Jeśli zagłębić się bardziej w znaczenie słowa kujon, mało który Krukon wpasowywałby się w tą definicję. Oni nie uczyli się bezmyślnie, żeby tylko spamiętać. Jak to było... trzy litery "z"? Zakuć, zdać, zapomnieć. Nie, większość uczyła się właśnie po to, by zrozumieć. Uczyła się głównie dla samej idei nauki. Poznania i przyswojenia wiedzy. I tutaj Kayden nie był wcale wyjątkiem, choć pamięć miał fotograficzną, to jednak nie zakuwał po nocach i zapominał po zdanym teście. Większość rzeczy pozostawała w jego pałacu pamięci, choć przypominał on bardziej biuro rzeczy znalezionych. Ciekawostek było tam od groma, bo historia magii była dość obszerną dziedziną, a informacji w niej od cholery. Nie sposób wszystkiego spisać, chociaż był jednym, który właśnie ją spisywał, prowadząc swoje archeologiczne badania. Wracając... kujon z niego był taki, jak z abraksana szkapa. Ale wiadomo, ksywka została dość poszerzona o znaczenia przez uczniów, żeby było łatwej. Bo po jakie licho mieliby pamiętać te wszystkie inne nazwy potoczne i znaczenia? Nie miało to najmniejszego sensu. Wystarczyło jedno, przesycone jadem i jest gitara. Można iść się rzucać kamykami.
No i tutaj Laurent miał rację. Każdy język miał przypisaną łatkę. Jeden brzmiał jakby ktoś miał kluski w gębie, inny, jakby kogoś mordowali, a jeszcze inny był po prostu porąbany z uwagi na fonetykę. Francuski był uważany za język miłości i choć Kayden na miłości znał się tak, jak na nekromancji, to jednak musiał się tu z Prevettem zgodzić. Tak po części, bo jednak istniały wyjątki. - Może i tak, ale zawsze się znajdą pewne zwroty, które brzmią po prostu... źle. Nie ważne jak zwyczajne znaczenie mają. - Chociaż nie spotkał się jeszcze z niemieckim zwrotem, który brzmiałby delikatnie.
Kayden chciał jeszcze coś dopowiedzieć, ale głos mu zamarł kiedy Prevett postanowił... właściwie to nie wiem, czy zwyczajnie zabawić się jego kosztem z czystej złośliwości, czy może tylko potwierdzić swoją teorię. Tok dedukcji miał dobry. Kayden nienawidził wysokości.
Miał ochotę zapalić. Tak najlepiej z dwie paczki tytoniu jednocześnie. Powstrzymał się jednak przed jakąkolwiek gwałtowną reakcją na nagły zryw, chociaż zacisnął zęby i złapał się jeszcze mocniej siedzenia. Żyły na rękach były widoczne, mięśnie napięte. Chyba zaraz się porzygam... Trzymał się jednak dzielnie i gdyby wiedział, że Laurent zrobił to złośliwie, pewnie zastrzeliłby go oczami. Nie miał jednak zielonego pojęcia o powożeniu powozu z abraksanami, więc nie wiedział, czy to tak specjalnie, czy coś przyuważył na "drodze", czy może konie miały taki kaprys... Mógł się jednak domyślać, ale domyślanie nie było mu teraz w głowie, przynajmniej przez pierwsze kilka minut. Potem już tylko odwrócił wzrok na bok, żeby się jakoś pozbierać. Przymknął oczy na moment, słysząc łomotanie w piersi i wyklinając w myślach jak pospolity szewc, a pulę przekleństw miał obszerną, zważywszy na jego dwujęzyczność. Żadne jednak nie opuściło jego zaciśniętych ust, a szkoda, bo wyznanie miłości było by tu dość ciekawe.
Milczał przez dłuższą chwilę, po czym odwrócił wzrok i znów spojrzał prosto przed siebie, unikając kontaktu wzrokowego. Zmusił się do kontynuowania konwersacji i chociaż serce biło mu jak szalone, to głos miał spokojny. Śmiertelnie dobra samokontrola, tylko instynktowne reakcje ciała go trochę zdradzały, szczególnie napięte mięśnie szczęki i twarz biała jak mleko kokosowe. - Rozumiem. - Mruknął. Zastanowił się nad jego słowami, bo to, że nazwisko zobowiązywało, a to, czy się swoją pracę lubiło, to dwie kompletnie różne rzeczy. No i byli jeszcze tacy, co to w ogóle głęboko w dupie mieli swoje obowiązki i to, czy coś wypadało czy nie. Ale wyglądało na to, że te zwierzęta Laurenta lubiły, a on miał taki anielski uśmiech przy nich, że chyba jednak hodowla sprawiała mu jakąś przyjemność. No, istniało jeszcze bardzo duże prawdopodobieństwo, że to tylko firmowa maska biznesowa. Nikt nie będzie rozmawiał z kimś, kto się krzywi przy załatwianiu interesów. - Zapytam z czystej ciekawości... Lubi pan swoją pracę? - Spojrzał na Prevetta, ciekawy, czy to pasja, czy może jednak tylko obowiązek. - Zważywszy na to, że zajmuje się tym pan od tak dawna... W końcu wszystko się kiedyś zaczyna nudzić... - Powiedział to tak, jakby to było oczywiste. No bo w jego mniemaniu było. Dobrze znał nudę i nie znosił jej tak samo mocno jak wysokości... No dobra, może jednak nie aż tak. Nie zmieniało to faktu, że sam potrzebował jakieś mocniejszej odskoczni od swojej pracy, kiedy już akta, archiwizacja i inne papierkowe dziadostwo działało mu na nerwy. Dlatego lubił swoją pracę, bo zawsze mógł wyjechać w plener i poszukać sobie jakichś trinketów. Coś pozwiedzać, odkopać albo zwyczajnie pójść do biblioteki na godzinkę czy dwie i nikt go za to nie opluł. To była część jego zawodu. Część jego życia.