• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
[02.05.1972] Rachunek sumienia | Poranek po wielkiej wichurze | Laurent & Kayden

[02.05.1972] Rachunek sumienia | Poranek po wielkiej wichurze | Laurent & Kayden
Gentleman
✦Oh, these violent delights...✦
Kayden jest wysoki i szczupły, z lekkim zarysem mięśni i wyraźną linią szczęki. Czarne jak noc włosy ma rozwichrzone przez wiatr, zadziornie opadające na czoło. Oczy barwy gwiazd, srebrne i przenikliwe. Cera blada, niesamowicie ciężko ją opalić. Ubiera się elegancko, zwykle w biel i czerń, czasem kroplę czerwieni. W chłodne dni na barki narzuca czarny płaszcz. Woń cynamonu i wiśni jest zawsze obecna, dryfując wokół niego w zmysłowym tańcu.

Kayden Delacour
#1
29.07.2023, 15:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.09.2023, 12:44 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Laurent Prewett - osiągnięcie Piszę, więc jestem

- 02.05.1972 -
Poranek po wielkiej wichurze

Polała się krew... takie plotki krążyły od domostwa do domostwa, od sąsiada do sąsiada i właściwie to ciężko było je zignorować. Nie to, żeby jakoś szczególnie próbował... wręcz przeciwnie, słuchał uważnie. Matka zawsze była wielką altruistką, choć Kayden nie do końca wiedział czy to była tylko fasada, czy faktycznie dusza artystki popychała ją w stronę słońca. Tak czy inaczej szybko dostał od niej kuksańca, żeby pojawić się na miejscu w imieniu rodziny i jakoś wesprzeć potrzebujących. Nie oponował. Właściwie, to chciał się na coś przydać... no i nie ukrywajmy, chciałby rzucić okiem na ten cały bajzel z czystej ciekawości. Paliło go to od środka.

Pojawił się dość szybko dzięki świstoklikowi. W końcu liczył się czas i liczyły chęci, a on miał wszystkiego pod dostatkiem. Pieniędzy też, co oczywiście było jak najbardziej pożądane jeśli chodziło o zaopatrzenie. Potrzeba było eliksirów, potrzeba bandaży, leków, namiotów, kocy i całej masy innych rzeczy, co oczywiście można było załatwić... problem był raczej z transportem.

Kayden przełaził między wrzawą, tym całym rozgardiaszem i chaosem. Ludzie krzyczeli coś, wołali o pośpiech, biegali w te i we wte, pomoc medyczna przenosiła rannych... Delacour starał się umykać z drogi, nie utrudniając ludziom pracy. Jego czarny płaszcz trzepotał za nim na wietrze, spięty srebrną klamrą przy kołnieżu. Źrenice szukały wskazane przez funkcjonariuszkę miejsce, gdzie miał znaleźć kogoś od transportu zaopatrzenia. Nie było to aż tak trudne, choć widok wcale go nie zadowolił. Wręcz przeciwnie... miał mieszane uczucia, widząc te piękne zwierzęta zwane abraksanami.

Podszedł z rękami w kieszeniach na bezpieczną odległość, badając je srebrnymi oczami. Ich skrzydła, mięśnie, lśniącą skórę, grzywy... Piękne, inteligentne stworzenia. Kayden przechylił lekko głowę z ciekawości. Nie często miał przyjemność podziwiać je z bliska. Prawie zapomniał po co tu przyszedł... Otrząsnął się z amoku i przeczesał teren w poszukiwaniu właściciela koni.



[Obrazek: qEyGuHF.gif]

✧ The bear loved the deer, it was obvious.
It ripped the deer's throat out, and then licked the dying deer
with the most passionate affection ✧
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#2
29.07.2023, 16:11  ✶  

Koszmar.

Kiedy zjawił się tutaj rano nie spodziewał się, że zobaczy przed swoimi oczami koszmar. Rozglądał się po tym pobojowisku, po taśmach, które odgradzały przestrzeń od tej, która była badana, czy skażona czarną magią... nie wiedziałeś. I nie chciałeś nawet pytać. Może tam były nadal ciała, może krew, albo coś gorszego. Wystarczył widok z daleka. I wystarczył widok dookoła.

Ranni jęczeli, a zdrowi uwijali się wokół nich jak mróweczki. Widać było, jak niektórzy wchodzili do lasu, żeby szukać rannych, zagubionych, albo... winnych. Lukrecja nie przyjechał tutaj sam. Przy jego nodze kroczył wielki basior - czarny, krótkowłosy pies o dzikich oczach, z obrożą na szyi, trzymany krótko przy nodze swojego pana. Szedł jak w zegarku i reagował na każdy ruch Laurenta, nawet kiedy ten na niego nie patrzył. Ponieważ wiedział, że jego towarzysz może się przydać podczas poszukiwań. A jeśli nie jemu to bardziej doświadczonym osobom. Takim, które były w stanie nad tą bestią zapanować. A do tego nie wystarczyło po prostu "lubić zwierząt".

Sprawnie pozałatwiał wszystkie formalności w namiocie, przedstawił się, zadeklarował swoją gotowość zarówno do przewożenia rannych jak i do tego, żeby ruszyć w las. Oceniające spojrzenie kobiety poddawało w wątpliwość zdolność Laurenta co do tego, ale jurczak robił za nich dwóch. To wrażenie, znaczy się. Dlatego kilka uśmiechów później wszystko było załatwione i dopięte. Oraz pewne, że przydadzą się zarówno abraksany jak i pomoc w samym lesie.

Abraksany, konkretnie trzy, stały przy wozie, zaprzęgnięte i gotowe do odlotu. To były wielkie stworzenia i zwykłe konie wypadały przy nich bardzo krucho. A jeszcze nie rozłożyły skrzydeł. Ich jasna sierść mieniła się od bieli poprzez perły aż po beże, ale wszystkie były jasne. Nie było schodzenia w brązy. Czerwień ich oczu mogła niejednego wprawić w niepokój, ale przy tym, że nikt tutaj nie przyszedł na wycieczki krajoznawcze to i nie bardzo ściągały na siebie uwagę. Za to Kayden skutecznie ściągnął na siebie uwagę jednego z nich. Abraksana, który był zaprzęgnięty na przedzie, przed parą stojącą obok siebie w zaprzęgu. Wielki rumak błysnął na niego czerwonymi ślepiami, kiedy ten się zbliżył - najwyraźniej w mniemaniu konia zanadto. Kontakt wzrokowy został nawiązany między panami. Ciekawość. Ze strony czerwieni - wrogość. I były to czerwone, jasne ślepia istoty, które nie podchodziły pod zwierzęce. Nie. Były wręcz niepokojąco ludzkie. Rumak uderzył kopytem w ziemię, tworząc w niej bruzdę i prychnął, machając dostojnym łbem.

