• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[05.08.1972] Syn mój był umarły, a znów ożył – zaginął, a odnalazł się

[05.08.1972] Syn mój był umarły, a znów ożył – zaginął, a odnalazł się
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#1
30.07.2024, 21:26  ✶  
Czasem nawet Alexander Mulciber tracił nad sobą panowanie.

Tak, zdenerwował się, gdy przeczytał ten poroniony wywiad o świeczkach, tak, wysmarował na szybko list do Lorien, w którym wylał swoją frustrację, nie, nie przeczytał odpowiedzi, bo wpatrywał się w ścianę, zastanawiając, po chuj właściwie tak się tym wszystkim przejmuje.

Nie dało się zgorszyć Alexandra Mulcibera. Powód był bardzo prosty: to on sam był najczęściej siewcą zgorszenia. Nie robił tego specjalnie – nigdy nie lubił być w centrum uwagi – nie szukał kontrowersji, to kontrowersje znajdowały jego. Wszystko było dobrze, dopóki był tylko ekscentrycznym podróżnikiem, przesadnie szczerym wróżbitą czy opryskliwym jasnowidzem. Wszystko było dobrze, dopóki nie zaczął ćpać i uganiać się za kurewkami, dopóki się nie zaczął staczać, w najgorszy możliwy sposób. Honor jest dla mężczyzny wszystkim, pierdolił zawsze ojciec, człowiek, który sam honoru i kręgosłupa moralnego był kompletnie pozbawiony, ale potrafił doskonale udawać, że jest inaczej. Synu, dobre imię, raz utracone, nie tak łatwo jest odzyskać. Miał rację – zawsze miał, kurwa, rację – jakże żałował, że nie może mu teraz tego powiedzieć, temu staremu hipokrycie, który zawsze mówił jedno, a robił drugie, a teraz zapewne patrzył na syna z góry i kręcił głową, jesteś bardziej synem swojej matki, niż moim – sam tak wybrałeś.

To prawda, wybrał – wybrał świadomie – ale jeden wybór był niczym wobec oporu człowieczej natury. Był synem swojej matki i synem swojego ojca. Zrobił więc coś, przed czym długo się wzdragał, coś, czego nie robił od bardzo dawna. Jednym ruchem zrzucił białe prześcieradło spod którego wychylał się złowróżebnie fragment lustrzanej ramy suto zdobionej płaskorzeźbami. Katoptromancja. Wróżenie ze zwierciadeł. Pochylił się nad czarną taflą. Nie robił tego od śmierci ojca.

Spojrzał w taflę lustra i dalej – poza nią. Ogarnęła go ciemność. Pokaż mi, wyszeptał, ale widział tylko odbicie własnych myśli. Rozumiał już, czemu matka – niegdyś godzinami przesiadująca przed zaczarowanym zwierciadłem – rozbiła wszystkie lustra w domu, kiedy doznała pomieszania zmysłów. Mógł patrzeć poza szkło, ale nie potrafił spojrzeć poza siebie. A przecież zawsze przychodziło mu to z taką łatwością! Pół życia uciekał przed samym sobą, udając, że podąża za liniami, które przeznaczenie wyryło na jego dłoni, ale dopiero kiedy wszedł na szlak, zrozumiał, jak strasznie błądził. Przyszedł jednak czas zmierzyć się z własnym odbiciem. Zamknął oczy: nie były mu potrzebne, by widzieć.

Nie, nie chodziło wcale o te jebane świeczki, chodziło o coś więcej. Chodziło o to, że musiał zapanować nad swoją pieprzoną rodziną, musiał spotkać się z zarządem firmy ojca, musiał być Mulciberem, musiał powtórzyć rodową dewizę z dumy, nie z chęci usprawiedliwienia swoich złudzeń.

Obrazy przesuwały się w umyśle Alexa, miejsca, twarze, skrzywił się, kiedy rozpoznał budynek Lecznicy Dusz, chciał przez chwilę zrezygnować, opuścić wymiar lustra, ale zaryzykował: zrozumiał, że lustro pokazuje mu Dolinę Godryka, klify, a na klifie…

Przeraźliwie niebieskie oczy Alexandra wpijały się w twarz bladego dzieciaka – tego samego, którego wcześniej zobaczył w tafli czarnego zwierciadła – dzieciaka, którego widział przed przeczytaniem artykułu w Czarownicy raz, może dwa razy na oczy. Dzieciaka, którego los był mu w zasadzie obojętny, a jednak, zmarnował blisko pół godziny, by odnaleźć go pośród klifów, i dalej marnował czas, idąc w jego stronę. Wieczorem miał wybrać się na to pieprzone wesele Blacków, więc powinien wcześniej przysiąść choć na godzinę nad sprawami firmy ojca – teraz już firmy Donalda, ale nawet w myślach nie zamierzał tak nazywać rodzinnego interesu – no i zastanowić się, jak w ogóle wejść na uroczysty bankiet bez zaproszenia. Ale to były problemy Alexa z przyszłości.

Alex z teraźniejszości charknął gęstą śliną, splunął, wychylając się poza krawędź klifu, i odwrócił się z powrotem do chłopca, który chyba nie do końca wiedział, jak zareagować na to spotkanie, bo Alexander nie wyrzekł do niego do tej pory ani słowa, poza szczekliwym poleceniem: chodź za mną.

