• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
[16.05.72] W cieniu lasu

[16.05.72] W cieniu lasu
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
07.08.2023, 13:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.09.2023, 18:38 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
Rozliczono - Laurent Prewett - osiągnięcie Piszę, więc jestem

Brenna pojawiła się na miejscu wcześniej. W normalnych okolicznościach urządziłaby sobie spacer, ale teraz nie chciała tracić na to czasu - ani ryzykować, że ktoś śledziłby ją od murów posiadłości - i teleportowała się z cichym trzaskiem pośród zarośli na samym skraju Kniei.
Czekała na Laurenta na linii drzew. Wiatr - ostatnio dość często wiejący w Dolinie Godryka - bawił się jej włosami, przyciętymi tu i ówdzie niezbyt umiejętną ręką, po tym, jak nadpalono je na Polanie Ogni. Poruszał gałęziami, sprawiając, że las szumiał, zagłuszając inne dźwięki. Ciemne chmury zasnuwały niebo i w każdej chwili mógł zacząć siąpić deszcz.
Brenna wpatrywała się w las, nagle ciemny, obcy i nieprzyjazny. Las, którego nigdy dotąd się nie bała, w którym krążyła jako mała dziewczynka, który znała jak własną kieszeń. Zdarzało się, że gdy była nieco starsza, wymykała się do niego nawet nocą. Kiedy potrzebowała pomyśleć, być sama, oddalić się na moment od wiecznego zamętu pełnej ludzi posiadłości, szła do Kniei.
Teraz coś się zmieniło. I nie chodziło o tę pogodę ani nawet wspomnienie Beltane i wszystkich tragedii, jakich świadkami stała się magiczna puszcza.
Brenna nie była już pewna, czy to miejsce jest dla nich bezpieczne.
Gdy Laurent się pojawił, obróciła się do niego. I uśmiechnęła, bo nie było powodu, aby zarażać innych swoim grobowym nastrojem. Wyglądała… zasadniczo normalnie, a przynajmniej normalnie dla tych, którzy znali ją z Doliny – bo Prewetta mugolskie jeansy i znoszona bluza mogły trochę zdziwić. Nie spała ostatnio wiele, ale odkąd kilka osób wyraziło o to troskę, Brenna, będąca ostatecznie też córką rodu Potterów, wyciągnęła z szafki matki magiczny puder i jeżeli ktoś nie znał się na kosmetykach – miał marne szanse zorientować się, że to jego warstwa maskuje bladość i sińce pod oczyma.
- Cześć. Witam wychowanka domu Slytherina w gnieździe Gryfonów – powiedziała, dość lekko, chociaż zaraz spoważniała. – Przepraszam, że ściągnęłam cię tutaj tak nagle. Jestem ci winna przysługę – dodała. I, nie rzucała takich słów na wiatr, faktycznie była gotowa ten drobny dług, jaki właśnie u niego zaciągała, spłacić. Bardzo nie lubiła długów. – Może być przepisywanie notatek – dorzuciła jeszcze, kolejny drobny żart, choć wcale nie była rozbawiona, a pogoda i widmo Beltane, trudne do odgonienia, gdy było się tak blisko Polany Ogni, na pewno nie tworzyły w tej chwili miłej atmosfery.
Była bardziej spięta niż chciałaby przyznać. Miejsce, do którego planowała iść, prawdopodobnie nie było tym, w którym wuj zginął, ale wciąż tym, w którym znaleziono jego ciało. Kawałek munduru, w jakim go znaleziono, a który zachowała, dokumenty, które miał wtedy przy sobie, a o które poprosiła dziadka, niemalże paliły ją w kieszeni. Nie zdołała wyciągnąć niczego ważnego o mordercy, miała jednak pewną nadzieję, że może w Kniei znajdzie coś, co pozwoli ustalić przynajmniej… co stało się później. Dlaczego ciało było w takim stanie. Znaleźć jakiś ślad po tych… stworach.
Szanse były niewielkie, owszem, ale Brenna chwytała się każdej opcji, każdego cienia szansy, licząc, że w końcu jej dłoń nie zamknie się na pustce.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#2
12.08.2023, 12:19  ✶  

Napisał do Brenny jedno, a prawda była zupełnie inna. Ale tak było bardzo często w przypadku Laurenta. Jedno mówił i robił, co innego czuł. Pięknie się uśmiechał, a wewnątrz przeżywał strasznie to, co go otaczało. W tym wypadku wcale nie było inaczej. Zrobiło mu się niedobrze na myśl o powrocie w tamto miejsce. Cały dzień pracy na polanie, zwieńczone takim znaleziskiem, napełniły jego głowę na nowo parszywymi i paskudnymi obrazami. Sprawiły, że przysiadł na dłuższy moment przed spotkaniem i musiał się skupić na opanowaniu siebie i swojego ciała. Ten obraz był jak żywy. Blade światło z różdżki i ta wysuszona skóra. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się zrozumiał, że to skóra była. Ciało w stanie takim, jakby leżało tam od setek lat. Tylko mundur i dokumenty świadczyły o tym, że to było ledwo kilka, może kilkanaście godzin. Jeśli wystarczająco mocno rozpędzi swój piękny umysł to przecież zetrze te brzydkie obrazy. Poradzi sobie z tym. Prawda..?

Knieja była kiedyś pięknym miejscem i domem wielu stworzeń. Od czasu Beltane stała się martwa.