- Robią wrażenie, prawda? - Lukrecja uśmiechnął się łagodnie, zbliżając do powozu z rumakami. I przez to też mijając właściwie samego Kaydena, który był, w jego oczach, jak oczarowany przez kilka chwil. Nic dziwnego. Można było nie lubić magicznych stworzeń, ale abraksany w całym swym pięknie, dostojności i sile po prostu wzbudzały podziw i szacunek. Czasami robiło się gorzej, kiedy się odzywały. Ale to dlatego, że charakterki potrafiły mieć paskudne. Laurent zatrzymał się krok dalej, by zapewnić nieznajomemu niezbędną przestrzeń życiową i obrócił w jego kierunku. - Cieszą się moje oczy widząc, że nie wszyscy tutaj są zalatani i niektórzy mają czas na podziwianie piękna. - Laurent miał śpiewny, łagodny głos. Bardzo spokojny. Jak spokojne było spojrzenie jego jasnych, morskich oczu, które spoglądały teraz na Kaydena z nutą rozbawienia. Bo właściwie to była malutka i jakże niewinna złośliwość z jego strony. Każdy miał tu zajęcie. A tymczasem Kayden: ach, postoję, popodziwiam... MESMERIZING! Nie to, żeby Lauren się z tym nie zgadzał. Zgadzał w pełni.

Wielki Jurczak przy boku Laurenta usadził dupsko obok wozu i ziewnął.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Gentleman
✦Oh, these violent delights...✦
Kayden jest wysoki i szczupły, z lekkim zarysem mięśni i wyraźną linią szczęki. Czarne jak noc włosy ma rozwichrzone przez wiatr, zadziornie opadające na czoło. Oczy barwy gwiazd, srebrne i przenikliwe. Cera blada, niesamowicie ciężko ją opalić. Ubiera się elegancko, zwykle w biel i czerń, czasem kroplę czerwieni. W chłodne dni na barki narzuca czarny płaszcz. Woń cynamonu i wiśni jest zawsze obecna, dryfując wokół niego w zmysłowym tańcu.

Kayden Delacour
#3
29.07.2023, 17:20  ✶  

Delacour nie miał zbyt wiele do czynienia z magicznymi stworzeniami, prócz Coton de Tuléara jego matki. W Hogwarcie raczej nie pałał zbytnim entuzjazmem do tego przedmiotu, dziedzina magii nieco mu obca i zapomniana. Zatuchmaczona w ciemnym kącie. Co nie znaczyło wcale, że zwierząt nie lubił. Niektóre z nich wprawiały w zachwyt, na inne trzeba było patrzeć z odpowiedniej odległości...

Zatem Kayden cofnął się spokojnie jeszcze o krok. Czerwień łypała na niego złowrogo, ale jak to bywa z wszystkim co niebezpieczne i piękne, trudno oderwać ślepia. Reakcja tego szczególnego abraksana przyciągnęła jego uwagę na nowo, jakby nie bardzo mu się widziało spuszczać z oczu niebezpieczeństwo. Szczególnie, że było to zwierze magiczne. Toteż nie odwrócił się w stronę głosu od razu, bacznie obserwując zachowanie konia, a potem zerknął przelotnie na mówcę, rejestrując jedynie jego spokojną postawę i młody wiek.

- Robią - Skinął lekko głową. Chociaż sam już nie wiem czy pozytywne, czy też nie do końca... - Czasu nie ma... ale ciężko odwrócić wzrok. Szczególnie, kiedy mają tak płonące spojrzenie... - Stwierdził i w końcu przeniósł swoją uwagę na młodzieńca przy wozie, potem na psa, a potem znów na niego. Srebrne oczy skakały po nim jak piłeczki. Wyglądało na to, że obudził się już z tej lekkiej zadumy czy też fascynacji i patrzył trzeźwiejszym spojrzeniem, prostując nieco. - Szukam Laurenta Prevetta... Zgaduję, że to ty? - Powiedział spokojnym głosem o niskiej tonacji, choć pojawiła się w nim nuta uprzejmej ciekawości. Spodziewał się kogoś nieco starszego... Zerknął wokół, ale nie przyuważył nikogo, kto bardziej pasowałby pod rysopis, którego -tak na marginesie- nie dostał. Czas, Kay, czas... Nie ma czasu na pogaduszki... - Potrzebuję przetransportować zaopatrzenie. Eliksiry i medykamenty. - Powiedział prosto z mostu. Wziął się za to, co najtrudniej będzie zdobyć z uwagi na koszta. Nie widziało mu się ogołacanie sklepów z towaru, ale cóż... Muszą sobie z tym jakoś poradzić. Zerknął tylko niespokojnie na abraksany, przeczuwając już co go będzie czekało... wcale mu się to nie podobało. Już na samą myśl o lataniu robiło mu się niedobrze. Na jego przystojnej twarzyczce pojawiła się delikatna niechęć.



