Tear it into tiny pieces
One more falling star
I'll shoot you away, but you wanna stay
I just wanna say
Baby
- ... nie możemy zrobić. Proszę to rozważyć. - Czasami człowiek coś do ciebie mówi, ale ty nawet tego nie słyszysz. Czasem słyszysz, ale nie chcesz słyszeć. Nie chcesz słuchać. Czasem... Flynn znał te "czasem". Odlatywanie myślami, kiedy coś się zlewało w jedno. I te momenty, kiedy wszystko się zlewało w jedno nie z przyjemności, a zwyczajnej złości. Bo taką frustrację odczuwał Laurent, kiedy siedział na fotelu tarasowym, a siedzący po drugiej stronie stolika człowiek próbował mu bardzo rzetelnie wytłumaczyć, że czegoś się nie da. Magiczne słowo. Magiczne słowo, które najchętniej usunąłby z płyt biznesu. Wszystko się dało. Za to nie dało się odpowiednio skupić myśli. Albo dało, tylko on nie chciał. Bądź nie mógł. Niekiedy te dwa słowa stawały się swoimi synonimami, a to przecież było tak reakcyjne. Tak... uzależnione od sytuacji, w której zostałeś postawiony i od człowieka, przy którym stoisz.
- Chcieć to móc, panie Potter. Dlatego... - Czasami człowiek mówi, ale nawet nie słyszy samego siebie. Czasem słyszysz, ale nie chcesz słyszeć. Nie chcesz słuchać. Czasem... Flynn znał milczenie. Znał niewygodę w słuchaniu własnego głosu, kiedy ten mu drżał, kiedy wszystko wydawało się lepsze w jego własnej głowie. Laurentowi to uczucie było raczej obce - musiałby wziąć pod uwagę to, że nie lubi własnego głosu, a przecież ta myśl byłaby druzgocąca. Czy nie za wiele już się posypało?
Brnąca w zatoki dysput ekonomiczno-socjalnych rozmowa była tak zblazowana, że mogłaby stanowić blachę na podkład ciasta złożonego z rzeczy koniecznych, a niechcianych. Może było to jedyne ciasto, którego Flynn nie chciałby zjeść. Temat bardzo bliski, bo Laurent nie przepadał za słodyczami. Nie słodził kawy, herbaty, nie jadał ciast, a jedyne ciasto, jakie lubił, to sezonowe z dyni w jednej kawiarence, które niedługo miało się tam pojawić. Być może już tam było. Tymczasem jemu te przyjemności nie siedziały w głowie. W czerwcu jadł też czekoladki gorzkie, bo podesłała mu je Victoria - to po tym, co stało się z widmami i po nożu, który rozorał mu plecy, a która to blizna teraz na tych plecach widniała. Bliski, bo kiedyś mimo tego blondyn niemal zawsze trzymał jakiś słodycz w domu. Dla Philipa. Tego samego, który prawie z nim utonął wczorajszej nocy. To jest - bardziej on utonął niż Laurent. Dość trudno utopić selkie stworzoną do pływania, choć nie było to niemożliwe. W końcu on też potrzebował powietrza, nawet jeśli raz na pół godziny, a nie jak człowieka - raz na minutę. Dawno już nie kupił nawet piwa kremowego dla gości. Ale teraz znowu te słodycze się pojawiły. I Laurent nie wyciągnął ich na stół, żeby poczęstować pana Pottera - człowieka, który właśnie próbował mu wmówić, że zorganizowanie transportu jednorożców będzie problematyczne, że się nie da, że ustawa z paragrafem dziewiątym z deklaracji o Wolności Stworzeń Magicznych może utrudniać, a tamta zawistna kurwa (tych słów nie użył) będzie przeszkadzać. Laurent zaczynał na to patrzeć inaczej, kiedy tego słuchał. Nie jak na realne problemy - jak na wymówki. Może i postarał się, żeby te "dowcipy" chorego brata Geraldine nie rozniosły się po prasie, ale nie da się uciszyć wszystkich pracowników. Nawet jeśli Laurent naprawdę próbował starannie dobierać ludzi. Po prostu się nie da. Jeśli dołożyć do tego mizerną próbę ataku... to miejsce było przeklęte. Jeszcze brakowało takiego nagłówka w gazecie. Albo nie, lepszego! Że to on jest przeklęty.
Chłodny wiatr zachęcał do tego, żeby ubrać się cieplej, a Laurent wcale sobie w tym nie żałował. Większość normalnych powiedziałaby, że wręcz był ubrany za ciepło - ale jemu w tym swetrze, z kocem na ramionach i Dumą pod nogami, który odprowadzał ślepiami gościa było akurat. Brakowało tylko Divy na kolanach - ale gdzie ona się podziała pojęcia nie miał. Chciałby się jedynie tak nie krzywić po pożegnaniu jegomościa. Ale łeb Dumy zaraz gwałtownie skręcił w inną stronę i nastawił uszy w sztorc. Głęboki pomruk ostrzegawczy rozniósł się po jego ciele. Lubił to tylko trochę mniej od drżenia klatki piersiowej, kiedy byłeś do niej przytulony, a on do ciebie mówił.
- Dzień dobry, Crow. - Obrócił się w jego kierunku i lekko szturchnął jarczuka nogą. Bydlak podniósł się i przesunął, opuszczając nieco w dół łeb. Nie spuszczał ślepi z Flynna. Laurent bardzo powoli wstał.