• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
[02.05.1972] Rachunek sumienia | Poranek po wielkiej wichurze | Laurent & Kayden

[02.05.1972] Rachunek sumienia | Poranek po wielkiej wichurze | Laurent & Kayden
Gentleman
✦Oh, these violent delights...✦
Kayden jest wysoki i szczupły, z lekkim zarysem mięśni i wyraźną linią szczęki. Czarne jak noc włosy ma rozwichrzone przez wiatr, zadziornie opadające na czoło. Oczy barwy gwiazd, srebrne i przenikliwe. Cera blada, niesamowicie ciężko ją opalić. Ubiera się elegancko, zwykle w biel i czerń, czasem kroplę czerwieni. W chłodne dni na barki narzuca czarny płaszcz. Woń cynamonu i wiśni jest zawsze obecna, dryfując wokół niego w zmysłowym tańcu.

Kayden Delacour
#11
30.07.2023, 14:55  ✶  

Jeśli zagłębić się bardziej w znaczenie słowa kujon, mało który Krukon wpasowywałby się w tą definicję. Oni nie uczyli się bezmyślnie, żeby tylko spamiętać. Jak to było... trzy litery "z"? Zakuć, zdać, zapomnieć. Nie, większość uczyła się właśnie po to, by zrozumieć. Uczyła się głównie dla samej idei nauki. Poznania i przyswojenia wiedzy. I tutaj Kayden nie był wcale wyjątkiem, choć pamięć miał fotograficzną, to jednak nie zakuwał po nocach i zapominał po zdanym teście. Większość rzeczy pozostawała w jego pałacu pamięci, choć przypominał on bardziej biuro rzeczy znalezionych. Ciekawostek było tam od groma, bo historia magii była dość obszerną dziedziną, a informacji w niej od cholery. Nie sposób wszystkiego spisać, chociaż był jednym, który właśnie ją spisywał, prowadząc swoje archeologiczne badania. Wracając... kujon z niego był taki, jak z abraksana szkapa. Ale wiadomo, ksywka została dość poszerzona o znaczenia przez uczniów, żeby było łatwej. Bo po jakie licho mieliby pamiętać te wszystkie inne nazwy potoczne i znaczenia? Nie miało to najmniejszego sensu. Wystarczyło jedno, przesycone jadem i jest gitara. Można iść się rzucać kamykami.

No i tutaj Laurent miał rację. Każdy język miał przypisaną łatkę. Jeden brzmiał jakby ktoś miał kluski w gębie, inny, jakby kogoś mordowali, a jeszcze inny był po prostu porąbany z uwagi na fonetykę. Francuski był uważany za język miłości i choć Kayden na miłości znał się tak, jak na nekromancji, to jednak musiał się tu z Prevettem zgodzić. Tak po części, bo jednak istniały wyjątki. - Może i tak, ale zawsze się znajdą pewne zwroty, które brzmią po prostu... źle. Nie ważne jak zwyczajne znaczenie mają. - Chociaż nie spotkał się jeszcze z niemieckim zwrotem, który brzmiałby delikatnie.

Kayden chciał jeszcze coś dopowiedzieć, ale głos mu zamarł kiedy Prevett postanowił... właściwie to nie wiem, czy zwyczajnie zabawić się jego kosztem z czystej złośliwości, czy może tylko potwierdzić swoją teorię. Tok dedukcji miał dobry. Kayden nienawidził wysokości.

Miał ochotę zapalić. Tak najlepiej z dwie paczki tytoniu jednocześnie. Powstrzymał się jednak przed jakąkolwiek gwałtowną reakcją na nagły zryw, chociaż zacisnął zęby i złapał się jeszcze mocniej siedzenia. Żyły na rękach były widoczne, mięśnie napięte. Chyba zaraz się porzygam... Trzymał się jednak dzielnie i gdyby wiedział, że Laurent zrobił to złośliwie, pewnie zastrzeliłby go oczami. Nie miał jednak zielonego pojęcia o powożeniu powozu z abraksanami, więc nie wiedział, czy to tak specjalnie, czy coś przyuważył na "drodze", czy może konie miały taki kaprys... Mógł się jednak domyślać, ale domyślanie nie było mu teraz w głowie, przynajmniej przez pierwsze kilka minut. Potem już tylko odwrócił wzrok na bok, żeby się jakoś pozbierać. Przymknął oczy na moment, słysząc łomotanie w piersi i wyklinając w myślach jak pospolity szewc, a pulę przekleństw miał obszerną, zważywszy na jego dwujęzyczność. Żadne jednak nie opuściło jego zaciśniętych ust, a szkoda, bo wyznanie miłości było by tu dość ciekawe.

Milczał przez dłuższą chwilę, po czym odwrócił wzrok i znów spojrzał prosto przed siebie, unikając kontaktu wzrokowego. Zmusił się do kontynuowania konwersacji i chociaż serce biło mu jak szalone, to głos miał spokojny. Śmiertelnie dobra samokontrola, tylko instynktowne reakcje ciała go trochę zdradzały, szczególnie napięte mięśnie szczęki i twarz biała jak mleko kokosowe. - Rozumiem. - Mruknął. Zastanowił się nad jego słowami, bo to, że nazwisko zobowiązywało, a to, czy się swoją pracę lubiło, to dwie kompletnie różne rzeczy. No i byli jeszcze tacy, co to w ogóle głęboko w dupie mieli swoje obowiązki i to, czy coś wypadało czy nie. Ale wyglądało na to, że te zwierzęta Laurenta lubiły, a on miał taki anielski uśmiech przy nich, że chyba jednak hodowla sprawiała mu jakąś przyjemność. No, istniało jeszcze bardzo duże prawdopodobieństwo, że to tylko firmowa maska biznesowa. Nikt nie będzie rozmawiał z kimś, kto się krzywi przy załatwianiu interesów. - Zapytam z czystej ciekawości... Lubi pan swoją pracę? - Spojrzał na Prevetta, ciekawy, czy to pasja, czy może jednak tylko obowiązek. - Zważywszy na to, że zajmuje się tym pan od tak dawna... W końcu wszystko się kiedyś zaczyna nudzić... - Powiedział to tak, jakby to było oczywiste. No bo w jego mniemaniu było. Dobrze znał nudę i nie znosił jej tak samo mocno jak wysokości... No dobra, może jednak nie aż tak. Nie zmieniało to faktu, że sam potrzebował jakieś mocniejszej odskoczni od swojej pracy, kiedy już akta, archiwizacja i inne papierkowe dziadostwo działało mu na nerwy. Dlatego lubił swoją pracę, bo zawsze mógł wyjechać w plener i poszukać sobie jakichś trinketów. Coś pozwiedzać, odkopać albo zwyczajnie pójść do biblioteki na godzinkę czy dwie i nikt go za to nie opluł. To była część jego zawodu. Część jego życia.