[Obrazek: qEyGuHF.gif]

✧ The bear loved the deer, it was obvious.
It ripped the deer's throat out, and then licked the dying deer
with the most passionate affection ✧
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
29.07.2023, 19:24  ✶  

Bał się. To pierwsze, naturalne stwierdzenie, kiedy widzisz czyjeś oczy, które latają, nie mogą się skupić. Kiedy widzisz, że ktoś się wycofuje. Kiedy nie możesz wyłapać pewności w postawie. Ale to nie był strach. Zapobiegliwy. Był zapobiegliwy. To słowo idealnie wtłaczało się w jego sylwetkę i jego otoczenie. Nie spinał mięśni, a ruch gałek ocznych nie był niespokojny. Chciał mieć wszystko pod kontrolą? Chciał mieć na wszystko widok. Brak zaufania? Laurent bardzo szybko poddawał analizie to, na co spoglądał i tym bardziej osoby, z którymi przychodziło mu obcować. Czasami lubił mówić, że to kwestia zawodu. Musiał ocenić charakter osoby, która do niego przychodziła, żeby wiedzieć, na co klientowi pozwolić, co mu doradzić, a czego wręcz kategorycznie zabronić. Niektóre zwierzęta wymagały odpowiedniego charakteru. W końcu one również się od siebie różniły. Jak te trzy abraksany. Stojący z przodu, niespokojny, narowisty. Dwa z tyłu były spokojne. Jeden z nich wręcz przymykał ślepia, jakby po prostu cieszył się późno wiosennym słońcem. Byli ludzie, którzy uwagę przyciągali od razu i tacy, którzy wtapiali się w tło. A biorąc pod uwagę cały wystrój wokół i panujące nastroje to ten mężczyzna, posiadacz sztyletów miast oczu, był jak egzotyczne zwierzę wybrane z zupełnie dzikiego i pierwotnego lasu, by wcisnąć je do społeczeństwa i zobaczyć, jak się zachowa. Jak więc można się było domyślić - zachowanie było absurdalnie abstrakcyjne. Cały ten niepokój, zmartwienia... zdawały się tego człowieka po prostu niedotykać. Laurent widział w nim po prostu ciekawość. I tą magiczną zapobiegliwość.

- Ludzie i wasze złote usta. - Odezwał się rumak na przedzie, prostując się z dumą. Miał co prezentować. Każdy mięsień jego ciała pracował pod lśniącą, krótką sierścią, a długa grzywa podskakiwała przy jego ruchu. Laurent podszedł do Michaela, bo tak też abraksan miał na imię, i położył dłoń na jego szyi, żeby trochę go uspokoić.

- Dobrze pan zgadł. W czym mogę pomóc? - Zamierzał przygotować konie, żeby móc je zostawić woźnicy, który zajmie się dalszym przewożeniem pacjentów czy też kogokolwiek byłoby potrzeba przetransportować. Sam zaś planował zostać na miejscu. Nie wiadomo, jakie licho taka magiczna katastrofa przyciągnie. A i ciągle potrzebowali ludzi do poszukiwań. - Hmm... - Zaintonował, obracając się znów do mężczyzny. - Nie przekazano mi tego... ale nie ma najmniejszego problemu. - Uśmiechnął się znów anielsko do mężczyzny. Mężczyzny, którego wzrok przyprawiał go o lekkie dreszcze i tak prawdę mówiąc to gdyby był tu sam - nie poleciałby z nim. Co innego, że miał towarzysza przy sobie, który pewnie zdążyłby ujebać komuś rękę, zanim ta sięgnęłaby po różdżkę... Było coś niepokojącego w tym... nieznajomym. Bezimiennym nieznajomym. To chyba jego spojrzenie. Jednak spojrzenia mogły być różne, a biznes to biznes. I w tym wypadku - czas to zdrowie chorych. Czyli czas bezcenny. Laurent gwizdnął i wielki basior wskoczył do wozu.

- Mam rozumieć, że potrzebuje pan kogoś, kto pokieruje abraksanami, panie..? - Hmph, trochę gbur z tego mężczyzny, że się nawet nie przedstawił, ale niech będzie. Równie dobrze mógł go już, z czystej uprzejmości, zapytać o nazwisko. A biorąc pod uwagę, jak patrzył na te rumaki i jak się odsunął, kiedy tylko Michael ostrzegawczo na niego łypnął to... coś mu mówiło, że chyba nie miał z nimi doświadczenia. A przecież eliksiry i medykamenty należało ostrożnie przewozić.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Gentleman
✦Oh, these violent delights...✦
Kayden jest wysoki i szczupły, z lekkim zarysem mięśni i wyraźną linią szczęki. Czarne jak noc włosy ma rozwichrzone przez wiatr, zadziornie opadające na czoło. Oczy barwy gwiazd, srebrne i przenikliwe. Cera blada, niesamowicie ciężko ją opalić. Ubiera się elegancko, zwykle w biel i czerń, czasem kroplę czerwieni. W chłodne dni na barki narzuca czarny płaszcz. Woń cynamonu i wiśni jest zawsze obecna, dryfując wokół niego w zmysłowym tańcu.

Kayden Delacour
#5
29.07.2023, 20:25  ✶  

Kayden nie odzywał się, kiedy stworzenie przemówiło, choć nieco uniósł brwi. Co prawda wiedział, że niby potrafią mówić, ale raczej nie spodziewał się ciętej riposty. Zachciało mu się parsknąć z rozbawieniem na słowa abraksana, ale powstrzymał odruch. Może nieco kącik ust mu zadrgał. Swoją uwagę przeniósł znów na młodzieńca, wciąż jednak stojąc w bezpiecznej odległości, niepewny... właściwie wszystkiego co sobą reprezentował Prevett. On i jego niesamowite konie. - Zgłosiłem chęć zajęcia się zaopatrzeniem, ale nie posiadam transportu. Powiedziano mi, żebym szukał Laurenta Prevetta... - Usprawiedliwił, czy to siebie, czy też funkcjonariuszy, nie chcąc robić zamieszania. Raczej tego było tutaj pod dostatkiem. - Byłbym wdzięczny za pomoc. - Atmosfera wokół była raczej grobowa i burzliwa, toteż nie miał nastroju na odwzajemnienie tego anielskiego uśmiechu, ale skinął lekko głową na znak wdzięczności, szacunku, może i dobrej woli. Sam w sumie nie wiedział, czy w ogóle potrafi się tak uśmiechać.

Potem spojrzał nerwowo na konie i szczęka mu zadrgała.