– Masz. Weź to. – Wepchnął dzieciakowi talię do ręki: nową, jeszcze pachnącą świeżością, standardową talię Rider-Waite'a, dobrą dla początkujących. – Przetasuj. No dalej, chcę zobaczyć, jak to robisz. – W szorstkim, nawykłym do autorytarnych poleceń tonie mężczyzny przebrzmiała irytacja, która nie znalazła jednak odbicia na jego twarzy: ta pozostała doskonale obojętna. Nie był miły, ale nie był też… niemiły. – To chyba prostsze, niż lepienie chujów z wosku, co, Chester?

na jasnowidzenie, bo mnie ciekawi kulfon kulfon co z ciebie wyrośnie co ty masz w głowie dzieciaku
Rzut PO 1d100 - 73
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 84
Sukces!


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#2
31.07.2024, 13:56  ✶  
Rozmowa z dziewczyną na klifie pomogła tylko odrobinę, lecz to wystarczyło, by Charles przemyślał swoje zachowanie i przez następną godzinę trzymał się z dala od krawędzi. Klif był wysoki, stromy i kończył się skałami, w które uderzały morskie fale i z tego wszystkiego to ostatnie było najbardziej przerażające, bo jeśli nie zabiłaby go wysokość, dorwałaby go woda. Ciężko było powiedzieć, gdzie dokładnie zaczynały się głębiny, lecz w przypadku wpadnięciu w nie może wypłynęłyby tylko buty, a może zupełnie nic. Ojciec nigdy nie dowiedziałby się, co stało się z młodszym synem, a jeśli nie było ciała, pozostawała nadzieja, a może obawa, że syn wróci. Że pojawi się i na nowo zniszczy idealny świat Mulciberów, tak idealnie układany przez Richarda i Roberta. Nie, skok z klifu nie był idealnym rozwiązaniem dla żadnej ze stron.

Charles rozmyślał siedząc na jednej ze skałek, z której rozciągał się widok na morski horyzont. Myślał, zadręczał się i snuł plany, nie wiedząc nawet, że wśród Mulciberów był ktoś jeszcze, kto lubował się w kontrowersjach. Pakowanie się w dziwne sytuacje było, ni chybi, rodzinną przypadłością, lecz pozbawiony znajomości krewniaków przez wychowanie w dalekiej Norwegii, Charles nie mógł mieć pojęcia o tym, co to tak naprawdę znaczyło. Jedna czarna owca w stadzie powodowała, że w kolejnych pokoleniach pojawiało się ich więcej, i więcej, lecz stary baran mógł pozwolić sobie na więcej, niż jagnię, któremu ledwie wyrosły różki.

Charles podniósł wzrok na mężczyznę, jego oczy spotkały się z tymi niebieskimi i sucho rzucono komendę. Nie miał powodu, by ją wykonać, nie miał też powodu, by odmówić, lecz zdecydowanie łatwiej było żyć, gdy to ktoś inny decydował. Najpierw Millie, teraz ten mężczyzna - Charles podniósł się ze skały i ruszył za nieznajomym. Widział go gdzieś, tego był pewien, lecz nie potrafił dopasować nazwiska do twarzy. Nie miało to znaczenia.

Stanął, gdy tamten zarządził tym razem to, lecz nie kopiował go i nie pluł z klifu, prawdę mówiąc, zupełnie odechciało mu się chociażby podchodzenia do krawędzi. W głowie Charlesa pojawiały się nowe pytania, przyćmiewając ten magiczny, wszechogarniający smutek, poczucie osamotnienia, niezrozumienia, żalu i wstydu, jakie towarzyszyły mu przez ostatnie godziny. Nowe, neutralne emocje ciekawości zaczęły kiełkować wraz z wciśniętą w ręce talią, nawet dość miał kart na dzisiaj.

- Nie znam pana. - Powiedział wprost, lecz posłusznie zaczął tasować karty. Nie miał w tym wprawy takiej, jak hazardzista ani wprawiony wróż, lecz nie był też zupełnym amatorem. W szkole nauczył się dość. Trzymając talię w prawym ręku i tasując lewym, czyli zupełnie odwrotnie, niż sugerowałaby to jego dominująca strona, mieszał karty powoli, lecz dokładnie. Żadna nie wypadła, żadna się nie odwróciła. - Pan też mnie nie zna. Mam na imię Charles, nie Chester. Jest pan znajomym ojca, czy po prostu widział mnie pan na jarmarku? - Naburmuszony, niepocieszony, brudny od trawy i błota po wcześniejszym tarzaniu się po ziemi, westchnął ciężko. - Proszę się naśmiewać do woli. I tak nie przyjmuję już zamówień, spóźnił się pan.
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#3
21.08.2024, 23:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.08.2024, 23:58 przez Alexander Mulciber.)  
Wiatr dął ostro w plecy Alexandra, rozwiewając mu włosy spadające na twarz. Jasnowidz nie czuł zimna: wciąż smakował na języku ognistą, której szklankę lub dwie wychylił na ukojenie nerwów, pisząc list do Lorien. Alkohol przyjemnie rozgrzewał, ale zamiast uspokoić, tylko podrażnił tkliwe ego Mulcibera. Charles, Chester, cokolwiek, pomyślał, co za różnica.

– Nie musimy się znać – zauważył chłodno Alexander – Wystarczy, że dzielimy krew i nazwisko. 

Wsadził ręce do kieszeni, nagle nienawidząc ciężaru rodzinnego sygnetu, który nosił na małym palcu dominującej dłoni. Przypatrując się kartom migającym w rękach Charlesa, zatęsknił za własną talią, schowaną w wewnętrznej kieszeni czarnej marynarki, tak jak tęskni się za dotykiem ukochanej. Chciał go napomnieć, by był subtelniejszy – nie, kurwa, nie tak, mógłby powiedzieć – jeżeli Chester dotykał kobiet w taki sposób, w jaki dotykał swoich kart, Alexander nie wróżył Richardowi szybkiego zostania dziadkiem. Czy kiedy on trzymał swoją talię po raz pierwszy w dłoniach też wyglądał tak jak ten młokos? Przynajmniej żadnej z kart nie upuścił, nie pozwolił porwać wiatrom, choć – gdyby zrzucił talię z klifu morską toń – czy nie byłoby w tym jakiejś krzty prawdy, krzty autentyczności? Nie przyszedłby w końcu na te klify, gdyby nie ciągnęło go by skoczyć z ich skraju. Nieopierzone pisklę, które wyrwało się z gniazda, myśląc, że potrafi latać. L'appel du vide, mawali Francuzi. 

– Gdybym chciał rozmawiać z twoim ojcem, to rozmawiałbym z nim, nie z tobą. Myślisz, że fatygowałbym się bez powodu na te klify? Jesteś praworęczny. – Przytrzymał dzieciaka za nadgarstek, przesuwając spojrzeniem po jego smukłych, chłopięcych dłoniach: po liniach, jakie wyryło na ich powierzchni przeznaczenie, po plamie od mokrej trawy bliżej kłębu kciuka, powiódł wzrokiem po schludnie przyciętych paznokciach, za którymi tkwiła teraz cienka warstwa brudu. Dłonie powiedzą ci o człowieku wszystko, co tylko potrzebujesz o nim wiedzieć, mawiała jedna z jego nauczycielek chiromancji. Szukał charakterystycznych dla wielbicieli pojedynków zgrubień od różdżki, czując zawód, kiedy takowych nie znalazł, szukał blizn nadających mężczyznom charakteru i śladów po uprawianym rzemiośle. Czy Chester podjął się swojego fachu dlatego, że musiał, czy rzeczywiście znajdował satysfakcję w lepieniu pedalskich świeczek? Puścił ramię chłopca, pozwalając mu dalej bawić się talią. – No, dalej. Tak cię uczyli, czy tak wolisz?

Nie przestał mierzyć go wzrokiem.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#4
22.08.2024, 21:58  ✶  
Karty słuchały się dłoni Charlesa. Powoli lecz metodycznie, talia pozwalała tasować się bez większych problemów. Żadna z kart nie zdradziła awersu, nie wyfrunęła z dala od reszty i nie poszybowała w dół klifu, ku skałom i wodzie, w której jeszcze niedawno chciał zniknąć młody Mulciber. Chłopak miał swoją przyszłość we własnych rękach i nie zamierzał jej z nich wypuszczać, choć mógł sobie do końca nie zdawać z tego sprawy.

- Jest pan jakimś moim kuzynem albo wujem? - Dopytał, a ciekawość rosła. Kim mógł być ten czarnowłosy wróż?, pojawiło się pytanie, ale odpowiedź nie chciała nadejść. I choć Charles niejednokrotnie widział drzewo genealogiczne, a także słuchał opowieści ojca o rodzinie, nie przyszło mu nawet na myśl, że znalazł go właśnie ten Alexander, który za sprawą nieszczęśliwego wypadku własnego brata stanął na czele rodziny. Twarz wydawała się znajoma, lecz wspomnienie było zbyt odległe, by mogło powiedzieć cokolwiek. Dalszych i bliższych krewnych było zbyt wielu. - Skąd pan wiedział, że tu będę? - Zadawał naiwne pytania, zapominając, że Mulciberów cechowały różne nadprzyrodzone zdolności, których nie miał szczęścia odziedziczyć lub też nie zostały jeszcze u niego odkryte. Jedynie te bezużyteczne nici, wyćwiczone przy pomocy ojca, pozwalały dostrzegać to, co łączyło innych, Charles nie miał jednak większego nimi zainteresowania. Nie potrafił zastosować ich tak, by czerpać korzyści z rozumienia powiązań obcych osób.

Brudne dłonie nie miały cierpliwości do kart, bo liczył się efekt. Sztywne ruchy nie były niczym innym, aniżeli sposobem na potasowanie darowanych kartoników. I to zostało przerwane, gdy Alexander złapał go za nadgarstek. Palce drugiej dłoni zacisnęły się na talii. Nie wypuściły żadnej karty.

- Co z tego, że jestem praworęczny? - Charles ledwie powstrzymał prychnięcie. - Nie musiał pan tu przychodzić po to, żeby mi to powiedzieć. - Rzucił butnie, zupełnie niezadowolony z szorstkiego traktowania. Mimo to, nie wyrwał ręki, pozwolił obcemu na zbadanie jej linii, jedynie podkreślonych przez zaschłe drobinki błota. Jego dłonie nie nosiły żadnych przykrych śladów ani odcisków, głównie przez fakt, że szybko nauczył się magii bezróżdżkowej. Podczas ostatnich lat Durmstrangu, gdzie pojedynków było aż nadto, nie potrzebował magicznego patyka do ukierunkowania swojej mocy. Jego ciało pozbawione było śladów, z których Alex mógłby czytać. Nie miał blizn innych, aniżeli tych, które pozostały po dziecięcym otarciu kolan i nieuważnej wspinaczce na drzewo. Jego ciało nie było spracowane, choć blade, szczupłe i niezdrowe, gdy wdał się w swoją matkę, chorowitą Malfoyównę.

Odsunął się o krok, by tym razem Alexander nie mógł przerwać mu tak łatwo. Przełożył talię do drugiej ręki i zamierzał skopiować ruch, jaki wykonywał jeszcze przed chwilą, lecz w lustrzanym odbiciu.