[Obrazek: qEyGuHF.gif]

✧ The bear loved the deer, it was obvious.
It ripped the deer's throat out, and then licked the dying deer
with the most passionate affection ✧
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#12
30.07.2023, 15:59  ✶  

Bardzo wiele brakowało, żeby Laurent zastanawiał się nad tym, czy poszukiwanie wiedzy tego Krukona to na pokaz czy też nie. Tak samo brakowało, żeby się zastanawiał, czy to artyzm pchnął go ku niebieskim czy może jakaś inna, tajemna moc. Tu i teraz nieszczególnie sprzyjało rozważaniom na ten temat, ale rzeczywiście - ludzie potrafili poszerzać słowa, które miały bardzo jasną interpretacje. I bardzo wąską w dodatku. Chyba wśród Ślizgonów Krukon = kujon. Przez duże "k" najlepiej, bo początkowe litery się zgadzały, więc to "nie może być przypadek". Zabawne, że Tiara miała problem, czy Kaydena nie pchnąć w objęcia węży... Bo Laurent wiedział, że miałby miejsce wśród Krukonów. I nad tym dumała też przy nim Tiara. Z perspektywy czasu żałował, że trafił w objęcia Zielonych. To było siedlisko węży, dokładnie tak, jak plotki mówiły. Nie brakowało osób, z którymi możesz się zaprzyjaźnić, ale wkraczając do podziemnego Sali Wspólnej wkraczałeś między wrony - i musiałeś się nauczyć krakać tak, jak one. Zapętlone i tłuczone prawdy o czystej krwi wcale niczego nie ułatwiały. Laurent nie lubił tego tematu, nie lubiła tego tematu jego rodzina, nie lubił tego... lubili to Ślizgoni o czystej krwi, o, to na pewno. To na pewno...

- Po francusku niestety nie mówię ani w żadnym innym języku, żeby to ocenić. Wierzę więc na słowo, panie poligloto. - Szanował ludzi, którzy potrafili wiele i prezentowali sobą tą wiedzę. Mężczyzna mówił po francusku i nie miał problemu, żeby się tym pochwalić. Pewnie błagał, żeby wylądować i mówił o tym, że ma lęk wysokości. Mógł jednocześnie sam nie wiedzieć, co mówił, albo tak naprawdę kompletnie nie mieć wyćwiczonego języka czy akcentu. Ale nie miało to znaczenia - brzmiało wspaniale. Poruszało poczucie estetyki. Język stworzony do poezji i miłości! Lukrecja się uśmiechnął na tę myśl z lękiem wysokości. Nie powinno go to tak bawić. W ogóle w zasadzie nie powinno go bawić. To był ten punkt, kiedy ta zgrubiała skóra była wyczuwalna i już pojawiało się takie a-aaaa... nie wolno jemu. Zatrzymaj się, bo możesz zrobić parę kroków za daleko. I gdyby nie to, że Kayden był nieznajomym, a nosił nazwisko Delacour, to pewnie blondyn pobawiłby się dalej. Ale musiał obejść się smakiem. Po prostu musiał. Mężczyzna był potencjalnym klientem, który mógłby też potem poskarżyć jednemu czy drugiemu, jak to niepoważnie się zasługuje. Bo zachowywał niepoważnie, zdawał sobie z tego sprawę. I też... no szkoda mu trochę było bruneta. Bo strach strachem, ale kiedy zanurkowali to ten chyba prawie zaliczał zawał - czym swoją drogą przestraszył przez drobny moment blondyna. Mało to dziwnych chorób jest na świecie? Laurent raczej znał się na chorobach istot magicznych, nie ludzi.

- Chciałby pan wylądować? - Pokusił się na propozycję, widząc, jak Kayden się cały napina, jak nawet zatrzymuje oddech w płucach. Może troszkę przesadził... chociaż było to zabawne... przecież nie mogli spaść, abraksany utrzymają ich w powietrzu, a nawet jeśli to były czary na podorędziu ich... ach, no tyle możliwości, żeby się uchronić! Ktoś musiałby ich celowo chyba zaatakować, żeby naprawdę mieli tutaj runąć z krzywdą. - Zapewniam pana, że jest pan bezpieczny w tym wozie. - Przeszedł na bardziej profesjonalny ton, bo w zasadzie tak należało teraz uczynić. Fajnie powiedzieć, że "ale jesteś poza pracą". Nie. Laurent zawsze był w pracy. Tylko kiedy rzeczywiście w niej był, ale z magicznymi stworzeniami, sam na sam - wtedy mógł powiedzieć, że czuje się poza pracą. Łatwo było połączyć teraz kropki i dojrzeć, że mężczyzna nie chciał się zamykać i ćwiczyć oddechu na uspokojenie, chociaż było to to, co chciał poradzić w tej sytuacji. Na szczęście Kayden sobie jakoś... radził. Jakoś się opanowywał. Czy to jest moment proponowania papierowej torebki? Och, jak bardzo Laurent nie chciał mieć zarzyganego wozu!

- Jestem z niej zadowolony. - Czy to znaczyło, że ją lubi? Tak można było to zinterpretować. Odpowiedź nie była jednoznaczna. - Nie istnieje praca idealna. Będąc z panem szczerym, a chyba mogę sobie na to pozwolić, są aspekty mojej pracy, za którymi nie przepadam. Poza tym tak, lubię. To moja pasja. - Laurent nigdy się nie zastanawiał, czy zawsze chciał naprawdę być kimś takim, kim jest teraz? Treserem, hodowcą? Czy może jednak spełniby się bardziej gdzieś indziej? Śpiewając na wielkiej, magicznej scenie? Wiedział na pewno, że kochał stworzenia, które z nim żyły. I kochał abraksany. A co do reszty to jak powiedział - idealna praca nie istnieje. Było to coś, co nie powiedziałby każdemu, ale tutaj uważał, że mógł sobie pozwolić. W końcu z drugiej strony miał całkiem pikantną opowiastkę na temat lęku wysokości mości panicza Delacour... - Moja praca pozwala na wiele podróży i zazwyczaj nie mam czasu w niej na nudę. A pan gdzie pracuje? - Podtrzymał rozmowę.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Gentleman
✦Oh, these violent delights...✦
Kayden jest wysoki i szczupły, z lekkim zarysem mięśni i wyraźną linią szczęki. Czarne jak noc włosy ma rozwichrzone przez wiatr, zadziornie opadające na czoło. Oczy barwy gwiazd, srebrne i przenikliwe. Cera blada, niesamowicie ciężko ją opalić. Ubiera się elegancko, zwykle w biel i czerń, czasem kroplę czerwieni. W chłodne dni na barki narzuca czarny płaszcz. Woń cynamonu i wiśni jest zawsze obecna, dryfując wokół niego w zmysłowym tańcu.

Kayden Delacour
#13
30.07.2023, 17:31  ✶  

Brew mu zadrgała z lekką irytacją na propozycję lądowania. You just struck a nerve. - To nie będzie konieczne. - Odpowiedział beznamiętnie, choć żeby wykrzesać z siebie tą beznamiętność, musiał mocno trzymać zaciśnięte sznurami emocje i je polakierowanym butem przyszpilić, żeby siedziały cicho. Na to pełne profeszyn zapewnienie ze strony blondyna, powoli obrócił głowę w kierunku Prevetta z miną pt. "Jakoś ci kuźwa nie wierzę...", ale nie odezwał się, swoje wątpliwości zachowując dla siebie. Obserwował jedynie jak ten z pełnym zadowoleniem się uśmiecha i próbuje jakoś zreflektować i tu już połączył kropeczki, że ten zryw to jednak chyba nie był taki niewinny jak na początku zakładał. Był tak samo niewinny jak ten anielski uśmiech. Zamiast się jednak złościć i prychać jak obrażony kocur, któremu ktoś wodę na łeb wylał, to mruknął jedynie krótkie "Mhmm...". Kącik ust mu zadrgał. Złośliwy treser diabłów... Kayden musiał odwrócić wzrok, bo nie mógł powstrzymać skrzywionego uśmiechu.

Lot się wyrównał, wyrównał się również rytm w jego klatce piersiowej. Uspokoił się nieco i przestał spinać mięśnie, a nawet odchylił się na siedzeniu i splótł ręce na piersi. Jedynie noga mu lekko majtała w górę i w dół, jakby musiał jakoś odreagować stres.

