Bletchley jakimś cudem udało się w końcu dotrzeć do Ministerstwa Magii. To była długa droga, pełna różnych zawirowań, zakończona w dość niespodziewany sposób, jednak jakoś dotarła do celu. Nie skupiała się szczególnie na tym, co się przed chwilą wydarzyło, nie miała na to czasu. Zdawała sobie sprawę, że pewnie nie miałaby szansy dotrzeć do tego miejsca, gdyby nie to, że ktoś się nią zainteresował i postanowił przeprowadzić kobietę przez ulice pełne spanikowanych ludzi, do tego pochłaniające ulice jak i kamienice płomienie. Całkiem niezłe Kongo, ale jak zawsze miała dość sporo szczęścia w tym wszystkim.
Zależało jej na tym, aby znaleźć się w Ministerstwie, bo wiedziała, że tutaj może się na coś przydać, nie było sensu zostawać w mieszkaniu, bo też nie miała pewności, że ogień i jego nie pochłonie, więc to wydawało jej się być najlepszą z możliwych opcji. Nie zakładała, że aż tak trudno będzie jej się tutaj dostać, ale jakoś jej się udało. Zapewne powinna była zapytać swojego wybawiciela chociaż o imię, ale tego nie zrobiła, pewnie będzie tego żałowała. Nie dawała jej spokoju ta twarz, na którą zwróciła uwagę, kiedy fanatycy, czy ich naśladowcy postanowili zaatakować niewinne osoby. Ona widziała tego chłopaczka, a on dostrzegł ją. Nadal na samą myśl o tym, że mógłby chcieć ją znaleźć i uciszyć przechodziły Prue po plecach dreszcze. Nie dawało jej to spokoju, ale to też nie było zmartwienie na ten moment.
Skoro znajdowała się już w budynku, mogła wreszcie wyciągnąć Necro spod swojego wierzchniego okrycia. Całkiem zabawne, szczur pokonał tę drogę bez najmniejszego zadrapania. Nie sądziła, że Cornelius będzie szczególnie zadowolony z tego, że przyniosła swojego pupila do pracy, z drugiej jednak strony to była raczej wyjątkowa sytuacja, musiał jej wybaczyć. Dla niektórych mógłby to być tylko szczur, dla niej był ulubionym zwierzątkiem.
Przepychała się między tłumem pracowników ministerstwa, aby dostać się do biura koronera. To wcale nie było takie proste, bo wszyscy się gdzieś spieszyli, a ona nie miała predyspozycji do tego, aby zwinnie poruszać się w tłumie. Liczyła na to, że nikt jej nie zgniecie, trochę słabo byłoby się dać teraz zdeptać, gdy przeszła taką długą drogę po to, aby znaleźć się w tym miejscu.
W końcu dotarła do celu, zobaczyła te magiczne drzwi, za którymi mogła się schować i odetchnąć (ta, jasne, wiedziała, że zaraz będą musieli zacząć zajmować się tymi wszystkimi palącymi problemami).
Weszła do środka, rozejrzała się po biurze w poszukiwaniu swojego szefa, wiedziała, że powinien być dzisiaj w pracy, w przeciwieństwie do niej. Gdy go w końcu dostrzegła odezwała się cicho. - Przepraszam, że tyle mi to zajęło, ale wcale nie tak łatwo było się przebić przez ten tłum. Miałam sporo szczęścia. - Nie wiedziała, czy Lestrange zdaje sobie sprawę z tego, jak wyglądała sytuacja na zewnątrz, pewnie nie, pewnie jeszcze nie zdążył opuścić tego miejsca. - Jaki jest plan? - Nie wiedziała, czy w ogóle jakiś istniał, czy zostaną przesunięci do innych zadań, bo przecież mogli pomagać medykom leczyć rannych, mieli w tym spore doświadczenie, a w tej chwili chyba lepiej było zajmować się żywymi niż martwymi.