• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[wrzesień 1958] Granice? Nigdy żadnej nie widziałam

[wrzesień 1958] Granice? Nigdy żadnej nie widziałam
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#11
02.08.2024, 13:40  ✶  
– Hmm? – Słowa Eden wyrwały Millie z zamyślenia, przerywając też kołowrotek myśli, który turkotał jej w głowie całkiem niestabilnie, zapętlając się, to znów rozwalając, niczym źle toczony kłębek wełny. – Co? Nie, ja... wiesz, jakbyś mnie pocałowała tam na szczycie wieży, jak przystało na księżniczkę, to skoczyłabym sama. – odpowiedziała jej tak prosto, że niemal obraźliwie. Moody uwielbiała tarot, przez wzgląd na to, jak kilkadziesiąt obrazków pomagało jej uporządkować myśli, ale nie lubiła tak na prawdę metafor, którymi owijało się wszystko jak miękką puchatą bawełną. Sedno, tak, Alastor jej powtarzał, że sedno było ważne, że trzeba było mówić prosto i otwarcie czego się chciało, albo co człowieka wkurwiało.

Tylko czym to sedno było? Lubiła mecze, lubiła wolność, jaką dawało jej unoszenie się ponad wszystkim i wszystkimi, gdy dryfowała wysoko hen nad trybunami i jej jedynym celem było dostrzec i złapać znicz. Cel był wtedy prosty. Banalny wręcz do osiągnięcia, a jej rozbiegany umysł skupiał się na tu i teraz, na złocistym blasku, który wypatrywała złocistym okiem, jak kruk wypatrywał duszę ulatującą z martwego ciała, którą trzeba było przenieść na drugą stronę. A potem nagroda. Skrzydełka trzepoczące między palcami oznaczały sukces dla wszystkich. Choć nie była przy nich podczas całej gry, wciąż była niezbędna, ważna. Kluczowa.

A potem schodziła z miotły i było tak jak teraz. Ziemia przypominała jej, że życie to nie gra, że nie może złapać ślicznej dziewczyny o gniewnym spojrzeniu, nie może po prostu patrzeć jak jej rzęsty trzepoczą w rytm bijącego głośno serca. Nie może sobie tak po prostu wziąć nagrody, to było niewłaściwe. Złe.

Podkuliła nogi i objęła je ramionami obronnie, pozwalając wiatrowi czesać jej włosy, dokańczać podniebne dzieło chaosu. Leista, prosta czerń i tak trudna była do skołtunienia, za moment opadnie bezładnie na plecy w kolejną bezsenną noc. Tylko dlaczego miała wrażenie, jakby już teraz się obudziła? Liczyła, że Ger będzie ją kryć na wypadek kontroli prefektów, z resztą była zbyt skuteczna, by zawiesili jej członkostwo w ekipie.