Zadowolony... No, w pewnym stopniu była to odpowiedź twierdząca, a jak już dodał, że pasja, to nie było tu za wiele miejsca na wątpliwości. Skinął więc głową na znak, że rozumie i nie pytał o nic więcej, bo w sumie nie wypada. Nie chciał być impertynencki... Szczególnie nie w obecnej sytuacji... żeby się nie okazało, że sam będzie potrzebował leków z pokątnej.

- Jestem archeologiem... - Oznajmił, skupiając swoją uwagę na rozmówcy. - Więc doskonale rozumiem jak podróż może skutecznie odegnać nudę. Szczególnie jak się ma latające konie ze sobą. - Zapewne dla kogoś, kto zwierzęta lubił i nie przeszkadzała mu wysokość, taka praca rzeczywiście mogła sprawiać niemałą przyjemność. Nawet frajdę, jeśli było się wystarczająco odważnym, żeby chcieć poczuć krążącą adrenalinę. Kaydena aż kusiło, żeby o to zapytać, ale ugryzł się w język. Boleśnie, bo jednak człowiekiem był dość ciekawskim, ale nosa wtryniać nie chciał tam gdzie nie trzeba. Nie zmieniało to jednak faktu, że gdyby nie lęk wysokości, to perspektywa takiej rozrywki byłaby wystarczająco kusząca, żeby spróbował. Wszystko, tylko żeby nie popaść w marazm. - Nie jest to praca przypisana do nazwiska, ale nie usiedziałbym w jednym miejscu, produkując eliksiry. - Oznajmił, bo nie przeszkadzała mu szczerość dotycząca swojego zawodu. Czy też do pewnego stopnia, rodziny. - Poza tym, wystarczająco dużo Delacourów obejmuje stanowiska wytwórców win i mikstur... - Wykrzywił wargi w czarującym, figlarnym uśmiechu. - Musi być gdzieś jakaś szara owca w stadzie. - Szara, nie czarna, bo za czarną owcę się nie uważał. Czarną by był, gdyby zajął się czymś błachym, jak zwyczajną pracą w księgarni czy pubie. Archeolog był jednak w jego mniemaniu dumnym stanowiskiem, szczególnie, jak się miało bliskiego członka rodziny na samym szczycie. Zresztą jego matka także się wyłamała z prostej linii. Ważne, żeby odnosić sukcesy i dobrze zarabiać. Albo być celebrytą...



[Obrazek: qEyGuHF.gif]

✧ The bear loved the deer, it was obvious.
It ripped the deer's throat out, and then licked the dying deer
with the most passionate affection ✧
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#14
30.07.2023, 19:13  ✶  

Ach, duma! Delikatne nerwy szlachetnych mężczyzn, którzy przypominali rycerzy w swoich zbrojach. Czy szlachetnych rycerzy to już niekoniecznie, ale na pewno oni się tak poczuwali. Nie mogli wypaść słabo przed innymi, bo inaczej umknie ich męskość. Penis im się magicznie skróci. Laurent to krytykował, ale jednocześnie to rozumiał. Sam przecież starał się zachować swoją męska dumę, chociaż do archetypu rycerza to było mu bardzo daleko. Nie był nawet zbyt odważny. Nie uważał, że blisko mu do szlachetności. Był jakimś dziwnym kurwidołkiem, któremu przyszło kroczyć między męskimi samcami alfa, którzy lubili chełpić się czystością krwi. Zupełnie, jakby po przekrojeniu żył miała się stać błękitna. Niespodzianka - nie stawała. Tak więc mimo niemej uwagi na temat zmniejszającego się przyrodzenia nie wyszło nic do świata zewnętrznego. Powstrzymał nawet westchnięcie, bo tak po prawdzie jeśli miał kłopoty z oddychaniem (a ewidentnie przez chwilę z tym problem był) to naprawdę powinni się byli zatrzymać. I w sumie Laurent by to zrobił, gdyby to nie przeszło. Mógł wpaść w panikę, dostać palpitacji, czy cokolwiek takiego. Różne bywały reakcje, a Laurent już kilka widział na własne oczy. To było niebezpieczne dla niego, dla Kaydena i dla zwierząt też. Czy kogoś zdziwi, jeśli powiem, że największą tragedią było, że stwarzali zagrożenie dla zwierząt? Kayden walczył o swoją dumę - niech walczy. Dobrze. Nie zamierzał mu tego chwilowo zanadto utrudniać. W końcu to był obcy mężczyzna, lepiej było nie przeciągać struny, a już i tak sobie pofolgował chyba bardziej, niż powinien.

- Wyczuwam wątpliwości. - Jemu też drgnęły kąciki ust, ale to w serdecznym rozbawieniu. Morskie oczy aż błysnęły. Nie zamierzał tykać dalej kwestii lądowania i tego, że mężczyzna panikuje - to akurat z czysto profesjonalnej postawy, rzecz jasna. Spoglądał w dół, na piękne widoki. Lubił latać. Tak, kochał latać. Tylko on, abraksany i daleki świat pod nimi. Rozumiał też jednak, dlaczego można się tego bać. To było poczucie... braku kontroli. Boisz się bezwładności? To takie naturalne i proste pytanie, które pojawiało się w głowie, kiedy patrzyłeś na dół i myślałeś: skoczę. Fantazjowanie o tym locie, o bezwładzie, niektórych przerażała, a innych podkręcała. Kayden miał rację - w poszukiwaniu adrenaliny można było zajść bardzo daleko. Laurent dość często szukał doznań. Kolorowych przecięć życia, żeby się po prostu zapomnieć. Oddać czemuś żywiołowemu. Przestać kontrolować - i pozwolić innym kontrolować siebie. Oderwał wzrok od widoku w dole, nad którym wręcz się pochylał w swoim zastanowieniu, kiedy dawał czas Kaydenowi na to, żeby ten oddech złapał, żeby znalazł swoją "płaskość", żeby znów się kontrolował. Pewnie nie uda się to do czasu wylądowania. Ale kiedy padły słowa o tych latających koniach to prychnął krótkim śmiechem.

- Cieszę się, że mogłem w takim razie przegonić pańską nudę. - Kto by pomyślał, że wędrując na pobojowisko po Beltane można się nudzić? Laurent uważał, że nie o to chodziło (nawet nie wiedział w zasadzie, jak blisko prawdy był), ale tak to zabrzmiało w kategorii ich spotkania. Bo przecież rozmawiali o całkowitym ogóle, o pracy, o wyjazdach... lotach. Bardzo neutralne tematy i bardzo ogólne. Tak wypadało. Wciskanie nosa w sprawy osobiste czasami zaczynało zbierać swoje żniwo w skutkach. Przy Laurencie zbierało zawsze - w zależności od tego, z kim miał do czynienia i co ta druga strona miała mu do zaoferowania. Słyszał to już nie raz od innych - że jest śliski. Zupełnie jak Wąż. - Powinien pan w takim razie zażywać takiej rozrywki częściej. Serdecznie zapraszam do New Forest, znajdzie się odpowiedni rumak dla pana. - Zaczepił z rozbawieniem. Tylko może bardziej przyziemnie. - Będziemy lądować, panie Delacour. Będę delikatny. - Teraz nawet Laurent nie ukrył psotliwego uśmiechu, kiedy to powiedział. Ale rzeczywiście - pokierował konie tak, żeby zlot w dół był najmniej odczuwalny. Dlatego też zaczął zlatywać o wiele wcześniej na Pokątną. - W takim razie musi mieć pan piwniczki pełne wiekowego wina. Wspaniały dodatek do pracy. Największa tragedia, kiedy jedna kropla wina splami jakiś pergamin. - Wszędzie był alkohol. Gdzie by się nie pojawił mężczyźni palili cygara, albo popularne papierosy, pili whiskey czy rum. Albo wino. Zawsze. W każdym towarzystwie. Męczyło go to. Męczyło go, bo nie miał głowy do picia - jak każda Selkia. A że miał wątpliwą przyjemność być aż w połowie syreną, to jego odporność na alkohol nie istniała. - Wyjątki istnieją po to, żeby kompromitować regułę. - Odparł bez zająknięcia na tą szarą owcę.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Gentleman
✦Oh, these violent delights...✦
Kayden jest wysoki i szczupły, z lekkim zarysem mięśni i wyraźną linią szczęki. Czarne jak noc włosy ma rozwichrzone przez wiatr, zadziornie opadające na czoło. Oczy barwy gwiazd, srebrne i przenikliwe. Cera blada, niesamowicie ciężko ją opalić. Ubiera się elegancko, zwykle w biel i czerń, czasem kroplę czerwieni. W chłodne dni na barki narzuca czarny płaszcz. Woń cynamonu i wiśni jest zawsze obecna, dryfując wokół niego w zmysłowym tańcu.

