22.05.2024, 13:10 ✶
Brenna była niesamowicie rozgadana, ale rzadko z jej ust wychodziły słowa wielkie, poetyckie czy inspirujące. Opowiadała o tym, jak bójka dwóch sąsiadów zamieniła się w regularną bitwę w kamienicy, jak gdy już wychodzili z przeszukania z niczym potknęła się i niechcący wpadła na wejście do tajnego przejścia w domu podejrzanego, gdzie na Pokątnej podawano najlepszą herbatę, który szampon od Potterów jest najlepszy do kręconych włosów i gdzie w Dolinie Godryka można spotkać błędne ogniki. Nie była mówcą, nie była charyzmatycznym przywódcą ani utalentowanym aktorem. Nie umiała czarować słowami.
Jasne, dzięki.
Ta scena nie wyglądałaby tak w żadnej książce. I była pewna, że jeśli Jonathanowi przyjdzie prosić kogoś o wsparcie, zrobi to znacznie lepiej niż ona. Brenna w tej chwili odetchnęła, po prostu ciesząc się, że ma już tę część za sobą. Teraz jeszcze zdawała się jej najtrudniejsza - o święta naiwności.
– Nie naciskam. Morpheus jest bardzo oddany swojej pracy.
Na tym etapie Brenna jeszcze nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, na ile mogą potrzebować kogoś w Departamencie Tajemnic. Ani jakie rozmiary przyjmie ta wojna. Miała zresztą dwadzieścia pięć lat i chociaż już od dawna nie była dzieckiem, i pracowała w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, i do licha, nie miała doświadczenia w planowaniu działań wojennych i budowaniu struktur podziemnego ruchu oporu. Nie wpadłoby jej do głowy wykłócać się z wujem i ojcem w tej sprawie.
Potem zresztą też tego nie robiła.
Po prostu już nikt nie mógł jej powstrzymać: i to nie tylko dlatego, że Derwin był martwy.
– No cóż, jeśli to wypracowanie z historii magii… to nawet się zgadzam – przyznała Brenna, a potem omal się nie roześmiała. I na tę wzmiankę o szaliku, tak cholernie dobrze pasującą do Jonathana, i na to pytanie, wręcz rozczulające, że pytał, jak się z tym czuła. Chyba trochę dalej widział w niej tego dzieciaka, którego mógł poznać wpadając latem do Morpheusa: z wiecznie podrapanymi kolanami, zawsze pędzącego gdzieś do przodu. – Czasem jest wygodnie, kiedy ludzie cię lekceważą – powiedziała, a po jej ustach przemknął uśmieszek. Nie chciała, by pamiętali, ile ma pieniędzy, i by nie bić tym w oczy niektórych kolegów i koleżanek, i by nie zwracać na siebie uwagi.
Bycie elementem tła doskonale Brennie pasowało.
Nie sprzeczała się jednak: mogła wziąć od niego szalik, skoro on właśnie obiecał narażać życie, bo o to poprosiła.
– Dużo lepiej niż czułabym się przypatrując nagłówkom i wiedząc, że nic z tym nie zrobię – odparła.
Jasne, dzięki.
Ta scena nie wyglądałaby tak w żadnej książce. I była pewna, że jeśli Jonathanowi przyjdzie prosić kogoś o wsparcie, zrobi to znacznie lepiej niż ona. Brenna w tej chwili odetchnęła, po prostu ciesząc się, że ma już tę część za sobą. Teraz jeszcze zdawała się jej najtrudniejsza - o święta naiwności.
– Nie naciskam. Morpheus jest bardzo oddany swojej pracy.
Na tym etapie Brenna jeszcze nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, na ile mogą potrzebować kogoś w Departamencie Tajemnic. Ani jakie rozmiary przyjmie ta wojna. Miała zresztą dwadzieścia pięć lat i chociaż już od dawna nie była dzieckiem, i pracowała w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, i do licha, nie miała doświadczenia w planowaniu działań wojennych i budowaniu struktur podziemnego ruchu oporu. Nie wpadłoby jej do głowy wykłócać się z wujem i ojcem w tej sprawie.
Potem zresztą też tego nie robiła.
Po prostu już nikt nie mógł jej powstrzymać: i to nie tylko dlatego, że Derwin był martwy.
– No cóż, jeśli to wypracowanie z historii magii… to nawet się zgadzam – przyznała Brenna, a potem omal się nie roześmiała. I na tę wzmiankę o szaliku, tak cholernie dobrze pasującą do Jonathana, i na to pytanie, wręcz rozczulające, że pytał, jak się z tym czuła. Chyba trochę dalej widział w niej tego dzieciaka, którego mógł poznać wpadając latem do Morpheusa: z wiecznie podrapanymi kolanami, zawsze pędzącego gdzieś do przodu. – Czasem jest wygodnie, kiedy ludzie cię lekceważą – powiedziała, a po jej ustach przemknął uśmieszek. Nie chciała, by pamiętali, ile ma pieniędzy, i by nie bić tym w oczy niektórych kolegów i koleżanek, i by nie zwracać na siebie uwagi.
Bycie elementem tła doskonale Brennie pasowało.
Nie sprzeczała się jednak: mogła wziąć od niego szalik, skoro on właśnie obiecał narażać życie, bo o to poprosiła.
– Dużo lepiej niż czułabym się przypatrując nagłówkom i wiedząc, że nic z tym nie zrobię – odparła.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.