– Jakbyśmy miały więcej czasu, zabrałabym Cię nad morze. Tam są takie epickie klify, kamienne zęby wystające z wody, nie ma nic przyjemniejszego niż slalom między nimi. – Nie były koleżankami, brakło tu kremowego piwa, ciasteczek i koca oddzielającego ciało od trawy by nazwać to piknikiem. W surrealistycznym zawieszeniu Millie zaczęła się zastanawiać, czy może to rzeczywiście jest sen, zdarzało jej się to już wcześniej. Cicha fantazja na temat czasu spędzonego z dziewczyną ściągającą na siebie wzrok wielu. Bieli, do której lepiła się jej własna czerń, jak koszmar tęskni za słodyczą spokojnego snu.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#12
07.09.2024, 01:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.12.2024, 00:15 przez Eden Lestrange.)  
Fala nieposkromionej złości wstrząsnęła nią tak mocno, że aż z frustracji zanurzyła palce w ziemi. Przeorała podłoże paznokciami, wyrywając sprawnym ruchem kępki trawy. Trawy, którą chciała cisnąć prosto w wiedźmę, która z taką łatwością doprowadziła ją do takiego stanu. Beztrosko dorwała się do niej, rozerwała szponami żelazną fasadę, a potem wyrwała z wnętrza słabość, paradując z nią w przestworzach, ku uciesze swojej, gwiazd i bezkresnej nocy.
Cisnęła tą garstką ziemi i źdźbeł, ale finalnie nie znalazła się nawet w pobliżu pomylonej ciemnowłosej. Eden musiała dać upust tej wściekłości, ale tuż przed tym doszła do wniosku, że przede wszystkim zła jest na siebie. Czuła się zawiedziona swoim zachowaniem, zażenowana tak karygodną pomyłką ze swojej strony. Powinna była być mądrzejsza, wiedzieć zawczasu, że z terrorystami się nie dyskutuje. Mogła przecież skrzywić się na samym początku, dać za wygraną, opuścić tę wieżę. Przegrałaby wtedy bitwę, ale po czasie zrozumiałaby, że w ten sposób zwycięży wojnę.
Albo chociaż uniknie kuli, która rozpędzona miała przeszyć jej serce.
Podniosła się z ziemi. Zwlekła się niczym ostatni pozostały na polu żołnierz, który chce spożytkować resztki swoich sił na ostatnią próbę walki z przeciwnikiem. Choć fizycznie nie ucierpiała, w oczach Eden było widać, że psychicznie została przetargana przez ciernie, błoto i wszystkie kręgi piekielne. Burza splątanych jasnych kosmyków okalała w nieładzie jej twarz, a Malfoy nadal stała tam w takim szoku, że nawet przez myśl nie przeszło jej poprawianie ich.
Czemu jej nie pocałowała? Bo tam na górze, na tej przeklętej wieży, jeszcze była pewna siebie. Wtedy jeszcze ufała sobie i swoim instynktom, przekonana, że nikt do niczego jej nie zmusi i nawet koniec świata jej z tamtej wieży nie ruszy. Gdyby jednak wiedziała zawczasu, jakie pokłosie niesie ze sobą ten czarci upór, pocałowałaby tam Moody z dziką rozkoszą, byle uniknąć tego lotu z piekła rodem. Kiedy Eden miała coś komuś udowodnić, wspinała się na wyżyny nieznane dotąd śmiertelnikom; włożyłaby w to całą swoją domniemaną duszę, byleby dowieść swej kochance z przypadku, że tego pocałunku już do końca życia nie zapomni. Ustami wypaliłaby jej piętno, które po latach przypominałoby jej o tym, że miała szansę posiąść demona, a skończyła tylko jako czyjaś żona. Nawiedzałaby ją we wspomnieniach, nie dając o sobie aż do ostatniego tchu zapomnieć.
- Więcej czasu? Na co? Zanim ktoś spostrzeże, że mnie dosłownie porwałaś? - Wyrzuciła jej, podchodząc z werwą. Wystrzeliła otwartą rękę w półkolistym ruchu, jakby chciała zarysować rozmówczyni ogrom potrzasku, w jakim się znalazła. Jakby prezentowała jej krajobraz dantejskiej sceny. Czuła, jakby miała postradać wszystkie zmysły; czy tylko ona dostrzegała tutaj kuriozum ich położenia? Czy tylko do niej dotarło to, co właściwie się wydarzyło? Czy podejrzenia były prawdziwe i miała do czynienia z osobą zupełnie pozbawioną rozumu i nieczującą powagi sytuacji?
- Znam mnóstwo przyjemniejszych rzeczy niż slalom między klifami - oświadczyła, ale szybko tego pożałowała, bo podskórnie czuła, że towarzyszka niedoli z jej własnej woli każe jej zaoferować przykłady, pewnie znowu wracając do tego przeklętego pocałunku. Eden westchnęła ciężko, jakby wypuszczała z ust resztki frustracji zmieszanej z adrenaliną. Mogła tak gorliwie swoich zdolności nie reklamować.
Gdyby zabrała ją nad wspomniane morze, rzuciłaby się w toń z nadzieję na nabicie się na te kamienne zęby wystające z wody.
- Jeśli tak bardzo chciałaś ze mną spędzić czas, wystarczyło powiedzieć - oznajmiła nagle, siadając tuż obok Millie. Wyglądała strasznie niezręcznie, jakby nie umiała siadać na gołej ziemi, jakby to licowało z powagą jej osoby. Niemniej coś musiało sprawić, że chciała się zniżyć do jej poziomu. - Najprawdopodobniej i tak powiedziałabym nie, ale przynajmniej nie miałabym podstaw, żeby cię pozwać o napaść - zaoferowała dodatkowe wyjaśnienia, wzruszając ramionami. Nie patrzyła na dziewczynę; szukała punktu na horyzoncie, który pozwoliłby jej na rozmowę bez poczucia bezbrzeżnej żenady. Czuła całym ciałem, że od samobójstwa dzieli ją jedno spojrzenie w oczy ciemnowłosej.
- Zaczęłaś tę znajomość w najgorszy możliwy sposób. Następnym razem, gdy będziesz próbowała mnie zabić, a nie wątpię, że to nastąpi, bo jakoś będziemy musiały wrócić z powrotem do zamku, przedstaw się chociaż z grzeczności. - Czy to była lekcja samobójczego savoir-vivre? Próba skarcenia jej? A może powracające poczucie humoru Malfoyówny, które musiało zwiastować opadające emocje? Cokolwiek to było, Eden chyba próbowała nawiązać wspólny język ze swoją porywaczką. W najbardziej pokraczny sposób, ale skąd miała wiedzieć, jak się nawiązuje dobre relacje z dzikuską?


