06.11.2022, 23:16 ✶
Brenna nie była na tyle naiwna, aby sądzić, że Eden jej za współpracę czy sugestie podziękuje. Na całe szczęście, Longbottom niezbyt zależało na pochwałach ani nawet na pięciu się w hierarchii. Nie musiała też dbać o bonusy – pod tym względem obie były podobne, żadna z nich nie trafiła tutaj dla pieniędzy. Różniło je natomiast to, że Brenna po prostu szczerze pragnęła łapać „złych gości”, z kolei Eden zależało głównie na prestiżu aurorskiego zawodu. Tak i teraz: chciała po prostu złapać drania. Sypała więc kolejnymi propozycjami, bo tak działał umysł Brenny – od razu szukał wszelkich możliwości i każdej rzeczy, jakiej można się uchwycić, aby rozwiązań problem.
Tak czy inaczej, wiedziała, ze jeżeli dzięki tym informacjom nawet złapią drania, i ktoś jej podziękuje, to tą osobą na pewno nie będzie córka byłego Ministra Magii.
- To urocze, jak się starasz, Eden – stwierdziła Brenna, posyłając Malfoyównie kolejny uśmiech. Czy faktycznie była raczej rozbawiona niż rozzłoszczona obelgami, którymi ta sypała jak z rękawa…? Czy może tylko bardzo dobrze ukrywała urazę? Już od panny Malfoy zależało, w którą wersję zechce uwierzyć.
Czy wyłapała sugestię odnośnie „zwyczajnego kretyna”? Oczywiście. Ale jakoś raz, właśnie obserwowała krwawą zbrodnię, więc nie miała sił obrzucać Eden inwektywami, dwa, miała nieodparte wrażenie, że dużo bardziej wkurza kobietę swoim gadulstwem i radosnym podejściem niż mogłaby kiedykolwiek to zrobić obelgami.
I z jakichś powodów straszliwie ją to bawiło.
- Ależ przecież zrobiłabyś to „niechcący” i tylko „zapomniała”. Nie ośmieliłabym się sugerować niczego innego, nie pojmuję, jak w ogóle możesz sądzić, że rzucałabym wobec ciebie tak niesprawiedliwe oskarżenia, jakobyś mogła postąpić w ten sposób celowo… – zaznaczyła. Być może znów sprawiając, że z Eden działy się rzeczy straszne. Chyba to anioł stróż Malfoyówny sprawiał, że Brenna ani myślała starać się o przeniesienie do Biura Aurorów, bardziej zainteresowana samymi śledztwami, niekoniecznie dotyczącymi czarnej magii niż ganianiem za czarnoksiężnikami. Inaczej, kto wie, może chęci do życia biednej panny Malfoy umarłby już ostatecznie? Albo zostałyby wyssane przez Brennę, która dla kontrastu była osobą wręcz radością życia przepełnioną… lub przynajmniej na taką pozującą?
Nie wpuszczała Eden w maliny. Rzeczywiście, nie zrobiłaby czegoś takiego: nie w tak poważnej sprawie. Nie wspominając już o tym, że z pewnością to na niej skoncentrowałyby się wszystkie problemy. Ba, bezpieczniej dla Brenny było upierać się, że nic nie zobaczyła, bo jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak, aurorka wepchnie ją pod rozpędzony pociąg wkurzonego szefostwa. Longbottom ani przez sekundę w to nie wątpiła.
Ale ten drań po prostu musiał zostać złapany.
– Jeśli go zobaczę, pewnie poznam. Wystarczy, że dostarczycie mi zdjęcia potencjalnych Fletcherów – dodała. Nie wstała od razu: czekała aż wizja jej nieco wróci, a po części by to zamaskować sięgnęła po różdżkę i zgasiła wszystkie świeczki po kolei.
Nie wiedziała, czy faktycznie przyprawiła o migrenę Eden. Na pewno siebie. Naturalny efekt wizji, tępy ból głowy, obraz, wciąż lekko zamazany.
Podniosła się powoli, by odrętwiałe nogi nie odmówiły jej posłuszeństwa. A potem podeszła do stolika, by odłożyć na blat nóż.
Oraz porwać ciasteczko.
- Powiedziałaś, że mogę je sobie wziąć – stwierdziła jeszcze podejrzanie wręcz radosnym tonem, nim odwróciła się i ruszyła do wyjścia. By bardzo, bardzo ostrożnie skierować się ku pokojom, w których urzędowali pracownicy BUM.
Tak czy inaczej, wiedziała, ze jeżeli dzięki tym informacjom nawet złapią drania, i ktoś jej podziękuje, to tą osobą na pewno nie będzie córka byłego Ministra Magii.
- To urocze, jak się starasz, Eden – stwierdziła Brenna, posyłając Malfoyównie kolejny uśmiech. Czy faktycznie była raczej rozbawiona niż rozzłoszczona obelgami, którymi ta sypała jak z rękawa…? Czy może tylko bardzo dobrze ukrywała urazę? Już od panny Malfoy zależało, w którą wersję zechce uwierzyć.
Czy wyłapała sugestię odnośnie „zwyczajnego kretyna”? Oczywiście. Ale jakoś raz, właśnie obserwowała krwawą zbrodnię, więc nie miała sił obrzucać Eden inwektywami, dwa, miała nieodparte wrażenie, że dużo bardziej wkurza kobietę swoim gadulstwem i radosnym podejściem niż mogłaby kiedykolwiek to zrobić obelgami.
I z jakichś powodów straszliwie ją to bawiło.
- Ależ przecież zrobiłabyś to „niechcący” i tylko „zapomniała”. Nie ośmieliłabym się sugerować niczego innego, nie pojmuję, jak w ogóle możesz sądzić, że rzucałabym wobec ciebie tak niesprawiedliwe oskarżenia, jakobyś mogła postąpić w ten sposób celowo… – zaznaczyła. Być może znów sprawiając, że z Eden działy się rzeczy straszne. Chyba to anioł stróż Malfoyówny sprawiał, że Brenna ani myślała starać się o przeniesienie do Biura Aurorów, bardziej zainteresowana samymi śledztwami, niekoniecznie dotyczącymi czarnej magii niż ganianiem za czarnoksiężnikami. Inaczej, kto wie, może chęci do życia biednej panny Malfoy umarłby już ostatecznie? Albo zostałyby wyssane przez Brennę, która dla kontrastu była osobą wręcz radością życia przepełnioną… lub przynajmniej na taką pozującą?
Nie wpuszczała Eden w maliny. Rzeczywiście, nie zrobiłaby czegoś takiego: nie w tak poważnej sprawie. Nie wspominając już o tym, że z pewnością to na niej skoncentrowałyby się wszystkie problemy. Ba, bezpieczniej dla Brenny było upierać się, że nic nie zobaczyła, bo jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak, aurorka wepchnie ją pod rozpędzony pociąg wkurzonego szefostwa. Longbottom ani przez sekundę w to nie wątpiła.
Ale ten drań po prostu musiał zostać złapany.
– Jeśli go zobaczę, pewnie poznam. Wystarczy, że dostarczycie mi zdjęcia potencjalnych Fletcherów – dodała. Nie wstała od razu: czekała aż wizja jej nieco wróci, a po części by to zamaskować sięgnęła po różdżkę i zgasiła wszystkie świeczki po kolei.
Nie wiedziała, czy faktycznie przyprawiła o migrenę Eden. Na pewno siebie. Naturalny efekt wizji, tępy ból głowy, obraz, wciąż lekko zamazany.
Podniosła się powoli, by odrętwiałe nogi nie odmówiły jej posłuszeństwa. A potem podeszła do stolika, by odłożyć na blat nóż.
Oraz porwać ciasteczko.
- Powiedziałaś, że mogę je sobie wziąć – stwierdziła jeszcze podejrzanie wręcz radosnym tonem, nim odwróciła się i ruszyła do wyjścia. By bardzo, bardzo ostrożnie skierować się ku pokojom, w których urzędowali pracownicy BUM.
Koniec sesji
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.