Aż miał chęć się głupio spytać, czy czasem nie ma innych zwierząt do transportu, ale ugryzł się w język. - Kayden Delacour. - Przedstawił się. Głos mu nieco złagodniał. - Nie miałem styczności z abraksanami i wolałbym pozostawić to w rękach bardziej doświadczonych... a więc tak... potrzebuję pomocy. - Przechylił lekko głowę i wykrzywił usta w ledwo widocznym uśmiechu, chąc może tym przekonać Prevetta do pomocy. Bo, ah, nie oszukujmy się, w życiu by nie zdał się na łaskę tych koni w przestworzach. Albo siebie... jeszcze gorzej. Nie ufał zwierzętom, które potrafiły być tak bardzo ludzkie. Ale potem znów wykrzywił wargi w zadzornym uśmiechu, zerkając na wielkiego psa, który wskoczył do powozu na gwizd. Tak, psy były trochę stabilniejszym gruntem, choć Kayden wcale nie czułby się przy tym wielkim basiorze komfortowo. Srebrne oczy wróciły do blondyna, przyglądając mu się przez chwilę w milczeniu. Ciekawą obstawę miał ten człowiek... Taki promienny uśmiech, a takie diabły przy nim łaziły... Ma zaufanie dumnych i niebezpiecznych zwierząt. Ciekawe dlaczego... Musiał je długo oswajać. Od źrebaka? Ciekawe jak długo się tym zajmuje... Różne myśli krążyły mu po głowie, jedna po drugiej ścigając się i wylatując jak strzały z cięciwy. - Czy pies też będzie tupał łapą? - Zapytał Kayden, unosząc jedną brew, chcąc nieco rozładować napięcie... Chociaż bardziej to, które sam czuł. Perspektywa latania wciąż obijała mu się w głowie i nawet zaczął kombinować pod tą czarną czupryną jaki inny transport mógły na szybko załatwić. Nic mu nie przychodziło do głowy.



[Obrazek: qEyGuHF.gif]

✧ The bear loved the deer, it was obvious.
It ripped the deer's throat out, and then licked the dying deer
with the most passionate affection ✧
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#6
29.07.2023, 21:16  ✶  

Był przystojny. Kayden był przystojny. Jeden z tych, których Michał Anioł dłutem rzeźbił. Jedno z tych wspaniałych dzieci czystej krwi. Kojarzył go. Kiedy teraz stał przy Michaelu, spokojniejszy, skupiony w pełni na rozmówcy, nie pozwalając sobie samemu na oderwanie się od ciągle śledzących wszystko srebrzystych oczu, był pewny, że widział go w Hogwarcie. Rok wyżej. Niektórych twarzy, niektórych oczu, się po prostu nie zapomina. Zapisywały się w pamięci jak dobra piosenka czy piękny obraz, nad którym wzdychałeś po nocach. Wtedy byli jednak dziećmi. Teraz byli dorosłymi. Bogatszymi w doświadczenia. Na polu po bitwie, a może nawet wojnie, która poburzyła drzewa, powyrywała trawy i... zabrała ze sobą życia. W obliczu śmierci nie było ważne, kto był winny, kto był niewinny i kto ile miał za uszami. Pozostawał jeden przykry fakt zgaszenia czegoś, co nigdy nie powinno być poddawane osądowi drugiego istnienia. To nie człowiek powinien przesądzać o tym, kto ma żyć, a kto zginąć. Ma takie oczy, które mogłyby wydać wyrok. Kayden wyglądał, jakby grał. Swoją mimiką i ciałem, jakby to wszystko było doskonale wyreżyserowane. To akurat nie było nawet dziwne. O ile było prawdą. Przecież ten świat był w całości grą. A może jednak mężczyzna był szczery, tylko powstrzymywał się przed nadmierną ekspresją przed kimś nieznajomym?

- Niektórzy dosłownie z nieba nam spadają. - Odpowiedział wdzięcznie, słodko, na to tłumaczenie się mężczyzny. Och, to jakoś nie było dobre. Nie do końca. Bo takie zachowania, jakie właśnie mu sprzedawał Kayden, budziły w nim zawsze coś trochę niedobrego. Instynktownego. Jak dziki kot, który budził się dopiero nocą, lśniły jego ślepia i wychodził na żer. I tylko Luna była mu kochanką, tylko ona była powierniczką jego sekretów. Brzmiało poetycko? Na pewno. A w banalnie prostym rozpisie - Laurent się po prostu potrafił zacząć wyzłośliwiać. Zresztą - już to robił, tylko bardzo subtelnie. Tak po prawdzie to nie był pewien, czy Delacour, jak się przedstawił, tego nie widział, nie wyczytywał, czy może udawał, że nie widzi. - Zapraszam. Niestety nie są to królewskie warunki. Przygotowany wóz jest w końcu dla rannych. - Właściwie jak już to powiedział to brzmiało to strasznie... wyniośle. Ale znaczyło dokładnie to, co powiedzieć chciał. Dla plebsu co można, dla szlachty - co najlepsze! Choć to troszkę między żartami, dlatego i uśmiech na moment mu się pogłębił. Tak naprawdę chodziło po prostu o wielkość i to było wszem i wobec widoczne. Żeby właśnie można było zmieścić osoby LEŻĄCE, chociażby. Albo żeby możliwe było przewiezienie zapasów.

Z jakiegoś powodu słowa "potrzebuję pomocy" zabrzmiały szalenie miękko z ust osoby o takim spojrzeniu. Jakby nie pasowały do układanki. Do jego postawy, do... hm. Czasem w ocenie ludzi należało stawiać poprawki. A jak na razie Laurent był skłonny wycenić Kaydena na: kremówkę.

Ewentualnie cebulę.

- Nie ma żadnego problemu, panie Delacour. Po to tutaj przyjechałem. - Zapewnił mężczyznę i sięgnął do schowka po mapę, zakładając na nos okrągłe okulary. Miał minimalną wadę wzroku - taką, która mu w niczym codziennym nie przeszkadzała, ale kiedy przychodziło mu czytać cokolwiek z bliska to musiał się wysilać, żeby skupić spojrzenie i żeby literki były wyraźne. Więc w pewnym momencie przestał się wygłupiać. Sięgnął po okulary. Michael uważał, że wyglądał w nich dostojnie, a jakoś ufał wyczuciu tej dumnej bestii. Podszedł do Kaydena i omówił z nim gdzie lecieć, jakie miejsca odwiedzić i przede wszystkim - w jakiej kolejności. Bo może trzeba coś przetransportować, co wymagało krótkiego czasu wiezienia? Szybkiego spożycia? Różne dziwa się spotykało. W każdym razie - plan został zgrabnie i prosto ustawiony.

- To nie pies. To Jarczuk. - Ale nie, żart nie przeleciał Laurentowi wysoko nad głową. Nawet cicho się zaśmiał, mimo atmosfery panującej wokół. - W przeciwieństwie do abraksanów nie mówi, jeśli to pana uspakaja. - Lepiej nie mówić więc, co za to potrafił robić. Bo jeszcze się pan zdenerw... - Ich ugryzienia prawie się nie goją. Są śmiertelnie niebezpieczne i wykorzystywane przez niektórych aurorów. - Zdenerwuje. Tak. Anielski uśmiech znowu przyozdobił równie anielską twarz Laurenta. W przeciwieństwie do Kaydena, spojrzenie Laurenta było ciepłe. Złożył mapę. - Michaelu, kierujemy się na pokątną.
- Zabieramy tego człowieka? - Abraksan otaksował Kaydena spojrzeniem. - On mnie chyba wyśmiewał!

- Tak, zabieramy pana Delacour. Jestem pewny, że pan Delcaour nie miał na celu wyzłośliwienia się. To był tylko żart. Proszę, startujemy. - Wskazał Kaydenowi miejsce obok woźnicy, obok siebie i sięgnął po lejce. Poprawił swoją marynarkę do połowy ud, wsuwając w nie ręce, bo dotychczas wisiała mu luźno na ramionach.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Gentleman
✦Oh, these violent delights...✦
Kayden jest wysoki i szczupły, z lekkim zarysem mięśni i wyraźną linią szczęki. Czarne jak noc włosy ma rozwichrzone przez wiatr, zadziornie opadające na czoło. Oczy barwy gwiazd, srebrne i przenikliwe. Cera blada, niesamowicie ciężko ją opalić. Ubiera się elegancko, zwykle w biel i czerń, czasem kroplę czerwieni. W chłodne dni na barki narzuca czarny płaszcz. Woń cynamonu i wiśni jest zawsze obecna, dryfując wokół niego w zmysłowym tańcu.

Kayden Delacour
#7
29.07.2023, 23:37  ✶  

W porównaniu do Laurenta, Kayden nie kojarzył go wcale. Może gdyby miał okazję z nim porozmawiać, pozostałby na dłużej w pamięci. W Hogwarcie był jednak zbyt zajęty nauką, żeby rozglądać się po twarzach, szczególnie tak wielu. No bo zamek przecież był ogromny, a jako szczyl, Kayden nie dość, że był arogancki i rozpieszczony, to jeszcze siedział wciąż z nosem w pergaminach. Był dzieciakiem zbyt skupionym na sobie, zresztą dalej był zbyt skupiony na sobie, żeby się nad tym głębiej zastanowić, choć próbował siętego wyzbyć. Powoli wyrywać z siebie te egoistyczne korzenie, które siedziały w nim dość głęboko. Nawet mu nie wpadło do głowy, żeby bliżej przyjżeć się młodemu mężczyźnie, choć aktualnie z zupełnie innych powodów... Nie, kiedy myśli zaprzątały mu abraksany, jarczuki, powozy i duże wysokości. Nie zdziwiłby się wcale, gdyby Prevett wyciągnął z kieszeni węża, a zza kołnierza hipogryfa. Już się zaczynał zastanawiać, czy aby na pewno dobrze zrobił, przychodząc tutaj. Zachciało mu się pomóc bezinteresownie... Nie mógł tu przytargać jednorożców, albo jakieś inne przyziemne stworzenia?

Sarkastyczna uwaga blondyna sprowadziła go na ziemię. Zwęził na chwilę srebrne oczy. Na sekundę. Jak migawka flesza. Jakby chciał to wbić sobie w pamięć. Tą słodycz w uśmiechu Prevetta, która z jednej strony była powalająca, z drugiej nie wiedzieć czemu działała mu na nerwy.

- Domyślam się... - Westchnął, zerkając pobierznie na wóz. - Ważne, żeby robił swoje.

Rozluźnił się nieco na słowa blondyna, ale za chwilę znów spiął, przypomniając sobie co znaczyła jego zgoda, jakby podświadomie miał nadzieję, że jednak powie "A idź pan fchuj" i tyle by z tego było. Jego twarz pozostała jednak tak samo stoicka, jak marmur nad grobem. Wziął cichy, lecz głęboki oddech i zbliżył do Prevetta, żeby uzgodnić trasę. O wiele lepiej przyjął jego profesjonalną postawę, tą "dostojność" i konkretny plan działania. Nie mówił za wiele, poza tym, co koniecznie, skupiając się na celu podróży. Właściwie to czuł się jakby miał kija w tyłku przez tą całą perspektywę latania. Nonszalancja mu gdzieś umknęła. Nie zamierzał za nią biegać. Szlachta nie biega.

Wbrew temu, jakie emocje wywołać mogła informacja o tym, czym właściwie jest Jarczuk i jak niebezpieczne było to stworzenie, Kayden poczuł przede wszystkim zaintrygowanie. Ostrożne, bo głupi nie był, ale jednak... Tyle, że nie stworzeniem, a jego właścicielem. Miał niemałą trudność z pozbycia się z głowy pewnego obrazu... anioła, strzeżonego przez bestie. Ale to tylko obraz, bo anioł też mógł mieć rogi. Biała szata niczego nie zmienia. Uśmiech też nie. Szczególnie tak lukrecjowy.

- Pan Delacour ma specyficzny humor, proszę mu wybaczyć... - Powiedział do abraksana, na wpół żartem, na wpół serio, kłaniając się nieco do konia. Kłaniał się do konia. Ojciec by go wyśmiał. Na twarzy Kaydena nie było jednak uśmiechu, toteż ciężko stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. Prawda była jendak taka, że próbował jakoś uspokoić nerwy, bo oto znowu jego myśli zajęte były lotem. A lot zajęty był gryzieniem go w tyłek. Zmusił się do zajęcia wskazanego mu miejsca. Serce mu zamarło w piersi, chyba zamieniając się w bryłę lodową. Złapał się... czego się mógł właściwie złapać po kryjomu, tak, żeby nie było widać, że jest zestresowany... a więc siedzenia, bo ręce zakrywał mu płaszcz. Aż mu knykcie pobielały. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zamknął jadaczkę i tylko patrzył niepewnie na abraksany.



[Obrazek: qEyGuHF.gif]

✧ The bear loved the deer, it was obvious.
It ripped the deer's throat out, and then licked the dying deer
with the most passionate affection ✧
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#8
30.07.2023, 06:59  ✶  

Laurent czasami chciał nad sobą zapanować. Cholera, naprawdę chciał! Bardziej, kiedy był młodszy, bo jakoś tak... był milszym dzieckiem, niż jest teraz. Działało to różnie i niektórzy mieli wręcz na odwrót. Byli chujami, żeby potem dorosnąć i stać się nieco bardziej wyrozumiałymi i otwartymi na świat i innych ludzi istotami. Chyba cały czar tych zmian zależał od tak wielu czynników, że próba zebrania ich w kupę była ciężkim zajęciem. Z Laurenta zaś nie był żaden psycholog, żeby próbować. Na pewno byli to ludzie, którzy cię otaczali. Na pewno były to wydarzenia, z którymi się stykałeś. I z całą pewnością lwią część wpływu mieli rodzice. To z nimi zaczynałeś swoje małe i wielkie przygody i to oni pokazywali ci pierwsze obrazy świata, jakich doświadczałeś. Pewnie, dzieciaki, jak to wiadomo, brylowały wszędzie. Tak, jak jaszczurki - widzisz je, a zaraz przebiegały w inny kąt i okazywało się, że gęś je ugryzła, bo weszły takowej pod paszczę. Tym nie mniej mimo upominania samego siebie chyba za mocno wziął sobie do serca powiedzenie "muszę, bo się uduszę". Nie, nie wziął. Ale widział, że tak to po prostu wyglądało. Zależnie od osoby, bo wyczuwał pismo nosem i bardziej podatną "ofiarę" na jego małe żarciki, które sobie czynił. Teraz zaś, mimo uśmiechów i przyjaznych wspomnień, dochodziło do tego napięcie całą sytuacją. Bo mogło się wydawać, że ta atmosfera nijak na Laurenta nie wpłynęła, ale to był tylko pokaz. To, co Laurent uważał, że robił przed nim Delacour - przecież sam dokładnie to samo czynił. Bo trzeba się uśmiechać. Klient nie chce gadać z kimś wiecznie skrzywionym. Nie chce oglądać niepewności osoby, z którą robi interes. To wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. On musiał być dopięty. Dokładnie tak samo, jak biała koszula, którą miał na sobie. A i tak dobrany strój był poza schematem tego, w czym pokazywał się ludziom. Bo dobrany tak, żeby mógł spokojnie działać i wejść w las, nie tak, żeby przejść z wysoko uniesioną głową samym środkiem Pokątnej.

Francuzi kojarzyli się z bogactwem, przepychem wręcz. Przynajmniej Laurentowi. Z wymuskanymi gestami i... akurat jeśli chodzi o prezencję to doskonale się w to wyobrażenie Laurenta wpasowywał Kayden, ale tylko w pierwszym momencie. Potem zrobił się za bardzo... ludzki. Chyba dlatego, że w ogóle miał mimikę poza uśmiechem i reagował na to, co się działo. W minimalnym stopniu i no właśnie - blondynowi wydawało się, że to nie jest szczere - ale nadal. To jednak nie była rzeźba, która tylko trzyma wyniośle głowę, wzdycha i marudzi, jak jej ciężko. Tak, dokładnie tak myślał o francuzach Laurent. Jakoś jego styczność z Delacour nie była dotąd wybitnie pozytywna. To jest - świetni klienci! Wspaniały rynek zbytu! Ale nie osoby, z którymi chciałby utrzymywać bliższy kontakt. Dobrze było wiedzieć, że są Delacour, którzy odstają od schematu. Albo po prostu takie było "szczęście" Lukrecji, że trafiał do tej pory na gburów. Ach, nie ma to jak oceniać człowieka po opakowaniu i po nazwisku...

Michael został zadziwiony. Wyglądało to niemal tak, jakby miał tu unosić brwi w zdziwieniu, ale akurat nie można było mówić o ludzkiej mimice w końskim wydaniu. I była to, żeby nie było wątpliwości, reakcja na ukłon. Reakcja, która dodała Kaydenowi parę punktów szacunku w oczach rumaka. Dodała też małego śmieszka w oczach Laurenta, ale również wziął to za bardzo sympatyczny gest. No i Michaelowi, koniec końców, bardzo się spodobało, bo sam pochylił wdzięcznie łeb, żeby odwzajemnić ten gest. Czy to była kpina ze strony Kaydena? Nazwijcie Lukrecję przewrażliwionym, ale po prostu nie ufał ludziom. A szczególnie takim, którzy prezentowali sobą coś więcej niż bycie jakimś uroczym sobą, trochę zakręconym, trochę nieporadnym. Innymi słowy: ludzie z charakterem sprawiali, że Laurent zaraz zaczynał na nich uważać.

Laurent lekko poruszył lejcami, trzymając je jedną dłonią. W taki sposób, że wydawało się, że zaraz mogą się z niej wyślizgnąć, wypaść. Michael oparł się na zadnich kopytach, unosząc kilka centrymetrów nad ziemię przednie kopyta i zarżał głośno. Dwa abraksany za nim rozłożyły skrzydła. I to samo zrobił sam Michale. Światło słońca zalśniło na pięknych lotkach, jasnych i czystych. Skrzydła aniołów. Wydany przez abraksany dźwięk rozgonił skutecznie ludzi przed nimi, więc wóz ruszył. A nie ruszył delikatnie i powoli. Tylko od razu, kolokwialnie mówiąc - z kopyta. Abraksany wzięły rozbieg, po czym machnęły skrzydłami i wzbiły się w powietrze. Skupienie na samym starcie, może szczęście dla samego Kaydena, oderwało uwagę blondyna od jego pasażera. Te drobne znaki mówiące o tym, że hej, coś nie tak, że... coś tutaj nie gra i nie czuję się dobrze mu umknęły. Ale chyba nie było mowy o tym, żeby umykały przez całą podróż...

- Zdziwiło mnie, jak płynnie mówi pan po angielsku. Mam na myśli - zupełny brak akcentu. Rozumiem, że razem z rodziną mieszka pan w Anglii dłużej? - Zagaił, obracając w końcu głowę w kierunku Kaydena.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Gentleman
✦Oh, these violent delights...✦
Kayden jest wysoki i szczupły, z lekkim zarysem mięśni i wyraźną linią szczęki. Czarne jak noc włosy ma rozwichrzone przez wiatr, zadziornie opadające na czoło. Oczy barwy gwiazd, srebrne i przenikliwe. Cera blada, niesamowicie ciężko ją opalić. Ubiera się elegancko, zwykle w biel i czerń, czasem kroplę czerwieni. W chłodne dni na barki narzuca czarny płaszcz. Woń cynamonu i wiśni jest zawsze obecna, dryfując wokół niego w zmysłowym tańcu.

