08.09.2025, 21:05 ✶
Sięgnęła do jajek, które kolejno wbijała do miseczki, zastanawiając się czy każdy zje śniadanie i czy czas każdemu na to pozwoli w codziennym pośpiechu. Zerknęła w kierunku zegara - wszyscy jeszcze spali, jedynie one buszowały niczym dwie nocne myszy. Nawet Lucyfer, który nie miał w zwyczaju tracić Mulciber z oczu, postanowił zostać w sypialni, grzejąc swoje puchatości o rozkopanego na łóżku Baldwina.
Mmm... trzeba kupić jajka - zanotowała w myślach, zerkając raz w czas na Fride. Nie znała się zbytnio na angielskiej kuchni, toteż gdy sama zabierała się za gotowanie oczywistym było, że to norwegia będzie królować na stole. Baldwin zdawał się przywyknąć - chociaż Mulciber miała wrażenie, że mu wszystko jedno i nawet jakby podała mu czerstwy chleb to ten wzruszyłby jedynie ramionami, nie rzucając ani jednego komentarza. Taki był. Taki był...
Gdy kolejny raz zerknęła na Fridę, podczas własnej opowieści, jej szmaragdowe spojrzenie błyszczało tak, że Mulciber wręcz jej pozazdrościła niewinności w ów spojrzeniu.
Czas płynął, a Oni wciąż wirowali w ruchomych piaskach prawd - bo On odpowiadał, zawsze odpowiadał i to czyniło wszystko bardziej frustrującym - bo Ona widziała te pojedyncze zerknięcia, które odpowiedzi nie miały.
Bo był tą sprzecznością - chaosem, spokojem, piekłem i niebem. Kochał się w abstrakcji, ale tworzył realizm. Niby przepełniony okrucieństwem - Uważaj! - chciałby zakrzyknąć rozsądek - ale gdy patrzył na Fride, jego wzrok byłby w stanie roztopić najtrwalszy lodowiec, przepędzić każdą śnieżną zamieć - mimo, że sam nie przyznawałby tego głośno - nie musiał. Słowa były zbędne. Niby nonszalancki, ale jego gesty, te drobne były niczym najdroższe kopalnie.
Odpowiadał zawsze, ale w jego odpowiedziach nie było tego czego Ona wypatrywała.
I chciałaby zapytać Lorraine, bo ta zdawała się znać każdy kąt, każdy zakamarek, każdą stróżkę kurzu, która kłębiła się w jego głowie - ale każde pytanie było zaklęte, niewypowiedziane.
A Lorraine z każdą taką ciszą uśmiechała się w ten idealnie irytujący sposób, wyglądając niczym pieprzony anioł, niosący miłość i zbawienie - a w jej uśmiechu zaklęta była cisza i nigdy niewypowiedziane poczekaj. Więc Mulciber również uśmiechała się z wrodzoną norweską cierpkością, czując się odarta z ciszy - jakoby ta zgadła każdą z jej myśli, każde z jej pytań, mimo iż było to niemożliwe. Jak gdyby słyszała niewypowiedziane, odpowiadając ciszą z którą - jak Scarlett przypuszczała - i tak spotkałaby się w tej czy innej formie bo nici tej dwójki... cóż...
Westchnęła cicho, zerkając w kierunku Fridy, która kreśliła drobnymi rączkami po książce, uskakując z postaci na postać. Chyba nie mogąc się zdecydować na swoją ulubioną.
Mulciber uśmiechnęła się, mierzwiąc włosy dziewczynki, spoglądając na nią tak, jak nie sądziła, że kiedykolwiek spojrzałaby na ożywieńca, tak że jej Frida prawdopodobnie skarciłaby ją wzrokiem i słowem. Bo nie tak powinnyśmy postępować.
Ale droga Frido, to nie ja dopuściłam się tego grzechu, grzechu który nosi bliźniacze Ci imię. Nie ja, nie Oni, ale ktoś - i być może ten ktoś pożałował wydając ostatnie tchnienie, pożałował porzucając małą niczym stary i złamany przedmiot - zupełnie niepotrzebny, pożałował być może On, a być może ktoś zupełnie inny czując brzemię, które zostało na niego zrzucone. Nie wiem. I być może nigdy się nie dowiem.