- Potrafię też drugą. - Stwierdził, ale parę ruchów wystarczyło, by przekonać się, że w ten sposób to nie zadziała: karty zaczęły zahaczać o siebie i krzywo wpadać między inne, w końcu jedna odwróciła się awersem, opierając na talii w rękach Charlesa.

Rzut Tarot 1d78 - 77
Trójka Mieczy
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#5
15.09.2024, 19:00  ✶  
Zignorował pytania dzieciaka – co mógłby mu zresztą powiedzieć? ”Nie mam pojęcia i nie obchodzi mnie to”, rzucone tonem tak obojętnym, jak i szczerym: Alexandra nigdy nie interesowały genealogiczne zawiłości rodu Mulciber, nie widział sensu w utrzymywaniu kontaktu z rodziną ojca, która nie dawała jebania o jego istnienie. To Donald był pierworodnym, to Donald był dziedzicem, to Donald miał dźwigać na barkach brzemię dziedzictwa Mulciberów, nie on – on był tylko drugim synem. Drugi syn, przed którym stoi drugi syn drugiego syna, szumiał wiatr, ale Alexander zignorował głupie podszepty intuicji, prychnąwszy tylko cicho, kiedy usłyszał poirytowany ton młodzieńca. 

– Ty też nie musiałeś tu przychodzić. Mogłeś utopić się w kałuży szczyn pod sklepem z tymi waszymi obsranymi kadzidełkami na Nokturnie – zauważył trzeźwo Mulciber, wzruszywszy nieznacznie ramionami – a jednak obaj stoimy tutaj i rozmawiamy. Nic nie dzieje się bez powodu… – mrugnął, widząc, jaka karta odwróciła się awersem – …Charles.

Trójka mieczy. Skinął krótko głową, przypatrując się sercu przebitemu przez trzy ostrza w otoczeniu burzowych chmur. Nawykł do widoku tej karty we własnych rozkładach, tak samo jak nawykł do widoku starzejącego się odbicia swojej twarzy w lustrze: da się przyknąć do wszystkiego, pomyślał Alexander, nawet do narkotykowego głodu, który z czasem nie stawał się wcale słabszy, ale zlewał się w jedno z innymi nieuświadomionymi instynktami. Z pulsem, z oddechem. Westchnął, rzuciwszy marynarkę na skalne podłoże: pozwolił Charlesowi napatrzeć się na kartę, sam zaś przysiadł na skałach, opierając się plecami o kamienie. Co ten dzieciak wiedział o rozpaczy? Co mógł wiedzieć o bólu? Wcześniej, zanim pozwolił Charlesowi wyrwać rękę ze swego uścisku, zdążył spojrzeć na jego linię życia: nienaturalna przerwa na samym początku – strata przeżyta we wczesnym dzieciństwie, śmierć matki, która odcisnęła na dziecku fizyczne piętno – nie zakłócało to jednak ogólnej harmonii jego dłoni. Nie miał żadnych blizn, odcisków, nawet jego nos był prosty, bez śladów po przeszłych złamaniach. Nie trzęsły mu się ręce, tak jak Alexandrowi, kiedy próbował wkłuć się w mało eksploatowane naczynie meandrujące na grzbiecie dłoni, bo bał się rozwalić swoją ulubioną, mocno już zmaltretowaną żyłę przebiegającą w zgięciu łokcia. Chłopak – ile on może mieć, kurwa, lat, pomyślał z irytacją – miał przed sobą całe życie, był doskonałą tabula rasa, jak pusta strona książki, na której ktoś zamiast wpisać dedykację narysował kutasa w rogu – wciąż była to jednak tylko karta tytułowa, za którą czekała prawdziwa treść.

Trójka mieczy Trójce mieczy nierówna. Alexander oddałby wiele, by być na jego miejscu.

– Rozumiem. – Znów pokiwał głową, uosobienie surowej kordialności, przysiadłe na marynarce rzuconej na stos wygładzonych przez wiatr skał niczym pokurwiała wyrocznia delficka, gdyby ta mówiła nieco chryplawym głosem zniszczonego ćpuna. – Przydałby ci się przyjaciel. Niestety, masz tylko, kurwa, mnie. – Rozłożył ramiona w geście ni to kpiącym ni to pełnym powagi, utrzymując cały czas kontakt wzrokowy ze stojącym przed nim młodzieńcem. Przesunął spojrzeniem po twarzy chłopaka, a niebieskie oczy zalśniły jak w nagłym postanowieniu. – Zobaczyłem cię w lustrze, Charles. – Zaczął szukać po kieszeniach papierosów, dając chłopakowi czas na przetrawienie tej informacji. Dopiero po chwili zerknął na niego, ciekaw jego reakcji, wsadzając papierosa między zębami. – Powiedz mi – przechylił w zamyśleniu głowę – co czujesz, kiedy patrzysz na tę kartę?


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#6
06.10.2024, 12:31  ✶  
Pytanie Charlesa miało zostać bez odpowiedzi. Wpatrywał się w twarz Alexandra, ukradkiem podnosząc oczy znad kart, ale nie miał pojęcia, jakie pokrewieństwo mogłoby łączyć go z tym mężczyzną. A może źle celował? Może wróż pochodził od Malfoyów? Nie miało to większego znaczenia, gdy zrezygnowany zajmował się kartami. Nie chciał tego robić. Już niczego nie chciał.

- Nie mam już wstępu na Nokturn. - Przypomniał Alexandrowi, ponosząc na niego niezadowolone spojrzenie. Skrzywił się delikatnie. - Nie będę już sprzedawał obsranych kadzidełek.