Kayden Delacour
#9
30.07.2023, 11:46  ✶  

Lis może zmienić swoją skórę, ale nigdy charakter. Ciężko się wyzbyć czegoś, z czego czerpie się przyjemność. Kayden również lubił swoją pyskatą gębę, mimo, że starał się hamować ją jak tylko potrafił. W końcu nie chciał robić sobie wrogów, bo to było strasznie upierdliwe i kompletnie niepotrzebne. Ale jakoś tak... czasem mu się wymsknął szyderczy komentarz, czasem prowokacyjny uśmiech i tu już tworzył się łańcuszek przykrych zdarzeń. Nie na darmo tiara próbowała go umieścić w domu węża, ale ostatecznie zadecydowała, że jednak będzie z niego lepszy krukon. Kto wie, może jakby przydział srebro i zieleń, wcale by się nie hamował. I tutaj właśnie jest jeden z czynników kształtowania dziecięcych umysłów - otoczenie. Wpływ ludzi na ludzi, bo nie tylko w domu można podłapać pewne zachowania. Właściwie to wszędzie znajdzie się jakaś igła, która wbije się w skórę na dobre i tam już zostanie. I to wcale nie zależy od nas, dopóki nie zdamy sobie sprawy z tego, że nas piecze. Widać Laurent zdawał sobie sprawę z igły, ale chyba ją polubił, co? Nie dziwię mu się... Kay też ma słabość do pyskatych usteczek.

Wyniosłość i duma też była jego igłą, ale zdawał sobie sprawę z jej istnienia. Próbował ją wyciągnąć. Tyle, że wbiła mu się cholernie głęboko i chyba tylko wyrwanie kawałka ciała mogło się jej pozbyć na dobre. A tego nie chciał, bo jakoś tak... przywiązany był. Francuz nie francuz, ale pyszałkowatość miał w genach. Za to lubił czasem przełamać ją empatią, żeby nie było nudno. Bo w końcu ciężko jest patrzeć na kolor czarny, jeśli nie doda się odrobiny srebra, prawda? Kontrast musi być, żeby i harmonia była. Przywdziewanie jednego koloru to mdły banał.

Odkłonił się... a to dopiero... Kay zdziwił się nieco, widząc jak abraksan przechyla łeb. No i oczywiście, że była to kpina, ale taka delikatna, subtelna, bo jednak mówił szczerze. Humor miał czasem paskudny i nie zawsze cieszył się z tego, co mu się przypadkiem wymsknęło. Żart jednak pozostał jedynie żartem. Nie chciał nikogo urazić, a już na pewno nie abraksana z tak piekielnie mądrym spojrzeniem. Nawet czuł w sobie narastający szacunek do stworzenia... albo po prostu spodobało mu się, że dostał odkłon. Jedno nie wykluczało drugiego.

No i te piękne skrzydła... aż się chciało westchnąć, jak rozprostowały pióra. Tyle, że Kayden nie westchnął, tylko się niemal zakrztusił, jak ruszyły z pełnej pary w niebo. Siedzenie ściskał tak mocno, że go bolały palce. Ledwo zarejestrował, że Prevett coś do niego powiedział, wzrok wlepiając w konie. Zreflektował się dość szybko, błądząc spojrzeniem po wszystkim, byleby nie patrzeć na niebo, a już brońcie anioły w dół. Ja pierdole... Spojrzał na rozmówcę z twarzą nieco bledszą, ale starał się wyglądać normalnie. To jest, jak posąg, bo to było u niego normalne.

- Wychowałem się w Anglii. - Oznajmił krótko, po czym przełknął ślinę, aż mu jabłuszko przeskoczyło zgrabnie wzdłuż szyi. Skupił się na rozmowie, bo chciał czymś zająć myśli. - We Francji byłem tylko raz, za dzieciaka, ale po francusku mówić potrafię, chociaż nie używam tego języka zbyt często... les compliments dans cette langue sonnent mieux. - Dodał już po francusku. Coś było w tym języku, że zawsze brzmiał jak flirt, nie ważne co się powiedziało. A może to nie akcent czy język, a barwa głosu...? Kayden miał niską i łagodną. Zmysłową, można by rzec. W każdym razie, dreszcze przechodziły, kiedy jakiś francuz zaczynał szprechać, a jak już się uśmiechnął, to w ogóle... Kayden się jednak nie uśmiechał. Już palce zaczynały mu drętwieć na tym siedzeniu. - Niepraktyczne, chyba, że spotka się kogoś z rodziny. - Zerknął na Jarczuka, potem na abraksany, no i znowu na Prevetta. Strzelał oczami jak z mugolskiego rewolweru. - Długo zajmuje się pan magicznymi stworzeniami? W stosunku do pana wydają się dość... - Jak by to powiedzieć, żeby nikogo nie urazić... - ...zażyłe. - Zainteresował się, bo pytanie chodziło mu po głowie już wcześniej. No i jakoś chciał pociągnąć dalej rozmowę, żeby zapomnieć o tym jak wysoko właśnie się znajdowali.