Kayden Delacour
#15
31.07.2023, 11:34  ✶  

Hej! To nie jest zabawne! A co jeśli to prawda i faktycznie mu się skurczy to i owo? Magia działa na różne sposoby... Nie można ryzykować. Zbyt dużo można tutaj stracić...

Tak naprawdę to nie. Tak naprawdę to nie duma kazała mu być uparciuchem. Duma to przywara głupców, którzy oszukują samych siebie... ale właściwie w tym wypadku o dumie nie było mowy, tylko o próżności... bo to próżność kazała mu ukazać się przed ludźmi w taki, a nie inny sposób. Czy by go tak strasznie zabolało, gdyby jednak przyznał się do lęku? Czy by go wywróciło na lewą stronę, gdyby poprosił chociaż o spokojny lot? W jego mniemaniu tak. Przed obcymi, reputacja jest cholernie ważna. No bo przecież nie chcesz wypaść źle przed innymi, z jakąś słabością wypisaną na czole czerwonymi literami. Wolisz być jednak poważany, a słabość ten szacunek umniejsza. Lęk, postrzegany jako coś niedorzecznego. Zabawnego. A co on, pajac królewski, żeby ludzi zabawiać? Tak więc z tej przebrzydłej próżności, wolał siedzieć cicho i udawać, że wszystko jest w porządku. Wcale się z tego nie cieszył. Wcale próżny być nie chciał. Ale tego go nauczono, a jak już zostało wspomniane, głęboko wbite igły trudno wyjąć. Ale w końcu był tylko człowiekiem, a człowiek musiał mieć i wady i zalety, bo bez tego człowiekiem nie był. Albo był idealną lalką, albo paskudnym potworem. Balans musiał być zachowany, bo świat bez harmonii to pobojowisko chaosu.

Tak jak pobojowisko po Beltane. Czy można tu było mówić o nudzie? Nie wypadało... Kayden nie był kompletnie obojętny na krzywdę innych, szczególnie taką masakrę jaka się niedawno wydarzyła, ale jakoś tak... czuł się... wykluczony? Zdystansowany? Jakby go to nie dotyczyło, a przecież dotyczyło każdego. To nie ignorancja, tylko brak doświadczenia. Dopóki cię nie ukłuje to jest wszystko cud miód malina. Dopiero jak dostaniesz z liścia, to się ockniesz, spojrzysz, że aha, faktycznie, może warto by się tutaj zainteresować... A jak już nie liściem, a nożem, bo oberwie ktoś z twojej rodziny, to dopiero wtedy budzi się gniew i żal. Dopiero wtedy się budzisz z drzemki i nie ma tu nawet szeptu o nudzie czy krzywych uśmieszków. Iście grobowa atmosfera, bo na pogrzebie też nie wypada się śmiać. No a Kayden... No cóż, święty nie był, ale udawał, bo jeszcze z liścia nie dostał.

- Przegnał pan i to chyba na cały tydzień. - Odrzekł Kayden, bo udawać już nie miał po co, że wcale wysokość mu nie zawadza. Skoro szydło z worka wyszło, nie będzie się ośmieszał i wkładał je z powrotem na oczach Prevetta. Czy to była próżność, czy duma? A może zwyczajnie już mu się nie chciało i wolał obrócić to w żart.

New Forest... Ah, matka pewnie by się bardzo ucieszyła. Lubiła malować konie, więc może i abraksany przypadłyby jej do gustu... nie był pewien. W każdym razie na pewno wdzięcznie wyglądałyby na płótnie, z tymi swoimi pięknymi skrzydłami i ognistymi oczami. - Może kiedyś. - Odparł na propozycję, chociaż sam chętnie rzucił by okiem na rezerwat i hodowane tam stworzenia. Może i wielbicielem zwierząt nie był, ale wielbicielem piękna na pewno. Kolejna odskocznia od roboty papierkowej? Kayden był jak najbardziej na tak.

Uśmiechnął się delikatnie na ostrzeżenie blondyna, przymykając na moment oczy, jakby rozbawienie walczyło właśnie ze stresem, a on przysłuchiwał się dźwiękom miotanych zaklęć. I właściwie to był wdzięczny za zrozumienie. A potem parsknął cicho na wspomnienie o winie. - Nie piję podczas pracy... Większą tragedią by było splamić jakiś artefakt podczas renowacji, aniżeli pergamin. W końcu papier zawsze można przepisać, ale duplikatu legalnie nie zrobisz. - Wolał nie myśleć co by się stało, gdyby zepsuł jakiś antyk. Nogi by mu z dupy powyrywali...

- Reguła istnieje tylko dzięki wyjątkom. Oczywiście nie mówię o prawie logiki, ale bardziej prawidłowości statystycznej, czego w tym wypadku dotyczy moje stwierdzenie... - Odpowiedział spokojnie Kayden. Ah, Krukon mu się włączył. Uwaga, bo was zagada na śmierć, a i tak nie da się przekonać jak uparty osioł. Będzie kombinował, byle by tylko wyjść na swoje.



[Obrazek: qEyGuHF.gif]

✧ The bear loved the deer, it was obvious.
It ripped the deer's throat out, and then licked the dying deer
with the most passionate affection ✧
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#16
31.07.2023, 12:32  ✶  

Przed lustrem - całkiem szczerze, przed innymi - jak najlepiej. Nie było świata, w którym bycie "po prostu sobą" w każdym miejscu, w każdym towarzystwie, było pożądane, chciane i mile widziane. Urodziliśmy się jako niewinne istoty, które potem uczono kłamać. Musieli nas tego nauczyć. To był fałszywy świat pełen fałszywych nadziei i obietnic. Pełen fałszywych ludzi. Każdy chciał tutaj coś dla siebie, każdy czegoś pragnął. Chciał coś zdobyć. Ci dwaj panowie nie wiedzieli o sobie wzajem, czego było im trzeba i w którym kierunku biło ich serce. Co sprawiało, że błyszczały im serce i zamieniali się w sroki na widok lśniącej biżuterii. Tak właśnie rozpoczynał się taniec, w którym trzeba było trzymać ciągle wyprostowany kręgosłup. Inaczej źle cię odbiorą. Pomyślą, że to słabość, że nie trzeba się tobą przejmować. Zobacz, jak zmieniło się twoje postrzeganie tego mężczyzny, kiedy trzymałeś lejce. I tak się działo ze sporą ilości ludzi, którzy pragnienie posiadania nosili w swoim brzuchu i musieli je czymś karmić. W pierwszym zetknięciu przecież wsadziłeś Kaydena do worka osób, z którymi nie chciałbyś jechać. Obce stworzenie objawione, które przyszło tu chłodno i konkretnie załatwić, co ma do załatwienia, a potem: baj, baj! Czas mu było lecieć do następnego sukcesu. Teraz ten człowiek sukcesu zamienił się w człowieka, który po prostu chciał zachować resztki... dla Laurenta to była duma. A o czym mówiła próżność..? Którego zwierzaka karmiła w tych bebechach? Co ciekawiło to to, że nie robił żadnego ruchu w żadną ze stron. Nie przechylał się ani do nadmiernego chojrakowania, żeby pokazać, jaki to on nie jest tańcząc tu kankana ani nie starał się teraz zaprzeczać, że skąd, że jest idealnie, że nic mu nie jest. Wybrany sposób walki ze swoim problemem był, zdaniem Laurenta, bardzo dojrzały. I głupiutki sądził, że to po prostu mądrość życiowa tak dyktowała... no i ta obrona własnej dumy, bo tego nie mogłoby zabraknąć. Laurent widział czysrokrwistego i od razu myślał: duma. W każdym razie bardzo nie lubił mężczyzn, którzy obnosili się ze swoją samczością. Chciało mu się przewracać oczami. I zbierało mu się na wyzłośliwianie tym bardziej... Co oczywiście też nie znaczyło, że nie cenił towarzystwa męskiego. Skąd. Uwielbiał zdecydowane osoby, które naturalnie podejmowały decyzję i były głowami domów. Było to bzdurne - jakie rozróżnienie robił w swojej głowie na męskich mężczyzn i na samców alfa. Szczególnie, że pojęcie "alfa" też było całkiem bzdurne w naturze. Ale to chyba dlatego doceniał ten społeczny żart i określenie.

Nie podjął dalej wątku na temat nudy czy odwiedzin, bo już miał przeczucie, że byłoby to naruszenie liny tego, na co sobie mógł pozwolić. W zasadzie nie wiedział, czemu odebrał takie nieprzyjemne wrażenie w pierwszym kontakcie z Kaydenem, wydawał się całkiem... normalnym... z braku lepszego słowa... jegomościem. Z poczuciem humoru. Może to efekt przebywania na polanie Beltane? Albo to, że teraz biedny Kayden był zdany moją i tylko moją łaskę? Laurent uśmiechnął się do swojego wniosku, co mogło zostać odebrane jako uśmiech na słowa bruneta. Doprawdy, powinien w końcu wydorośleć i darować sobie takie dziecinne i nieodpowiedzialne zabawy... ale jakoś ta myśl zamiast do tego zachęcać to smuciła. Bo młodość i niewinność zdecydowanie za szybko przemijały.

Ależ go, kurwa, korciło, żeby zapikować w dół tym wozem...

- Moja siostra pracuje jako archeoloszka. Pandora Prewett, może miał pan okazję się z nią zetknąć. Ta branża chyba nie jest na tyle duża, żeby się w niej nie znać? - Troszkę zapytał, a troszkę stwierdził. Bo nie była duża. To było specyficzne zajęcie i owszem, byli na pewno archeologowie, o których nikt nigdy nie słyszał, ale wiedział, że Pandora akurat miała sporo klientów i była rozpoznawalna w tym gronie. - Traktowała znaleziska z wręcz nabożną czcią. Namówić ją na zobaczenie czegoś przed skończeniem pracy to jak... - poczuć dotyk Boga na swoich pośladkach - ... cud. - Zakończył gładko i zgrabnie. Nie był znawcą, nie miał pojęcia, jak to działa. - Rozumiem ją w pełni, czasem mam dwie lewe ręce do rzeczy tak delikatnych. - To akurat nie była prawda. To znaczy tak, zdarzało mu się, że rzeczy mu z rąk leciały, ale chyba każdemu się zdarzało? W każdym razie - może i nie miał wielkich zdolności do rzeźbiarstwa czy coś podobnego, ale potrafił obchodzić się wręcz zadziwiająco delikatnie ze wszystkim, co delikatności wymagało.

Prawidłow... co? Laurent mrugnął i uniósł jeden kącik ust łagodnie, przekręcając głowę. No doobraaa... nawet nie wiedział, jak na to odpowiedzieć, więc obrócił głowę w kierunku Kaydena, prezentując mu swoje rozbawienie. Ale to ten rodzaj łagodnego rozbawienia, prawie jak moment, w którym ojciec patrzy na dziecko, które powiedziało coś mądrego, ale ten ojciec jest za głupi, żeby zrozumieć. Więc niby fajnie, niby aha, mądre, ale... w sumie to o co chodzi?

- To dzięki czemu istnieje ta reguła? Jeszcze raz, panie Delacour? - Śmiech był wręcz słyszalny w jego głosie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Gentleman
✦Oh, these violent delights...✦
Kayden jest wysoki i szczupły, z lekkim zarysem mięśni i wyraźną linią szczęki. Czarne jak noc włosy ma rozwichrzone przez wiatr, zadziornie opadające na czoło. Oczy barwy gwiazd, srebrne i przenikliwe. Cera blada, niesamowicie ciężko ją opalić. Ubiera się elegancko, zwykle w biel i czerń, czasem kroplę czerwieni. W chłodne dni na barki narzuca czarny płaszcz. Woń cynamonu i wiśni jest zawsze obecna, dryfując wokół niego w zmysłowym tańcu.

Kayden Delacour
#17
01.08.2023, 12:53  ✶  

Fałsz goni fałsz, sztuczne uśmiechy i równie sztuczne twarze odbijają się w zwierciadłach i nagle rzeczywistość staje się gorszą ułudą niż sen. We śnie przynajmniej można pomarzyć na głos. Tutaj cię wyśmieją. Chcesz być sobą? No to powodzenia w znalezieniu miejsca na świecie, gdzie sen staje się prawdą. To głupie, bo nie żyjemy w snach, tylko rzeczywistości, a tutaj nagle wymagają, żebyś był perfekcyjnym odbiciem snu. Kogo chcesz zadowolić? Siebie, czy innych? Może dlatego było to takie męczące... udawanie czyjegoś marzenia, pozbywając się własnego. Albo jeszcze gorzej, wmawianie sobie, że to i twoje marzenie. No, a skoro marzenie, to nagle cały ten fałsz ma swoje usprawiedliwienie. Nagle pojawia się argument, że przecież udajesz, bo powinieneś. Bo spełniasz marzenia. Twoje? A skąd... Gdyby to było twoje, nie musiałbyś udawać. Czułbyś się wolny, bez tego fałszu, bez maski i wysoko podniesionej głowy. Bo być wolnym — to móc być szczerym. Więc Kayden musiał udawać, żeby jego reputacja nie podupadła, bo gdyby tak się stało, zawiódłby tyle osób i... tu właściwie się kończą powody. Gdyby go nie było, nie musiałby udawać. Wszystko, co fałszywe znajdzie swoje usprawiedliwienie. Próżność i duma były więc ułudą wykreowaną po to, by zadowolić innych. Jeśli by to od niego zależało, a reputacja byłaby wartością podrzędną, wtedy może podszedłby do sprawy inaczej. No bo przecież dość szybko porzucił udawanie, że wszystko jest w porządalu i wcale nie dostanie zawału, jak jeszcze raz Laurent zapikuje w dół... Zrobił to jakby... z ulgą? Wylazła prawda na wierzch, a on wzruszył ramionami i zamienił fałsz na żart. Bo tak było po prostu lepiej.

