♦ Zdanie eksperta - Philomeny Mulciber
Ród Longbottom hucznie przedstawiany jest opinii publicznej jako rodzina filantropów i szlachetnych serc oddanych służbie społeczeństwu. Dokonując oceny moralnej osób o tym poziomie majętności, nie godzi się jednakże przykładać tej samej miary, którą przykłada się szaremu zjadaczowi chleba.
Nie ujmujmy godności funkcjonariusza publicznego, lecz miejmy jednocześnie w pamięci, że służba w Brygadzie Uderzeniowej bądź Biurze Aurorów to funkcja, którą objąć może każdy niekarany obywatel z dobrymi chęciami i przeciętnymi predyspozycjami fizycznymi. Nie zmienia to oczywiście faktu, że są to zawody publicznie użyteczne, a za poświęcenie się misji utrzymania bezpieczeństwa należą się honory. Pięknym w rzeczy samej zajęciem parają się Longbottomowie, lecz niestety w ten sposób bardzo zręcznie odciągają uwagę od tego, jaka naprawdę powinna być rola majętnych rodów w społeczności.
Longbottomowie uczynili Ministerstwo i ulice Magicznej Anglii sceną swojego cyrku, w którym paradują jako bohaterowie i heroiczni zbawcy, zbierający oklaski. Proszę państwa, powtórzę to: nie taka jest powinność właściwa osobom o ich statusie.
Członkowie majętnych rodów deklarujący ambicję przysłużenia się społeczeństwu realizować powinni ją, sięgając po zgromadzone majętności. Złoto ze skrytek należy inwestować w rozwijanie nowych biznesów i tworzenie miejsc pracy, dzięki którym ubodzy zarobią na chleb. Ta powinność to nie okazjonalna jałmużna, a kreowanie realnej, trwałej zmiany. To zagospodarowanie obszarów, w których nie działa Ministerstwo poprzez zakładanie przedsiębiorstw, spółek, fundacji i stowarzyszeń. Udział w handlu międzynarodowym, a także zatrudnianie naszych rodzimych rzemieślników i naukowców, aby budować bezpieczną przyszłość gospodarki Magicznej Anglii.
Powiedzmy sobie również jasno, nie jest spełnieniem tej misji społecznej organizowanie głośnych zabaw charytatywnych, cykliczny datek na potrzebujących oraz poza do zdjęcia. Mogą być one wdzięcznym dopełnieniem, lecz nie dajmy sobie wmówić, że takie gesty mogą ów obowiązek zastąpić. Marcowe wystawianie na licytację kolacji z Erikiem Longbottomem to doskonała ilustracja tego, z jak zadufanymi w sobie ludźmi mamy do czynienia. Każą oglądać się w tej teatralnej farsie i winszować sobie dobroci, nie oferując w zamian realnej wartości.
Wyłania się przeto obraz rodziny Longbottom jako filantropów li tylko performatywnych. Machają do nas ze sceny, wyrzucając w powietrze Galeony, lecz odpowiedzcie sobie Państwo na pytanie, w jaki sposób realnie zmieniają na lepsze Anglię? Dlaczego żerują na wygodnych stołkach ministerialnych i pobierają wypłaty z państwowych pieniędzy, zamiast użyć swoich majątków do zbudowania czegoś z własnej inicjatywy? Czegoś, co mogłoby przyczynić się do postępu i rozwoju społeczeństwa.
Osobną kwestią pozostaje fakt, że Longbottomowie nie mają w sobie nawet dość odwagi, aby wziąć odpowiedzialność i za Ministerstwo. To nie szarzy brygadziści, a Szefowie Departamentów i głowy działów podejmują decyzje, od których zależy bezpieczeństwo mas. Longbottomowie wolą zaś kryć się za wygodną tarczą prostego wykonywania cudzych rozkazów i rozwiązywania jednostkowych spraw.
Nie miejmy zatem złudzeń: oni działają tak, aby możliwie najniższym kosztem i wysiłkiem zdobyć jak największy poklask.
artykuł autorstwa Aristy Black, ukazał się nakładem Proroka Niedzielnego 1 października 1972 roku