[Obrazek: qEyGuHF.gif]

✧ The bear loved the deer, it was obvious.
It ripped the deer's throat out, and then licked the dying deer
with the most passionate affection ✧
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#10
30.07.2023, 12:28  ✶  

Ach, nauka! Nauka otoczenia, nauka ludzi i nauka pyskówek! Byli tacy, co kochali się uczyć. Moczyć nosy w książkach, bo ciekawość świata ich zżerała, albo ambicja, żeby sprostać oczekiwaniom. Kogo? Swoim? Kogoś z boku? Tych rodziców, którzy bat nad głową chcieli trzymać? Łatwo było zapomnieć, że mogłeś być kimkolwiek tylko zechcesz, kiedy jedyne pragnienie było takie, żeby być kimś w oczach osób, które uważałeś, że kochasz. To, że tak uważałeś, nie oznaczyło, że kochałeś naprawdę. Miłość miała wiele stron i wiele wyglądów. Z całej swojej definicji miała być czymś dobrym. Jasnym. Potem wchodził czynnik ludzki i wszystko zaczynało się burzyć. Tak jak łatwo było zburzyć całkiem dobre i miłe dziecko, kiedy wrzucałeś je między wilki, wrony i węże. Wśród Ślizgonów chyba tak samo było trudno przetrwać jak wśród Krukonów bez miłości do sztuki czy nauki. Właśnie - sztuki. Łatwo było zapomnieć, że dom Kruka to były przede wszystkim otwarte umysły. I tiara kochała wpychać tam tych, których kreatywność wyłaniała się na pierwszym miejscu. O równie różnych kolorach i przedstawieniach, jak wspomniana miłość. Kujoni, w końcu takie do nich przyległo przezwisko. Ale Laurent widział i wiedział, że Niebiescy byli czymś więcej poza książkami, które trzymali w dłoniach. Nie wiesz, czy ta książka to nudna historia magii, czy może jednak bajeczna opowieść, która zabierze cię w daleką i ciekawą podróż do zupełnie innego świata.

Igły się stawały problem dopiero, kiedy ropniały. Laurent czasami miał problem, żeby się zatrzymać, bo niekoniecznie chciał, bo niekoniecznie był tak dobrym duchem, żeby wszyscy i wszystko go obchodzili na tym świecie. Nie chciał jednak nikogo doprowadzać do łez. Mógł sobie też wmawiać różne rzeczy, że na przykład wcale nie chciał sprawiać przykrości, przytłaczać kogoś i tak dalej... ale igła Laurenta nie ropniała. Nie była dla niego bolesna. Wrosła się tak dobrze w jego skórę, że pozostawiła zgrubienie. Zupełnie jak ta, która odpowiadała za wyniosłość i dumę u Kaydena. Niby możesz przeprowadzić operację, zaleczyć ranę, ale czy wtedy nie będzie jakoś tak dziwnie pusto? Czegoś ci będzie brakować - fragmentem mięsa, z którym dorastałeś i, cholera, jakoś go zaakceptowałeś, tak? Igła przestawała być igłą, kiedy stawała się częścią ciebie.

Nie było wyłapania tej ironii sytuacji, a przynajmniej nie od strony samego Michaela, który prowadził pozostałe dwa abraksany i jakoś człowiekowi przychodziło pytanie, czy on sam nie pociągnąłby tego wozu przy dwóch mniej rosłych towarzyszach... Odpowiedź: pociągnąłby. Tylko że wymagałoby to o wiele więcej wysiłku i mniejszego przeciążenia, a Laurentowi zależało, żeby abraksany mogły pracować do późna i popisać się swoją siłą, kiedy teleportacja i sieć fiuu zawodziła. Co innego zaś jego właściciel, który zadał samemu sobie to ważne pytanie. Ale nie uzyskał odpowiedzi. Zadane w głowie w głowie pozostało. To dopiero by było bezczelne z jego strony - pytać, czy Kayden jest zwyczajnie złośliwy wobec jego towarzyszy! Albo nie? Może wręcz byłoby to normalne? Żeby się jakoś uniósł, bronił przyjaciół? Chyba tak. Ale Laurent nie był wojownikiem. I nawet jeśli był uszczypliwy czy skory do mniej czy bardziej niewinnych żarcików to na pewno nie był gotów do konfrontacji, która mogłaby zejść na nieuprzejmości. Nie daj Boże ktoś zechciałby jakiegoś magicznego pojedynku...

Tworzyli wspaniały kontrast - ciemnowłosy panicz, który blednie i robi oczy wielkości pięciozłotówek i rozluźniony blondas, który był w swoim żywiole. Prawie, bo właściwie Laurent nie przepadał za powożeniem, zazwyczaj zostawiał to pracownikom. Wolał siedzieć bezpośrednio na końskim grzbiecie. Teraz, kiedy lot był stabilny i nie wymagał już jego uwagi i korygacji, bo wiedział, że Michael świetnie sobie chwilowo poradzi, niebieskie oczy spoczęły na bladym Kaydenie. I na jego twarzy odmalowało się lekkie zdziwienie. Przede wszystkim dlatego, że nie do końca rozumiał, co się dzieje i pierwsza myśl była taka, że Kayden był chory w jakiś sposób i coś mu się teraz dzieje. Ale jeszcze przed startem na takiego nie wyglądał... wszystko było w porządku, jak z nim rozmawiał?

- Hm... tak jak język niemiecki brzmi w każdym słowie jak przekleństwo, tak francuski jak wyznanie miłości. - Uśmiechnął się znowu. Nie miał zielonego pojęcia, co właśnie do niego mówił Kayden, bo nie znał francuskiego. Nie znał żadnego obcego języka. Nie poświęcił im czasu. Ale tak, cokolwiek powiedział, brzmiało to bardzo zmysłowo. Laurent nie był jednak na tyle bezmyślny a tym bardziej odważny, żeby o flircie wspominać. Pewne normy w tym społeczeństwie obejmowały, ale nie mógł powiedzieć, że nie przeszło mu to przez głowę przez ten króciutki moment. A potem przez moment dłuższy zastanowił się nad Kaydenem. Ale nie nad zadanym pytaniem, bo to było oczywiste. Raczej o zmianie, bardzo wyraźnej i tym, co mogło być powodowane. I zaskoczył. Widział już podobne reakcje na... Boi się wysokości? Czy może jednak samych abraksanów, skoro tak na nie spoglądał? Bo odpowiedzi mogły być dwie. Albo i pięćdziesiąt, w końcu ludzie mieli różne obawy i pomysły w głowach.

- Nazwisko mnie zobowiązuje, panie Delacour. Moja rodzina jako jedyna hoduje tak inteligentne, mówiące abraksany. - Odpowiedział grzecznie. Złapał trochę pewniej lejce i poruszył nimi, szybko je unosząc, przez co rumaki zanurkowały w dół, żeby z kolejnym ruchem lejców wyrównać lot. Czy było to konieczne? Nie. Ale Laurent się uśmiechał i był ciekaw reakcji jego towarzysza. - Możliwość na rozwój poza abraksanami pojawił się potem, ale... tak, długo. Można więc powiedzieć, że od zawsze.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Kayden Delacour (6697), Laurent Prewett (8290)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa