Czy zniknięcie było faktycznie czymś złym? Odejście z tego świata, ciekawe, czy komuś byłoby przykro. Chętnie sprawdziłaby reakcję swoim najbliższych. Upozorowała swoją śmierć i wyjechała daleko. Ile by wytrzymała? Z dala od nich wszystkich, czy by tęskniła? Czy wręcz przeciwnie. Wiele myśli teraz pojawiało jej się w głowie, jednak nie była chyba na tyle odważna, aby zrealizować coś takiego. Wbrew pozorom Geraldine miała kilka osób, do których była naprawdę mocno przywiązana mimo tego, że często nie było jej na miejscu. Był niczym jej kotwica, która czekała na nią w Wielkiej Brytanii i nie pozwalała opaść na dno. Wiele razy była bliska. Nie umiała przestać gonić za niebezpieczeństwem, kochała adrenalinę i lawirowanie na granicy życia i śmierci. Jedynym, co powodowało, że jeszcze żyła sobie w najlepsze było to, że zastanawiała się, czy nie będzie im przykro, bo skoro było kilka osób na których jej zależało, to pewnie i oni czuli to samo w jej stronę.
Każdy miał inne doświadczenia. Panna Yaxley bała się tego, że straci wolność, a była to rzecz, którą ceniła sobie najbardziej w całym swym życiu. Nie umiała sobie wyobrazić siebie przywiązanej do jednego miejsca. Dzieci wydawały się jej być ograniczeniem, musiałaby wtedy jeszcze bardziej na siebie uważać, zapewne przestałaby polować, a wtedy zgorzkniałaby na dobre. Nie chciała zostać smutnym człowiekiem, także walczyła z tym, dopóki mogła. Miała nadzieję, że nic się nie zmieni, chociaż matka nie dawała za wygraną i całkiem dzielnie walczyła, jednak Gerry była naprawdę silnym przeciwnikiem.
Zamilkła na chwilę. Próbowała zebrać myśli. Jak wytłumaczyć jej z czym mieli do czynienia, skoro był to gatunek, którego nikt dotąd wcześniej nie spotkał? - Myślę, że się zajmuje. To pewnie nie jest takie proste. Kojarzysz dementorów? - Było to pytanie retoryczne, bo chyba każdy znał te istoty, które strzegły Azkabanu. - Te, które spotkałam w Kniei działały podobnie. Pojawiły się znikąd, nie widziałam ich, nie mam pojęcia ile ich było, ale nagle, znienacka ogarnął mnie strach, jakby przechodził przez całe moje ciało i chłód, taki, który sięgał wnętrza. - Miała nadzieję, że Olivia będzie w stanie sobie to wyobrazić. Geraldine była naprawdę poważna, gdy wspominała o tym, co widziała. Upiła kolejny łyk alkoholu, tym razem jednak większy.
- Niech będzie ostrożny, bo jeszcze praktycznie nic o nich nie wiadomo. - Ostrzegła Quirke, żeby faktycznie podeszła do sprawy poważnie.
- Coś więcej? - Powtórzyła pytanie. Co mogła jej powiedzieć? Ją samą Giovanni przeniósł w momencie, w którym zaczęło się całe zamieszanie do jej mieszkania przy pomocy skrzata, nadal miała mu to za złe. Sam zadecydował o tym, żeby tam zostać, kiedy ona mogła się przydać na polu walki. - Mój przyjaciel był u mnie nad ranem, kiedy to się stało. Mówił, że poplecznicy Voldemorta zaatakowali, a może i on sam się pojawił. Strasznie dużo zniszczeń i trupów, trupy zresztą sama znajdywałam w lesie i wiatr, dziwny wiatr, bardzo silny, nienaturalny. - Słyszała nawet o tym, że wywiało ludzi w różne miejsca. To nie była normalna natura, to musiały być jakieś dziwne siły.