Fakt, że nie poczuł się obrażony słowami Alexandra, zdziwił nawet jego. Kadzidełka były niczym, nie teraz, gdy to wszystko przestało już mieć znaczenie. Wuj mógł sam sobie skręcać zioła, lać wosk i robić te wszystkie inne głupie czynności, które miały prowadzić do możliwości głupiego prowadzenia głupiego sklepu w najgłupszej części Londynu. Umiejscowienie sklepu w takim miejscu było najgorszym wyborem, bo chociaż handel nieco mniej legalnymi wyrobami był dochodowy, to czy nie lepiej byłoby uczciwie rozprowadzać normalne, proste do stworzenia, a potrzebne niemal wszystkim czarodziejom świece? Może trzeba było wuja zgłosić do służb, ale to za jakiś czas, gdy afera ucichnie, a Charlie nie będzie podejrzanym.

Charles uniósł do oczu kartę, by przyjrzeć się jej dokładniej. Skrzywił się lekko, bo nie wyglądała jak nic, co zwiastowałoby dobrą przyszłość. Nie usiadł obok Alexandra.

- Dalej nie wiem, kim pan jest. - Zarzucił Alexandrowi. - I nie do końca podoba mi się, że obserwuje mnie pan w lustrze. A ta karta? To tylko karta. - Spróbował oszukać sam siebie. Serce przebite trzema mieczami i chmury burzowe. To nie zwiastowało niczego dobrego. Przyszłość rysowała się w szarych kolorach. - Pokazuje to, jak się czuję. Nie wiedziałem, że nadejdzie taka burza. Nie wiedziałem, że ojciec stanie po stronie wuja i nie wiedziałem, że wuj uzna, że najlepiej będzie wyrzucić mnie z domu, z rodziny, z życia. Co z oczu to z serca, czy jak to mówią. Ale serce i tak już jest przebite trzema mieczami. Nic mnie już dobrego nie czeka. - Podsumował.
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#7
07.10.2024, 19:28  ✶  
Z ciężkim westchnieniem wyjął papierosa spomiędzy zębów i zaczął obracać go w palcach. Z jednej strony, oczekiwał buntowniczej defiacji i eksplozywnych pretensji aroganckiej buty młodości. Oczekiwał, że zastanie gówniarza w burdelu, gdzie ten będzie żonglował świeczkami w kształcie kutasów, żeby ubić interes z jakimś zdezelowanym sutenerem na złość wszystkim. Z drugiej strony, był przekonany, że syn Richarda Mulcibera okaże się tak samo kurewsko nudny jak jego ojciec, tak samo wyzuty z jakichkolwiek przejawów charakteru, który skopiował przecież od brata – jak pracę domową przepisaną na kolanie.

Teraz jednak, gdy Charles stał przed nim, Alexander Mulciber nie czuł złości, którą wylał wcześniej w liście do Lorien. Nie, Charles był w jego oczach Głupcem, pierwszą kartą w talii – nie dlatego, że sam miał się za głupca, po tym jak zraził do siebie ojca i stryja – Charles był nowym początkiem. Czysty, nieskażony obcym wpływem umysł, który desperacko pragnął znaleźć coś, kogoś, kto pomógłby mu ukierunkować swe myśli. Odtrącony nogą szczeniak, najsłabszy z miotu, suka, która go powiła, zbyt szybko odumarła, by nauczył się gryźć, ale Alexander zawsze miał tkliwe serce dla tych skamlących przybłęd.

Nie rozumiał, jak Richard mógł tego nie rozumieć – tego, że tak jak pies potrzebuje zawsze pana, chłopak potrzebował ojca. Ale on nie był Richardem, tak jak Richard nie był Alexandrem. Może być sobie jego ojcem, jest taki sam jak wszyscy jebani ojcowie, zawsze myślą, że wiedzą wszystko o swoich dzieciach, zawyrokował cierpko, zanim nachylił się bliżej Charlesa z nagłym błyskiem w oku, ale jebany Richard Mulciber nie jest jasnowidzem.

Ja nim jestem. Tylko ja.

– Kim jestem? – Pozwolił wybrzmieć tym słowom: obrócił je powoli na języku, próbując zidentyfikować słodkogorzki posmak, jaki zostawiły po sobie w jego ustach. Słowa same wydostawały się spomiędzy warg jasnowidza, okadzane dymem papierosa. – Sam tego nie wiem, jeżeli mam być szczery – odparł w zamyśleniu. Wiedział już, co musi powiedzieć. Wiedział, po co tutaj dzisiaj przyszedł. – Byłem synem mojego ojca, ale to było tak dawno temu. Wydaje się, że wieczność minęła, odkąd rozmawialiśmy po raz ostatni. Byłem synem mojej matki. Mogę mieć tylko nadzieję, że wciąż o mnie pamięta, gdziekolwiek błąka się teraz jej dusza. Byłem... – Potrząsnął głową. – Jestem bratem. Ale starszy brat zawsze patrzył na mnie z góry, teraz zaś tkwi zamknięty za murami szpitala, a siostra – myślał o Dianie, o jej nieprzytomnym uśmiechu i błędnych oczach – wiem, że jest tak samo zagubiona, jak ja, ale jest zbyt daleko, żebym mógł jej pomóc.

Trudno było wytrzymać spojrzenie Alexandra, który patrzył na chłopaka z przenikliwością pozbawioną mrugnięć, ale jego głos tchnął szczerością.

