywot nagle i niesprawiedliwie. Obracała go wtedy w palcach, rozstawiała ówcześnie świece w kręgu i milczała, zastanawiając się czy ten rok będzie tym konkretnym. Bo przecież miała wszystko czego potrzebowała, prawda? Ostatecznie rytuał nigdy się nie odbywał, a Scarlett zdmuchiwała świece rytualne, jak to czynili inni w urodziny - aczkolwiek Ona nie świętowała, nie wypowiadała życzenia, nie smakowała tortu. Ona po raz kolejny zagryzała gorycz porażki, czując się zbyt słaba aby wykonać ten mały krok. Aby spojrzeć w oczy tej, której odebrała to co najcenniejsze.