09.07.2024, 13:13 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.07.2024, 13:13 przez Charlotte Kelly.)
– Tak, Jonathanowi zdarzały się w życiu dużo gorsze rzeczy, na przykład afekty Franceski Mindgen – przyznała Charlotte z kamienną twarzą, wspominając swoją koleżankę z dormitorium, która na szóstym roku postanowiła, że Jonathan Selwyn zostanie jej mężem i zamęczała Crouchównę opowieściami o nim do tego stopnia, że ta nie mogła się zdecydować: utopić Francescę w jeziorze, czy może rzucić jej Jonathana na pożarcie, byle tylko mieć spokój? - Chociaż bardzo chętnie dowiem się więcej o tych przygodach z artefaktami - dodała jeszcze, tak odrobinę kpiąco, ciekawa, z czym to stykał się Selwyn w swojej codziennej pracy.
– Wyjątkowo nie zaprzeczę, w Ministerstwie masz stosunkowo niewielką konkurencję – parsknęła, zupełnie niestosownie do okazji (ściągając na siebie kolejne, nerwowe i zdziwione spojrzenie ducha, ale niech nie narzeka, poszli za nim, powinien być wdzięczny, a nie patrzeć na nią tym wzrokiem!). Przecież gdyby nie lubiła jego osobowości, nie zniosłaby jego towarzystwa w sytuacjach towarzyskich – och, owszem, może i byłaby momentami miła, jeśli chciałaby coś ugrać, ale na pewno nie przebywałaby z nim całkowicie bezinteresownie. Nie chciało się jej marnować czasu na nudnych i typowych ludzi. Na bycie draniem mogła przymknąć oka albo nawet oboje oczu, ale bycie nudnym było grzechem, którego nie umiałaby przebaczyć.
Charlotte nie cierpiała się nudzić. I między innymi dlatego ostatnie parę lat w Stanach Zjednoczonych było dla niej takie trudne – żadnych wyzwań, tylko całe morze tych samych obowiązków.
– Oczywiście, że tak. Jakaś oszalała żona na strychu, bycie wampirem, pochodzenie z rywalizującego rodu albo czerwony pokój tortur… – wyliczyła, a po jego kolejnych słowach rzuciła spojrzenie na ducha, nieco uważniej niż wcześniej przyglądając się klatce piersiowej. – Chyba go zastrzelono. Moja matka nigdy nie posunęłaby się do użycia do morderstwa mugolskiej broni.
Oczywiście, w to że posunęłaby się do samego morderstwa Charlotte nie wątpiła nawet przez sekundę. Ale nie wykorzystałaby do tego pistoletu.
Gdy wyszli z tunelu jej wzrok padł niemal od razu na portret. Tutaj, mając już kolory, Gionata przypominał Jonathana jeszcze bardziej: tak mocno, że było to wręcz fascynujące. Owszem, miał trochę inny kształt szczęki, nieco dłuższe włosy i okazywało się, że odrobinę jaśniejsze oczy, ale to były subtelne drobiazgi, które Charlotte wychwytywała tylko dlatego, że doskonale znała twarz Jonathana. Zaraz jednak zwróciła spojrzenie w stronę lustra i już, już, chciała ruszać ku niemu, ignorując obsesję właściciela tego miejsca, na rzecz swojej własnej na tle artefaktów, gdy zatrzymał ją głos Selwyna…
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz brzmiał w ten sposób.
Zamarła na moment, niezdecydowana, zaciskając wargi, odrobinę niezadowolona. Tu był artefakt! Gdzie jego gryfońska odwaga, pierzchająca tylko dlatego, że jakiś tam charłak miał obsesję na punkcie jego zaginionego brata bliźniaka albo sobowtóra? Westchnęła jednak, cierpiętniczo – osób, dla których mogłaby zrezygnować z oglądania artefaktów było pod tym słońcem dokładnie sześć, w tym troje jej własnych dzieci. Niestety, Jonathan był jedną z nich.
– No dobrze – ustąpiła, zdecydowana wrócić tutaj potem sama i cofnęła się, ale…
…przejście zamknęło się za nimi i gdy wyciągnęła różdżkę, hasło nie zadziałało.
– Lustro. Zniszcie lustro – wyszeptał duch nagląco. – Hasło w drugą stronę to moje nazwisko. Podam wam je, ale zniszczcie lustro.
– Wyjątkowo nie zaprzeczę, w Ministerstwie masz stosunkowo niewielką konkurencję – parsknęła, zupełnie niestosownie do okazji (ściągając na siebie kolejne, nerwowe i zdziwione spojrzenie ducha, ale niech nie narzeka, poszli za nim, powinien być wdzięczny, a nie patrzeć na nią tym wzrokiem!). Przecież gdyby nie lubiła jego osobowości, nie zniosłaby jego towarzystwa w sytuacjach towarzyskich – och, owszem, może i byłaby momentami miła, jeśli chciałaby coś ugrać, ale na pewno nie przebywałaby z nim całkowicie bezinteresownie. Nie chciało się jej marnować czasu na nudnych i typowych ludzi. Na bycie draniem mogła przymknąć oka albo nawet oboje oczu, ale bycie nudnym było grzechem, którego nie umiałaby przebaczyć.
Charlotte nie cierpiała się nudzić. I między innymi dlatego ostatnie parę lat w Stanach Zjednoczonych było dla niej takie trudne – żadnych wyzwań, tylko całe morze tych samych obowiązków.
– Oczywiście, że tak. Jakaś oszalała żona na strychu, bycie wampirem, pochodzenie z rywalizującego rodu albo czerwony pokój tortur… – wyliczyła, a po jego kolejnych słowach rzuciła spojrzenie na ducha, nieco uważniej niż wcześniej przyglądając się klatce piersiowej. – Chyba go zastrzelono. Moja matka nigdy nie posunęłaby się do użycia do morderstwa mugolskiej broni.
Oczywiście, w to że posunęłaby się do samego morderstwa Charlotte nie wątpiła nawet przez sekundę. Ale nie wykorzystałaby do tego pistoletu.
Gdy wyszli z tunelu jej wzrok padł niemal od razu na portret. Tutaj, mając już kolory, Gionata przypominał Jonathana jeszcze bardziej: tak mocno, że było to wręcz fascynujące. Owszem, miał trochę inny kształt szczęki, nieco dłuższe włosy i okazywało się, że odrobinę jaśniejsze oczy, ale to były subtelne drobiazgi, które Charlotte wychwytywała tylko dlatego, że doskonale znała twarz Jonathana. Zaraz jednak zwróciła spojrzenie w stronę lustra i już, już, chciała ruszać ku niemu, ignorując obsesję właściciela tego miejsca, na rzecz swojej własnej na tle artefaktów, gdy zatrzymał ją głos Selwyna…
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz brzmiał w ten sposób.
Zamarła na moment, niezdecydowana, zaciskając wargi, odrobinę niezadowolona. Tu był artefakt! Gdzie jego gryfońska odwaga, pierzchająca tylko dlatego, że jakiś tam charłak miał obsesję na punkcie jego zaginionego brata bliźniaka albo sobowtóra? Westchnęła jednak, cierpiętniczo – osób, dla których mogłaby zrezygnować z oglądania artefaktów było pod tym słońcem dokładnie sześć, w tym troje jej własnych dzieci. Niestety, Jonathan był jedną z nich.
– No dobrze – ustąpiła, zdecydowana wrócić tutaj potem sama i cofnęła się, ale…
…przejście zamknęło się za nimi i gdy wyciągnęła różdżkę, hasło nie zadziałało.
– Lustro. Zniszcie lustro – wyszeptał duch nagląco. – Hasło w drugą stronę to moje nazwisko. Podam wam je, ale zniszczcie lustro.