Aliénor Dolohov
Stan cywilny: Wdowa
Nazwisko panieńskie: Delacour
Krew: czysta | ćwierćwila
Zamieszkanie: Londyn, Aleja Horyzontalna
Pochodzenie: Urodzona pośród zdobionych ścian moskiewskiego padołu, gdzie milczące portrety i korytarze pachnącym wiekowym kurzem arystokratycznego upadku, przyszła na świat jako owoc połączenia krwi zbyt czystej, by była ludzka, i ambicji zbyt ślepej, by się cofnąć. Melisende Delacour — opiewana pieśniarka, eteryczna półwila o głosie, który wzniecał wojny serc i wprowadzał rozłamy w rodziny — splątała los z Nikolajem Karkaroffem, człowiekiem z cienia górniczych federacji, władcą głębin ziemi, lecz bezsilnym wobec powierzchni jej spojrzenia. W wieku ośmiu lat, niczym postać przeniesiona pociągnięciem pędzla z jednego płótna na drugie, opuściła zaszronione komnaty Wschodu, by wkroczyć w melancholijny teatr paryskiego dziedzictwa.
Rozproszenie: ◉◉○○○
Transmutacja: ◉◉○○○
Zauroczenie: ◉◉◉○○
Nekromancja: ○○○○○
Translokacja: ◉○○○○
Percepcja: ◉◉○○○
Aktywność fizyczna: ◉○○○○
Charyzma: ◉◉◉◉○
Rzemiosło: ○○○○○
Wiedza przyrodnicza: ◉○○○○
Wiedza o świecie: ◉◉◉○○
Różdżka: Dwunastocalowa smukłość cisu, nosząca w sobie włos wili — nie byle jaki, bo matczyny, ofiarowany jak przystało na rodzinną tradycję. Dość giętka, zdobiona misternym rytmem tańczących nimf, które wiją się wokół żerdzi jak zaklęcia w ekstazie. Nie różdżka, lecz wspomnienie dotyku — ostatni ślad matki, złożony w dłoni, zanim świat postanowił o rozstaniu.
Zwierzę totemiczne: Wilk
Aura: szmaragdowa
O zdolnościach: Kroczy niczym cicha modlitwa, a w każdym jej geście zapisuje się zapomniana legenda — na poły sen, na poły katastrofa, zrodzona z tchnienia piękna zbyt dawnego, by mogło być ludzkie.
Istnienie jej było konstruktem delikatnym, choć niebezpiecznym — babka przestrzegała: jeśli musisz kłamać, kłam, ale nie pozwól, by kłamstwo zapanowało nad tobą. Bo wile piękno to broń, lecz i przekleństwo, i tylko na granicy wyrachowania i samozatracenia tkwi równowaga. Wychowana z statyczna precyzją — nauczona języka gestów, tańca oczu, sztuki obecności. Ciało gięte do perfekcji, duch wzmacniany milczeniem, które mówi więcej niż słowa. Miała być obrazem — malowanym, uwielbianym, nietykalnym. Miała stać u boku, nie iść przodem. A jednak, gdy nadszedł wybór, nie zadrżała. Nie chciała być porcelanową lalką w teatrze cudzych ambicji. Wybrała drogę, na której błysk ostrza miał formę słowa, spojrzenia, zawieszonej w powietrzu frazy. Wybrała sztukę — nie jako ucieczkę, lecz jako oręż. I władzę — nie tę, którą nadawały nazwiska mężów, lecz tę, którą niosła sama sobą, będąc zjawiskiem.
Od wczesnych lat formowana na obraz idealnej towarzyszki — obeznanej, uprzejmej, kształtnej w słowie i spojrzeniu — szlifowana przez guwernantki w dziedzinach sztuki, historii, etykiety i języków, by z gracją wtapiać się w każdą salonową rzeczywistość, w której przyjdzie błyszczeć u boku męża. Lata podróży z babką po Europie, a później z mężem, wykształciły w niej umiejętność adaptacji i finezyjnego prowadzenia rozmów, niezależnie od miejsca i towarzystwa. Tworzenie muzyki i splatanie słów w zmysłowe narracje stało się jej bronią subtelniejszą niż jakiekolwiek zaklęcie. Potrafiła otulać umysły pozorami emocji, poddając rozmówców obłudzie tak wiarygodnej, że gubili granice między prawdą a złudzeniem. Głos i gest, spojrzenie i milczenie — każda z tych cząstek była narzędziem wpływu, pozwalającym wydobywać sekrety i zmieniać bieg rozmowy, jakby to była partytura. Nie rzucała zaklęć, lecz wbijała się celnie w kręgosłupy moralne, rozszczelniając struktury pamięci, wymazując to, co zbędne. Emocje były jej najtkliwszą bronią — dłonią, co głaszcze, by za chwilę zacisnąć się na gardle.
W domowym zaciszu, gdzie ciężar nazwiska Karkaroffów odbijał się echem w kamiennych ścianach, czarna magia nie była tematem tabu — była codziennością, narzędziem, ostrzem i dziedzictwem. Stary Karkaroff nie krył swego zamiłowania do sztuk zakazanych, demonstrując ich moc niczym karciany prestidigitator. Ona patrzyła, ale nie chłonęła — widząc, jak plugawa moc rozszarpuje duszę, złożyła w sobie ciche przyrzeczenie. Miała nie kalać rąk. Nie dlatego, że brakowało jej zdolności, lecz dlatego, że nigdy jej na to nie pozwolono. Rzemiosło, praca dłoni — to było dla innych. Jej dar miał leżeć w ujarzmianiu woli, w miękkim władaniu spojrzeniem i głosem. Ciała i umysły miały przed nią drżeć, nie wióry i glina.
Przewaga
Popularność [0]: — Nabywany cierpliwie, niemal organicznie, talent do tańca i śpiewu — przesiąknięty dyscypliną godzin spędzonych w samotnych salach, gdzie echo stawało się jedynym widzem — w połączeniu z urodą niepokojącą i gestem świadomym własnej siły, okazał się inwestycją, która z biegiem lat zaczęła procentować nie tyle sławą, co obecnością. Aliénor nie pojawiała się — ona przenikała do salonów, balów, prywatnych przyjęć i artystycznych spędów, powoli stając się nieodłącznym elementem krajobrazu wyższych sfer — najpierw Paryża, Londynu, a potem miast, których nazw nie wypowiadało się w obecności byle kogo.
Trzeźwość umysłu [0]: — Delacour są odporni na działanie trucizn odurzających, alkoholu i odurzających kadzideł.
Ulubieniec tłumu [III]: — Potomek wili jest w stanie użyć tkwiącego w nim czaru, aby zwrócić na siebie uwagę otaczających go osób. Jej popularność nie miała krzykliwości. Narastała jak nuta przeciągnięta ponad czasem. Występy — subtelne, zmysłowe, utkane z napięcia i aksamitnego dźwięku — otwierały jej drzwi do miejsc, gdzie sztuka i interes splatały się w bezgłośnym uścisku. Towarzysząc mężowi w rozmowach, które zmieniały strukturę rynku, nie milczała — była ozdobą, ale i okiem, które widzi, i uchem, które słyszy. Z czasem, bez hałasu i bez deklaracji, stała się figurą, symbolem kobiecości, która nie domaga się atencji, lecz ją po prostu posiada — piękna wojowniczka pośród tłumu, nie z mieczem, a z obecnością. Dla zdobywania uwagi głównych graczy na arenie handlu wydobywanymi surowcami i złotem, nauczyła się przenikliwie i niemal niezauważenie kokietować i uzależniać od swego słowa łatwe w obejściu umysłu mężczyzn.
Tworzenie dzieł sztuki [II]: — Sztuka nie była dla niej wyborem, lecz koniecznością — nie zewnętrznym dodatkiem, a strukturą istnienia, oddechem między spojrzeniem a krokiem. Aliénor nie tyle tworzyła, co przeistoczyła się w twórczość — stawała się tekstem, który sam siebie pisał w ogniu natchnienia i znużeniu zmysłów. Zasłyszane melodie, przypadkowe frazy, rytmy uchwycone między stukotem obcasów a trzepotem zasłon, znajdowały w niej ujście; wyłaniały się w słowach, które nie potrzebowały retoryki, bo wypływały z miejsca, gdzie myśl i emocja są jeszcze nierozdzielne. Jej teksty nie były historią — były przeżyciem, jakby wyjętym z samej struktury ciała i zapisem drgań duszy wtłoczonym w wers, który miał wybrzmieć albo na scenie opery, albo pod kryształowym żyrandolem salonu. Pisała, bo nie mogła nie — i tylko wtedy istniała naprawdę. Gdy muzyka milkła, a rytm zanikał w codziennym gwarze bez treści, Aliénor osuwała się w otchłań pustki, nie tyle nostalgii, co zagubienia — jakby oderwana od własnego rdzenia, wytrącona z porządku, który znała tylko przez ruch, dźwięk i ich wspólną ciszę.
Język francuski [I]: — Posługuje się językiem francuskim i angielskim. W szarej przestrzeni Angielskiej codzienności poznała swego męża i właśnie też w tutejszej mowie rozmawiali. Rosyjski już dawno pozostał przez nią zapomniany, niegodny jej istnienia i szkalowania wytwornych warg.
Kłamstwo [I]: — Kłamie dla dobrej miny w swej perfidnej grze interesów. Wraz z urokiem ćwierćwilego piękna i obycia, mami pięknym słowem dla upaści biednych mężczyzn.
Kokieteria [I]: — Prezentując wdzięki i urodę, jawnie zdobywa uznanie przez subtelność ruchów i pewność swego jestestwa.
Występowanie [I]: — Mówi się, że praktyka czyni mistrza. Wystawiana na widok publiczny od najmłodszych lat przez matkę i żyjąc na oczach publiki, z biegiem lat nabyła niemal naturalne wariacje występowania.
Znajomość półświatka [I]: — Będąc osobą publiczną, której każde potknięcie jest skrzętnie obserwowane, wie komu przemycić wiadomość, czy zdobyte z pomocą rodowych umiejętności informacje, by pogrążyć słabszych.
Muzyka [I]: — Od najmłodszych lat pod czujnym uchem babki, głos ćwiczony był jak broń — codziennie, nieubłaganie, z precyzją godną mistrzów starej szkoły. Struny głosowe są jej skarbem i orężem, a śpiew — nie tyle pasją, co środkiem przetrwania; źródłem chleba, wpływów i władzy. Dba o nie z nabożną czcią, jak o sekret, który pozwala jej zawładnąć sercami i myślami innych.
Zwada
Brudny sekret [II]: — Na salonach szeptano z fascynacją i lękiem, że za jej porcelanową twarzą kryje się opowieść zbyt gęsta od jadu, by ją wypowiedzieć głośno. Śmiałe plotki niosły się między kielichami i cygarniczkami — o uwiedzeniu wpływowego angielskiego polityka, którego ciało odnaleziono z uśmiechem zbyt spokojnym, by był naturalny. Mówiono, że zatuszowana sprawa została opłacona złotem i krwią, a cena tej ciszy była wysoka. Zbyt wysoka — bo obejmowała również podpis na akcie śmierci własnego męża. Do dziś nie jest pewna, jakim cudem prawda mogła ujrzeć światło dzienne, skoro oczy, które to widziały, szybko utraciły blask życia nim zdążyły przeliczyć nagrodę.
Głodomór [II]: — Choć ciało jej zdaje się rzeźbione dłutem samej Wenus, istnieje w niej zagadkowy kontrast — apetyt nieprzystający pozornie delikatnej naturze. W zaciszu prywatnych komnat potrafi ucztować z żarłoczną namiętnością, jakby każdy kęs miał zagłuszyć głód, którego nie potrafi nasycić nic innego.
Wydziedziczony dziedzic [I]: — Po nagłym zniknięciu matki i późniejszym odejściu ojca, którego śmierć miała w sobie więcej zimna niż żalu, Aliénor oddana została pod surową kuratelę wuja. Nie widział w niej dziecka, a lokatę — piękną, obiecującą, wartą każdego srebra, jakie mogłaby przynieść rodzinnej fortunie. Przedstawiana salonom, trenowana do błyszczenia przy odpowiednich nazwiskach, miała wejść w kontrakt, nie związek — przypisaną jej przyszłością był stary polityk, którego nazwisko ważyło więcej niż jego serce. A jednak podczas jednego z występów — samotnego, na scenie pełnej światła i ciszy, której nie zakłócał nawet oddech publiczności — spojrzała w oczy mężczyźnie, który nie klaskał. Jurij Dolohov, zaledwie starszy, zbyt dobrze ubrany jak na kogoś z półświatka, zbyt dobrze milczący, by nie budzić niepokoju. Biznesmen, przemytnik, kolekcjoner wpływów. Grabieżca dóbr i sekretów, składający czarny uśmiech w miejscu, gdzie inni kładli pierścionki. Uciekła z nim w noc, nie zostawiając nic prócz chłodnej herbaty i złamanej decyzji. Nie chciała być przetargiem. Pragnęła własnej potęgi — nie tej z nazwiska, a tej zdobytej krokiem i gestem. U jego boku wkroczyła w magiczne socjety, nie jako cień, lecz jako światło — ostre, niebezpieczne i nieodwracalne.
Wyuzdany [I]: — Niegdyś nie chciała być jak matka, nęcąca jestestwo mężczyzn niczym śmiercionośna kosa anioła śmierci. Chciała szczęścia i zaufania; być opoką i sercem domowego ogniska. Życie skupione na powierzchownym pięknie i płytkiej tafli zadzierania palców w jej kierunku odpłaciło się krzywdą i buntem. Dziś namiętność to jej pasja i zarzewie wolności; uniesienia i zatracenia w swym szaleństwie.
Uczulenie [I]: — Uczulona na lawendę.
Uzależnienie [I]: — Nie potrafi wyobrazić sobie niezobowiązującego spędu, czy ukojenia nerwów we własnych czterech ścianach bez dodatku przytknięcia papierosa między czerwone wargi.
Wysoka stawka [I]: — Zwycięstwo smakuje jej jak wyrafinowane wino — tym lepsze, im bardziej cierpkie dla przegranych. Z nudów i potrzeby igrzysk potrafi snuć intrygi z gracją tancerki i precyzją szachistki, traktując oszustwo nie jako grzech, lecz sztukę wyższą. Kłamstwo bywa jej walutą, a poniżenie słabszych — rozrywką zarezerwowaną dla tych, którzy nigdy nie mieli stanąć na podium.
Księżniczka [I]: — O zgrozo, praktycznie nie potrafi zasnąć, gdy nie jest we własnym łóżku. Przy jej trybie życia i mnogości odbytych podróży w ciągu roku, bywa to udręką.
Daltonizm [I]: — Od dzieciństwa otulona była barwnym światem, którego pełni nigdy nie potrafiła dostrzec. Czerwienie zlewały się z brązami, a zieleń często miewała szept niebieskości — jakby rzeczywistość igrała z jej percepcją. Choć rodzina z maniakalną dokładnością próbowała wyplenić tę niedoskonałość, prawdziwej przyczyny nigdy nie odnaleziono. A ona sama, wbrew wszystkiemu, nauczyła się tworzyć z cienia światło, ukrywając defekt jak zawiłą tajemnicę.
Doświadczenie: Rozwój artystyczny zainicjowany został przez żeńską linię jej rodu — kobiet o wyczulonym smaku, rygorze i estetyce — które od najmłodszych lat pielęgnowały w niej zarówno talent sceniczny, jak i wdzięk należny pannie dobrze urodzonej. Edukacja w magicznych murach jedynie pogłębiła te fundamenty, rozszerzając jej wachlarz środków wyrazu. Pierwsze występy w paryskich dzielnicach burleski były aktem odwagi i głodu ekspresji; to tam dostrzegł ją dyrektor teatru, a za nim przyszła kolejna fala uznania. Szlif baletowej precyzji zdobyła jeszcze w Moskwie, zaś prawdziwego obycia nauczyła się u boku męża — w podróżach, bankietach i spotkaniach, gdzie towarzyski takt był równie istotny, co dobrze zagrany akt.
Aktualne miejsce pracy: Artystka śpiewająca w The Globe, oraz gościnnie na deskach wydarzeń kulturowych w Europie i Rosji. Mecenas sztuki, nauczycielka śpiewu i następczyni interesów zmarłego Dolohova
Cechy szczególne: Brak.
Rozpoznawalność: VI Aliénor, twór powołany przez kaprys piękna i wyrachowanie losu, z biegiem lat przeistoczyła się w zjawisko — nie tyle obecne, co wszechobecne, utkane w aksamicie pamięci tych, którzy choć raz doświadczyli jej obecności. Urok nie był kwestią powierzchni; był dziedzictwem — odbiciem pradawnej krwi, w której wilia nie tylko śpiewała, lecz rozkazywała spojrzeniem. Głos miękki jak jedwab, niósł się przez salę i szeptał o niej długo po wybrzmieniu ostatniej nuty.
Subtelność gestów, świadoma niebezpieczeństwa własnego wdzięku, w połączeniu z nieprzyzwoicie skrupulatną pracą nad własną legendą, uczyniła z niej nieodłączny element pejzażu europejskich salonów — nie jako gość, lecz jako punkt odniesienia. Przy boku zmarłego tragicznie męża, potentata złota i minerałów, jawiła się niczym złota syrenka przy sterze imperium. W kręgach, gdzie decyzje mają wartość rynków, a uśmiech potrafi kosztować fortunę, to właśnie ona przypisywana była za rozkwit nazwiska Dolohov — zarówno w marmurze Brukseli, jak i pod błękitnym chłodem nowojorskiego szkła.
Po śmierci ukochanego męża, wzorem wdowy godnej jego nazwiska, przejęła ster odziedziczonego majątku, którego struktur i niuansów nauczyła się jeszcze za życia Jurija, u jego boku, w świecie sztuki, handlu i wpływów. Z poparciem angielskiej gałęzi rodu Dolohovów, objęła pieczę nad interesami, zarządzając nimi z finezją właściwą damie jej pokroju. Czas wolny oddaje pracy subtelniejszej — z troską i ambicją kształci młode damy i utalentowaną młodzież, przekazując im sztukę gestu, słowa i obecności, jaką sama opanowała do rangi kunsztu.
Wskazówki dla Mistrza Gry
Nie opowiada się jawnie po żadnej ze stron trwającego konfliktu — wojna, w jej oczach, stanowi wyśmienite tło dla cichych interesów, umów zawieranych za zamkniętymi drzwiami i fortun budowanych w cieniu ideologii. Po śmierci męża przejęła jego majątek nie tyle w żałobie, co w skupieniu, rozbudowując odziedziczone struktury i inwestując z wyczuciem kobiety, która nauczyła się przetrwania przez urok i spryt. Nadal żyje pełnią życia, otoczona przepychem, lecz z podskórną niestabilnością — odziedziczonym po matce obłędem, który raz po raz przecieka przez jej opanowaną powierzchowność jak pęknięcie w porcelanie.Nic nie wiem prócz, że pachną bzy.
I ustami tylko poznaję,
żeś ty nie ty...