- Lorien Mulciber... - Olivia zmarszczyła brwi, a na jej twarzy pojawił się zagadkowy wyraz. Wpatrywała się w nazwisko, przypominając sobie rozmowę z Charlesem w lipcu. - Poznałam jednego Mulcibera. Młody chłopak, młodszy od nas. Już przesiąknięty spaczoną ideologią wyższości jednej krwi nad drugą.
Nie rozmawiali wtedy o tym jakoś specjalnie, ale powiedział jej kilka słów, które doskonale dały jej pogląd na to, jaki Charles jest. Może się myliła, może wyciągała zbyt pochopne wnioski, lecz zrozumiała to tak a nie inaczej - i już zdążyła wyrobić swoją opinię na temat chłopaka. Patrząc na to, co mówiono o Mulciberach, nie mogła być mylna. Olivia wierzyła w to, że ludzie się zmieniali oraz to, że nie definiowała ich rodzina, lecz w takich okolicznościach... Cóż.
- Odprowadził mnie do domu z Dziurawego Kotła w lipcu. Był dziwny, chyba próbował mnie poderwać - nie pamiętała, czy mu o tym mówiła. Chyba nie, ale co to miało za znaczenie? Gdy powiedziała "nie", to przeprosił i zniknął, nie miał prawa wiedzieć, że była zajęta. Olivia wzruszyła ramionami. - Ale trzeba mu przyznać, że jak powiedziałam, żeby spadał, to poszedł. I przeprosił. Może ta cała... Jak jej było: Lorien? też nie miała nic złego na myśli.
Chyba zaczynała się uspokajać. Była naprawdę zła na tę sędzinę, że sprawiła, że Tristan nie chciał tego zgłosić. Ale przecież nie mogła jej mieć za złe tego, że znała realia, panujące w Ministerstwie. Gdyby nie zajęte ręce, to pewnie przejechałaby dłonią po twarzy, bo nic innego w tym momencie nie mogła zrobić. I to było najgorsze: ta bezradność. Chęć zmiany lecz brak pomysłu na jej sposób. Czuła się beznadziejnie niepotrzebna.
Gdy dotarli na ławkę, ostrożnie odłożyła kawę. Zajęła się orzeszkami: na sam szelest papierowej torebki rude futerko mignęło na drzewie i skamieniało, jakby chciało się upewnić, że to jest to, co myśli. Milcząc, Olivia rzuciła jednego orzecha dość daleko od siebie. Te wiewiórki raczej nie jadły z ręki, z tego co pamiętała. Ale to nie szkodzi: zawsze można było po prostu na nie popatrzeć.
- Hm? - drgnęła, gdy dotknął jej ramienia. Zerknęła na Tristana pytającym wzrokiem. Nie była pewna czy chciała ciągnąć ten temat, ale nie protestowała, gdy pisał w notesie. To, co przeczytała, zaskoczyło ją jednak - i nawet tego nie ukrywała.
Byli dorośli: gdyby mieli po 10 lat mniej, to na ten krok byłoby zdecydowanie za wcześnie. Ale byli starsi: ludzie w ich wieku zakładali rodziny. Poczuła przyjemne ściśnięcie w dołku na myśl o tym, że miałaby się przeprowadzić do niego. Wyprowadzić od rodziców, przenieść absolutnie każdą pierdołę, którą zdążyła zgromadzić przez te lata, i po prostu zamieszkać z nim. Jednocześnie miała jeszcze jedną tajemnicę, która jej ciążyła na duszy. Była już umówiona z Basiliusem, pamiętała też co mówiła jej Millie, ale nie podejrzewała chyba, że będą chcieli razem zamieszkać i to tak szybko. Olivia ostrożnie odłożyła paczkę orzechów na ławkę, by mieć wolne ręce i móc ująć dłonie Tristana w swoje.
- Tristan... - powiedziała cicho, z trudem powstrzymując napływające do jej oczu łzy. Nie chciała odmawiać, ale nie mogła też się zgodzić, nie mówiąc mu tego, co ukrywała przez ten czas. - Ja... Musisz o czymś wiedzieć, zanim po raz drugi zadasz to pytanie.
Nie, nie było już odwrotu. Olivia wyglądała teraz tak poważnie, jak nigdy. Uciekała wzrokiem, jej dłonie pociły się, co było mocno odczuwalne. Zbladła i odrobinę drżała.
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć. Ale kiedyś, dawno temu, byłam w ciąży - powiedziała cicho, czując jak głos powoli odmawia jej posłuszeństwa. Nawet jeśli mogła mieć dzieci: nie mogła przecież ukrywać tej części swojego życia przed Tristanem. Chociaż widać było, że mówienie o tym sprawia jej ogromny ból. Nie uśmiechała się już, a z jej oczu spłynęły pojedyncze łzy. - Poroniłam. I nie wiem, czy będę mogła mieć kiedykolwiek rodzinę.
Już. Powiedziała to. Wątpliwości, które zaczynały zżerać ją od środka w chwili, gdy poczuła, że to z Wardem chce spędzić resztę życia. Musiał o tym wiedzieć, zanim zdecyduje się na jakikolwiek poważniejszy krok. Bała się, tak cholernie bała się spojrzeć mu w oczy w tej chwili. Okropnie bała się tego, że zabierze ręce, wstanie i odejdzie.