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#13
07.09.2024, 11:27  ✶  
Zakładanie, że Moody jest mistrzynią empatii było tak zabawne jak zakładanie, że hipogryfowi na start znajomości dobrze zrobi przyjacielskie klepnięcie w zad. Wewnętrzne wzburzenie Eden, całe kłębowisko, czy może - przez wzgląd na stan włosów - kołtunisko nie znajdowało odbicia w trójkątnej twarzy. Brakło tam zarówno poczucia winy, ale też brakło sadystycznego upojenia się tym stanem. Ciężko upajać się czymś, czego się nie widziało. Czego się nie rozumiało.

Po pierwszym oskarżeniu Millie jednak na moment przybrała ludzką twarz, zasmuconą, przejętą. Jej dłoń powędrowała na własne serce, czy może miejsce gdzie być może kiedyś było, i głosem absolutnie najsłodszym w drżeniu i niedowierzaniu pokręciła głową w zaprzeczeniu:
– Porwałam? – jęknęła – Potknęłyśmy się podczas sprzeczki o miejsce i omal nie zginęłyśmy z czaszkami roztrzaskanymi o dach. Całe szczęście, że zdążyłam chwycić miotłę, bo byłaby z nas... byłaby taka krwawa miazga. – wzdrygnęła się, jakby ta wizja cokolwiek jej robiła, a potem odetchnęła z ulgą i rozwaliła się na trawie patrząc w niebo, a rzeczywistość ponownie odkształciła się i wróciła na swoje miejsce.

– Ja w sumie nie znam, nie wiem czy istnieje coś przyjemniejszego poza takim slalomem i może... może... – czas spędzony z bratem zamajaczył jej przed oczami. Nudne ryby. Nudne posiadówki ze starszymi chłopakami, jego kumplami. Nudne karty. Ale był tam Alastor i nie było tam ich ojca. To był najlepszy czas jaki ofiarował jej los. A teraz tylko jedno z tych założeń było spelnione. W Hogwarcie nie mógł nawet pojawić się stary auror, więc chociaż tyle dobrego.

– Chciałam posiedzieć na wieży i patrzeć się w niebo. Myśleć o tym, czy nasza przyszłość rzeczywiście jest zapisana w gwiazdach i czy chciałabym zedrzeć z siebie ostatni grosz, żeby ktoś mi ją mógł przeczytać. Karty, w sensie tarot, nie wiem... symbole, omeny, które są dookoła nas pomagają ale na krótkim dystansie. Ale przyszłość... Życiowe wybory... To wszystko kotłuje się i jest za daleko, a te kurwie dziwki, w sensie moje karty, no one to Ci powiedzą mmm może być tak i srak, musisz to przemyśleć. – Nagle zamrugała oczami i przekręciła głowę na przeczołganą doświadczeniem Malfoyównę. – Ty... nie wiesz kim jestem? To może lepiej, nie będziesz miała jak na mnie nasłać prawników – zaśmiała się po tym szczerze i otwarcie. W sumie nie boła się jej pogróżek nie dlatego, że nie były zasadne, ale dlatego, że miała znacząco upośledzone banie się czegokolwiek. Było tylko kilka rzeczy, był tylko jeden człowiek którego się bała i z pewnością nie była to Eden.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#14
12.09.2024, 22:31  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.12.2024, 00:15 przez Eden Lestrange.)  
Dziewczyna mogła próbować, ale kiedy tylko ta zdradziecka łapa przesunęła się niby to drżąco na serce, Eden wiedziała, że zaraz nastąpi ckliwie wciskany kit. Dosłownie przewróciła oczyma, bo to było posunięcie stare jak świat - Malfoy sama pozowała w ten sam sposób, kiedy wczuwała się w ironiczną rolę wielkodusznej dobrodziejki, której nie ma się nic do zarzucenia. Poczuła się poniekąd nieswojo nawet, bo to tak, jakby patrzyła w lustro. A więc tak się czują ludzie, kiedy zagrywa karty w ten sposób? Żenada wypełnia ich od stóp do głów, a narastająca furia odruchowo zaciska ich palce w pięści?
- Aha - wyrwało jej się z gardła. - Nie no, to zmienia postać rzeczy. Mam cię po stopach całować, że uratowałaś mi życie od samej siebie? - Ponownie wystrzeliła rękami w powietrze, ponownie z wyrzutem. Rzadko dawała upust gniewowi w tak żywy sposób, gestykulując w gniewie, podnosząc głos. Zupełnie jakby Eden razem z godnością zostawiła na wieży maskę, którą przywdziewała co rano odkąd była małym dzieckiem. Jakby bez niej nie umiała ukryć buzującej pod skórą złości, która zawsze tam była, zawsze pulsowała. Tylko czekała na punkt zapalny, na iskrę, która roznieci nagromadzany od lat ładunek wybuchowy.

- Zgodziłabym się z tobą, ale wtedy obydwie nie miałybyśmy racji - oznajmiła, a potem uśmiechnęła się kwaśno, paskudnie wręcz. Dyplomatycznie bezczelny komplement; na tyle mogła się obecnie zdobyć, kiedy słyszała marzenie o slalomie. Były zupełnie odmiennymi osobami, jak niebo i ziemia, które nigdy się nie spotkają. Eden stąpała tak twardo po ziemi, że ani na sekundę nie myślała, by stopy od tej ziemi oderwać. Nie spełni niczyich ambicji latając bezwiednie w przestworzach.

- Wróżbiarstwo to pożywka dla naiwnych - ucięła krótko. Nie obchodziło ją, że może urazić jej uczucia. Ona nie przejmowała się tym, co może czuć Eden wypchnięta w powietrze niczym ptak z połamanymi skrzydłami. Malfoy stanowisko na temat gdybania o przyszłości miała jasne. - Przepowiedzieć ci twoją przyszłość? Jeśli nie weźmiesz się za siebie, skończysz w przybytku dla obłąkanych. - Znowu krótko i na temat, bo najlepszym wsparciem, jakie mogła zaoferować, było wylanie na nią kubła zimnej wody. Takie metody wychowawcze praktykowali Malfoye, a czym skorupka za młodu nasiąknie... -  Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz, życie wcale nie jest takie skomplikowane. Zamiast patrzeć w karty, podnieś głowę do góry i patrz przed siebie, wyjdziesz na tym znacznie lepiej. - Nie miała zamiaru jej oszczędzać, bo sama wolałaby taką nagą prawdę, która kole w oczy i rozrywa serce, niż najsłodsze kłamstwo, od którego zepsują jej się wszystkie zęby. Poza tym strasznie nie lubiła, jak ktoś w jej towarzystwie tak wierutnie przeklinał. Od razu robiła się wobec takich osób zgryźliwa.
- Nie chcesz się chwalić imieniem, to się nie chwal. Prędzej czy później i tak dowiem się, kim jesteś. Niektórym w tym zamku bardzo szybko rozplątuje się język na widok kilku galeonów, wiesz? - Eden nie omieszkała przekupić jakiegoś innego Gryfona, by opowiedział, kim jest tak naprawdę jego koleżanka z domu.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#15
26.09.2024, 11:19  ✶  
Moody trochę już nie słuchała Eden, a może trochę nie słuchała jej od samego początku tego spotkania. Czy może konfrontacji?