– Przez jakiś czas chciałem być aurorem, ale rzuciłem to, ledwie liście na drzewach zdążyły zmienić kolor. Starałem się spełnić oczekiwania ojca, ale on zawsze miał inny plan na moje życie niż ja. Myślałem, że znalazłem swoje miejsce, ale nie mam wiary we własne wizje. Próbowałem szukać odpowiedzi na twoje pytania we wszystkich zakątach świata, po którym rozbijałem się, targany wiatrem. Próbowałem uciekać: przed odpowiedzialnością, przed ludźmi, których zraniłem, i którzy zranili mnie, przed bólem, przed wieloma rzeczami – ale najbardziej chyba przed sobą samym. Próbowałem – ale wciąż tylko wracam w te same miejsca, nie będąc ani trochę mądrzejszym. Znów powiało jesienią. Znów jestem tutaj. – Wzruszył ramionami. – Znów zaczynam od nowa.

Nie skomentował wyznań chłopaka. Pozwolił mu wylać z siebie frustrację, samemu ćmiąc z wolna papierosa, marszcząc jednak z lekka brwi, gdy w dyskusji padły znajome imiona. "Gwarantuję ci, że zaistniałym problemem zdążyliśmy już odpowiednio się zająć" – czy nie tak pisał mu Robert, kiedy Alexander skreślił do kuzyna parę ostrych słów po całej tej śmiesznej aferze na kiermaszu z okazji Lammas? A więc tak "załatwiłeś sprawę", Robercie, pomyślał ironicznie Alexander, patrząc na chudego młokosa, który obracał w dłoniach talię kart, wywalając dzieciaka na bruk. Strzepnął popiół z papierosa.

– Ty też jesteś tutaj – w tym dokładnie miejscu, w tej konkretnej chwili – to, co widzisz w kartach, to nie jest przyszłość, tylko teraźniejszość. Jeżeli chcesz, by pokazały ci przyszłość, musisz zapytać je o przyszłość. Musisz oczyścić swój umysł z doczesnych przywiązań – to tylko aberracje w percepcji – musisz spojrzeć przez siebie i poza siebie. Czujesz się porzucony, zdradzony – przez rodzinę? – dobre, kurwa, sobie – oczy Alexandra zabłysły groźnie – ja jestem rodziną Mulciber – wycedził z wyraźnym wstrętem, prostując plecy. – Cała reszta, łącznie z twoim starym, może mnie co najwyżej w dupę pocałować, bo nie zamierzam dać nikogo wydziedziczyć. Jesteście wszyscy skazani na mnie, do mojej usranej śmierci, czy tego chcecie czy nie. Wiesz, co jest w tym najlepsze, Charles? Wystarczy że obrócisz kartę – machnął nagląco ręką, w której trzymał szluga – tak, niech będzie odwrócona – i jesteś wolny. Spróbuj jeszcze raz. Tak jak ci mówiłem. Patrz głębiej.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#8
08.10.2024, 17:40  ✶  
Dym papierosowy gryzł go w nos, a z każdym oddechem również w gardło, jakby przypominając, że mijające chwile są pożyczone, że wczoraj powinien skończyć w odmętach morza i to, co przeżywa teraz, nie powinno do niego należeć. Nie mógł mieć pojęcia, co myśli o nim Alexander, ale czy rzeczywiście był kopią swojego ojca? Chciał być, widział Richarda jako najwspanialszą istotę, lecz spodziewał się, że nie dorastał mu do pięt, nie po tym, co zrobił. Czuł ból, wstyd i cokolwiek się działo, nie chciał dłużej się z nim mierzyć. Cierpienie nie miało miary i nie sposób było ocenić, jak jego odczucia miały się do tych, które przeżywali inni. Niechęć do świata i siebie samego rezonowała z jego młodej, naiwnej osoby.

Odchylił się nieznacznie, gdy Alexander postanowił wejść w jego strefę komfortu. Mierzył go spojrzeniem, gdy jasnowidz wyrzucał z siebie słowa, zbyt wiele, zbyt skomplikowanie. Charles chciał prostą, jasną odpowiedź, lecz zręcznie nawigował w meandrach metafor kuzyna. Malował się w jego głowie obraz, a wraz z nim, na twarz wpływał podziw, ekscytacja, a nawet trochę onieśmielenia. W jego oczach zabłysły gwiazdy.

- Alexander? - Dopytał niepewnie. Nie mógł spodziewać się, że przyjdzie do niego właśnie on: głowa rodu, rodzina Mulciber w krwi i kości. - Ja... - Wahał się, nie mogąc znaleźć słów. Poprzednie zniechęcenie zdawało się odejść w niebyt. - Ja też chciałem być aurorem. - Duknął wreszcie, nie mogąc znaleźć bardziej odpowiednich słów. Czy to nie wspaniale, że obaj mieli takie cele, choć w obu przypadkach niespełnione? Byli do siebie podobni mimo dzielących ich gałęzi rodzinnego drzewa. - Jesteś Alexander Mulciber. - Pomógł mu w końcu znaleźć odpowiedź na jego wahania. - Ten Alexander Mulciber.

Ni mniej, ni więcej. Alexander nie musiał być niczym więcej. Był istotą z opowiadań, cieniem, który zapisał się we wspomnieniach z dzieciństwa. Był przywódcą, który dotąd go nie prowadził, aż do teraz.

Serce szybko uderzało w klatce piersiowej młodego Charlesa, gdy na nowo opuścił spojrzenie na karty, teraz widząc je w zupełnie innym świetle. Karty nie były już tylko głupią talią pełną obrazków, bo miały znaczenie, które mógł nadać im kuzyn. Charlie odetchnął głębiej, zabierając się do tasowania, tym bardziej ponownie tak, jak było mu wygodniej, jak naturalnie układały się jego dłonie, choć być może dla innych wydawało się to na odwrót. Być może była to nie jedyna rzecz, którą robił na opak ku niezadowoleniu innych. Odwrócił Trójkę Mieczy, schował ją między inne wróżby, był wolny.