Biały, wielki abraksan spłynął z nieba na polanę, niosąc na sobie ubranego w brązy i beż Laurenta. Narowisty rumak spojrzał czerwonymi ślepiami na Brennę, rzucił nimi niespokojnie na boki, przesuwając kopytami w miejscu, jakby zwierzę instynktownie wyczuwało naturę tego miejsca. Jakby czuł Śmierć. Obecność kościstej panienki, która bez litości po równi traktowała wszystkich - tych biednych, bogatych, odważnych i tchórzliwych. Zgiął zaraz jednak swoje nogi i położył się na trawie, pozwalając swojemu jeźdźcowi zejść z niego bez konieczności skakania i kiedy nogi Laurenta ziemi dotknęły to jednym ruchem się podniósł i otrzepał, rozwijając swoje wielkie, jasne skrzydła. Lotki odbijały światło słońca, jakby były zrobione z płatków śniegu. Laurent jednak miał już oczy na Brennie. Uśmiechnął się do niej, choć uśmiech ten był mniej odważny i pełen energii, niż go zaplanował. Odetchnął powietrzem, które powinno cieszyć, wypełniać płuca, a przeszedł go chłodny dreszcz w ten piękny, słoneczny dzień.

- Gdzie czerwony dywan i muzyka? Czyżby Gryfoni zaniedbywali gości? - To chyba nie był dobry czas i miejsce do żartów, ale tak naprawdę gdyby zatopili się w tej grobowej atmosferze to nic już by z morali nie zostało. Starał się utrzymywać taki nastrój po tamtej tragedii, kiedy tutaj pomagał i starał się również teraz. Żeby nie dać się temu utopić. Żeby nie dotknąć kościstego ramienia dzierżącego kosę, bo nie wiedział nawet, czy by to wytrzymał. Tym bardziej, jakby to przyjął. - Brenno. - Uśmiechnął się do niej łagodnie, jak starszy brat do młodszej siostry. - Nie masz za co mnie przepraszać. Cieszę się, że mogę ci służyć pomocą. I nie musisz mnie zapewniać, że wiesz, czym jest wdzięczność. Doskonale o tym wiem. - Spoglądał na nią ciepło i ze współczuciem chłodnymi, morskimi oczami. Z wiekiem się zmieniły. Zarówno te jego oczy jak i Brenny. I nie chodziło o kolor. Choć... może to właśnie był kolor życia, który odebrał im blasku.

- Podczas poszukiwań wziąłem tu Jurczaka, ale zapachy pokrywały polanę zewsząd, nie złapał żadnego konkretnego tropu. Nie zabrałem go dziś. Choć, jeśli będzie taka potrzeba, mogę to zmienić. - Czyli go sprowadzić, najzwyczajniej w świecie. Po prostu nie uważał, żeby obecność psa tutaj miała coś zmienić po takim czasie, skoro na świeżych śladach niczego nie mógł znaleźć. Wystarczająco się już spisał - znajdując zmarłego. - Powinniśmy? - Zapytał, wskazując kierunek, w którym ostatnim razem się u dali. Była wtedy noc i chwilę zajęło Laurentowi rozejrzenie się po polanie i zorientowanie, ale jak mało kto potrafił poruszać się po dzikich terenach. I zawsze odnajdywał w nich lepiej niż w środku miasta.

- Poczekam na ciebie. - Odezwał się wielki rumak, składając swoje skrzydła, na co Laurent tylko skinął głową.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
12.08.2023, 18:35  ✶  
Spoglądała na abraxana z ciekawością, chociaż nie próbowała się do niego zbliżać. Brenna traktowała magiczne stworzenia z mieszanką szacunku i dystansu: doceniając ich niezwykłość oraz inteligencję, ale też pozostając świadomą własnych braków w wiedzy na ich temat. Owszem, doskonale zapamiętała, jak bronić się przed boginem i co zrobić, kiedy zaatakuje cię druzgotek, ale już o właściwym zachowaniu wobec wielkich, latających koni, nie wiedziała niczego.
- Następnym razem zadbam o czerwony dywan i całą oprawę – obiecała.
Tak, zachowywali się inaczej. Byli dorośli. Mury Hogwartu nie chroniły ich już przed światem. Poza tym, chociaż Brenna nawet jako dorosła lubiła paplać bzdury, żartować – nie zawsze mądrze i próbować być w trzech miejscach na raz, to miejsce i cel tego spotkania narzucały pewien klimat. Atmosferę niekoniecznie przyjemną. I czuła się winna, że wciąga w to Laurenta, ale czułaby się winna bardziej, gdyby czegoś zaniedbała. A pokazać jej to miejsce mogli tylko on lub Eunice Malfoy, to niedawna Black. Oba te nazwiska – Malfoy i Black – narzucały pewną drobinę ostrożności, nawet jeżeli Elliott Malfoy potrafił być szalenie elokwentny i uprzejmy, a Eunice wydawała się sympatyczną dziewczyna. Owszem, Prewettowie też kojarzyli się głównie z hazardem, wyścigami, wielkimi pieniędzmi i w tej rodzinie na pewno jeżeli nie co druga, to przynajmniej co trzecia osoba na dźwięk nazwiska Longbottom prychała z pogardą. Ale Brenna Laurenta znała i ostatecznie to przesądziło.
– Nie, nie trzeba – powiedziała i pokręciła głową na jego ofertę dotyczącą sprowadzenia zwierzaka. Nie sądziła, że to coś da: nie po takim czasie. Powinna pewnie przyjść tu szybciej, ale najpierw przeszukiwano Knieję za ocalałymi, potem odbył się pogrzeb, a później wpadła w wieczną pętlę pracy, spraw związanych z Beltane i tymi, które przez Beltane musiały zostać na chwilę zepchnięte na bok, aż zaczęły się palić… Zresztą, mogła sama, w wilczej postaci obwąchać tę polanę. – Myślę, że zniósł go tam wiatr, poza tym to nie takich tropów szukam – zapewniła cicho. Miała inny plan. Może dający małe szanse na powodzenie, ale zawsze jakiś plan.
Po prostu musiała próbować.
Poczekała aż Prewett się rozejrzy. Nie poganiała go. Sama wiedziała tylko mniej więcej, w której części lasu znaleziono ciało i zdawała sobie sprawę z tego, że znalezienie tego miejsca może być trudne… ale tak, to był kolejny argument za tym, aby o pomoc poprosić Laurenta, nie Eunice. On znał się na lasach, drzewach, umiał poruszać się po puszczy. Istniała większa szansa, że będzie w stanie powiedzieć, dokąd iść.
– Tak – zgodziła się, ale jeszcze nim weszli w głąb Kniei, przystanęła i obejrzała się na skrzydlatego konia. Wątpiła, by Prewett wybrał go jako środek transportu, bo chciał zrobić większe wrażenie. – Nie wchodzimy chyba bardzo głęboko i nie powinno nic nam grozić, ale gdyby cokolwiek się działo, uciekaj, proszę. Obiecuję, że teleportuję się w tej samej chwili, w której będziesz bezpieczny.
To nie była kwestia głupiego bohaterstwa w rodzaju „ratuj siebie, mną się nie przejmuj”. Ona po prostu mogła szybko zniknąć w dowolnej chwili, on prawdopodobnie nie. A to Brenna ściągnęła go do tego lasu, musiała więc zadbać, aby wyszedł z niego cały, zdrowy, najlepiej bez żadnego zadraśnięcia.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
12.08.2023, 19:13  ✶  

Nie można było powiedzieć, żeby ta ciekawość była obustronna. Abraksan obrzucił Brennę takim spojrzeniem, że nawet osoba lubiąca magiczne stworzenia zastanowiłaby się dwa razy, czy się do niego zbliżyć. Rumak prezentował się niemalże zdziczale, a jego spojrzenie wyrażało antypatię. Być może do wszystkich osób, których nie znał, jak można się było domyśleć. Chyba że jemu naprawdę nie spodobało się przyjęcie przez Brennę, co było wątpliwe. Na szczęście Michael, bo tak rumak miał na imię, oraz Brenna nie byli narażeni na swoje bezpośrednie towarzystwo. Abraksan nie zamierzał zbliżać się do lasu, gdzie jego pióra mogły ucierpieć. Tam by nawet nie wzleciał. A i jego rozmiary utrudniały przeprawę. Wolał poczekać tutaj. I ostrzec, gdyby cokolwiek niepokojąceego się działo. Bo nawet on wyczuwał całym sobą nienormalną ciszę tego miejsca.

Dopadły go wątpliwości. Laurent nie był pewien, kiedy ostatnim razem spotkał się z Brenną w bardziej ponurym i ciężkim nastroju, takim jak teraz. Wątpliwości jednak dotyczyły tego, czy odpowiednio się zachował. W ogóle nie pomyślał o tym, żeby kobietę poinformować o tym, że znalazł Longbottoma. A powinien, prawda? Jego mózg od razu ruszył galopem do przodu, bo z drugiej strony powinien informować każdego Longbottoma? Nie, Brenna była tutaj wyjątkowa, bo z nią był najbliżej. Tylko nie pomyślałeś. Po prostu nie pomyślałeś. Poczucie winy ukuło, przypomniało o nieodpowiednim zachowaniu. Zastanawiał się, czy kobieta chciałaby mu to wypomnieć. Zamiast tego ona w ogóle przepraszała, że go tutaj ściągnęła. Mówiła o tym, że odpłaci kiedyś... a to on czuł, że powinien jej odpłacić. Za bardzo zresztą wiele rzeczy, również z Hogwartu.

- Przepraszam, że cię nie poinformowałem o tym... o tych zwłokach. - Słowo "zwłoki" nie były jedną z łatwiej wypowiadanych przez niego rzeczy. - Powinienem był pomyśleć, wtedy być może więcej udałoby się znaleźć. - Być może. Bo przecież to była robota już Ministerstwa, żeby to zbadać, sprawdzić. Służył pomocą, ale dla Ministerstwa nie pracował. Tak samo jak chciał pomóc samej Brennie. - Jeśli mogę zapytać... czy to był ktoś bliski? - Nie chciał być wścibski ani niedelikatny, starał się do Brenny podejść łagodnie. Przypatrywał się jej niepewny co do tego, jak kobieta w ogóle się czuła. Z Beltane, z tym, co się działo, z... z wieloma rzeczami. Zawsze była osobą bardzo hop do przodu, gotową pomagać. Jak rycerz w białej zbroi. Joanna D'Arc. Zamiast na białej klaczy w wyobraźni Laurenta niósł ją czerwony smok. Bo czerwień, barwa Gryfonów, naprawdę do niej pasowała.

- Twoja prośba sama w sobie jest dość tajemnicza. Teraz stopień tajemniczości podnosisz. - Rozumiał, że chciała zbadać to miejsce, napisała to w liście. Tylko właściwie nie bardzo wiedział, jak miałby jej pomóc. Tylko pokazaniem miejsca? To jej wystarczyło? Jeśli tak to był tym bardziej gotów, przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić. Jej słowa sprawiły, że zatrzymał się i skupił na niej spojrzenie na drobny moment. Zważył wagę jej słów i poczuł zimny dreszcz na karku. - Tak zrobię. - Laurent starał się utrzymywać przed całym światem dumę i nosić swoją męskość na odpowiednim poziomie, ale z Brenną znali się nie od dziś. Owszem, dorośli. Owszem, zmienili się. Ale Laurent nigdy nie był nadmiernie odważny ani nadmiernie utalentowany w pojedynkach. Po prostu był w tym kiepski. I nie zamierzał strugać bohatera, bo takimi zagrywkami tylko by narażał siebie i Brennę, która jeszcze musiałaby pilnować jego. Zaś Brenna, jak dobrze wiedział, potrafiła świetnie o siebie zadbać. Nie zamierzał być dla niej przeszkodą.

- Leżał dokładnie... w tym miejscu. - Przeszli przez kawałek lasu, w miejsce, gdzie duża część polany była pochłonięta przez ogień, na jej obrzeża. Laurent odmierzył stopy, chwilę mu zajęło znalazł miejsce, które niczym się właściwie potencjalnie nie odróżniało. Tak na pierwszy rzut oka. - Mogłem się pomylić o parę stóp. Była noc, gdy go wynieśliśmy. - Dodał w ramach usprawiedliwienia. Nie chciał też jej wprowadzić w błąd, jeśli potrzebowała bardzo precyzyjnego określenia tego miejsca.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
12.08.2023, 21:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.08.2023, 21:45 przez Brenna Longbottom.)  
Brennie nawet przez ułamek sekundy nie przyszło do głowy, że ktoś miałby ją informować. Zwłoki ostatecznie były właściwie niemożliwe do rozpoznania. Rody czystej krwi bywały dość duże i nie każdy musiał orientować się dokładnie, jak wygląda to w rodzinie Longbottomów. Derwin niekoniecznie też obracał się w tym samych kręgach, co Prewettowie – zawsze skupiał się na pracy, na córkach, a pewnie i nigdy nie poszedłby gdzieś, gdzie krzywo patrzono by na jego małżeństwo. Brak skojarzenia nie był zaskakujący. W dodatku tamtego dnia, w nocy i kolejnego dnia wszędzie trwał chaos.
A on się tym przejmował, po tym, jak wszedł w ten mroczny las, szukać ocalałych. Laurent czasem zdawał się Brennie o wiele za dobry jak na Ślizgona – i to mimo tego, że niekiedy miewał skłonności do panowania się w tarapaty…
– Daj spokój – powiedziała tylko i lekko klepnęła go po ramieniu, w czymś pośrednim pomiędzy gestem pocieszenia a przyjacielskiego „to nic wielkiego” (chociaż ciężko było mówić, że to wszystko „to nic wielkiego”. – To ja powinnam podziękować, że go znalazłeś, a nie ty przepraszać, że mnie nie powiadomiłeś. Dostaliśmy informację z samego rana, a twoja wiadomość mogłaby nawet do mnie nie dotrzeć. Byłam w lesie.
Spędziła w Kniei tyle czasu, ile tylko zdołała, potem zasnęła – albo straciła przytomność, można by się kłócić – i po przebudzeniu znowu kręciła się po okolicy pomagając na miejscu aż do wieczora, kiedy odebrała Mavelle z namiotu. Spały krótko, obie w łóżku Bones, bo Brenna nie chciała zostawić kuzynki, a potem poderwały się jeszcze przed świtem, by znów wrócić na Polanę Ogni.
Te dwie czy trzy godziny niczego nie zmieniły.
Odwróciła wzrok, kiedy zadał pytanie, ale równie dobrze mogła to być próba unikania jego spojrzenia, jak i po prostu chęć obserwowania lasu. Upewnienia się, że ich ścieżki nie przecinają żadne tropy, wskazujące na niebezpieczeństwo, że nic nie porusza się między drzewami. Ledwo zresztą zagłębili się pomiędzy nie, i ruszyli po miękkich paprociach i mchu, po gałęziach i konarach – zwykle nie leżących tu w takiej liczbie, pamiątkach niedawnej wichury – ręka Brenny ześlizgnęła się ku kieszeni i różdżce.
Może nie oczekiwała zagrożenia, ale chciała być na nie gotowa.
– Był młodszym bratem mojego ojca – powiedziała. Spokojnie, bo chociaż myśl o jego śmierci wciąż sprawiała, że coś rozlewało się w jej wnętrzu chłodem, to wiedziała, że nie ma prawa oddawać się rozpaczy. To dziadek i jej kuzynki ucierpiały tutaj najbardziej. Im więc pozostawiała smutek, sama próbując skupić się na szukaniu odpowiedzi. – Mieszkaliśmy razem.
Ktoś mógłby powiedzieć, że to wręcz niezdrowe. Mimo wielkich rozmiarów posiadłości, młodzi przecież powinni „iść na swoje” i większość czystokrwistych tak robiła. Może zresztą było to niezdrowe, ale wcale nie chcieli tego zmieniać – i dom wciąż był wypełniony ludźmi, mieszkały w nim trzy pokolenia rodziny, a także kilku dalszych „krewnych”, którzy w istocie nie dzielili z Longbottomami wspólnej krwi. Jakoś większość z nich lubiła rodzinny harmider, lubiła mieć krewnych blisko siebie, a w dodatku w tych czasach dobrze było mieszkać w domu tak dobrze zabezpieczonym czarami.
– Och, znasz mnie chyba. Kocham być tajemnicza. Sekrety i zagadki, to jest to. Nigdy nie zdradzam, co chodzi mi po głowie, a zwykle to w ogóle całkiem milczę, żeby ludzie przypadkiem nie dowiedzieli się o mnie za wiele, jeszcze straciłabym tę całą, tajemniczą aurę – odparła lekko na jego słowa, może w kontraście do celu tej całej wyprawy, do tego, o czym ledwo co rozmawiali, ale… tak, znowu: pogrążanie się w rozpaczy i demonstrowanie każdemu, że los ją skrzywdził, że jest biedna, zraniona, że jest jej ciężko, nikomu nie pomogą. Najlepsze, co Brenna mogła zrobić dla siebie i innych, to być po prostu Brenną.
Nie chciała oskarżać Prewetta o tchórzostwo czy sugerować nawet, że poradzi sobie lepiej. Chodziło o prosty rachunek: jeśli natkną się na coś, co przekracza ich możliwości, trzeba uciekać. A że ona mogła się teleportować, on musiał ruszyć szybciej. Nie wdawała się jednak w wyjaśnienia – bo chyba zrozumiał. Nic zresztą nie wyskoczyło zza żadnego drzew, i nie słyszeli niczego poza szumem lasu, gdy dotarli do obszaru, jaki tamtego wieczora odwiedzili Laurent i Eunice.
Brenna powoli ruszyła ku miejscu, który wskazał.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#6
12.08.2023, 22:27  ✶  

Brenna była zadziwiająco prostą osobą. Przez "prostą" nie chodziło o "prostacką". Nie. Miała piękny umysł i jeszcze piękniejsze emocje. Jej gesty i słowa, jej działanie i błysk w oku - Laurent zawsze to bardzo lubił. Miał szczerą nadzieję, że w mijających latach to wcale się tak bardzo nie zmieniło. Że rzeczywistość nie obdarła jej brutalnie z całego dobra, jakie posiadała. I kiedy zastanawiał się nad tym, czy miała do niego jakiś żal, jakąś pretensję, jakikolwiek problem to pytał się, czy Brenna jaką znał cokolwiek by zataiła? Pryzmat dawnych lat potrafił jednak przyćmić rzeczywistość. Dzisiaj już nie odpowiadali przed sobą jako dzieciaki. Ona została poważną brygadzistką, której rolą była walka ze złem. Pasowało jej to. Czy w dobie dorosłości, gdzie ludzie kochali fałszywe uśmiechy, Brenna też zaczęła nosić swoją maskę? Z jednej strony chciał zaprzeczyć przed samym sobą. Z drugiej - nie wierzył, żeby tego nie robiła. Nie musiała być ociekająca obłudą - o zgrozo, tak, jak on to potrafił robić. Każdy miał trupy w szafie. Gorsze dni. Gorsze tygodnie. I nie każdy chciał to przed wszystkimi wszem i wobec ujawniać. Nie był jej nawet wystarczająco bliski, żeby dopatrywać się drobnych różnic w jej zachowaniu, które mogłyby wskazać, że jest naprawdę kiepsko. Ale kiedy obrał już jeden kierunek przypatrywał jej się naprawdę dokładnie. Ten świat nie zasługiwał na taką osobę, jak ona - za dobrą, żeby miały ją plamić ludzkie błędy i wybory.

- Tego się spodziewałem, że walczyłaś tutaj. Mam nadzieję, że samo Beltane cię ominęło. - Bo jego na szczęście tak. Unikał tego święta od zawsze, na szczęście od strony jego rodziny jakoś nie było nacisku na ożenek, a i jemu się zupełnie nie śpieszyło. Co złego zrobiło nienarodzone dziecko, żeby przejmować jego okropne cechy. Nie chciał już się dalej tłumaczyć, bo byłoby to dość żałosne, nawet jak na niego. Trochę mu ulżyło, że Brenna nie pomyślała takimi kategoriami i że najwyraźniej nie miała mu tego za złe. Fakt, tego się spodziewał, że rodzina nieszczęśnika zostanie powiadomiona. To jest - Longbottomowie, bo chyba dotarcie do tego, kto to był dokładnie nie zajęło pięciu minut. Szczególnie, że z tego człowieka nic już nie zostało.

Młodszy brat mojego ojca. To brzmiało tak wstrzemięźliwie. Zdystansowanie. Laurent aż zwolnił na moment krok, kiedy ta niezgodność między wylewną i ciepłą, rodzinną Brenną a tym dystansem się pojawił. Czyli to nie był ktoś obcy. Ktoś obojętny. Biedna Brenna... Biedni wszyscy, którzy stracili tutaj swoje rodziny. Laurent nabrał tym silniejszej chęci zamknięcia się na swoim krańcu świata, jakim była Anglia. Z dala od Voldemorta, Śmierciożerców i okrucieństwa, jakie nieśli ludzie temu światu. Ale nie mógł. Życie toczyło się dalej i w wizji tego zagrożenia nie było takich miejsc, gdzie można się było czuć pewnie i bezpiecznie.

Czy powinien był w ogóle wnikać? W tę relację, w tę stratę, w życie Brenny? Tak na zdrowy rozsądek chyba nie. Na pewno miała osoby, z którymi dzieliła się tymi słabymi i mocnymi chwilami. Osoby zdecydowanie bliższe niż on sam. Tak mielił te myśli, kiedy już dotarli do wyznaczonego punktu. Przyszło się zatrzymać. Niektórzy mówią, że jeśli stoisz w miejscu to się cofasz. Jeśli niczego nie robisz, to inni i świat cię mijają, a ty orientujesz się, że zostałeś w tyle. Wszystko się rozwinęło - tylko nie ty. Więc czy to nie było zacofanie?

- Brenno. - Wypowiedział jej imię jak zaklęcie, kiedy kolejny raz wypowiedziała taki niby żarcik, że niby wszystko było okej. Tak się w końcu robiło. Chowało twarz za maską, żeby nie dać się zwariować. Wypowiedział jej imię i trochę pożałował, że to zrobił, bo jak rzadko nie wiedział, jak powinien przekazać jej to wszystko, co miał do powiedzenia. To było coś tak delikatnego i złożonego, że wydawało sie wręcz niepoprawne, żeby to on właśnie poruszał tę bańkę, którą sobie zbudowała. Może jej potrzebowała, a on niepotrzebnie ją naruszał? A może właśnie potrzebowała, żeby ktoś ją naruszył? Gdyby znał ją lepiej znałby odpowiedź. Ale tak nie było. Wydawało mu się, że taka osoba jak Brenna nie nadawała się do grona osób, które trzymały wszystko w sobie. - Nie chcę byś źle mnie zrozumiała, ale jesteś w środku lasu, na cichej polanie, tylko ze mną. Nikt tutaj nie patrzy. Nikt cię nie osądza. Możesz te emocje zostawić tutaj i wrócić do bliskich z czymś lepszym. - Żal po stracie bliskich nie mijał szybko i prosto, ale niczego dobrego nie dawało duszenie tego w sobie. I to było bardzo niepokojące patrzeć, jak Brenna to robi. Czy może ona naprawdę tak dobrze się trzymała jak pokazywała? Odczuwał dysonans. Nie był wcale pewny. Wyciągnął dłoń do kobiety, by oprzeć ją na jej ramieniu, a nawet przytulić, jeśli tylko chciała. - Przykro mi. Naprawdę mi przykro. - To za szybka strata. Strata kogoś, kto powinien być przy tobie jeszcze tyle lat.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
13.08.2023, 09:56  ✶  
Jej szczerość nie mogła przetrwać próby czasu: nie w pełni. Nie lubiła masek, to prawda. Nie było też maską to, że umiała zachować się zupełnie inaczej, bo odpowiednio do okazji na balu, w sali przesłuchań i na spotkaniu ze znajomymi: ot Brenna czuła się swobodnie prawie wszędzie i w żaden sposób nie sprawiało to, że coś w jej postępowaniu stawało się w takich okolicznościach fałszem.
Ale nauczyła się kryć pewne rzeczy pod paplaniną i uśmiechem. Wcielała się w role na użytek tych, co do których nie była pewna, czy im ufać i jeszcze częściej dla tych, co do których wiedziała, że ufać absolutnie im nie może - a nie wolno jej tego po sobie poznać. W czasach szkoły było to nie do pomyślenia, ale teraz nie mogła przecież pokazać takiemu Borginowi, że czuje do niego niechęć tylko z powodu nazwiska. Kłamała, by ochraniać ludzi, na których jej zależało. Pisała list takiemu Cody’emu Brandonowi, twierdząc, że jego przyjaciel Charles Rookwood zaginął, chociaż Charlie siedział właśnie po drugiej stronie stołu i wystarczyło, aby podniosła wzrok, by na niego spojrzeć.
Na użytek Laurenta nie szukała jednak masek innych niż magiczny puder mamy, chowający worki pod oczami i zwykłe odsuwanie pewnych rzeczy "na później". Zresztą, gdyby w zachowaniu znajomych faktycznie coś jej przeszkadzało, to o tym... prawdopodobnie by powiedziała. Nie, nie miała mu za złe braku informacji o znalezieniu wuja. Nawet nie pomyślała, że mogłaby się o to złościć.
- Miałam tutaj patrol. Ale wyszłam z tego bez szwanku. No, ucierpiała tylko moja fryzura, co dość ciężko było znieść mojej babci Potter, jak już zobaczyła, jak mnie obcięto - zapewniła po prostu, bo nie chciała go okłamywać, że jej tu nie było. I w pewnym sensie była to prawda: faktycznie, nie miała poważnych obrażeń fizycznych. Trochę nadpalonych włosów i poparzony nadgarstek, nic przy tym, co spotkało resztę.
Przystanęła, kiedy Laurent zwrócił się do niej po imieniu i uśmiechnęła się do niego, nawet nie blado, a zwyczajnie, praktycznie tak samo, jak w Hogwarcie. Mimo tego ponurego miejsca, nad którym wisiał cień śmierci – i Brennie zdawało się, że prawie tę mroczną aurę czuje. Może była to wyobraźnia. Może przeczucie widmowidza.
- Jesteś kochany, Laurent – powiedziała, bo faktycznie był. – Dziękuję. Nie martw się o mnie. Obiecuję, że dam sobie radę.
Może i miał rację, ale Brenna pewnych rzeczy robić nie umiała. Na pewno nie tej. Jeszcze nie. Zresztą, to nie tak, że nie dostawała z żadnej strony wsparcia: zawsze wiedziała, że rodzice i brat kochają ją bezwarunkowo, i że nie będą jej osadzać, a kuzynostwo i przyjaciele nawet jeżeli za coś, to wcale nie słabiej. Ale tylko tym bardziej chciała te ciemne rzeczy zostawić dla siebie.
Zwłaszcza, że przecież przyszła tu właśnie po to, by spróbować spojrzeć w ciemność.
– Mnie też – westchnęła, kiedy powiedział, że mu przykro. – Przepraszam na chwilę.
Obróciła się i przemieniła. Bo owszem, liczyła przede wszystkim na swoje widmowidzenie, ale nie oznaczało to, że nie spróbuje poszukać tropów. I nie potrzebowała do tego zwierzaka Laurenta z konkretnych powodów. Nie przejmowała się specjalnie przemianą na jego oczach – była w rejestrach. Niestety. Może gdyby przeczuwała te dziewięć lat temu nadchodzącą wojnę, nie zgłosiłaby się, ale wtedy wydawało się jej to oczywiste.
Jako wilczyca przebiegła po okolicy, węsząc. Szukając wszelkich zapachów nienaturalnych w lesie.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#8
13.08.2023, 12:29  ✶  

Nie powiedziałby, że należy do grona osób, którym można zaufać. Nie dlatego, że wątpił w swoją własną lojalność, nie. Nie spędzali ze sobą z Brenną tyle czasu, żeby takie zaufanie wybudować. Miał swoje sekrety, ona miała swoje. Nie dzieliły ich, bo przecież nie zawsze musisz znać kogoś doskonale, żeby się z nim kolegować. A podobno przyjaźń damsko-męska nie istniała, ha... Dlatego było w tym coś niepoprawnego, że w ogóle wypowiedział słowa, które mogłyby sugerować to zaufanie. Zaufanie, które nie wymagało słów. Niektórzy uważali za słabość ściąganie uśmiechu z twarzy i pozwolenie sobie na to, żeby łzy wypełniły oczy. Blondyn uważał, żeby tego słowa nie użyć. Słabość. Jakie przykre było mówienie o tym, że uczucia były słabością, choć z biegiem lat sam zaczynał tak na nie spoglądać. Przynajmniej na niektóre z nich - te, które rozbrajały, które sprawiały, że wypuszczać broń z ręki i nie masz siły się po nią nawet schylić. Kłamstwa witano na porządku dziennym w tym dziwnym świecie wypełnionym obłudą. Kiedy jednak chcesz kogoś chronić czasem musisz skłamać. Jak w przypadku nieszczęsnego Charlesa. Nie miał pojęcia, jakie wiatry burzą spokój Brenny, co targa jej włosy, co porywa stronice kart, które mogły być zapisane czymś dobrym, ciepłym i wesołym. Zostawiało tylko te złe, zapaprane atramentem. Nie zamierzał nawet dopytywać. Nie dlatego, że go to nie interesowało ani dlatego, że była mu obojętna. Doskonale wiedział, że kiedy zadajesz pytanie to musisz być gotowy na odpowiedź. A Laurent nie chciał słyszeć kłamstw z jej ust. Kilka zdań wystarczyło, żeby upewnić się, że nie jest dobrze. Kolejne potwierdziły, że to były jej prywatne sprawy i takimi powinny pozostać.

- Ach, prawdziwa tragedia... - Uśmiechnął się, ale bardzo krótko, ledwo co. - Nie jestem wielkim znawcą czarnej magii... - ale, o czym niewielu wiedziało, znał ją nienajgorzej - ... ale nie widziałem czegoś takiego nigdy na oczy. - A ona? Widziała ciało? Pewnie widziała. I pewnie mieli znawców i speców od różnych stworzeń i stworzonek, magii i niemagii, którzy wspierali całe te badania i śledztwo. Kim on był? Nikim. Nikim znaczącym wśród prawdziwych ekspertów, którzy pewnie kręcili się po Ministerstwie. Tak przynajmniej mu się wydawało.

Nie martw się. Słowa lekko wypowiadane, kiedy ktoś nie chciał, żebyś się przejmował. Ile one znaczyły? Jaką miały wagę? Kiedy ktoś się o ciebie troszczył to zawsze zajmowałeś mu myśli. Laurent skinął głową, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Mimo wszystko nie był tak złotym człowiekiem, żeby przejmować się wszystkimi i całym jarzmem tego świata. Świat Brenny nie był jego światem. I nie wątpił, że akurat ona ma osoby, które by o nią dbały i z wzajemnością. Tak czy siak Brenna poruszyła jego serce. Nie w jego mocy było niesienie jej tej pomocy.

Och, proszę bardzo. Tego też o niej nie wiedział. Chwilowe zdziwienie ustąpiło jednak miejsca niepewności, a niepewność akceptacji. Jego instynkt przetrwania przez moment kazał się cofnąć, ale ustał dzielnie. Tylko jedną nogę cofnął, jakby gotów był zrobić ich więcej. Bo był! Ale to była nadal Brenna. Początkowo przyglądał się jej, temu, co robiła i czy trafiała na ślady, zanim sam zaczął rozglądać się po polanie i w końcu po niej przechadzać, żeby też sprawdzić, czy nie zostały tutaj jakieś ślady wskazujące na obecność czegoś więcej niż tylko Śmierciożerców. Wtedy nie mieli z panienką Malfoy nawet warunków do tego, żeby dokładnie to miejsce zbadać.


Poszukiwanie obecności istot magicznych
Rzut PO 1d100 - 48
Sukces!


○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
13.08.2023, 17:13  ✶  
Pewnie była w tym trochę nazbyt uparta. Byli ludzie, którym na niej zależało, ale nawet im Brenna nie chciała wielu rzeczy pokazać. Co ciemne zachowywała dla siebie, chociaż bardzo chętnie drążyła, gdy to ktoś inny miał problem. I nawet nie traktowała tego jako udawania czy kłamstwa, bo zasadniczo od małego po prostu mało przejmowała się samą sobą… i właściwie mimo tego wszystkiego, co ich otaczało, wciąż była pogodna i całkiem szczerze wesoła: ot teraz tuż po Beltane przez chwilę nieco mniej. Przynajmniej tyle, że potrafiła prosić o pomoc, gdy uznawała, że istniały ku temu obiektywne przesłanki: jak tutaj. Ta sprawa ją przerastała, bo nie miała potrzebnej wiedzy.
Szukała więc osób, które mogły ją posiadać i nawet jeżeli nie lubiła zawracać ludziom głowy, robiła to. Tak jak teraz Laurentowi. Bo to było coś więcej niż ona sama. Bo Beltane wszystko zmieniło. Nie musiałeś służyć Voldemortowi albo z nim walczyć. Ostatnie dni udowodniły, że wystarczyło, abyś poszedł na sabat i padł przypadkową ofiarą. Albo by zrobił to twój brat lub przyjaciel. Ba, działy się rzeczy dziwne, coraz dziwniejsze… i Brenna wierzyła, że każdego z nich prędzej czy później dosięgnie cień tego lasu: tego, co tutaj się stało.
Musieli wiedzieć jak najwięcej.
- Nie jestem pewna, czy to w ogóle magia – wyznała Brenna. Transmutacja mogła wiele, ale jeśli nie byłeś absolutnym mistrzem, efekt był czasowy. Płomienie spopieliły by także ubranie i dokumenty, nie tylko to, co było żywe. Czy wyssano z niego energię jakąś nekromancją, o której nigdy nie słyszała? To było już prawdopodobne, ale nie jedyne rozwiązane. – W tej chwili zakładałabym, że to albo nekromancja… albo jakieś nieznane nam stworzenia. Coś… co mogło pojawić się podczas Beltane.
A w takim wypadku Laurent na pewno miał większe szanse znaleźć coś w źródłach niż ona. To on był tutaj znawcą magicznych stworzeń, nie Brenna. Jej wiedza oscylowała mniej więcej w okolicach tej, jaką posiadał przeciętny absolwent Hogwartu i nigdy dotąd jej nie próbowała jej poszerzać.
Nie martw się.
Nie, nie zakładała, że Prewett będzie się o nią zamartwiać: ostatecznie miał, jak każdy, własne problemy i zmartwienia. Ale tu, w tej chwili, wyraził troskę, wierzyła, że szczerą i nie chciała, by czuł się źle, sądząc, że z nią jest nie tak. Wystarczyło, że wciągnęła go w Knieję, za dnia wprawdzie, ale gdy wiał wiatr, a niebo spowijały chmury. Do miejsca, gdzie znalazł ciało.
Brenna kręciła się przez chwilę wokół. Obwąchiwała ziemię, drzewa. Owszem, sprawdzała, czy czegoś nie wyczuje – chociaż po prawdzie chciała też upewnić się, że okolica jest bezpieczna teraz. Że gdy rozstawi tutaj krąg widmowidza, nie zostanie zaatakowana przez coś, co czaiło się za którymś dębem.
W końcu zmieniła się z powrotem. Podeszła do jednego z drzew i oznaczyła je za pomocą znaku. Musiała tu za moment wrócić, teleportować się z powrotem. Bo chociaż nie miała żadnych oporów wobec zmiany w animaga przy Laurencie, widmowidzenie… to było już coś innego. To nie tak, że stanowiło wielką tajemnicę, ponieważ – niestety – dwa czy trzy razy Caspian niejako ją „wypożyczył” aurorom, ale jednak Brenna starała się zawsze używać go tylko w towarzystwie rodziny i znanych sobie funkcjonariuszy. Nawet na polanie w Lesie Wisielców czekała aż Victoria zniknie, bo ot nie była pewna, co ta mogłaby powtórzyć swoim krewnym…
– Dziękuję, że mnie tu zabrałeś – powiedziała, obracając się do Laurenta. – Odprowadzę cię na skraj Kniei. Normalnie zaprosiłabym cię na kawę i ciasteczka w naszym domu, ale będę musiała tutaj teleportować się z powrotem, więc ciasteczka poczekają na następną okazję. To znaczy... oczywiście, nie te ciasteczka z dzisiaj. Inne ciasteczka.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#10
13.08.2023, 18:57  ✶  

Co jakiś czas spoglądał na Brennę. Chyba każdego dręczyło czasami to pytanie, bardzo proste, zawierające w sobie cały ogrom gdybania. Bo co by było gdyby pielęgnował bardziej znajomość z Brenną? Gdzie wtedy by byli? W jakim miejscu by się zatrzymali? Zawsze biegnąca do przodu kobieta wydawała się zupełnie niemożliwa do zatrzymania. To poruszanie się, stanie i cofanie świata według własnego rytmu świata Laurenta nigdy nie miało szans dogonić Brenny Longbottom. Ich spotkania były jak przecięcia pioruna. Na pochmurnym niebie pojawiała się błyskawica i oto stała ona - bohaterka, wybawicielka! Brzmiało irracjonalnie, ale jakoś w ten sposób ją dostrzegał. On i pewnie wielu innych. Kiedy zaś tak cię malują, jak cię widzą, uczysz się dorastać do oczekiwań. Tylko że jej to tak gładko przychodziło. Jak oddychanie. Nawet tutaj - z takim skupieniem poświęcała się łapaniu zapachów, szukaniu jakiegokolwiek miejsca, które... w sumie które co? Odpowiedziała żartem na jego pytanie, ale Laurent zrozumiał aluzję. Nie pytaj. Nie pojawi się zadowalająca cię odpowiedź, więc niech zadowoli cię lekki żart, który przykryje nam mrok badanych wydarzeń. Śmiała się ze swojej tajemniczości, a... Czym żyła Brenna Longbottom? Ilu osobom ufała. Z kim przyjdzie tutaj następnym razem, żeby pomógł jej w tym, co chciała sprawdzić, co chciała znaleźć? W pewnym momencie przystanął w cieniu drzew, oparł się o konar i tylko na nią spoglądał, czasem odbiegając spojrzeniem od niej w niebo czy w sam las, gdzie nie słychać było śpiewu ptaków. Brenna Longbottom mogła być bohaterką, ale przede wszystkim i po pierwsze była tylko kobietą. Osobą, która też się bała, której serce można było przebić ostrzem słów i która być może właśnie wtedy, kiedy nikt na nią nie spoglądała wylewała łzy za tymi, których już nie zobaczy. Laurent opierał się na przeczucia i domysłach. Potrafił chłonąć drobne gesty i zmiany w mimice, gestach, w głosie, jak gąbka - nasiąkał tym i potem czasem trudno było pozbyć się nadmiaru wody. Przede wszystkim jednak nie wiedział, ile z tego jest ledwo domysłami, zwykłym przeczuciem, a co było prawdą. W przypadku osób takich jak ona mógł tylko zapewnić, że w razie potrzeby jest tutaj. I mógł pomóc. Bo często wystarczyło dobre słowo albo po prostu ktoś, kto potrafił cię otworzyć, żeby łatwiej było wylać łzy, które tylko ciążyły gdzieś w środku. Nie wiedział więc, czym Brenna żyła ani jak żyła. Wiodła dalej swój bohaterski prym jako brygadzistka. Wydawało mu się, że to już była jedyna rola, jaką odgrywała. A co było głębiej? Wraz z wiekiem wcale nie przestała być mniej piękna, na swój sposób. Laurent zobaczył w niej kobietę dnia pierwszego i widział ją nadal. Wtedy jednak mógł jej dotknąć, mógł się porządzić, mógł się z nią pośmiać. Teraz nawet gdyby położył dłoń na jej ramieniu to nie czułby, że ją dotyka. Była zbyt daleko. Ale przecież dobrowolnie się na to zgodził, oddalając się w swoim kierunku. Naturalnie.

- Spokojnie, Brenno. Nie będę robił scen z powodu braku ciasteczek w podziękowaniu, zdążyłem trochę podrosnąć od czasu Hogwartu. - Uspokoił ją i uśmiechnął się. Choć wcale nie czuł się tak, żeby się uśmiechać. To miejsce było wstrętne i napełniało żołądek stosem kamieni, które potem trzeba będzie jakoś przetrawić. - Proszę. Cieszę się, że mogłem jakkolwiek pomóc. Chociaż wolałbym się z tobą spotkać w bardziej przyjaznych okolicznościach. - Właściwie dawno nie mieli czasu porozmawiać. Ona zajęta, on zajęty. Ale... może to i lepiej? - Dbaj o siebie, proszę. I nie zapominaj, że przed byciem naszą bohaterką jesteś też człowiekiem. - Bo miał wrażenie, że akurat kto jak kto, ale ona o tym zapominała. Pożegnał się z nią, kiedy wyszli z lasu i odleciał na abraksanie.


○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3413), Laurent Prewett (3175)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa