Cóż to był za piękny, ciepły, letni dzień. Idealny żeby komuś go spierdolić.
Właściwie to komuś konkretnemu. Swojej siostruni, rzecz jasna. Bo może i ona nie pamiętała o jego urodzinach, tak jak nie pamiętała, albo raczej udawała że nie pamięta i nie ma nic wspólnego ze swoją rodziną, ale on pamiętał. Doskonale pamiętał jak dokładnie siedemnaście lat temu, dokładnie tego samego dnia, obchodzili jej święto. Skromnie, bo skromnie, Fenris raczej nie należał do rozrywkowych ludzi, ale czasami dawał chwilę wytchnienia swoim dzieciakom od eksperymentalnego znoju. Nie tylko samą pracą człowiek żył.
Pamiętał jak za te kilkanaście zaoszczędzonych srebrnych sykli kupił jej w Hogsmeade wielkiego, z kolorowego lukru, lizaka na patyku wyglądem przypominającym Dzierzbę. Tak cholernie zazdrościł jej wtedy, że potrafiła już wyczarować swojego patronusa. On zawsze był najgorszą ofermą z zaklęć i ledwo co udawało mu się uzyskać zaliczenie z poszczególnych przedmiotów. Dlatego zafascynowany był faktem, że starsza siostra posiadła już tą zdolność. Poprosił ją wtedy, żeby i jego spróbowała nauczyć, bo profesorowie w szkole to się na niego uwzięli i nie dawali mu nawet szans.
Teraz wiedział, że już wtedy planowała najgorszą możliwą zdradę. Naiwny Doxik przyniósł tego lizaka do domu i wręczył jej go z najszczerszymi życzeniami, wierząc że jak będzie dobrym i uczynnym chłopcem to i jemu kiedyś ukarze się jego totemiczne zwierze. Ale zamiast tego, Asena dołożyła tylko cegiełkę pod fundament spaczenia i tego jakim apaszem stał się do dnia dzisiejszego. Może nie obwiniał ją o wszystko co najgorsze spotkało go w życiu, ale na pewno o zdecydowaną większość. I nawet już gdzieś miał te wadę wzroku, którą zostawiła mu zanim odeszła. To tylko był początek całej lawiny gównianych rzeczy które mu się przytrafiały w życiu.
Wiedział doskonale, że ona zawsze gdzieś ukrywa się w okolicy, jeśli nie pod ziemią to gdzieś na jej powierzchni. Dobrze znali aromaty swojej krwi, nie było wcale to tajemnicą, że chociaż żyli osobnymi życiami to współistnieli w tej samej tkance społecznej. Potrafili się nawet nie przecinać swoich dróg całymi miesiącami, bo zgadywał, że ona nie chciała tego jeszcze bardziej, niż on.
Dzisiaj było inaczej. Dzisiaj naprawdę chciał się z nią zobaczyć. I nie było to zbyt skomplikowane, wystarczyło poświęcić cały wczorajszy dzień na długim spacerze, żeby złapać w nozdrza znajomą woń. Mógł podpytać tam i tu, tak byłoby prościej, ale na wszelki wypadek nie chciał ryzykować, że ktoś zaalarmuje ją wcześniej, że zatroskany braciszek szuka starszej siostry. Kto miał wiedzieć, ten wiedział jak było między nimi. Jak ogólnie było między Aseną, a jej rodziną, a w konsekwencji nawet z całą Sforą. Z rodziną najlepiej tylko na zdjęciach, prawda?
Kiedy już udało mu się ustalić w jakim konkretnie miejscu przebywa najczęściej, zjawił się wieczorną porą w progu Rejwachu. To tutaj wyczuwał całe spektrum aromatu jej obecności, od tych najstarszych sprzed kilkunastu dni, do tych najświeższych, sprzed kilku godzin. Wyczuwał też zapach krwi z kilku innych źródeł, których miał okazję zakosztować na przestrzeni lat, ale tylko ten jeden jednoznacznie kojarzył mu się z całą gammą negatywnych myśli. Więc nie było mowy o pomyłce.
Klienteli nie brakowało. Ciepłym latem nie jednego nachodziło na zimne piwo w kuflu, po całodniowych upałach. I właściwie to on też by się z chęcią napił, ale jedyne co miał w kieszeni spodni to dziurę na wylot. Z zdegustowaniem popatrzył na wystający przez materiał wskazujący palec i westchnął sam do siebie. Nie przeszkadzało mu to, że odziany był w łachmany. Że jego sweter miał poszarpane rękawy, tak że zaczynał się dopiero jakieś kilkanaście centymetrów za nadgarstkiem, zresztą tak samo jak nogawki. Właściwie to nie był jedynym z tak urokliwą kreacją, nie wyróżniał się za bardzo na tle pozostałych pijaczyn z baru. Może miał tylko mniej poniszczoną twarz i nieco więcej włosów na ciele. Westchnął, bo zapewne znowu to skończy się jak zawsze.
W pierwszym odruchu, grzecznie zapytał czy koledzy ze stolika przy którym grali w karty postawią mu kufelek ciemnego. Przecież właśnie grali w karty, więc na pewno mieli pieniądze, przynajmniej tez jeden który wygrywał. Jak łatwo się było domyśleć, został obśmiany z góry na dół i jeszcze obrzucony kilkoma obelgami za swój wygląd bezdomnego.
- W takim razie wypierdalacie... - rzucił kiedy śmiechy ustały. Jakby nieco zniesmaczony tym, że musi używać takich zwrotów, wykrzywił usta w grymasie. Koledzy od kart popatrzyli na siebie, lekko skonsternowani. Wtedy Maddox wyjął jednemu z ust tego tytoniowego skręta, zaciągnął się kilka razy, rozluźniając barki, w niewymowny sposób demonstrując swoje rozbudowane barki. Potem wrzucił temu, który był najbardziej przy kasie do kufla. - A Ty zapłacisz za szkło. - zwrócił się do niego. Zmarszczył brwi i wbił w niego swoje żółtawe spojrzenie, jakby na moment w jego wzroku zabłyszczała dzikość bestii. Nie dał mu jednak zbyt wiele czasu na przemyślenia o co właściwie może chodzić Maddoxowi, bo od razu chwycił za jego kufel i spuścił na ziemię. Szkło roztrzaskało się o posadzkę, a piwo rozlało się po podłodze. W tym momencie konsternacja z tego jednego stolika rozlała się na wszystkie sąsiadujące i część sali jakby ucichła na dźwięk pękającego szkła.
Drobni hazardziści doskonale zrozumieli jego aluzje i szybciutko zawinęli swoje manatki zostawiając w popłochu karty, swój alkohol, a nawet część monet ze stołu. Greyback zadowolony ze swojego małego przedstawienia, przysiadł się do stolika który akurat zwolnił się na jego przybycie. No co za przypadek. Przysunął sobie bliżej każdy kubek i szkło z alkoholem, ustawiając sobie z niego taki wesoły pociąg z przedziałami, niespodziankami i jakby nigdy nic zaczął sobie popijać to piwo, to wódkę. Nie grymasił, przecież najlepszy alkohol to ten darmowy. Pochylił się nad stołem, nieco przygarbiony. Wiedział, że zdążył zrobić na tyle zamieszania, że za moment, czy dwa ktoś się nim zainteresuje, może nawet sama marnotrawna. Póki co zaczął skrobać coś twardym paznokciem po blacie z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. Coś jakby na kształt tortu urodzinowego, z dekoracjami i świeczkami na nim.