Patrząc jak poruszają się jej wargi, jak formułują myśli, z jaką irytacją dziewczyna podchodzi do niej i do całej sytuacji, patrząc na to wszystko zdała sobie sprawę, że być może tak jak ona sama boryka się z problemem zbyt małej ilości myśli w głowie, tak jej rozmówczyni ma ich za dużo. Zupełnie jakby jedna szklanka była niemalże pusta, a z drugiej się przelewało. Umiarkowanie... robisz to źle, czy świat nie powinien dążyć do równowagi? Do balansu? Czyż świat nie powinien dążyć do wyrównania energii.

– Po nogach niekoniecznie. – Mruknęła tylko, przysuwając się bliżej Eden, zastanawiając się jak to właściwie działa, że taka wyszczekana bogata czystokrwista cizia przyciąga ją jak magnes. Przez kontrast? Czy czerń zawsze powinna lepić się do bieli? Czy szarością są te dwie barwy, które zwyczajnie poruszają się zbyt szybko, aby zdawać sobie sprawę z różnic między nimi.

– Dobrze bladolica wieszczko. Zapamiętaj ten moment, gdy przewidziałaś mi moją przyszłość i jeśli trafię do lecznicy dusz obie będziemy wiedziały czyja to wina. – Czy można byłoby oszaleć przez Eden Malfoy? Z pewnością, jeśli zbyt długo by się słuchało jej wymuskanych, jadowitych słówek. Z pewnością, jeśli zbyt długo patrzyłoby się w jej lodowate, pełne pogardy oczy. Z pewnością, jeśli zbyt długo oddychałoby się słodkim zapachem skóry, zbyt często czuło drżenie wtulonego ciała, które nie jest większe, twardsze, zaborcze. Jest takie samo. W odbiciu, w negatywie. Drobne i czułe, choć ostre przy pierwszym dotyku. Mimo mimowolnie pochyliła się ku niej, to przecież było tak proste jak zatopienie zębów w jabłku, w słodkiej aurze nierealnego snu.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#16
05.10.2024, 21:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.12.2024, 00:15 przez Eden Lestrange.)  
W umyśle Eden rozbrzmiewała symfonia chaosu, niczym orkiestra, która w jednej chwili traci dyrygenta i rozpada się na nieskoordynowane dźwięki. Gniew wybrzmiewał w jej sercu jak gwałtowne, dudniące fortissimo - brutalne uderzenia bębnów, których dźwięki miały wstrząsnąć fundamentami wszystkiego, co zbudowała Millie. Czuła, jak jej palce zaciskają się w pięści, gotowe, by zniszczyć każdy akord jej planów, jakby były to kartki z nieudanej partytury, które chciała podrzeć na strzępy i wyrzucić z sali koncertowej życia.

Ale spoglądanie na nieświadomą rzeczywistości twarz dziewczyny przywoływało ciszę wewnątrz Eden. Ciszę, którą przerywała subtelna melodia dobiegająca z oddali, która, choć wywoływała pewną dozę niepokoju, przyciągała do siebie i prowadziła ku nieznanemu. Malfoy, nawet jeśli targana falami gniewu, nie umiała uciszyć ciekawości - zwłaszcza wtedy, gdy raz po raz spoglądała w oczy dziewczyny siedzącej obok.

Było w tym coś hipnotyzującego, jakby Eden balansowała na granicy dwóch melodii - jednej pełnej furii i destrukcji, a drugiej, która obiecywała odkrycie nowej harmonii, jeśli tylko wsłucha się głębiej.

- Och? Jak nie po nogach, to gdzie jaśnie panienka sobie życzy? - Kipiała sarkazmem, słowa ociekały skrupulatnie dobraną kpiną, ale choć zamiar tego pytania był przez Malfoy przemyślany, wciąż grający w jej duszy gniew przysłaniał jej ewentualne konsekwencje swojej zuchwałości. Obecnie spodziewała się głupiej, może ordynarnej odpowiedzi. Wystawiała się na ten atak, bo lekceważyła Mildred jako przeciwniczkę.

- Możesz zwalić na mnie każdą winę, moja droga - oświadczyła, mrużąc oczy z cieniem zaciekłości. - Nie uda ci się obciążyć mojego sumienia - wyartykulowała każdą zgłoskę z niezachwianą pewnością siebie. Całe życie była przekonana, że skoro nie słyszy wyrzutów sumienia, ewidentnie musi takowego nie posiadać. Teraz też była przekonana, że jeśli siedząca przed nią wariatka wreszcie zostanie zamknięta wśród swoich, nie będzie jej to spędzać snu z powiek. Może nawet poklepie się po plecach w uznaniu, że spełniła społeczną powinność i odprowadziła zagubioną owieczkę do domu.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#17
19.11.2024, 14:03  ✶  
Siedziały na polanie, z dala od szkoły, z dala od wszystkiego. Nastrój robił się sam, nawet kilka pieprzonych świetlików, czy innych pieprzonych magicznych robaczków zaświeciło im uciekając spomiędzy ruszonych ździebeł trawy. Światło nocy tak pięknie rozlewało się na jasnych włosach Eden, Millie na ułamek sekundy pomyślała, ze nic dziwnego, że jej brat woli blondynki. Pomijając wspaniały charakter bogatej, zepsutej cizi siedzącej obok, jasne kosmyki okalały jej twarz czyniąc z niej anioła pośród twardej i szarej rzeczywistości.

Patrząc na Eden, Mildred nie zastanawiała się zbytnio, dlaczego czuje tak gwałtowne przyciąganie do kogoś, kto wydaje się jej całkowitym przeciwieństwem. Poddawała się instynktowi, który pchał ją ku niej z siłą, której nie mogła się już przeciwstawić. Może to przez tę zbroję, którą Malfoy nosiła tak nonszalancko – maskę perfekcji, cynizmu, kontroli? Zbroję, która Mildred przypominała gładki, wypolerowany marmur. Nienaganny, chłodny i odpychający, a jednak... w głębi jasnych oczu dostrzegała rysę. Te kroplę czarnego chaosu, którym była sama. Czy Eden patrząc w jej oczy, widziała bielmo perfekcjonizmu i chłodnej kalkulacji? Czy było to możliwe?

– Nie wiem czemu pytasz, skoro znasz odpowiedź. – Jej własny głos wydał się tak bardzo obcy, dobiegający jakby z nocnej przestrzeni, nienaturalnym drgnieniem tęsknego nokturnu. Księżyc, ta karta oznaczała podświadomość, wszystko to co ukryte, pragnienia, popędy, intuicję, ale w swej dzikiej i nieujarzmionej formie. Blask wskazywał drogę, ale też mamił, wykrzywiał cienie, dodawał znaczeń.

Eden była jak układanka, zbyt skomplikowana, by ją rozwiązać przy pojedynczym spotkaniu, zbyt fascynująca, by przestać próbować ją rozwiązać. Mildred zawsze rezonowała z istotami utkanymi tą samą nicią - chaotycznymi, szalonymi, brutalnymi w podejściu do życia, ale Eden, paradoksalnie, fascynowała ją swoim zdystnasowaniem – swoją zimną precyzją, która jednocześnie zdawała się maskować coś bardziej nieokiełznanego. Czy to właśnie w niej zobaczyła? To chciała w niej widzieć? Siebie samą, tylko w odbiciu?

Jej spojrzenie znów zatrzymało się na ustach Eden, które wypluwały jad, jakby broniły czegoś bardziej kruchego, ukrytego głębiej. Mildred poczuła, że jej własne usta drżą w niemym uśmiechu. Była szalona, prawda? Jak inaczej można wytłumaczyć fakt, że im bardziej Eden próbowała ją odepchnąć, tym bliżej chciała być? Czy czuła to samo? Czy zatracała się w tym szaleństwie razem z nią? Czy razem mogły na krótki moment poczuć dopełniającą się perfekcję?

– Więc obwiniam Cię – wyszeptała w jej usta, przypadkiem trąc chłodne wrześniową porą nosy o siebie. – Jesteś zbyt piękna, bym mogła się powstrzymać – dodała, nie wiedząc, czy mówi o jej twarzy, czy o wszystkim, co się pod nią kryje. Ostatni krok, zatarła między nimi ostatni cal, pozwalając by czerń stopiła się ze światłem, by krucza noc objęła miękkość księżycowego blasku. Ramiona same znalazły drogę by ją objąć, miękkie wargi zdradzały delikatność szalonej wiedźmy, łagodność pieczołowicie skrywaną przed światem, odsłoniętą dla Eden, mimo jej słów, dzięki jej słowom. W nieśmiałości, w drżeniu, w emocjonalnym skoku, otworzeniu się na doznanie biegunowo odległe od tego prawdziwego, fizycznego z astronomicznej wieży, choć gnający tętent serc jasno pokazywał, że było to równie szalone. Równie niebezpieczne.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#18
02.12.2024, 00:15  ✶  
Światło świetlików igrało na twarzy Millie, rozjaśniając jej rysy w sposób, który Eden przyprawiał o zawrót głowy. Była za blisko, zbyt realna, a jednocześnie tak niemożliwa. Nie powinna tu być. Nie powinna czuć tego, co czuła, ale każda chwila spędzona z Millie zdawała się tylko zaciskać pętlę, która ją przy niej więziła. Czy była to nić przeznaczenia, czy raczej stryczek?

Moody była jak ogień, od którego Eden powinna trzymać się z daleka, ale zamiast tego z każdym oddechem pochylała się bliżej. Jej słowa, jej spojrzenie, to, jak nonszalancko układała się na trawie, wszystko zdawało się wołać ją do siebie, choć Eden wiedziała, że ten krok oznacza upadek. A mimo to serce biło szybciej, a myśli zaczęły krążyć wokół niej jak planety wokół słońca.
- Mam wyrazić skruchę? - Zagaiła, a jej własny głos wydał się obcy, łamiący ciszę jak zakazany sekret. Millie nie odpowiedziała, ale w jej oczach było coś, co Eden rozumiała aż za dobrze - wyzwanie, które sprawiało, że chciała iść dalej, choć wiedziała, że to koniec wszystkiego, co znała.

Ich nosy musnęły się, niby przypadkiem, choć Eden wiedziała, że to nie było mimowiedne. Chłód wrześniowego wieczoru zdawał się parzyć skórę, a cisza między nimi stała się niemal namacalna. Wbrew rozsądkowi, wbrew wszystkiemu, co powinno ją powstrzymać, zamknęła przestrzeń między nimi. Ich usta zetknęły się, delikatnie, niepewnie, ale w tym geście było wszystko - pragnienie, lęk, szaleństwo. Eden czuła ciepło Millie, jej nierówny oddech i drżenie, które odbijało się w jej własnym ciele. Nie powinny tego robić. To wszystko było błędem.
Pomyłką, która zdawała się nie nosić znamion konsekwencji, ale przecież - jak każda - musiała jakieś za sobą nieść.

A jednak, w tej jednej chwili, poczuła coś, czego nie czuła nigdy wcześniej - absolutną wolność. Tak jakby cały świat, z jego oczekiwaniami i osądami, nagle przestał istnieć. Były tylko one, w tej chwili, w tym miejscu, gdzie wszystko wydawało się możliwe, a jednocześnie przerażająco nierealne. Eden zaryzykowała, oddając się temu momentowi, wiedząc, że może ją on zniszczyć. Czuła bicie serca Millie, niespokojne i nierówne, tak jak jej własne. Były jak dwa instrumenty w improwizowanym duecie, zbyt różne, by współgrać, ale zbyt zafascynowane sobą, by przestać próbować. W tym pocałunku była cała ich niespójność, cała ich sprzeczność - czerń i biel, kruchość i siła, przysięga i zdrada. Eden wiedziała, że powinna się odsunąć, odrzucić tę pieśń, zanim pochłonie ją na dobre. Ale zamiast tego pozwoliła sobie na jeszcze jeden takt.

Przysunęła się bliżej, przesunęła dłoń po dekolcie Millie; nie chciała jej uprzedmiatawiać, nie skazałaby na taki los drugiej kobiety, wiedząc, jak to boli. Nie mogła się jednak powstrzymać od zaciśnięcia palców na jej koszuli, oplatając nimi ściśle materiał tuż pod kołnierzem, by mocnym chwytem przyciągnąć ją jeszcze bliżej siebie. Poczuła nieodpartą potrzebę spojrzenia prosto w jej oczy, aby utonąć w bezkresie wypełniającego je miodu.
- Mam nadzieję, że umiesz dochować tajemnicy - wyszeptała, odrywając się jedynie na moment. Nawiązałaz Mildred bezpośrednie spojrzenie pełne determinacji, acz podszyte nutą rzucanego wyzwania. - Zresztą... I tak nikt ci nie uwierzy - dodała, nie czekając na odpowiedź na swoje pytanie. Wiedziała, że nikt nie śmie pokładać wiary w opowieści o tej nocy, bo sama Eden nie wierzyła, że nie śniła na jawie. Dlatego bardziej niż obietnic rzucanych na wiatr, pragnęła w tym momencie kolejnego pocałunku.
Nie spodziewała się, że pierwszy pocałunek nie będzie zaplanowany, ale chyba zbyt posmakował jej smak zakazanej wolności, by czuła tremę.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#19
18.12.2024, 20:31  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 20:32 przez Millie Moody.)  
Wrażenie było oszałamiające. Cudowne. Wspaniałe. Doskonałe. Jakże Millie się cieszyła, że odebrała kilka solidnych lekcji ze swoją kuzynką Rózią jak należy się całować, bo teraz czuła że drobne usteczka Eden nie są gryzione, czy szarżowane z zębami. Ćwiczyła na brzoskwiniach, ćwiczyła na wnętrzu własnego przedramienia i proszę - potrafiła zrobić tak, żeby zobaczyć gwiazdy odbijające się w lśniących oczach jasnowłosej, która sama teraz jawiła się jej jako jedna z gwiazd. Wiadomo, że dla niej - zwykłej śmiertelniczki, szczura o nazwisku sugerującym brak jakiegokolwiek stałego lokum - nie było miejsca na szczęśliwe zakończenie z prawdziwą gwiazdą. Ostatecznie były i tak dziewczynami, a dla dziewczyny wiadomo prędzej czy później powinien pojawić się temat męża i prowadzenia rodziny. To znaczy ona nie zamierzała mieć jednego, ani drugiego, ale wiedziała, że ktoś kto ma na nazwisko tak, a nie inaczej, prędzej czy później zostanie wystawiony na rynku, jak klacz.

Ale teraz, och teraz nie było dorosłych, którzy staliby im na głowami, dorosłych, którzy darliby włosy z głowy zaklinając szaleństwo, które kotłowało się w czerni i bieli, dwóch krukach tak odmiennych, tak podobnych, tak samotnych, tak zafascynowanych sobą na wzajem.

– Najważniejsze, żebyś Ty uwierzyła... żebyś wiedziała, że to nie jest sen... – wychrypiała jej, przytłoczona własnym rodzącym się w trzewiach pożądaniem. To było dziwne uczucie, nieznane uczucie, straszne w swojej naturze, zaciskające mocno kolana do siebie w pragnieniu zakazanego dotyku. Nie myślała o tym jednak za bardzo, bo myśleć mogła tylko o jej rajskiej miękkości, o wargach takich samych jak jej - pozbawionej szorstkości, wysyconych słodyczą drżenia wrześniowej nocy.

Pocałunek był tym co chciała wziąć, jabłkiem którego chciała zasmakować w absolutnym zapomnieniu o tym, co jest dobre a co złe. Pchnęła ją lekko na trawę tylko po to, by zgarnąć jej szczupłą kibić na samą siebie, oddać się zapomnieniu pod namiotem jej rozpuszczonych lśniących włosów.

– Lśnisz – wyszeptała łapiąc z trudem oddech, żałując, że nie może oddychać swoją... koleżanką? porwaną? swoją gwiazdą, którą ukradła na moment by sparzyć się o jej żarzące się wciąż tkanki? Żałując, że nie może stopić się z nią w jedno, nie mając doświadczenia i wyobraźni jak miałoby to w ogóle wyglądać. Ta wiedza miała przyjść dopiero z czasem. Na razie wystarczyło to, chłód ziemi i obejmowany płomień drugiej osoby infekującej ją spokojem, gdy ona mogła i chciała infekować ją swoim chaosem.

Świat wirował, niebo milcząco przyglądało się tej dwójce i nic nie było takie samo, gdy ich nogi znów stanęły na kamiennej podłodze astronomicznej wierzy.

Obie wygrały to starcie. Obie przegrały wojnę.

Teraz to nie było miejsce jednej, czy drugiej.

Teraz to miejsce było ich.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Eden Lestrange (4829), Millie Moody (3974)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa