Jak bardzo to bolało. Dławiło wręcz oddech, zatrzymywało pracę płuc, wciskało do brzucha kilogramy koksu, którym próbowało cię zatkać. Przegrywasz z grawitacją, powinieneś znaleźć się na ziemi, a mimo to stoisz. I spoglądasz w znajome oczy. Wizja się jednak rozmywa. To nie zatrucie, to nie ułuda, to fakt. Rzeczywistość, do której cię wetknięto, chociaż chciało się zostać daleko, daleko w tyle, gdzie wszystko wydawało się łatwiejsze. Ta wizja rozmywała się, bo oczy nabiegały łzami. Wielkimi jak groch łzami, które popłynęły po jego twarzy pchnięte obezwładniającą falą goryczy. Laurent aż zachłysnął się powietrzem, a dłonie, które przed momentem trzymały pozytywkę, powędrowały do jego twarzy. Do ust, jakby chciał za nimi zakryć szloch i łapczywe, nierówne nabranie powietrza. Nie zagłuszyły tego szlochu. Szkatułka uderzyła o ziemię, a wzrok Laurenta odruchowo został na nią przeniesiony. Już nie grała, a śliczne złoto nadal skrzyło w pojedynczych promieniach słońca przeciekających przez zieloną koronę drzew.
Powierzchownie nic się jej nie stało.
Laurent wziął głębszy oddech i odwrócił się półprofilem do Olivii - nie wypadało zupełnie plecami, ale wcale nie chciał tak teraz stać przed nią w stanie roztrzęsionym. Uspokój się. Nie chciał wybuchnąć płaczem, nie chciał zanieść się tym szlochem, nie chciał stracić kontrolę nad sobą samym. Zrobiło się duszno, gorąco, policzki mu poczerwieniały z wysiłku, jakim było wstrzymywanie łez, które ocierał wyciągniętą chustką z kieszeni. Choć bardziej przykładał chustkę do powiek i pozwalał, żeby wyłapała każdą z łez, zanim się dobrze pojawi na jego policzkach.
- Uff... przepraszam... - Odetchnął znów głęboko i przycisnął pięść, w której zmiął mokrą chustkę, do piersi, żeby spojrzeć w górę, pomrugać intensywniej powiekami. Ściągnąć z nich więcej słonej, świętej wody, ściągnąć ze swoich ramion to rozkołatanie, a z ciała wyjąć ciężar. - Przypomniało mi się coś... bardzo pięknego. - Kiedy myślał o tym, żeby to bardziej opisać to nie potrafił. Bo znów wzbierała w nim ta sama fala goryczy i niemocy. Nie chciał wybuchnąć płaczem, dopiero co ledwo go powstrzymał. Przecież za dużo płakał ogółem - o wiele za dużo. Strzepnął chusteczkę i jeszcze ostatni raz przetarł powieki, obracając się w końcu przodem do Olivii. - Już mi lepiej. - Zapewnił z uśmiechem.