- Mhmm - nie śmiał wcinać mu się teraz w słowo, więc jedynie mruknął w lekkim proteście, ale kiedy znów zadarł głowę w górę zdał sobie sprawę z tego, że to znów się działo. Dmuchnął we włosy na swoim czole, ale gówno mu to dało, bo pomijając fakt przepocenia ich w obrębie czoła, ręka Laurenta bawiąca się nimi nadała im kształt, którego nie pozbędzie się do kąpieli.
Sposób w jaki odpowiedział wcale Crowa nie ostudził. Pewnie dlatego, że spoglądał na niego przez pryzmat swoich oczu - jego Fontaine wysłała na niemal pewną śmierć niezliczoną ilość razy, a i tak rozważał powrót niejednokrotnie, póki sobie nie przypomniał bijącego od niej teraz chłodu. Ta gra nie była szczera. Albo nie mógł uwierzyć w jej szczerość. Drążyłby to dalej. Dopytał. Potrafił już jednak wyłapać moment, w którym wybrankowie jego serca wpadali w ataki paniki i naprawdę nie potrzebował teraz powtórki z czerwca. Podciągnął się do góry, dając z siebie wszystko żeby zamaskować niechęć do odklejenia się od dolnych rejonów jego ciała, ułożył głowę na poduszce obok niego i to jego pociągnął do siebie. Jeżeli Prewett nie chciał współpracować, oczywiście tego nie zrobił, zamiast tego przesunął tam sobie jego rękę, ale generalnie działał tak, żeby ułożyć jego głowę bokiem na własnej klatce piersiowej.
Wielki tatuaż z jej imieniem został zakryty przez jasną czuprynę. Niedługo to samo miało stać się dzięki kolejnej porcji tuszu pod skórą. Jedna z macek potwora miała owijać się wokół, zagarniając ten organ dla siebie. Romantyzowany przez poetów organ dający życie.
- Słyszysz to? - Zapytał, zaczesując mu włoski za ucho i naciągając kołdrę na jego plecy. Musiał to słyszeć, bo on sam słyszał to dudnienie we własnych uszach. - W taki sposób bije serce twojego starego zazdrośnika kiedy czuje, że coś ci się dzieje. Ten dźwięk jest jeszcze śliczniejszy kiedy jesteś szczęśliwy. - Pogłaskał go, uklepując mu włoski coraz bardziej. - Wiem, że mam na ciele podpis, który widzę codziennie patrząc w dół, ale gdyby ktoś mnie zapytał do kogo należy moje serce, powiedziałbym, że do ciebie. - Gdyby jeszcze inne tematy przychodziły mu z taką łatwością z jaką przychodziło mu kokietowanie, może nawet zaprojektowałby w tym domu pokój dla siebie bez konieczności pokazywania mu tego palcem.
Podniósł się lekko, ale tylko po to, żeby chwycić go za nogę i podciągnąć ją do góry, zginając w kolanie. Ułożył ją sobie na kroczu, pokazując mu tym samym jak twardy był znowu od samego lizania go po udach. I nie zrobił z tym absolutnie nic więcej. Chciał go tylko rozproszyć. Wyciągnąć go ze wspomnienia o krzywdzie w objęcia teraźniejszości - a teraźniejszość była przecież taka, że to jego decyzje miały największe znaczenie. Mógłby teraz kontynuować tę grę i zadać równie beznadziejne pytanie. Mógł zadecydować, że idą spać. Zarządzić czas kąpieli. Odepchnąć go od siebie i powiedzieć, że dureń z niego i zboczeniec. Nie było tutaj przestrzeni na cokolwiek, czego sobie nie życzył. Ktoś inny pewnie by na niego teraz chuchał i dmuchał, a na widok sposobu rozwiązywania takich problemów przez Crowa z trudem powstrzymał odruch wymiotny, a jednak on nie zmieniłby w tym nic. Z jakiegoś powodu nie wierzył w to, że traumy przepracowywało się mówiąc o nich głośno. Jego zdaniem trzeba było iść do przodu. Budować swoje nowe życie mimo ich obecności.
Księżyc to podobno bogini Matka. Jeżeli nie miał racji i śmierć nie była ostatecznym końcem, a bogowie istnieli, musiała być wniebowzięta, że chłopak którego znalazł sobie na śmietniku obiecał mu ją ukraść. Zwątpiłaby za to w przyrównanie jej do życia ze zwyczajnym potworem.
you think you know how crazy I am.
My mind is a hall of mirrors.