- Pandora Prewett? - Zainteresował się, szperając w pamięci, czy może kojarzy. Imię wydawało mu się znajome, może słyszał je gdzieś przypadkiem, może gdzieś się nawinęło, czy to w pracy, czy gdzieś w gazecie... - Nie znam osobiście. - Przyznał. Może i branża nie duża, ale Kayden wolał siedzieć w swoim gabinecie jak w samotni, a rozmawiał tylko z zadufa- znaczy.. zaufanymi ludźmi. Takimi, których już znał. Nie było tu wcale dziwne, że Kayden nie przepadał za poznawaniem nowych ludzi... To kolejne osoby, przed którymi musiałby udawać. - To zrozumiałe. W końcu mowa tu o bardzo cennych obiektach historycznych, nie zwyczajnych przedmiotach. - Wygiął wargi w lekkim uśmiechu. - Podziwiam taką dedykację u ludzi... Wtedy widać, że zależy im na swojej pracy. Pańska siostra musi mieć głęboką pasję do archeologii... - Dodał łagodnym, szczerym tonem. Miał sympatę do ludzi, którzy mieli jakąś pasję i nie bali się o niej mówić. Jedna z niewielu przykładów szczerości. Oczy się świecą, serce bije, twarz rozjaśnia w uśmiechu... Ilekroć widział jak matka maluje obrazy, widział tą pasję w jej oczach i od razu czuł się tak jakoś... lekko. Jakby jej szczęście było jego szczęściem. Jakby cieszył się, że mógł zobaczyć jakiś prawdziwy kawałek jej duszy, której nie musiała wcale ukrywać. Kawałek jej własnego marzenia.

Trochę go Laurent zbił z tropu pytaniem, spodziewając się automatycznej kontry, nie rozbawienia. Odchrząknął, poprawiając się na siedzeniu z rękami wciąż na piersi. - Chodzi mi o to, że powtarzająca się reguła jest statystyką, którą przełamuje wyjątek. W tym wypadku... stanowiska zajmowane przez daną rodzinę są powtarzającą się regułą, ale wyjątek potwierdza jej istnienie. Bez wyjątków, reguła byłaby czymś normalnym. Wyjątek oznacza, że istnieje jakaś reguła. - Próbował jak mógł, żeby znów nie peplać jak ten przysłowiowy kujon. Zerknął na Laurenta, mrugając nerwowo, niepewny, czy zrozumiał jego wyjaśnienie. - Nie nazwał bym tego więc kompromitacją, a czymś niezbędnym... - Burknął, odwracając na chwilę wzrok. Wyglądał przy tym tak rozbrajająco... normalnie ADORABLE.



[Obrazek: qEyGuHF.gif]

✧ The bear loved the deer, it was obvious.
It ripped the deer's throat out, and then licked the dying deer
with the most passionate affection ✧
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#18
01.08.2023, 13:31  ✶  

Laurent nie zliczyłby na palcach wszystkich definicji wolności, jakie usłyszał, jakie przeczytał i jakie przesunęły się po jego głowie. I nigdy się na tej wolności nie skupiał. Nie tak, jak skupiali się co poniektórzy. Dobrowolnie brnął dalej i głębiej w ten fałszywy świat. Nigdy nie uważał, żeby to jego zadaniem było walczenie z nim. Żeby w ogóle jego zadaniem było walczenie z... czymkolwiek i kimkolwiek. Niech walczą ci, którzy walczyć potrafili. On mógł przyłożyć chłodną dłoń do obolałej rany, żeby przynieść chwilę ulgi. Cieszył się wręcz, że wyszedł do tego zakłamanego wszechświata, opuszczając to więzienie, które było nie do wytrzymania. Hogwart. Osiągnął to, co chciał. Miał tą swoją pasję, którą Kayden podziwiał, bo ludzie wtedy stawali się tacy... jaśni, kiedy o tym mówili. Miał rację - Laurent też miał słabość do pasji. Sam mówił, że to, co robił, to jego pasja, ale miał wątpliwość. Czy on w ogóle to czuł..? Czy czuł to naprawdę, czy to było dokładnie to - wyszedł naprzeciwko oczekiwaniom i przyjął cudze na swoje? Nie wiedział. I czasami ta niewiedza sprawiała mu więcej bólu, niż powinna. Po nieprzyjemnej nocy przychodził jednak poranek, widział mądre oczy tych stworzeń, które go otaczały i znów czuł spokój. Myślał, że wszystko się ułoży, nie ma potrzeby się przejmować. Wszystko nadal może być dobrze - i bez znaczenia, czy twoje czy cudze.

- Muszę upomnieć siostrę, by więcej się w takim razie udzielała. - Nie, nie, żartował. Wiedział, że jego siostra latała z jednego kąta w drugi. W przeciwieństwie do Kaydena, który statycznie wolał przesiadywać w biurze i wsadzać nochala między księgi. O czym nie wiedział. Jego wyobrażenie o pracy archeologa było tak szerokie jak i nijakie. Bo widział siostrę w pracy, widział inne osoby, które gdzieś się zakręciły koło niej, ale sam nigdy nie zagłębiał się w temat i nie próbował weń angażować. Miał swoją pracę, która była zresztą całkowicie czasochłonna. Czasem aż za bardzo, szczególnie latem i wiosną. Za często sam też dokładał sobie roboty, żeby pracować, pracować i jeszcze raz pracować. Nuda, o której wspomnieli między sobą? Nie. Na nią naprawdę nie było czasu. Co najwyżej zimą... ale spokój zimy był tak kojący, że Laurent się w niej absolutnie zatapiał. Jakby sam mógł zapaść w sen zimowy wraz z niektórymi stworzeniami. Ach, jakoś zakuło go to wspomnienie o tej pasji w tym momencie. Sam nie wiedział, czemu. Przecież nie było na to racjonalnego wytłumaczenia...

- Och? - Dobrze, kiedy Kayden tak to ujął to zabrzmiało bardzo interesująco! - Zawsze sądziłem, że istnienie wyjątków jest absurdalne, bo reguła wtedy przestaje działać i samo jej istnienie jest podważone. - Kayden brzmiał, jakby wiedział, o czym mówi. Laurent natomiast podzielił się swoimi przemyśleniami. A może to też były tylko jakieś wnioski bruneta? I wcale nie było to jakieś twierdzenie sławnego badacza, który zapisał to w jeszcze mądrzejszej książce? Brzmiało to bardzo sensownie. Bez znaczenia, która z tych opcji była prawdziwa, a może istniała jeszcze jakaś trzecia. Zresztą - stąd też było jego nieco przeinaczone powiedzonko o tym wyjątku i regule. Gotów był zmienić swój pogląd na temat przez pryzmat tego, co Kayden powiedział. Więc tak, Laurent nie tylko zrozumiał, ale wręcz był zaintrygowany i poruszyło to jego umysł. Tylko że zamiast w pełni zająć się tematem, to dostał taki pokaz emocji, że zamiast na wyjątkach, regułach i na tym, jak one, do cholery, działały, zastanowił się... o co w ogóle chodzi i skąd to nagłe... zawstydzenie? Nie rozumiem. Sam przed sobą rozbrajająco przyznał, że kompletnie nie rozumiał człowieka, który leciał obok niego. Zawstydzone bożyszcze nastolatek, ach... Tylko czego on się wstydził? Tego, że miał taką teorię? Że... nie wiem, może twoje nastawienie go speszyło? Albo to była jakaś wypadkowa tego dyskomfortu latania? Było to na tyle niespodziewane i tak - UROCZE - że Laurent nawet nie zebrał się na jakieś podśmiechujki czy złośliwości, wytrącony z równowagi.

Zniżali lot i Londyn był w trakcie ich pogawędki widoczny jak na dłoni, a wraz z nim - ulica Pokątna. Wóz zniżył lot i w końcu abraksany wylądowały - bardzo gładko, bo i Laurent poświęcił swoje pełne skupienie, kiedy już zanurzali się między budynki, żeby odpowiednio poprowadzić konie i już oszczędzić mężczyźnie dodatkowych atrakcji. Pojawienie się wozu sprawiło trochę zamieszania na ulicy, przegoniło nieco ludzi i zachwyciło dzieciaki, które podziwiały białe konie i zaraz chciały je pogłaskać. Ale matki trzymały je z daleka. I miały szczęście, bo abraksany to nie były kucyki do pogłaskania. Nie od razu Laurent się odezwał. Patrzył na Kaydena i oceniał, czy on jeszcze w ogóle żyje. A jeśli żyje - to do jakiego stopnia. Gotów był mu nawet rękę podać, gdyby ten chciał zachować dumę podczas wysiadania... a nie trząść się jak osika na miękkich nogach.

- Czy w czymś panu pomóc czy poczekać przy wozie? - To jest - ten wóz pilnował się sam. Ciekawski Jurczak wystawił łeb na ulicę i wyglądał na w pełni skupionego, a Michael, dumnie wyprostowany, błyskał ostrzegwczo oczami na prawo i lewo, żeby każdy zachował sensowną odległość od niego, jego towarzyszy i jego dwunogiego przyjaciela. - Mogę udac się po drugą część niezbędnych zakupów. Michael popilnuje wozu. - Zapewnił Delacoura, gdyby ten wątpił i zastanawiał się, czy to bezpieczne zostawiać te konie same i uśmiechnął się do niego zachęcająco.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Gentleman
✦Oh, these violent delights...✦
Kayden jest wysoki i szczupły, z lekkim zarysem mięśni i wyraźną linią szczęki. Czarne jak noc włosy ma rozwichrzone przez wiatr, zadziornie opadające na czoło. Oczy barwy gwiazd, srebrne i przenikliwe. Cera blada, niesamowicie ciężko ją opalić. Ubiera się elegancko, zwykle w biel i czerń, czasem kroplę czerwieni. W chłodne dni na barki narzuca czarny płaszcz. Woń cynamonu i wiśni jest zawsze obecna, dryfując wokół niego w zmysłowym tańcu.

Kayden Delacour
#19
02.08.2023, 12:38  ✶  

Wolność, ah, wolność... Wolność słowa, wolność wyboru, wolność od i wolność do. Prawda, definicji jest od groma. Kayden wolność lubił... taką, która pozwalała mu zamknąć oczy i skupić się na ciszy. Chciałoby się tak powiedzieć "Pieprzę to wszystko" i żyć długo i szczęśliwie. Niestety tak nie jest, a Kay nawet nie zamierzał szukać, bo podświadomie wiedział, że to bez sensu. To nie raj, żeby istnieć długo i szczęśliwie. To nie niebo, żeby po chmurkach latać, ale i nie piekło, żeby cię płomienie pożerały. To było życie, a życie to surowe jadło, które trzeba przełknąć, bo innego wyjścia nie ma. Inaczej zdechniesz z głodu. Nic więc dziwnego, że i Laurent i Kayden brnęli przez to bagno, nie marząc o tym, żeby błoto zamieniło się w cukier. To niemożliwe. A skoro niemożliwe, to lepiej nie trwać w ułudzie i po prostu skupić się na przetrwaniu kolejnego dnia. Kolejnego poranku, kolejnego tygodnia, kolejnego roku... Szukać w tym całym bagnie ładnych kwiatków, co to na bagnach rosły. Takie małe cudo pośród brudu i smrodu. Żółte kaczeńce, czermienie, hibiskusy, kwiaty lotosu... Znalazłoby się tu kilka. Symbolika, bo i kwiaty bagienne i chwile ulotne miały to do siebie, że były piękne i tak samo pięknie umierały, pozostawiając po sobie tylko wspomnienia. Kayden zbierał te chwile, bo bez nich to już dawno utopiłby się w tym bagnie i tyle go widzieli. Takie chwile jak spokojny wieczór, jak smak kawy, jak zapach lasu, jak szum deszczu... i od razu nieco lżej było i czuło się tą wolność. Tą jedną z wolności, których jest od cholery. Tą najłatwiejszą do przyganięcia.

Kayden westchnął cicho, a westchnięcie to było swego rodzaju puszką pandory dla własnych myśli. Nie to, że się speszył, czy może zawstydził. Bardziej naburmuszył jak dzieciak, bo go zakłuła wewnętrznie ta "kompromitacja". Nie lubił o sobie myśleć źle, bo to była ta puszka pandory, która nagle pożerała go żywcem i odbierała siły. To jak spojrzenie w lustro przy dobrym świetle. Nagle widzisz wszystkie swoje wady i masz ochotę je rozbić. Skrzywić się i odejść. Jednak to, że ktoś był wyjątkiem, było dla niego... wyjątkowe. To jak te kwiaty na bagnach. Zwyczajnie piękne. Czy głupie było to, że logicznie próbował usprawiedliwić coś takiego jak wyjątek, przez pryzmat siebie i innych ludzi? Tych szarych i czarnych owiec? Może i głupie... Czy się do tego przyzna? Za chuja. Wolałby już połknąć sok z czyrakobulwy... Także opinia pozostała niezmieniona. Wyjątek był konieczny. Koniec. Kropka.

- Reguła nie przestanie działać, jeśli pojawia się wyjątek. Cały czas jest obecna, a wyjątek potwierdza jej istnienie. - Wyjaśnił spokojnie swój pogląd, bo akurat nie był typem człowieka, co to się oburza jak ktoś czegoś nie kuma, ani też nie traktuje go z góry. Pomijając już cały ten wątek z regułą i wyjątkiem, nigdy nie uważał niewiedzy jako coś godnego pożałowania albo zawstydzającego, więc też i ludzi traktował sprawiedliwie. Czegoś nie wiesz? No dobra, to ci wyjaśnię. Dalej nie łapiesz? Poczekaj, pokażę ci przykłady... Kay byłby dobrym nauczycielem, bo akurat do wiedzy to miał cierpliwość. Już ciężej z ludźmi... ale tylko, gdy pojawiała się ignorancja. - Bardzo często też wyjątek pomaga spostrzec regułę... Przykładem jest chociażby gramatyka. Tak więc sporadyczne odstępstwo od reguły nie obala jej prawdziwości. - Kayden odchrząknął znów, teraz już z widoczną niezręcznością na twarzy. - Proszę wybaczyć, jeśli zanudzam... - Powiedział, bo już w życiu nasłuchał się różnych komentarzy na temat paplania. Głównie w Hogwarcie, bo w pracy czy też w domu raczej nikt na to uwagi nie zwracał.

O mało ziemi nie zaczął całować, kiedy już wylądowali... zamiast tego, zaraz po wyjściu z powozu, zaczął całować papierosy, wciągając dym z ulgą. Taką udawaną trochę ulgą, bo ten tytoń bardziej działał jak placebo. Gówno dawał, zważywszy na jego odporność dla substancji szkodliwych, ale sama świadomość tego, że pali, przynosiło mu pewien spokój. Tak jak Laurent pić nie mógł, bo miał słabą głowę, tak Kayden upić nie potrafił, bo za mocną. Nieszczęścia chodzą parami...

Z fajką w ustach i trucizną w płucach, Kay pokiwał głową. Machinalnie zaczął prostować materiał płaszcza i podwijać rękawy białej koszuli. - Tak, dziękuję. Możemy się rozdzielić, będzie szybciej. - Zgodził się z Prevettem i pokrótce ustalił z nim gdzie, co i jak, żeby wszystko poszło sprawnie i żeby czasu zanadto nie marnować. Zamierzał osobiście odwiedzić ciotkę w jednym ze sklepów alchemicznych i może skoczyć też po inne rzeczy... może suchy prowiant? Jedno z wad magii to niemożliwość stworzenia jadła z niczego. Transmutacja transmutacją, ale tylu osób nie wyżywisz samym machaniem różdżki. Kayden zerknął na abraksany. - Na pewno chce je pan zostawiać na ulicy? W okolicy dużo dzieci... Nie to, żebym coś insynuował... - Powiedział, nie będąc pewnym co do możliwości utrzymania łagodniejszej natury... Michaela. Cóż za zgrabne imię dla abraksana! Nawet mu się podobało... Stosowne dla niebiaństkiego stworzenia.



[Obrazek: qEyGuHF.gif]

✧ The bear loved the deer, it was obvious.
It ripped the deer's throat out, and then licked the dying deer
with the most passionate affection ✧
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#20
02.08.2023, 14:55  ✶  

Laurent naprawdę kochał kwiaty. Miał do nich rękę i kochał je. Delikatne płatki kwiatów w różnych kolorach, różnych kształtach, tworzyły poezję życia. Cud kreacji. Wdzięczyły się do słońca i uśmiechały jak żaden inny człowiek. Anielsko. Aniołowie w niebie też nie byli na tyle wolni, żeby wszystko to pieprzyć. Czy jeśli zakochasz się w kwiatach - nie staniesz się ich niewolnikiem? Jeśli pokocha cię anioł - nie dasz się wpędzić w pułapkę skrzydeł? Laurent kochał kwiaty i kochał bajanie o istotach, które na swoich skrzydłach mogły wędrować wszędzie. Mimo tego rozumiał, jak trudna była sztuka latania. Wiatr smagał, pogoda nie oszczędzała, a przed burzą zawsze musisz dolecieć do gniazda. Nawet ptaki nie były w tym świecie wolne. Więc kiedy niby mieliby wolnymi być ludzie? No kiedy, Kayden.

- Rozumiem. - Przytaknął, dając też znać, że nie trzeba mu tego powtarzać, zdecydowanie dotarło za pierwszym razem. - Konfrontuję jedynie tę teorię z moim własnym... chyba sceptycznym podejściem. Bardzo możliwe, że to sceptycyzm. - Poniekąd, można powiedzieć, że usprawiedliwił siebie, swoje twierdzenie, być może błędne. Ale nie wahał się potwierdzić, że właśnie takie miał. Nie zgrywał głupa, że tak, tak, dokładnie tak samo myśli, nie kłócił się, że nie, to on ma rację, ani nie próbował przepchnąć swojej wizji jako tej jedynej słusznej. Nie. Z ciekawością przyjął zdanie Krukona i gotów był się dopasować do tego nowego zdania. Tylko musiał najpierw sprawdzić, czy to był taki smak, który dobrze komponował się z całością. Taki kwiat, który idealnie pasuje do jego ogrodu. - W żadnym wypadku. Słuchanie pana to czysta przyjemność i uznaję za przywilej możliwość dowiedzenia się czegoś nowego. - Jak to powiedział Michael: ludzie i ich złote usta... Nie wzięło mu się to znikąd, nasłuchał się już wystarczająco Gabriela w swoim życiu. Oczywiście Laurent to troszkę przerysowywał z grzeczności, ale fakt pozostawał taki, że to było dla niego ciekawe i faktycznie słuchał z zainteresowaniem, gotów, mówiąc wprost, uczyć się od... starszego kolegi z Hogwartu, heh. - Nie ma powodu do ubliżania swojej wiedzy. Tylko głupcy nie są gotowi do poszerzania swojej wiedzy. - Taak, tutaj już była lekka złośliwość z jego strony, ale to w kierunku tego, że mógł udać, że tego... hm, zażenowania? To wyglądało jak zażenowanie. Więc: że tego zażenowania nie widział. Rzecz jasna można było też nie posądzać go o taką empatię, żeby czytać malutkie znaki z ludzi, że wyciąganie tego można sobie odpuścić dla lepszego samopoczucia rozmówcy. Tak jak i on nie był do końca pewien, czy rzeczywiście tak było. Sporo tu było zgadywania.

Człowiek w presji, pod traumą, był żałosnym i smutnym widokiem. Może dlatego przez pierwsze chwile Laurent mówił wielkie nic - i tylko patrzył. Chłonął widok człowieka, który wyglądał zupełnie inaczej niż w momencie, kiedy go zobaczył. Upadek. Kayden wcale nie spadł z nieba, a wyglądał, jakby pogubił swoje skrzydła. Tak, zdecydowanie skutecznie przegoniłeś jego nudę, brawo. Może mężczyzna będzie przez następny tydzień nerwowo palił, żeby tylko zabić w sobie nieznośne poczucie tego, co się z nim działo i jak się zaprezentował przed kimś obcym. Brawo. Czekała ich w końcu jeszcze droga powrotna.

- Proszę się nie niepokoić. Zapewniam, że dobrze je wychowałem. - Jego ręka, niczyja inna. Drobna i chuda dłoń Laurenta wytresowała tego silnego, narowistego konia i tego Jurczaka, który wylazł przez okno i szczeknął, a jego głęboki głos poniósł się po ulicy i wystraszył kilku ludzi. - Noga. - Wydał polecenie zwierzęciu, które znów jak w zegarku - okręciło się wokół Laurenta i usiadło tuż przy jego nodze, patrząc na niego pieskimi oczami. Uśmiechnął się do stworzenia, opierając dłoń na jego łbie. - Do zobaczenia. Rozumiem, że wraca pan... ze mną? - Może wolał już nie wracać, albo wolał poszukać innego środka transportu. Ten był chyba najszybszy i pod ręką, ale trauma powodowała, że ludzie woleli rozwiązania wszelakie, byle to jedno ominąć.

Laurent naprawdę lubił swoje pieniądze. I wydawanie ich przychodziło mu czasem z trudem. Szczególnie, kiedy miał teraz je wydać na rzeczy, na które wydawać nie chciał, ale TAK WYPADAŁO. Tak na dobrą sprawę, to przecież pomagać też zgłosił się tylko po to, żeby zrobić dobre wrażenie. Nikt z jego bliskich chyba by mu nie uwierzył, że obudziła się w nim wielce altrusityczna bestia. Ale to nic, to nic. W zasadzie... to dobrze, że pomóc mógł, tak? Aż tak to nie zaboli jego kiesy... a w razie czego w zasadzie... to nie były jego wydatki, więc wystawi rachunek osobie, która się do tego zobowiązała. O! Kiedy szybciutko przyszło mu to do głowy to już z iście anielskim uśmiechem poszedł poczynić zakupy... i poprosić kogoś, żeby to w ogóle doniósł, bo za nic nie ufał swoim rękom. Zbieranie wszystkiego i kręcenie się po ulicy chwilę czasu zajęło. Mimo zapewnień Laurent też wcale nie chciał zostawiać na zbyt długo Abraksanów. Nie było to odpowiedzialne i nie było w porządku względem tych dręczonych przez śmierdzących ludzi zwierząt. Dlatego kiedy załatwił tą swoją, mniejszą część, przeglądając w okularkach. Kiedy Kayden wrócił poukładali wszystko w wozie i zabezpieczyli, a sam Laurent poprosił, żeby może usiadł w środku i miał na to oko... w głowie mając, że pewnie i tak będzie mu tam lepiej niż z przodu, gdzie wszystko widać i wystarczy spojrzeć bardziej w bok i już widzisz... wszystko.

Droga powrotna była już upstrzona większą ciszą. Laurent wziął do siebie obok Jurczaka, żeby ten też nie niepokoił jego pasażera. I była też jeszcze spokojniejsza niż wylot, bo Laurent poinformował Michaela i pozostałe konie, że wiozą rzeczy delikatne, które wymagają odpowiedniego transportu. W końcu wylądowali.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Kayden Delacour (6697), Laurent Prewett (8290)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa