Jego wzrok nie wędrował teraz na Olivię. Stał prosto przy tym stole, jakikolwiek cień uśmiechu, sympatii, przeprosin dla Olivii, który przelewał się przez jego oczy jak morskie fale umknął. Zabrały je prądy morskie, odpływ był wyjątkowo szybki tej wiosny. Pozostawił po sobie resztkę chłodnego, zimowego powietrza. Dla niego to zimne powietrze przyniosła właśnie ta, która powinna nieść ze sobą słońce. Aydaya Prewett w całej swojej okazałości. Była tchnieniem gorących piasków, ale między tymi piaskami mieszkały jadowite skorpiony. Jeśli stanąłeś na piasku bosą stopą - wypalał żywcem. Pustynia zabijała powoli, ale rytualnie. Wyciskała z ciebie ostatnie krople wody, mieszała w umyśle z pragnienia. Aydaya była od tego bardziej skuteczna i szybsza. Posiadała w końcu żądło, z którego bardzo chętnie i często korzystała. A Laurent by nawet nie pomyślał, że można sobie z tego nie zdawać sprawy i robić to całkowicie naturalnie i podświadomie, tak jak robiła to ona. Że to był niemal jak zwierzęcy instynkt - pszczoła nie zastanawia się nad użyciem żądła, kiedy coś zaczyna ją przyciskać do ściany. Skorpion nie obmyśla planu działania, kiedy coś zaczyna mu zagrażać. Tylko że on nie zagrażał Aydayi. Nie. Chciał być dla niej synem, z którego byłaby dumna. Synem, którego by pokochała.
Oto są więc w tym punkcie, z niepotrzebnie wplątaną w to Olivią.
Zadrżał na jej słowa i drgnął mu kącik ust. Zacisnął palce dłoni w pięść. Starał się stać spokojnie i niewzruszenie. Słowa rwały się do komentarza, ale przecież gdyby komentarz się pojawił Olivia w ogóle mogłaby to źle zrozumieć. Albo właśnie zrozumieć dokładnie tak, jak chciała tego Aydaya. A tak? Tak brzmiało to chyba tak, jak dla postronnego brzmieć powinno - jak praca przy rezerwacie..? Przynajmniej w tym błyskawicznym przetoczeniu się myśli tak brzmiało. I musiał się przy tym ugryźć w język, żeby jej nie odpyskować. Żeby sobie wyszła, bo nie życzy sobie takich insynuacji w jego domu. Że sama opłaca dziwki, więc na pewno zna się na cenach i na temacie. Było więc tylko spojrzenie, dumnie uniesiona głowa i cisza z jego strony na to krótkie zdanie. Pominięcie go.
- Proszę, anonsuj się następnym razem. - Przecież doskonale wiedział, że Aydaya nie zamierzała tego wcale robić. Jak będzie miała kaprys to będzie robić dokładnie tak, jak zrobiła teraz. Co tylko go skłaniało do tego, żeby może jednak bardziej pilnować prywatności swojego domu. Bo tak jak teraz ona tutaj przyszła, tak każdy mógł zapukać i zajrzeć przez okna w najbardziej nieodpowiednich momentach... o zgrozo, to ostatnie, o czym do tej pory myślał. Ale w końcu zdarza się sytuacja, taka jak ta, która prowadzi myśli po tego typu drogach.
Nie potrafił pomóc Olivii. Nie wiedział, jak jej pomóc. Spojrzał na nią. Na jej przestraszony wzrok. Zmarszczył nieco brwi, czując miękkość wlewającą się do niego i przelewającą przez spojrzenie, kiedy na ten drobny moment ich spojrzenia się spotkały. Tak, zdecydowanie powinien ją stąd wyprowadzić, zanim dojdzie do jakichś nieprzyjemności. Albo własnie dojdzie do nich, jeśli spróbuje coś zrobić..? Zanim dobrze się nad tym zastanowił to już Aydaya przysunęła się do Olivii i zaczęła do niej szczebiotać, jakby naprawdę zależało jej na dziewczynie. Bzdura. To jej paskudne zaakceptowanie słowa "KOLEŻANKA". Ta obłuda go aż obrzydziła. Zostawiała po sobie ślad śluzu, który wypalał wszystko, jak toksyczki.
Nie, nie słyszał tych słów skierowanych w swoją stronę. Aydaya była zbyt zajęta przyrównywaniem go do prostytutek, żeby mówić o szacunku i ciężkiej pracy.
- Skoro tak cenisz ciężką pracę to rozumiesz, że Olivia nie może się spóźnić do następnego klienta. Dziękuję ci za twoje eliksiry, Olivio. Rozliczymy się tak, jak zawsze. - Oczywiście nie było dzisiaj żadnych eliksirów, ale to nie miało teraz znaczenia. Chodziło o to, żeby pomóc uwolnić się Olivii ze szponów tej... wiedźmy. Wiedźmy, która potrafiła być kochana, miła, sympatyczna...