I chciałabym czasami, przez krótką chwilę zapytać Cię co powinnam myśleć, a czasami mam ochotę spojrzeć w kierunku wuja Alexandra, to jego zapytać o zdanie i myśli - ale chyba obawa jego krytycznego spojrzenia skutecznie mnie hamuje, wiesz? Chociaż w tym krytycznym spojrzeniu nie było znajomego chłodu, było w nim coś ciepłego, coś przeciwko czemu chciałoby się zbuntować ale inaczej, w zupełnie inny sposób i może w tym był cały urok i problem?
Zerknęła na Fride, tą obecną, tą wciąż żywą, mimo że umarłą, sięgając po wędzonego łososia na którego cenę zawsze kręciła okrutnie nosem - no ale jak tu zjeść jajecznicę bez wędzonego łososia? Na samą myśl marszczyła nos w zniesmaczeniu.
Już chciała zabrać się za krojenie, gdy rączki dziewczynki potrząsnęły jej ręką
-Tak skarbie? - wymamrotała, a dopiero po chwili skierowała wzrok na dziewczynkę, która wskazała puszkę. Kakao. Zmarszczyła nos po raz kolejny. W Norwegii raczej nie pijali tego, a z pewnością nie z rana. No ale pijało się mleko, więc to ciut podobne?
Próbowała w głowie przypomnieć sobie czy u Sophii w domu takie pijała, a być może i Ona razem z nią, ale niezbyt pamiętała - ale kto tam wie.
-No ale to musimy zagotować mleko - pochyliła się, aby musnąć wargami główkę dziewczynki. Sięgnęła puszkę, odkładając ją na bok. Machnęła różdżką, aby otworzyć kilka kolejnych szafek, a następnie przywołać butelkę mleka, rondelek, oraz patelnie - bo w końcu robiła jajecznicę.
Postawiła garnuszek obok
-Pomożesz mi wlać mleko? - podsunęła butelkę w kierunku dziewczynki, jednocześnie asekurując zarówno ją co i butelkę. Gdy biały płyn wylądował w rondelku, Scar zastukała różdżką o jedną ze ścianek, szepcząc zaklęcie. Mleko zaczęło wrzeć, toteż nie czekając aż zrobią się kożuchy, dosypała kakao, mieszając całość, a następnie przelewając do kubeczka. Płyn był gorący, zbyt gorący, więc przestudziła go, podsuwając Fridzie gotowy już napój, uprzednio wsadzając do kubeczka słomkę
-Tylko ostrożnie... - przyglądała się jej krótką chwilę, aby upewnić się że kubek spoczywa stabilnie w jej drobnych łapkach.
Mmm... trzeba kupić jajka - zanotowała w myślach, zerkając raz w czas na Fride. Nie znała się zbytnio na angielskiej kuchni, toteż gdy sama zabierała się za gotowanie oczywistym było, że to norwegia będzie królować na stole. Baldwin zdawał się przywyknąć - chociaż Mulciber miała wrażenie, że mu wszystko jedno i nawet jakby podała mu czerstwy chleb to ten wzruszyłby jedynie ramionami, nie rzucając ani jednego komentarza. Taki był. Taki był...
Gdy kolejny raz zerknęła na Fridę, podczas własnej opowieści, jej szmaragdowe spojrzenie błyszczało tak, że Mulciber wręcz jej pozazdrościła niewinności w ów spojrzeniu.
Czas płynął, a Oni wciąż wirowali w ruchomych piaskach prawd - bo On odpowiadał, zawsze odpowiadał i to czyniło wszystko bardziej frustrującym - bo Ona widziała te pojedyncze zerknięcia, które odpowiedzi nie miały.
Bo był tą sprzecznością - chaosem, spokojem, piekłem i niebem. Kochał się w abstrakcji, ale tworzył realizm. Niby przepełniony okrucieństwem - Uważaj! - chciałby zakrzyknąć rozsądek - ale gdy patrzył na Fride, jego wzrok byłby w stanie roztopić najtrwalszy lodowiec, przepędzić każdą śnieżną zamieć - mimo, że sam nie przyznawałby tego głośno - nie musiał. Słowa były zbędne. Niby nonszalancki, ale jego gesty, te drobne były niczym najdroższe kopalnie.
Odpowiadał zawsze, ale w jego odpowiedziach nie było tego czego Ona wypatrywała.
I chciałaby zapytać Lorraine, bo ta zdawała się znać każdy kąt, każdy zakamarek, każdą stróżkę kurzu, która kłębiła się w jego głowie - ale każde pytanie było zaklęte, niewypowiedziane.
A Lorraine z każdą taką ciszą uśmiechała się w ten idealnie irytujący sposób, wyglądając niczym pieprzony anioł, niosący miłość i zbawienie - a w jej uśmiechu zaklęta była cisza i nigdy niewypowiedziane poczekaj. Więc Mulciber również uśmiechała się z wrodzoną norweską cierpkością, czując się odarta z ciszy - jakoby ta zgadła każdą z jej myśli, każde z jej pytań, mimo iż było to niemożliwe. Jak gdyby słyszała niewypowiedziane, odpowiadając ciszą z którą - jak Scarlett przypuszczała - i tak spotkałaby się w tej czy innej formie bo nici tej dwójki... cóż...
Westchnęła cicho, zerkając w kierunku Fridy, która kreśliła drobnymi rączkami po książce, uskakując z postaci na postać. Chyba nie mogąc się zdecydować na swoją ulubioną.
Mulciber uśmiechnęła się, mierzwiąc włosy dziewczynki, spoglądając na nią tak, jak nie sądziła, że kiedykolwiek spojrzałaby na ożywieńca, tak że jej Frida prawdopodobnie skarciłaby ją wzrokiem i słowem. Bo nie tak powinnyśmy postępować.
Ale droga Frido, to nie ja dopuściłam się tego grzechu, grzechu który nosi bliźniacze Ci imię. Nie ja, nie Oni, ale ktoś - i być może ten ktoś pożałował wydając ostatnie tchnienie, pożałował porzucając małą niczym stary i złamany przedmiot - zupełnie niepotrzebny, pożałował być może On, a być może ktoś zupełnie inny czując brzemię, które zostało na niego zrzucone. Nie wiem. I być może nigdy się nie dowiem.
I chciałabym czasami, przez krótką chwilę zapytać Cię co powinnam myśleć, a czasami mam ochotę spojrzeć w kierunku wuja Alexandra, to jego zapytać o zdanie i myśli - ale chyba obawa jego krytycznego spojrzenia skutecznie mnie hamuje, wiesz? Chociaż w tym krytycznym spojrzeniu nie było znajomego chłodu, było w nim coś ciepłego, coś przeciwko czemu chciałoby się zbuntować ale inaczej, w zupełnie inny sposób i może w tym był cały urok i problem?
Zerknęła na Fride, tą obecną, tą wciąż żywą, mimo że umarłą, sięgając po wędzonego łososia na którego cenę zawsze kręciła okrutnie nosem - no ale jak tu zjeść jajecznicę bez wędzonego łososia? Na samą myśl marszczyła nos w zniesmaczeniu.
Już chciała zabrać się za krojenie, gdy rączki dziewczynki potrząsnęły jej ręką
-Tak skarbie? - wymamrotała, a dopiero po chwili skierowała wzrok na dziewczynkę, która wskazała puszkę. Kakao. Zmarszczyła nos po raz kolejny. W Norwegii raczej nie pijali tego, a z pewnością nie z rana. No ale pijało się mleko, więc to ciut podobne?
Próbowała w głowie przypomnieć sobie czy u Sophii w domu takie pijała, a być może i Ona razem z nią, ale niezbyt pamiętała - ale kto tam wie.
-No ale to musimy zagotować mleko - pochyliła się, aby musnąć wargami główkę dziewczynki. Sięgnęła puszkę, odkładając ją na bok. Machnęła różdżką, aby otworzyć kilka kolejnych szafek, a następnie przywołać butelkę mleka, rondelek, oraz patelnie - bo w końcu robiła jajecznicę.
Postawiła garnuszek obok
-Pomożesz mi wlać mleko? - podsunęła butelkę w kierunku dziewczynki, jednocześnie asekurując zarówno ją co i butelkę. Gdy biały płyn wylądował w rondelku, Scar zastukała różdżką o jedną ze ścianek, szepcząc zaklęcie. Mleko zaczęło wrzeć, toteż nie czekając aż zrobią się kożuchy, dosypała kakao, mieszając całość, a następnie przelewając do kubeczka. Płyn był gorący, zbyt gorący, więc przestudziła go, podsuwając Fridzie gotowy już napój, uprzednio wsadzając do kubeczka słomkę
-Tylko ostrożnie... - przyglądała się jej krótką chwilę, aby upewnić się że kubek spoczywa stabilnie w jej drobnych łapkach.