13.10.2025, 21:11 ✶
Na twarzy Lucy pojawił się cień uśmiechu, gdy kobieta odbiła jej przedrzeźnianie się w taka pozornie niewinny sposób. Bo taka właśnie była ta rozmowa.
Pozornie niewinna.
Helloise wydawała się jej wręcz ucieleśnieniem tego jak niektórzy, męscy, pisarze opisywali leśne duszki, fikcyjne kobiety z głową oblecioną pajęczynami swawolnych myśli, które mogł rozwiać jeden powiew wiatru, lub jakiekolwiek kontakt z cywilizacją z jakiegoś powodu zawsze przyjmowującą kształt mężczyzny.
Nie wszyscy męscy pisarze zasługiwali na przypisywany im zachwyt.
Bo Lucy była wściekłe pewna, że gdyby to Helloise była na miejscu tych wszystkich leśnych duszków, wynik tego spotkania byłby zupełnie inny, a jeszcze wścieklej żałowała, że Helloise nie poznała jej w bardziej urokliwym stroju. Tak aby i Lucy mogła uczestniczyć w tym aspekcie zabawy.
Ciekawe czy gdyby leśna czarownica spotkała ją w jakimś innym wydaniu również by ją zaczepiła? Ciekawe czy również by tak zwróciła na nią uwagę, gdyby zamiast czającej się pani detektyw, poznała przechadzająca się po lesie kobietę w kwiecistym płaszczu? Przez chwilę w głowie Lucy pojawiło się wiele scenariuszy, gdy ubrana była w różne stroje, a jej umysł odgadywał jaka byłaby reakcja znajdującej się przed nią kobiety.
– Może kiedyś zrozumiesz kim jest Louis – odpowiedziała, gdy przypomniała sobie wreszcie jakie w ogóle było pytanie. – Nie patrzę na siebie niczyimi oczami. Ani mugoli ani czarodziejów. Przeżyjesz to? Że w tym wypadku stawiam cię na równi z nimi? – zapytała, zaczepnie pakując sobie do ust jedną z czekoladek.
Helloise prychnie? Zirytuje się? Zignoruje to zdanie? Zaśmieje się? Oh jak lubiła takie eksperymenty. Powinna częściej wchodzić do chatek leśnych wiedźm.
Spodziewała się, że kobieta cofnie się chociaż nieco, a nie że w tak bezczelny sposób postanowi wyciągnąć ku niej własne nadgarstki. A Lucy niestety miała najwyraźniej słabość wobec bezczelnych istot.
– Nie boisz się, że wyssę twoją krew? – zagadnęła, unosząc wysoko brwi do góry. – Całą?
Pozornie niewinna.
Helloise wydawała się jej wręcz ucieleśnieniem tego jak niektórzy, męscy, pisarze opisywali leśne duszki, fikcyjne kobiety z głową oblecioną pajęczynami swawolnych myśli, które mogł rozwiać jeden powiew wiatru, lub jakiekolwiek kontakt z cywilizacją z jakiegoś powodu zawsze przyjmowującą kształt mężczyzny.
Nie wszyscy męscy pisarze zasługiwali na przypisywany im zachwyt.
Bo Lucy była wściekłe pewna, że gdyby to Helloise była na miejscu tych wszystkich leśnych duszków, wynik tego spotkania byłby zupełnie inny, a jeszcze wścieklej żałowała, że Helloise nie poznała jej w bardziej urokliwym stroju. Tak aby i Lucy mogła uczestniczyć w tym aspekcie zabawy.
Ciekawe czy gdyby leśna czarownica spotkała ją w jakimś innym wydaniu również by ją zaczepiła? Ciekawe czy również by tak zwróciła na nią uwagę, gdyby zamiast czającej się pani detektyw, poznała przechadzająca się po lesie kobietę w kwiecistym płaszczu? Przez chwilę w głowie Lucy pojawiło się wiele scenariuszy, gdy ubrana była w różne stroje, a jej umysł odgadywał jaka byłaby reakcja znajdującej się przed nią kobiety.
– Może kiedyś zrozumiesz kim jest Louis – odpowiedziała, gdy przypomniała sobie wreszcie jakie w ogóle było pytanie. – Nie patrzę na siebie niczyimi oczami. Ani mugoli ani czarodziejów. Przeżyjesz to? Że w tym wypadku stawiam cię na równi z nimi? – zapytała, zaczepnie pakując sobie do ust jedną z czekoladek.
Helloise prychnie? Zirytuje się? Zignoruje to zdanie? Zaśmieje się? Oh jak lubiła takie eksperymenty. Powinna częściej wchodzić do chatek leśnych wiedźm.
Spodziewała się, że kobieta cofnie się chociaż nieco, a nie że w tak bezczelny sposób postanowi wyciągnąć ku niej własne nadgarstki. A Lucy niestety miała najwyraźniej słabość wobec bezczelnych istot.
– Nie boisz się, że wyssę twoją krew? – zagadnęła, unosząc wysoko brwi do góry. – Całą?