02.08.2024, 13:40 ✶
– Hmm? – Słowa Eden wyrwały Millie z zamyślenia, przerywając też kołowrotek myśli, który turkotał jej w głowie całkiem niestabilnie, zapętlając się, to znów rozwalając, niczym źle toczony kłębek wełny. – Co? Nie, ja... wiesz, jakbyś mnie pocałowała tam na szczycie wieży, jak przystało na księżniczkę, to skoczyłabym sama. – odpowiedziała jej tak prosto, że niemal obraźliwie. Moody uwielbiała tarot, przez wzgląd na to, jak kilkadziesiąt obrazków pomagało jej uporządkować myśli, ale nie lubiła tak na prawdę metafor, którymi owijało się wszystko jak miękką puchatą bawełną. Sedno, tak, Alastor jej powtarzał, że sedno było ważne, że trzeba było mówić prosto i otwarcie czego się chciało, albo co człowieka wkurwiało.
Tylko czym to sedno było? Lubiła mecze, lubiła wolność, jaką dawało jej unoszenie się ponad wszystkim i wszystkimi, gdy dryfowała wysoko hen nad trybunami i jej jedynym celem było dostrzec i złapać znicz. Cel był wtedy prosty. Banalny wręcz do osiągnięcia, a jej rozbiegany umysł skupiał się na tu i teraz, na złocistym blasku, który wypatrywała złocistym okiem, jak kruk wypatrywał duszę ulatującą z martwego ciała, którą trzeba było przenieść na drugą stronę. A potem nagroda. Skrzydełka trzepoczące między palcami oznaczały sukces dla wszystkich. Choć nie była przy nich podczas całej gry, wciąż była niezbędna, ważna. Kluczowa.
A potem schodziła z miotły i było tak jak teraz. Ziemia przypominała jej, że życie to nie gra, że nie może złapać ślicznej dziewczyny o gniewnym spojrzeniu, nie może po prostu patrzeć jak jej rzęsty trzepoczą w rytm bijącego głośno serca. Nie może sobie tak po prostu wziąć nagrody, to było niewłaściwe. Złe.
Podkuliła nogi i objęła je ramionami obronnie, pozwalając wiatrowi czesać jej włosy, dokańczać podniebne dzieło chaosu. Leista, prosta czerń i tak trudna była do skołtunienia, za moment opadnie bezładnie na plecy w kolejną bezsenną noc. Tylko dlaczego miała wrażenie, jakby już teraz się obudziła? Liczyła, że Ger będzie ją kryć na wypadek kontroli prefektów, z resztą była zbyt skuteczna, by zawiesili jej członkostwo w ekipie.
– Jakbyśmy miały więcej czasu, zabrałabym Cię nad morze. Tam są takie epickie klify, kamienne zęby wystające z wody, nie ma nic przyjemniejszego niż slalom między nimi. – Nie były koleżankami, brakło tu kremowego piwa, ciasteczek i koca oddzielającego ciało od trawy by nazwać to piknikiem. W surrealistycznym zawieszeniu Millie zaczęła się zastanawiać, czy może to rzeczywiście jest sen, zdarzało jej się to już wcześniej. Cicha fantazja na temat czasu spędzonego z dziewczyną ściągającą na siebie wzrok wielu. Bieli, do której lepiła się jej własna czerń, jak koszmar tęskni za słodyczą spokojnego snu.
Tylko czym to sedno było? Lubiła mecze, lubiła wolność, jaką dawało jej unoszenie się ponad wszystkim i wszystkimi, gdy dryfowała wysoko hen nad trybunami i jej jedynym celem było dostrzec i złapać znicz. Cel był wtedy prosty. Banalny wręcz do osiągnięcia, a jej rozbiegany umysł skupiał się na tu i teraz, na złocistym blasku, który wypatrywała złocistym okiem, jak kruk wypatrywał duszę ulatującą z martwego ciała, którą trzeba było przenieść na drugą stronę. A potem nagroda. Skrzydełka trzepoczące między palcami oznaczały sukces dla wszystkich. Choć nie była przy nich podczas całej gry, wciąż była niezbędna, ważna. Kluczowa.
A potem schodziła z miotły i było tak jak teraz. Ziemia przypominała jej, że życie to nie gra, że nie może złapać ślicznej dziewczyny o gniewnym spojrzeniu, nie może po prostu patrzeć jak jej rzęsty trzepoczą w rytm bijącego głośno serca. Nie może sobie tak po prostu wziąć nagrody, to było niewłaściwe. Złe.
Podkuliła nogi i objęła je ramionami obronnie, pozwalając wiatrowi czesać jej włosy, dokańczać podniebne dzieło chaosu. Leista, prosta czerń i tak trudna była do skołtunienia, za moment opadnie bezładnie na plecy w kolejną bezsenną noc. Tylko dlaczego miała wrażenie, jakby już teraz się obudziła? Liczyła, że Ger będzie ją kryć na wypadek kontroli prefektów, z resztą była zbyt skuteczna, by zawiesili jej członkostwo w ekipie.
– Jakbyśmy miały więcej czasu, zabrałabym Cię nad morze. Tam są takie epickie klify, kamienne zęby wystające z wody, nie ma nic przyjemniejszego niż slalom między nimi. – Nie były koleżankami, brakło tu kremowego piwa, ciasteczek i koca oddzielającego ciało od trawy by nazwać to piknikiem. W surrealistycznym zawieszeniu Millie zaczęła się zastanawiać, czy może to rzeczywiście jest sen, zdarzało jej się to już wcześniej. Cicha fantazja na temat czasu spędzonego z dziewczyną ściągającą na siebie wzrok wielu. Bieli, do której lepiła się jej własna czerń, jak koszmar tęskni za słodyczą spokojnego snu.