flynn bell & olivia quirke
7 sierpnia 1972 roku w dziurawym kotle
7 sierpnia 1972 roku w dziurawym kotle
Dla ogółu społeczeństwa magicznego dzień siódmego sierpnia nie był jednym z tych, które wyróżniały się czymkolwiek. Dla Flynna był to jeden dzień po kompletnym załamaniu, jakie przeżył w zetknięciu się z faktem, że on i Alexander nie są już parą. Szybko poszło - nawet nie dwa miesiące odkąd starszy Bell zgodził się z nim chodzić, tydzień po spontanicznych, nieoczekiwanych oświadczynach. Nie był aż tak głupi, żeby nie rozumieć, jak klasycznym przykładem toksycznej relacji była ich dwójka, ale i tak robił sobie jakieś głupie nadzieje i... cóż, naprawdę nie chciał być porzucony. Z tyłu głowy wisiało mu wciąż pocieszające i prawdziwe nie jesteś sam, ale niestety nie gwarantowało to ogólnego zadowolenia z tego, jak potoczyły się te wszystkie sprawy. Kiełkującą w nim rozpacz i brak możliwości porozmawiania na ten temat z kimkolwiek leczył w najlepszy znany sobie sposób, czyli rozpoczynając dzień od picia. Nie wiedział jeszcze, co będzie robił później - może wypije więcej, może pójdzie spać, może zdecyduje się na coś mocniejszego niż alkohol. Wszystko, żeby przestać o tym myśleć. Wszystko, żeby nie czuć się tak beznadziejnie pustym.
Nie wyglądał, jakby był w tragicznym nastroju. Gdyby nie drink sączony tutaj mimo wczesnej godziny, pewnie niewielu domyśliłoby się, że z akrobatą było coś nie tak. Siedział przy barze, machając niesięgającymi podłogi nogami, wydając przy tym trzeszczące dźwięki mające swoje źródło w obcisłych, skórzanych spodniach. Przed chwilą namiętnie obserwował ścianę, teraz zwrócił uwagę na jakąś dostawę.
No tak - normalni ludzie teraz pracowali.
Niezbyt go to wszystko interesowało - po prostu potrzebował zawiesić na czymś oko, skoro nie było tutaj telewizora. Wsłuchiwał się w dźwięk audycji radiowej i sprawiał wrażenie średnio obecnego, póki jego uwagi nie zwrócił kolor włosów dziewczyny kładącej na blacie baru sporych rozmiarów karton z jakimiś różnościami opakowanymi w szary papier. Kogoś mu przypominała...? Ale kogo? Pierwszą myślą była Fontaine z czasów jej rudości, drugie imię zdawało się tkwić gdzieś na końcu języka... Przypomniał sobie w momencie, w którym Olivia usiadła przy stole i została poczęstowana przez właściciela obiadem i szklanką soku, po czym ulotnił się przeliczyć wszystko. Flynn nie czekał na jego powrót. Wstał - chwycił swoją szklankę i ruszył w kierunku kobiety, z nieco podstępnym, ale czarującym uśmiechem. Nie zamierzał jej kokietować, ale nieco nieświadomie zakołysał biodrami, idąc w jej kierunku.
- Ahh, nie wierzę, że widzę cię na żywo. Cześć, można się dosiąść?
Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.
My mind is a hall of mirrors.
you think you know how crazy I am.
My mind is a hall of mirrors.