Dzień nadania: Wieczór 01.10.1972 roku
Sposób nadania: Sowa
Kontekst: Ten artykuł: https://secretsoflondon.pl/showthread.php?tid=5234
Zadanie Mistrza Gry.
List nie wymaga odpowiedzi. Wedle woli MG wyrażam zgodę na publikację w ramach listów do redakcji lub też nie.
Mistrz gry: Baba Jaga
Szanowni Państwo,
czytając felieton dotyczący rodziny Longbottom, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że autorka popadła w pułapkę utożsamiania filantropii z wyłącznie materialną działalnością gospodarczą. Owszem, inwestowanie w przedsiębiorstwa i tworzenie miejsc pracy to działania istotne, ale redukowanie społecznego oddziaływania ludzi bogatych jedynie do ekonomicznych kalkulacji ignoruje subtelniejsze formy wpływu i odpowiedzialności. W świecie magii, gdzie dysproporcje społeczne bywają ogromne, świadomość istnienia przykładnych jednostek gotowych poświęcić czas i reputację dla dobra innych ma znaczenie niebagatelne.
Trudno nie odnieść wrażenia, że autorka artykułu wpadła w klasyczną pułapkę wyobraźni moralnej rodem z wątpliwych powieści sensacyjnych o nacechowaniu klasistowskim, w której każdy czarodziej półkrwi jest z definicji winny wszelkich rodzinnych nieszczęść, a każdy wyraz dobroci jest podejrzanym spektaklem.
Pozwólmy sobie jednak przyjrzeć się faktom i wyróżnić prawdziwą absurdalność argumentacji.
[a]Godryk Longbottom i jego zamiłowanie do Srebrnych Różdżek zostało przedstawione jako przykład zaniedbania rodziny. Krytyka, że pan Longbottom "zapomniał o rodzinie", brzmi jednocześnie groteskowo wobec faktu, że jego drogocenny czas został poświęcony, m.in. kształceniu następnego pokolenia bohaterów zdolnych do ochrony społeczeństwa. Z dnia na dzień coraz bardziej skażonego czarną magią, warto dodać. To, że jego dzieci wybrały własne ścieżki, nie jest "rażącym zaniedbaniem", lecz naturalnym procesem rodzinnej autonomii i odpowiedzialności.
Co do "teatralnych" licytacji charytatywnych i kolacji z Erikiem Longbottomem oraz rzekomego "złego" prowadzenia się jego lub Brenny Longbottom: krytyka ta brzmi jak zazdrość ubrana w moralną retorykę. Jeśli okazjonalny gest dobroci, który ratuje życie, zdrowie lub edukację setek osób, jest nazywany "performansem", to może powinniśmy w ogóle zakazać wszelkich działań humanitarnych, które choć trochę się eksponują?
Nie, Szanowne Panie, filantropia nie polega na ukryciu wszystkiego w podziemiach, a utrzymywanie bliskich stosunków z czarodziejami z różnych warstw społecznych nie jest z gruntu "zdradzieckie". Krytyka inicjatyw społecznych, które rzekomo mają być jedynie "poklaskiem", brzmi wręcz groteskowo. Czy autorka oraz rzekoma ekspertka naprawdę sądzą, że społeczna korzyść płynąca z ułatwienia dostępu do edukacji, leczenia czy wsparcia najuboższych jest mniej wartościowa, bo towarzyszy jej gala lub medialny splendor?
Jeśli tak, najwyraźniej nie pojęły istoty wspólnoty, czemu nie sposób się dziwić, znając ich nazwiska, mające niewiele związku ze wspólnotowością - tą, której dobro winno być na pierwszym miejscu i to niezależnie od tego, czy jej członkowie pochodzą z rodów majętnych, czy nie - więcej zaś z izolacją społeczną i klasizmem.
Czy w oczach Szanownych Pań, każdy uśmiech w towarzystwie osób "brudnej krwi" to zdrada arystokratycznej misji? Czy za każdym zdjęciem i spotkaniem kryje się spisek? Wyraźnie, tak.
Pomijając te oczywiste fakty, warto zwrócić uwagę na retoryczną próbę sprowadzenia Longbottomów do roli "przechodniów na stołkach ministerialnych", którzy powinni wyruszyć w świat z własnym złotem i tworzyć biznesy. Jakie? Jakiekolwiek, które następnie zapewne zostałyby zmieszane z błotem, gdyż nie spełniałyby standardów Szanownych Pań.
Pozwólmy sobie jednak na odrobinę trzeźwego spojrzenia: kto, jeśli nie ludzie odważni, decyduje się codziennie stawiać czoła realnemu zagrożeniu dla społeczeństwa, ryzykując życie i zdrowie, mając świadomość, że nikt nie wręczy im nagrody za wysiłek, gdyż ich powołanie jest dla nich ważniejsze od pozycji zawodowej? Czy odwaga, moralność i oddanie społeczeństwu nie mają znaczenia, jeśli nie przynoszą natychmiastowego zysku? Czy poświęcenie w imię bezpieczeństwa publicznego jest mniej wartościowe od "wysokiej roli zawodowej" lub, o zgrozo, od bycia "prezesem" kolejnej spółki handlowej?
Niech będzie jasne: służba w Brygadzie Uderzeniowej czy Biurze Aurorów nie jest hobby dla szarych obywateli, nawet jeśli mogą oni dołączyć do tychże struktur, lecz zobowiązaniem wymagającym hartu ducha i dyscypliny. Cech, które felieton zdaje się bagatelizować, sugerując, że Longbottomowie "ukrywają się za cudzymi rozkazami". To nie tchórzostwo, to skuteczne wykonywanie funkcji publicznej w ramach złożonej instytucji, gdzie każdy krok podlega procedurom i odpowiedzialności kolegialnej.
Krytyka ich "ukrywania się" za cudzymi decyzjami wydaje się ignorować fakt, że nikt nie pracuje w próżni, a skuteczność instytucji opiera się na umiejętnym wypełnianiu powierzonych ról. Ich wybór nie jest oznaką tchórzostwa, lecz pragmatyzmu i poczucia obowiązku w ramach systemu.
Wreszcie, wisienka na torcie zgryzoty: Morpheus Longbottom. Plotki o jego życiu prywatnym nie mają najmniejszego znaczenia dla oceny jego kompetencji ani wpływu na całokształt zdrowia społeczeństwa, ale dla autorek stanowią doskonały punkt do moralnej wiwisekcji.
Pochodzenie partnerów, status krwi czy tradycja rodowa nie definiują wartości człowieka ani jego wkładu w społeczeństwo.
Szanowni Państwo, jeśli celem było wykazanie "zepsucia" i "frywolności", to gratuluję kreatywności. Jeśli jednak chodziło o rzetelną ocenę poświęcenia, odwagi i kompetencji, pozostaje tylko westchnąć nad iluzorycznym, zawężonym światem autorów i ich specjalistów, w którym wszystko czarne albo białe, a każdy Longbottom jest skazany na rolę performatywnego złoczyńcy oraz zdrajcy krwi.
Podsumowując: artykuł nie jest analizą, lecz fabularyzowaną fantasmagorią moralizatorską, w której każdy gest dobroci, każda publiczna obecność i każdy związek są od razu podejrzane. Longbottomowie zaś pokazują od dekad, że filantropia, odpowiedzialność społeczna i służba publiczna mogą przybierać różne formy.
"Niech się wstydzi ten, kto widzi" tanią sensację tam, gdzie realni ludzie wykonują realną pracę na rzecz realnego społeczeństwa, podejmując realne decyzje, a więc mając prawo do realnych wyborów, nawet jeśli nie spełniają one nierealnych standardów.
Podpisano: Locasta Bagshot