Przyszłość.

- Nie wiem, czy umiem skupić się na przyszłości. - Wyjaśnił się, tasując talię powoli, metodycznie, lecz skutecznie. - Nie wiem, co mnie czeka, a skoro ja tego nie wiem, co mogą wiedzieć karty? To... to trudne, wuju. - Poskarżył się, skupiając zupełnie na wróżbach w dłoniach. - Czeka mnie przyszłość w rodzinie, skoro nie chcesz mnie wyrzucić? Pomożesz mi, wuju, jeśli będę tego potrzebował? - Pytał kart, nie Alexandra. - Liczyłem na pomoc rodziny, ale nie potrafiłem z tego korzystać. Będę musiał... poradzić sobie samodzielnie. Muszę dorosnąć.

Z tymi słowami, zaprzestał tasowania i odwrócił kartę, która była u góry talii.

Rzut Tarot 1d78 - 47
Królowa Buław
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#9
27.12.2024, 01:52  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.05.2025, 21:36 przez Alexander Mulciber.)  
"Muszę dorosnąć." Alexander zdusił w sobie chęć roześmiania się na głos. Odwrócił się do chłopaka plecami, oddalając się nieco od skały, o którą się do tej pory opierał. Gdy Charles mówił, Alexander słuchał w pełnym skupienia milczeniu, zapatrzony w malujący się przed nim horyzont – raz tylko zerknąwszy przez ramię na dzieciaka zajętego przetasowywaniem kart, raz tylko pozwalając, aby szybkie zmarszczenie brwi zaburzyło doskonałą obojętność jego posągowej twarzy: "nie wiem, co mnie czeka", poskarżył się Charles, "a skoro ja tego nie wiem, co mogą wiedzieć karty?" – mówił, a Alexander słuchał, zaciągając się z lubością papierosem. Słuchał, i zastanawiał się... Jakie to byłoby uczucie, powiedzieć mu, że wie, co go czeka? Że wie wszystko, że zna odpowiedzi na pytania, które dręczą go od tak dawna, na pytania, które dopiero zada, i pytania, których nie zadał, ale chciałby kiedyś zadać? Jakie to byłoby uczucie, myślał Alexander, gdyby powiedział mu to, co chciał powiedzieć Donaldowi, odkąd tylko spłynęła na niego wizja, jak brat pada przed nim bez życia – nie, zrozumiał nagle, te słowa nie przyszły do niego z wizją, chciał rzucić mu nimi w twarz odkąd tylko pamiętał – jakie to byłoby uczucie powiedzieć: "twoja przyszłość należy do mnie"?

Czy tak czuł się Voldemort, kiedy przyjmował w swoje szeregi kolejną duszę, spisaną na wieczne zatracenie w chwili, w której  mroczny znak? Czy tak czuł się Louvain Lestrange, kiedy wypalał mu tę przeklętą runę na przedramieniu? Czy tak czuł się Alexander Mulciber, kiedy doprowadził do ruiny jego siostrę, tylko dlatego, że mógł to zrobić?

Och, było tyle rzeczy, które mógłby teraz zrobić, jeszcze więcej, które mógłby powiedzieć. "Jesteś mężczyzną", chciał usłyszeć Charles, wkraczający powoli w wiek dojrzały, "jesteś panem swojego losu", bla bla bla... Ale Królowa buław, która wypadła z jego talii, niosła ze sobą zupełnie inne przesłanie.
Mężczyźni przychodzili do innych mężczyzn po to, aby ci potwierdzili ich pozycję w świecie – nie po to, aby im ją wskazali. Babka przyrównałaby to do procesu sądowego, Alexander przyrównywał to do obciągania chuja: proste ustalenie hierarchii, dymasz albo jesteś dymany, a ława przysięgłych decyduje, gdzie, i czy w ogóle możesz się spuścić. To robili mężczyźni, chwaląc się sukcesami w nowej pracy, obnosząc się nowym mieszkaniem, nową kobietą na ramieniu, nową wizytówką z nowym tytułem naukowym obok nazwiska. Każdy z nich desperacko pragnął być Królem buław. Mężczyźni szukali aprobaty w oczach innych mężczyzn, w oczach kolektywu, który decydował, czyja kariera jest najciekawsza, czyja kobieta najpiękniejsza, czyje życie – najlepsze. Ale, cedziła babka, prostując już i tak sztywno wyprostowane plecy, wciąż można złożyć apelację od wyroku. Prawnicze pierdolenie, które Alexander zwykł podsumować o wiele prostszymi słowami: jeżeli masz wystarczająco silną wolę, z każdego możesz zrobić swoją sukę. Królowa buław była uosobieniem tej woli, bo była kobietą, a kobiety były inspiracją dla wszystkiego, czego dopuszczali się mężczyźni. Mężczyźni mogli bowiem szukać uznania u innych mężczyzn, ale sensu szukali tylko w kobietach.

Kącik ust Mulcibera zadrgał lekko, kiedy pozwolił by promienie wciąż coraz to na nowo chowającego się za chmurami słońca przez moment popieściły mu twarz. Kobiety nie mówiły: "jesteś mężczyzną", kobiety sprawiały, że się nim czułeś. Powinien powiedzieć Charlesowi, żeby znalazł sobie jakąś wiekową kurwę, która pozwoli mu mówić do siebie "mamusiu", i poklepie go czule po policzku, zapewniając, że jest z niego kawaler jak malowany, skoro tak cierpiał, że zbyt wcześnie odstawiono go od cycka. Tak, tak właśnie powinien zrobić, pomyślał, wspominając jego naznaczoną stratą linię życia, bo jedynym, czego pragnął ten porzucony przez rodzinę chłopak, była przecież odrobina uczucia. Odrobina inspiracji, aby miał odwagę być tym, kim chce być, aby miał wiarę, że może być kimś. We wszystkim chodziło przecież o wiarę: o przenikanie się żeńskiego pierwiastka, odpowiadającego za akt stworzenia, i pierwiastka męskiego, odpowiadającego za nadanie temu aktowi porządku. Alexander nie nie szedł w odwiedziny do przyjaciela, aby poradzić się, co powinien zrobić ze swoim życiem, kiedy wszystko dookoła się waliło. Nie szedł pić z kolegami, bo wierzył, że pomogą mu znaleźć sens na dnie kolejnej osuszonej butelki. Nie pisał do nich listów, w których zwierzał się ze swoich najskrytszych myśli. Nie byłoby to naturalne, nie byłoby to właściwe – naraziłby się wtedy na śmieszność.

Właśnie dlatego Alexander Mulciber musiał stłumić narastający w piersi śmiech.

Bo kiedy mężczyzna przychodził do innego mężczyzny po to, aby ten pokazał mu jego pozycję w świecie, zasługiwał na to, żeby zostać wyśmianym. Zasługiwał na to, żeby zostać zmanipulowanym – pieprzona marionetka, której mówisz, co ma zrobić, a ona to robi – zasługiwał na to, żeby być narzędziem w rękach większych od siebie, przecież mógłbyś oszukać dzieciaka, pomyślał mściwie, mógłbyś, bo jesteś, kurwa, zły. Jesteś złym człowiekiem, Alex. Jesteś pieprzonym Hagalaz, które sieje destrukcję wszędzie tam, gdzie się pojawia. Ale destrukcja jest formą kreacji, czyż nie tak sam zawsze powtarzał? Mógłby zniszczyć wszystkich w tej rodzinie – zniszczyć ich od środka, zanim oni zniszczą samych siebie – mógłby sprawić, żeby to zniszczenie coś znaczyło.

Może wtedy mógłby dostąpić odkupienia.

Odpalił kolejnego papierosa.

Mógłby napełnić jego umysł fałszywymi proroctwami, urojonymi wizjami, uzależniającymi swoim pięknem. Wystarczyłoby użyć tego specjalnego tonu – tonu jasnowidza – ubrać wszystko w odpowiednie słowa, osnuć kuszącą mgiełką profetyzmu, osłodzić empatią... Mógłby powiedzieć Charlesowi, że wie, co go czeka, że wie, co powinien zrobić, aby osiągnąć wielkość, co powinien zrobić, aby przestać się, kurwa, bać – bo Charles się bał, zdecydował Alexander – bał się, tak jak boi się każdy, kto jeszcze ma w życiu coś do stracenia, a Alexander...

Alexander zazdrościł mu tego strachu.

– Karty znają twoje intencje. Pokażesz im słabość – wykorzystają to. Pokażesz im fałsz – wyśmieją cię. Karty są bezwzględne jak kobiety – jakby na podkreślenie swych słów machnął ręką, w której trzymał szluga – ale w przeciwieństwie do nich są szczere, więc ty musisz być szczery z nimi. Karty są zwierciadłem twojej duszy, lustrzanym odbiciem wszystkich twoich lęków i niepewności. Karty są tobą. A ty chcesz dorosnąć... Dorosnąć – powtórzył, próbując zachować powagę. Odwrócił się z powrotem twarzą do Charlesa. – Więc powinieneś przestać się okłamywać. Ten chłopiec, który wciąż w tobie tkwi... – Położył mu rękę na ramieniu, w niemalże ojcowskim geście. – Pozwól mu umrzeć, Charles. Zabij go, jeśli musisz, zepchnij z klifu, jeżeli będzie stawiał opór. Odrodzisz się na nowo – tym razem jako mężczyzna.

Milczał przez chwilę, zanim wsunąwszy papierosa między zęby, poklepał mocno Charlesa po plecach.

– Nie no, napierdalam się z ciebie. Nie skacz. To była... – urwał dla efektu – Metafora. – Uśmiech, którym obdarzył chłopaka był uśmiechem dosyć paskudnym, ale szczerym, co można było zrzucić na karby tego, że Alexander Mulciber uśmiechał się ostatnimi czasy bardzo rzadko, więc część mięśni mimicznych zdążyła mu już pewnie zaniknąć od zbyt długiego nieużywania. – Czasem coś się kończy – wydmuchał dym przed siebie, kontynuując myśl – aby coś innego mogło się zacząć. Wiem, po co tu przyszedłeś. Moja matka kłaniała się kiedyś przed wizerunkiem Śmierci – modląc się do niej, jak to leży w naturze w kobiety – ale mężczyzna nie powinien tracić czasu na modlitwy – rzucił pogardliwie Alexander – wystarczy, że bez słowa spojrzy Śmierci w twarz. Ty to zrobiłeś, Charles, i zrobisz to znów – i znów – i znów. – Zaoferował chłopakowi papierosa, zapomniawszy, zdaje się, że ten już wcześniej mu odmówił. – Bo dla mężczyzny liczą się czyny, nie słowa. Co więc zamierzasz zrobić, Charles? Co potrafisz? Czego chcesz się nauczyć?

Dalsza rozmowa utonęła w szumie fal rozbijających się o klify.

Koniec sesji


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Alexander Mulciber (3616), Charles Mulciber (1786)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa