26.12.2024, 14:34 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2025, 21:15 przez Alexander Mulciber.)
Umarł, szeptały głosy, umarł, umarł, umarł! Chciała szarpać za ciemne, splątane włosy, chciała rwać je z głowy. Chciała wyć jak wdowa pożerana przez płomienie mężowskiego stosu, na który rzuciłaby się spowita w czerń szat, łopoczących na wietrze niczym skrzydła. Wzleciałaby wysoko jak ptak – wolna, pomyślała, wreszcie byłaby wolna – jej dusza uniosłaby się z dymem ku niebu, kiedy ciało wciąż obracałoby się w biel popiołu. Umarł, umarł, umarł! Tylko kto?, zastanawiała się kobieta zasiadła na obitym pluszem, potężnym fotelu naprzeciwko kominka, wpatrując się niewidzącymi oczyma w palenisko. Teraźniejszość przeplatała się w przeszłością, a ta była tylko echem przyszłości, której przebłyski widziała w płomieniach.
Przepowiednia o tym, jak umrze, była najcenniejszym skarbem jej panieńskiego wiana. Selina Ayers wniosła śmierć w swym posagu, przepowiadając zagładę temu, który uczynił ją Seliną Mulciber. Przepowiadając mu ją w tej samej chwili, w której zabrał jej niewinność. Czy kiedykolwiek była jednak niewinna? Nie wiedzieć kiedy, jej wzrok uciekł dalej, w stronę upiornego obrazu zawieszonemu nad kominkiem. Wnioskując po przejaśnieniu widocznym na ścianie obok, musiał mu towarzyszyć kiedyś drugi, równie stary obraz: wisiały niegdyś obok siebie, rama przy ramie, teraz jednak nad kominkiem pozostał tylko jeden z nich. Był to portret. Dziwnie nieruchomy, a jednak niezaprzeczalnie tchnący magią.
Przypatrując się reprezentacyjnemu portretowi młodej kobiety, Selina Mulciber odchyliła szyję pod nienaturalnym kątem: byłam nią kiedyś, zrozumiała – było coś ptasiego w jej ruchach, chude palce przypominały szpony, kiedy zacisnęła je na połyskliwej, czarnej szacie, w którą pozostawała spowita – blask płomieni odbijał się w czarnych oczach Cyganki czyniąc ją podobnym do drapieżnego ptaka, który niegdyś musiał równie piękny, co zabójczy, a piękny był właśnie dlatego, że był zabójczy... Był. Uwił gniazdo wysoko w chmurach, wysoko w przestworzach, tam, gdzie nie wzleciał żaden inny ptak. Uwił gniazdo na górze, którą zamieszkiwali dotąd tylko bogowie, więc bogowie zabrali dumnej ptaszynie skrzydła. Mulciber Manor leżące na wzgórzu miało być jej gniazdem, a stało jej więzieniem, kilka łez pociekło po policzkach starszej kobiety, ta jednak zdążyła odwrócić wzrok od portretu, w którym dawno już przestała widzieć siebie. Byłam kiedyś czymś więcej.
Selina Ayers umarła, aby mogła narodzić się Selina Mulciber, która była martwa od samego początku.
Znów był dzień pogrzebu Duncana, znów ktoś próbował rozczesywać jej dzikie włosy, umorusane błotem wrzosowisk, dokąd uciekła, zanosząc się szaleńczym śmiechem. Pamiętała, jak legła na ziemię, zimną jak jej małżeńskie łoże, znów nadeszła bowiem zima, znów spadł śnieg, wzdrygnęła się, gdy, mimo bliskości ognia po jej plecach przeszedł dreszcz, znów ktoś umarł. Umarł, umarł, umarł!
– Tylko kto? – wymruczała pod nosem. Syczące słowa starego, cygańskiego dialektu utonęły jednak pośród trzasku płomieni.
Pytanie nie powinno brzmieć "kto?", zdała sobie sprawę, pogładziwszy ręką kolorowe paciorki, które zwieszały się z jej szyi, tylko "kiedy?". Wiedziała, kiedy Śmierć przyjdzie i po nią, wiedziała to w chwili, w której malowano jej ślubny portret, wiszący teraz nad głową Seliny jak wyrzut. Wiedziała, i wyczekiwała wytchnienia żarliwych objęć ognia, który miał kiedyś strawić jej wóz pogrzebowy – tak jak wóz jej matki i matki jej matki – wiedziała, i wyczekiwała zimnych ramion Śmierci...
Selina nie bała się śmierci, ale – o bogowie – jak długo jeszcze miał płonąć jej stos? Czasem ogień dogasa tak długo, pomyślała wyciągnąwszy rękę w kierunku paleniska.
Przepowiednia o tym, jak umrze, była najcenniejszym skarbem jej panieńskiego wiana. Selina Ayers wniosła śmierć w swym posagu, przepowiadając zagładę temu, który uczynił ją Seliną Mulciber. Przepowiadając mu ją w tej samej chwili, w której zabrał jej niewinność. Czy kiedykolwiek była jednak niewinna? Nie wiedzieć kiedy, jej wzrok uciekł dalej, w stronę upiornego obrazu zawieszonemu nad kominkiem. Wnioskując po przejaśnieniu widocznym na ścianie obok, musiał mu towarzyszyć kiedyś drugi, równie stary obraz: wisiały niegdyś obok siebie, rama przy ramie, teraz jednak nad kominkiem pozostał tylko jeden z nich. Był to portret. Dziwnie nieruchomy, a jednak niezaprzeczalnie tchnący magią.
Przypatrując się reprezentacyjnemu portretowi młodej kobiety, Selina Mulciber odchyliła szyję pod nienaturalnym kątem: byłam nią kiedyś, zrozumiała – było coś ptasiego w jej ruchach, chude palce przypominały szpony, kiedy zacisnęła je na połyskliwej, czarnej szacie, w którą pozostawała spowita – blask płomieni odbijał się w czarnych oczach Cyganki czyniąc ją podobnym do drapieżnego ptaka, który niegdyś musiał równie piękny, co zabójczy, a piękny był właśnie dlatego, że był zabójczy... Był. Uwił gniazdo wysoko w chmurach, wysoko w przestworzach, tam, gdzie nie wzleciał żaden inny ptak. Uwił gniazdo na górze, którą zamieszkiwali dotąd tylko bogowie, więc bogowie zabrali dumnej ptaszynie skrzydła. Mulciber Manor leżące na wzgórzu miało być jej gniazdem, a stało jej więzieniem, kilka łez pociekło po policzkach starszej kobiety, ta jednak zdążyła odwrócić wzrok od portretu, w którym dawno już przestała widzieć siebie. Byłam kiedyś czymś więcej.
Selina Ayers umarła, aby mogła narodzić się Selina Mulciber, która była martwa od samego początku.
Znów był dzień pogrzebu Duncana, znów ktoś próbował rozczesywać jej dzikie włosy, umorusane błotem wrzosowisk, dokąd uciekła, zanosząc się szaleńczym śmiechem. Pamiętała, jak legła na ziemię, zimną jak jej małżeńskie łoże, znów nadeszła bowiem zima, znów spadł śnieg, wzdrygnęła się, gdy, mimo bliskości ognia po jej plecach przeszedł dreszcz, znów ktoś umarł. Umarł, umarł, umarł!
– Tylko kto? – wymruczała pod nosem. Syczące słowa starego, cygańskiego dialektu utonęły jednak pośród trzasku płomieni.
Pytanie nie powinno brzmieć "kto?", zdała sobie sprawę, pogładziwszy ręką kolorowe paciorki, które zwieszały się z jej szyi, tylko "kiedy?". Wiedziała, kiedy Śmierć przyjdzie i po nią, wiedziała to w chwili, w której malowano jej ślubny portret, wiszący teraz nad głową Seliny jak wyrzut. Wiedziała, i wyczekiwała wytchnienia żarliwych objęć ognia, który miał kiedyś strawić jej wóz pogrzebowy – tak jak wóz jej matki i matki jej matki – wiedziała, i wyczekiwała zimnych ramion Śmierci...
Selina nie bała się śmierci, ale – o bogowie – jak długo jeszcze miał płonąć jej stos? Czasem ogień dogasa tak długo, pomyślała wyciągnąwszy rękę w kierunku paleniska.
Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat