• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[11.09.72, Warownia] Dni po końcu świata

[11.09.72, Warownia] Dni po końcu świata
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
19.06.2025, 18:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.06.2025, 18:44 przez Brenna Longbottom.)  
Konstrukcja budynku ocalała, ale straszyła teraz pustymi ramami po oknach, po bluszczu jeszcze niedawno spowijającym dom zostały popioły, dach częściowo się spalił, a ściany tu i ówdzie popękały od gorąca. Na poddaszu poszło z dymem wszystko, pierwsze piętro wyglądało katastrofalnie i tylko na parterze nie byłoby aż tak tragicznie… gdyby nie ciemność, która zdawała się wić w szczelinach.
Brenna wpatrywała się w ten mrok, poruszający się jak robactwo i zastanawiała, czy to znowu umysł płata jej figle, czy naprawdę ktoś szepce jej imię, wzywa z pomieszczeń, w których nie tak dawno mieszkańcy walczyli z płomieniami, najpierw w nadziei na ocalenie Warowni, a potem po prostu by zdążyć wynieść jak najwięcej rzeczy, zanim pochłonie je ogień. Nie była nawet pewna, co by wolała. Szaleństwo, które spadło na nią w Spaloną Noc czy może przekleństwo na rodzinnym domu?
Powiodła spojrzeniem po kominku, i pęknięciu nad nim.
To nic, powtarzała sobie. Wszyscy przeżyli. Mieli szczęście, którego nie miało wiele innych rodzin. Budynek można naprawić. Rzeczy odkupić. Klątwołamacze mogą obejrzeć… to coś. Mieli gdzie mieszkać, a ona nawet, dzieląc czas między trzy lokacje, wyniosła stąd wiele swoich rzeczy jeszcze w sierpniu.
Ale jakiś cichy głosik, tym razem z pewnością biorący źródła w jej własnym umyśle szeptał: czy na pewno chcesz odbudowywać to miejsce?
Podobno tylko Hogwart i Ministerstwo były lepiej zabezpieczone od Warowni: zaledwie kilka innych miejsc miało taką ochronę, jak ten dom. A jednak wszystkie zaklęcia, pieczęcie, każda bariera, wszystko zawiodło, gdy z nieba spadł popiół. I Brenna wiedziała, że nigdy już nie poczuje się w tym miejscu bezpiecznie – że chyba już nigdy nigdzie nie poczuje się po prostu spokojna i bezpieczna. Stracili coś znacznie więcej niż same meble, a w jej głowie odbijała się zdradziecka myśl.
Ile osób, które znasz, świętuje ten upadek?
Przesunęła palcami po powyginanej od gorąca ramy obrazu, którego nikt nie zdążył zabrać, zanim ogień wypełnił pomieszczenie: płótno zwęgliło się zupełnie. A to był jeden z ulubionych obrazów babki…
Westchnęła i wyszła na zewnątrz. Tutaj widok wcale nie był mniej przygnębiający. Pod domem wciąż leżało trochę rzeczy, wyciągniętych zaklęciami, byle jak, bez ładu i składu, gdy Warownia płonęła – ojciec i matka zabrali już stąd większość, ale kilka zostało, i wyglądały w tym ogólnym krajobrazie zniszczenia tak… niedorzecznie. Te drzewa, które rosły najbliższej budynku, też spłonęły, ziemię wciąż spowijał popiół, ogródek Dory, pielęgnowany z takim poświęceniem, uległ zniszczeniu… Umysł Brenny jak zwykle odruchowo szukał rozwiązania – Sproutowie na pewno mieli jakieś eliksiry na przyspieszenie wzrostu roślin, trzeba będzie ich odwiedzić – ale jakoś nie miała dość energii, aby od razu zacząć je wdrażać w życie.
Musiała rozejrzeć się za Samem…
Ale na razie usiadła po prostu na stopniach, prowadzących niegdyś na werandę – teraz wymagającą nie tyle remontu, ile wzniesienia od nowa – odruchowo potarła obolałe kolano i zapatrzyła się gdzieś przed siebie, na sad, pokryty popiołami.
Tylko na moment.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#2
30.06.2025, 12:31  ✶  
Za Samuelem nie trzeba było się rozglądać aż tak.

Nikt go nie wezwał, ale też nikt nie musiał go wzywać. Ostatecznie też w pewnym sensie był domownikiem - nawet jeśli nie mieszkał w głównym domostwie, to zajmował przecież domek ogrodnika. Czas przeszły był jak najbardziej zasadny - domek, podobnie jak ogród były w opłakanym stanie, podobnie z resztą jak jego stawiany w pocie czoła warsztat. Teraz to wszystko wydawało mu się próżną próbą, jałowym udawaniem czegoś, co nie było możliwe. Urodził się w Kniei i należał do niej i choć - dzięki bogom - nie zamierzał obwiniać się za pożar, tak więzy, liny skręcone dłońmi ludzi, które przywiązywały go do nich i ciągnęły w stronę cywilizacji mocno zostały nadszarpnięte przez tą sytuację.

Spalone...

Gdzieś jednak swoiste poczucie obowiązku przynależało do jego charakteru, podobnie jak oddanie wobec przyjaciół, zwłaszcza tych którzy byli jego przyjaciółmi na długo przed rozdarciem świata. Chłopiec z Kniei. Dziewczynka z Doliny. Zwykle to ona wchodziła w jego świat i dostosowywała się doń przywdziewając wilczą skórę. Potem on został zmuszony do rewanżu. Teraz nikt go nie zmuszał, gdy pojawił się w Warowni oszacować straty. Oczywiście, chodziło też o jego warsztat, który teraz nie nadawał się do czegokolwiek, ale też o ogród, o zagonek, który ledwie miesiąc temu nadszarpnął swoją klątwą żywiołów, o owocowe drzewa, na które z taką ochotą wspinała się Mabel. Nie miał odwagi podejść do głównej siedziby, sczerniałej, zionącej dziurami i klątwą mrożącą krew w żyłach, które nie mogły przecież się bać, jeśli miały być skuteczne.

Zamiast tego Samuel w swoich roboczych ubraniach oddał się temu, w czym odnajdywał się najbardziej - dobrej, wysłużonej fizycznej pracy. Przeszedł ogród wzdłuż i wszerz, na kawałku papieru nabazgrał plan. Wciąż był ogrodnikiem, mimo że większość jego podopiecznych została zwęglona. Może powinien się zameldować, może powinien dać znać że jest cały i zdrów, gotowy do dalszej pracy. Może powinien kogokolwiek zapytać, czy ta praca jest od niego oczekiwana i mile widziana. Nie wiedział o tym, a potrzebował czymś zająć ręce. To pomagało nie myśleć zbytnio.

Dlatego teraz ukształtowaną przez siebie taczką jeździł po obejściu i zbierał co cenniejsze znaleziska, resztę zagrabiając na kupy popiołu i zwęglonych szczątków. Metodycznie, kwadrat po kwadracie, aby zrobić miejsce dla nowego życia, dla ogrodu, który znów będzie miał szansę rozkwitnąć.

Tak też się stało, że znalazł się bliżej Warowni. Początkowo nie zauważył Brenny, w końcu jednak dostrzegł ją i na moment tylko zmarszczył czoło, gubiąc wątek w tym co powinien a czego nie powiedzieć. Straciła dom tak jak on go stracił przed miesiącami. Na takie sytuacje nie było słów.

Westchnął i podszedł do niej, wycierając w brudną ścierę brudne ręce.

– Pomożesz mi z domkiem? Trzeba go rozebrać, bo nic już z niego nie będzie. – zapytał zamiast powitania.


Zawada: Skrzat półkrwi oraz Poza schematem
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
30.06.2025, 12:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.06.2025, 12:51 przez Brenna Longbottom.)  
Ognie Spalonej Nocy pochłonęły znacznie więcej niż budynki czy nawet życia. Zniszczyły tak wiele, że mogłoby się wydawać, że tego nigdy nie da się poskładać: że już nie powstaną z popiołów.
A jednak, kiedyś już ich świat rozdzierała wojna, teraz zaś, po latach, nikt już nie myślał o Grindewaldzie. Rany, które ten zadał zbyt wielu rodzinom, zabliźniły się i chociaż nie dało się już naprawić tego, co zrobił, na gruzach wyrosło coś zupełnie innego.
Brenna podniosła się powoli widząc Sama, i coś jakby zadrżało w jej sercu, gdy zrozumiała, że jako pierwszy zabrał się do pracy na terenie Warowni – zanim pomyślałoby o tym którekolwiek z nich. Wyszła mu na spotkanie, ostrożnie stawiając jeszcze kroki, nie chcąc nadmiernie obciążyć prawego kolana. A potem wyciągnęła po prostu dłonie, by ująć go za ręce, nie dbając o to, na ile te są brudne.
Jeśli ona czuła się zagubiona, jak czuł się Samuel, którego pierwszy dom najpierw został zniszczony przez wicher i widma – pewnie zamieszkały w nim tak jak w domu Mildred, wykradając z niego całe życie – a teraz na drugi opadły płomienie?
– W takim razie trzeba będzie go odbudować – powiedziała po prostu. – Chodźmy, pomogę ci i możemy zrobić listę, jakie materiały będą potrzebne.
Sama znała się na tym dokładnie tyle, co nic: nie była rzemieślniczką, nawet gwoździe wolała umieszczać za pomocą zaklęcia niż młotka, ale przynajmniej mogła zadbać o to, aby nie brakło żadnych materiałów. I zrobić to, co jej pokażą palcem, żeby przypadkiem nie narobiła żadnych szkód. Na magii przynajmniej znała się na tyle, aby wykorzystać ją do zrobienia tego, co Sam uzna za niezbędne.
– Przepraszam, że nie pojawiłam się wczoraj, utknęłam w Londynie. – A konkretnie to w Mungu, ale do tego nie zamierzała się przyznawać. – Moje mieszkanie tam ocalało i mogłabym cię tam zaprosić, ale jeżeli nie chcesz miasta, możemy na razie załatwić pokój w Dolinie. Albo porozmawiam z Erikiem, mamy dom w górach. Ewentualnie, jeśli nie czułbyś się z tym komfortowo, to zabrałam wcześniej z Warowni… …do Księżycowego Stawu, bo nie była pewna, czy tam się nie przyda… - …czarodziejski namiot, moglibyśmy rozstawić go tutaj, dopóki nie ogarniemy sytuacji. Będę rozmawiała z rzemieślnikami.
Sama Warownia mogła poczekać, ale Brenna chciała, aby Samuel odzyskał swój warsztat jak najszybciej... przynajmniej jeśli wciąż tego chciał.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#4
03.07.2025, 09:36  ✶  
Nie dotykają się żadne omamy, ale trauma ognia pozostaje silną. Kiedy w trakcie trwania tej sesji widzisz płomienie, na moment zastygasz w bezruchu przepełniony strachem. Wydaje ci się, że nadchodzą. Kto? Oni... One? Te istoty złożone z dymu i lęków...
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#5
03.07.2025, 12:36  ✶  
Przypatrywał się przez moment swojej przyjaciółce, jakby nie rozumiejąc do końca jej słów, choć może próbował znaleźć w nich co innego. Jego myśli gdy nie zajmował rąk pracą były znów splątane. Jego dusza nieco defensywnie podchodziła do wszelkich przejawów litości. Nie miał poczucia winy w stosunku do pomocy, którą otrzymał od niej i jej rodziny wcześniej, ale ciężko mu było nie myśleć, że może gdyby nie skorzystałby z ich ofert, jego życie byłoby - nawet po ataku - o wiele prostsze.

Momentalnie po tym zganił się za te myśli. Głupie i niemiłe dla kogoś, kto nie okazał mu nic ponad dobre serce i troskliwość. Potrząsnął głową i wsadził brudną ścierkę głęboko do kieszeni spodni, tak samo jak zakopał cały ten kołtun uczuć, które nikomu do niczego nie były obecnie potrzebne. Zaraz potem skinął głową, na znak że się zgadza na jej pomoc i plan w przygotowaniu zamówienia. Ruszyli w stronę domku. A raczej tego co z niego pozostało.

– Może być z tym problem. – podjął nieco chrapliwie, jak na swoich początkach w Dolinie Godryka, gdy odwykły od mówienia zmuszany był do mówienia czegokolwiek. Do interakcji. Nie był jej chętny. Znów bał się słów, zbyt kiepsko sobie z nimi radził. Problem z materiałami. Zdecydowanie bardziej potrzebujecie ich tam. – Nie spojrzał w kierunku Warowni, ale na moment skinieniem głowy wskazał tamto miejsce, czarną dziurę, nadpalone piętra. – Z resztą nie tylko wy... Ja nie jestem taki ważny, z resztą mieszkam teraz u Niko, u mojego brata niedźwiedzia. – Doprecyzował podchodząc do zgliszczy. A gdy już tam byli utonął w czymś na czym się znał, czym teraz próbował sobie pomóc, raz za razem... Pozbawiona niespodzianek, sucha, prosta praca. Siła jego mięśni dopełniana była przez siłę niedźwiedzich mięśni. Gdy była potrzeba przemieniał się choćby i tylko częściowo, aby przerzucić belki, ułożyć je, odgarnąć gruz. Segregować pracę którą spopielił konflikt, o którym nie miał większego pojęcia. Którego nie rozumiał.

Pracował w ciszy. Pozwalał sobie nie myśleć. Pozwalał sobie wyrzucić z siebie ewentualne prośby do Brenny, kiedy potrzebował magicznego wspornika, większej szufli. Metodyczna praca, dobra praca. Lecząca duszę praca. Dopiero gdy znalazł szczątki ramki w której wcześniej znajdował się obrazek - projekt Mabel dotyczący tego domu, coś w nim pękło. Stał jak skamieniały i patrzył na te dwa patyki będące niegdyś połową ramki a jego pięść zacisnęła się na niej tak mocno, że kostki pobielały.

– Dobrze, że Twoje mieszkanie ocalało. Też ma dziwne duchy? Zacieki? Słyszałem że budynki nawet takie, którym z pozoru nic nie jest, mają inne problemy. Dziwne problemy. – wypuścił szczątki ramki i sięgnął do tylnej kieszeni z której wyciągnął mały notes i ołówek. Pamiętał jeszcze ile materiałów było potrzebnych do renowacji, pamiętał wymiary, pamiętał dużo. Z resztą domek ogrodnika, to chwila moment. W przypadku rezydencji... – Z tym mogę ogarnąć, mogę odczyścić ogród. Ale Warownia... potrzebuje specjalistów i architektów. Ale mogę zrobić meble. Pamiętam jakie szafy i stoły mieliście w środku. Porozmawiam z Panem Garrickiem na temat drewna, część dostawców i magazynów była poza zadrapaniem. – Zaoferował ukrywając wszystko co czuł za faktami, które były warte wypowiedzenia na głos.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
04.07.2025, 15:18  ✶  
Nie wiedziała, co chodziło po głowie Sama. Może dobrze: jej własne myśli też były splątane bardziej niż kiedykolwiek, a choć pilnowała, by nikomu tego nie okazać, sama też podupadła na duchu i nie tylko jej kolano było potrzaskane. Coś w środku też pękło i próbowała teraz zebrać do kupy te kawałki, w pełni świadoma, że nie była jedną z tych, którzy ucierpieli najbardziej. Gdyby wiedziała, jak na to patrzył, byłoby tylko trudniej, a i tak wcale nie było jej łatwo stać teraz naprzeciwko Samuela, chociaż przebywanie z nim zawsze było czymś po prostu naturalnym.
Ale teraz…
Nie litowała się nad nim. Za to było jej wstyd. Wstyd, że nie zdołała ochronić jego nowego domu przed obróceniem się w popioły. Wstyd, że teraz nie mogła po prostu pokazać jakiejś sensownej drogi – do tej pory przynajmniej wiedziała, albo tak sądziła, co zrobić, żeby mu pomóc, a teraz nie była pewna. Słowo przepraszam tańczyło na języku, nie wypowiedziała go jednak: wątpiła, by chciał jej przeprosin.
Mimo to wyciągnęła ku niemu rękę, chwytając go na moment za ramię jedną ręką, by drugą położyć mu na karku i z bliska spojrzeć w oczy. Jej własne wciąż były trochę zaczerwienione i zamglone, dalej potrzebujące mikstur po poparzeniach.
– Jesteś ważny – powiedziała z naciskiem, zanim wypuściła go i cofnęła się. – Warownię i tak musi najpierw obejrzeć klątwołamacz, więc równie dobrze możemy zacząć tam.
Przynajmniej tyle, że miał swojego brata niedźwiedzia: i to, że mieszkał teraz u niego Brenna przyjęła z ulgą, bo naprawdę chciałaby zaoferować mu coś lepszego, ale miała tylko mieszkanie w Londynie i Staw, do którego teraz zabranie Sama nie wydawało się najlepszym pomysłem. Dobrze, że był przy kimś, kto był mu bliski. I nie naciskała chwilowo na dalszą rozmowę, bo praca, do pewnego stopnia, uspokajała i ją. Przynajmniej mogła skupić się na robieniu czegoś, a chociaż nie nadawała się zbytnio do tej fizycznej jej części – nie była pewna, jak, a poza tym nie chciała jeszcze nadwyrężać nadgarstka – rzucała zaklęcie za zaklęciem tam, gdzie mogło to pomóc.
Nie była pewna, co znajdowało się w ramie, którą znalazł Sam. Mogła sobie wyobrazić, że coś ważnego – wiele takich ważnych rzeczy spłonęło i w jej pokoju, nawet jeżeli miała o tyle lepszą sytuację, że sporo przedmiotów oraz ubrań zabrała wcześniej do Stawu i do Londynu.
– Pojawiła się w nim runa, której nie widzi nikt poza mną – przyznała. – Spróbuję zrobić jej zdjęcie i pokazać specjaliście. Będziemy… badać te budynki. Jakoś na pewno da się to cofnąć.
Pozbyć się klątw, run i zacieków. Odbudować to, co zostało spalone. Uleczyć ofiary. Starała się przedstawiać to wszystko w ten sposób: idziemy dalej. Nawet jeśli w głębi ducha wkurzała się i jednocześnie bolało ją, że w ogóle musieli to robić.
– Dzięki, chętnie przyjmiemy kontakty, i możemy umówić się na barter… zrobisz nam najpotrzebniejsze meble, a my załatwimy materiały i pomoc przy odbudowie warsztatu. Ale… też się nie spieszy. Chwilowo mamy gdzie mieszkać, Warownia pochłonie dużo czasu, więc można zająć się najpierw tymi mniejszymi projektami.
Ważniejszymi dla ludzi, którzy stracili wszystko.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#7
10.07.2025, 16:02  ✶  
Ten moment, ten krótki moment... Spojrzeli sobie w oczy, jak kiedyś gdy obiecywali nikomu nie mówić o swoich animagowych sekretach. Sam z założenia był prawdomówny, więc najłatwiej było nie mówić wcale, chociaż czasem kusiło. Unikać tematu, uczyła go tego matka, skoro każde słowo które nie było prawdziwe od razu zalewało jego twarz czerwienią, plątało język w ustach, szkliło oczy. Teraz patrzyli sobie w oczy i widział jak jest umęczona, widział w jej ślepiach własne zmęczenie.

Pokonani?

Nie rozpatrywał tego w takich kategoriach, Wielka Wojna omijała go szerokim łukiem. Miał swoje bitwy, przegrane, wdeptujące go w ziemię, nieprzyjemnie i dobitnie. Nie mógł uwierzyć jej słowom, dwóm prostym słowom. Nie mógł. Może jeszcze nie mógł. Może nigdy to do niego nie dotrze. Rany były jednak zbyt świeże i to niekoniecznie te od oparzeń...

Dlatego też uciekł w pracę. Tak było lepiej dla nich obojga. Podawali sobie narzędzia, przenosili gruzowiska. Segregowali śmieci. To było dobre. Uczciwe. Rzeczywiste, w przeciwieństwie do szumnych myśli o tym czy ktoś jest czy nie jest wartościowy.

– Powodzenia z tym. Jestem pewien, że sobie z tym poradzicie. – zmiął w ustach żal, że pewnie sprawa Kniei i widm pójdzie na dużo dalszy plan, mimo wcześniejszych obietnic i zapewnień. Były rzeczy ważne i ważniejsze. Odbudowa gniazda z pewnością plasowała się wyżej na tej liście niż oczyszczenie obcego terytorium z agresywnego gatunku istot. Sam tylko słyszał różne opowieści. No i wiedział że coś dziwnego działo się w klubokawiarni, ale o tym zapewne i Brenna wiedziała. Nie strzępił więc języka.

Na wspomnienie o barterze, machnął tylko lekceważąco ręką
– Dogadamy się. Wiesz co umiem robić, zrobię wszystko czego będziesz potrzebować. Niko... rozmawiałem z nim wczoraj i mówił, że mi pomoże. Warsztat, ha... warsztat też może poczekać. Na razie kątem jestem u niego, a potem wiesz. Chciałbym wrócić do domu. Jak to wszystko się w końcu skończy. – Nie patrzył na nią, gdy to mówił. Był moment, gdzie domem zaczął nazywać oddalone od Kniei przestrzenie. Teraz jednak... jego myśli uciekały do leśniczówki w której się wychował częściej niż kiedykolwiek.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
11.07.2025, 10:24  ✶  
Była zmęczona. Czuła, że zawiodła pod wieloma względami, a poczucie beznadziei ogarniało Anglię niczym mgła, która towarzyszyła czasem pojawieniu się dementorów: lepka, wilgotna, chłodząca ciała i dusze. Mimo to Brenna nie uważała, że zostali pokonani.
Jeszcze nie.
– Powoli ze wszystkim – przytaknęła, nieświadoma, że myśli Samuela chodziły wokół Kniei. Tutaj zasadniczo zrobiła wszystko, co tylko mogła, zbierała informacje, przekazywała je i zderzała się ze ścianą – ale wyglądało na to, że Morpheusowi przynajmniej udało się trochę przez ten mur przebić i być może jednak Departament Tajemnic coś wreszcie zrobi. Wiedziała już, że najwyraźniej istnieją runy lub pieczęcie, które mogły przed nimi chronić, i parę innych rzeczy: od Geraldine, od kotów, od Hjalmara, po konsultacji z Thomasem. Ale na razie milczała, nie wiedząc, co miał na myśli.
– Pewnie, że wiem. Ale to działa w dwie strony? Ja jestem beznadziejna w takich sprawach, za to mam złoto, które leży zimne i niepotrzebne w skrytce, a może pomóc postawić warsztat, żebyś mógł zrobić meble dla nas… i inni też stracili domy, na pewną będą mieli zlecenia… – zaczęła, po czym urwała, kiedy McGonagall wspomniał o powrocie do leśniczówki.
Przez chwilę po prostu wpatrywała się gdzieś przed siebie, w milczeniu. Nie wierzyła, że powrót tam i odcięcie od świata będą dla niego dobre. Nie chciała, by tam wracał.
Ale ostatecznie liczyły się jego życzenia.
I może, może: na to mogła mieć nadzieję – zmieni jeszcze zdanie, zanim ten moment nastąpi.
Nie patrzyła na niego, ale sięgnęła ku jego ręce.
– Jest pewna runa, która może mieć wpływ na te zjawy – powiedziała w zamyśleniu. – Pisałam z kowalem i z osobą, która zna się na runach. – Aegishjalmar? Tak to nazwał Thomas? – A jakieś runy zdają się móc przed nimi chronić… Może uda się jakoś zabezpieczyć przed nimi, ale dowiedziałam się tego wszystkiego w ostatnich dniach.
Nie zdążyła nawet spróbować czegoś z tym zrobić, bo przydarzył się mały koniec świata.
– Sam? Chciałbyś odwiedzić azyl dla zwierząt McGonagallów? Czy może byłeś tam już z Guinevere?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#9
16.07.2025, 09:26  ✶  
Z warsztatem był taki problem, że na warsztat był plan. I to bardzo określony plan z dużą ilością gospodarowania piętra. Kiedy się patrzyło na Sama, można było odnieść wrażenie, że sam jest trochę jak to pogorzelisko. Wiele rzeczy poszło z dymem - to prawda, ale też kilka udało się odratować. Ucieczka - to była naturalna forma obrony, zwłaszcza, że z powodu klątwy żywiołów to właśnie ona była optymalnym rozwiązaniem, by nie robić krzywdy innym. Ucieczka zdawała się najwygodniejsza teraz, kiedy patrzył na to zmęczonym spojrzeniem człowieka, któremu spopieliło wszystkie plany.
Może warsztat był jednak dobrym pomysłem? Tylko na przykład nie tutaj? Może powinien więcej czasu i energii poświęcić Niko, może Vlad wygospodarowałby kawałek i tak sporego terenu?

Westchnął ciężko na wzmiankę o runach.
– No tak, ale schronienie to jedno, moja praca jednak wymagałaby przemieszczania się po Kniei i... i jeszcze kominek. Potrzebowałabym wiesz, jestem na terminie u pana Olivandera i... – umilkł, a potem przysiadł na spalonej belce stropowej, która poczerniała zachowała swój kształt i część ciężaru. Przysiadł na niej i twarz ukrył w dłoniach, nie dbając o to jak są brudne. Nie płakał. Nie było w nim już wody. Nie znajdował też zbyt wiele poczucia winy.

Był po prostu zmęczony.

– Byłem tam. Byłem z Ginny pod koniec sierpnia. – przyznał dość sucho, głosem wyzutym z emocji, choć może właśnie był to kolejny etap posiadania tych emocji zbyt wiele. – Co Ci chodzi po głowie Bee? Uważasz, że powinienem tam znaleźć jakiś spokój? Chyba najbardziej pomaga mi robota. – palce wsunęły się między jasne kosmyki, jego twarz - gdyby nie grymas bezsilności - przypominałaby teraz wojowniczą maskę prymitywnego plemienia. Nie patrzył na nią, zbierał myśli bardziej rzeczywiste niż plan powrotu do Kniei. Robota. Bycie poślubionym pracy brzmiało jak doskonały plan.
– Przemyślę to. Zbierz zamówienia tu, czy dla ludzi, którzy są dla Ciebie ważni. Ja potrzebuje pracy. Potrzebuje... czuć się potrzebny. Oszacujemy z Niko ile potrzeba pieniędzy, żeby się zorganizować u niego, popytam pana Garricka skąd wziąć drewno i będziemy robić. Tak lepiej niż... niż siedzieć w miejscu. Tak myślę. A co Ty myślisz Bee? Nie chcę siedzieć na Twoich barkach, nie chcę, żebyś się martwiła o mnie bardziej niż to konieczne. Patrz, jestem dorosłym chłopem z bardzo ee... bardzo lakieratywnym interesem? Lukieratywnym? – zwątpił.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
16.07.2025, 22:42  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.07.2025, 22:44 przez Brenna Longbottom.)  
– To początek. Jeśli runy mogą je zatrzymać i odstraszyć… Może mogą też je wygnać? Runy i pieczęcie… chyba dają więcej szans niż zaklęcia – powiedziała. Nie chciała obiecywać mu zbyt wiele ani dawać fałszywych nadziei, unikała tego, ale może właśnie nadziei potrzebował? Geraldine znalazła krąg, którego zjawy nie mogły przekroczyć, koty ochroniły w jakiś sposób Tessę, Hjalmar wykuł dla kogoś dziwną runę… Runy i pieczęcie mogły być odpowiedzią.
Wszystko w niej wyrywało się, by Sama objąć, ale obawiała się, że tym razem mógłby wziąć to za gest litości. Opadła więc po prostu na belkę przy nim, tuż obok, tak że ich ramiona się stykały. Wahała się przez moment nad odpowiedzią, jakby szukając właściwych słów.
– Spokoju… spokoju chyba nie znajduje się w miejscu – stwierdziła w końcu cicho. Mógł uważać inaczej. Mógł wierzyć, że znajdzie do w chatce w Kniei. Zwłaszcza teraz, gdy zawaliło się tyle rzeczy, które próbował zbudować. Ale ona szczerze wierzyła, że tu nie chodziło tylko o konkretne miejsce. – Ja… chyba nie umiem tego wytłumaczyć? Chciałabym, żebyś poznał inne miejsca niż Londyn, bo Londyn… bardzo nie jest dla ciebie, ale to nie cały świat – powiedziała, trochę niezręcznie. – Jeśli postanowisz wrócić do Kniei i nigdy więcej jej nie opuszczać, zaakceptuję to. Po prostu zawsze będę tu na ciebie czekać.
Przynajmniej tak długo, jak długo żyła, co w obliczu trwającej wojny oznaczało, że „zawsze” mogło potrwać bardzo krótko. Nie mogła próbować niczego na nim wymusić. Nie powinna nawet go nakłaniać do tego, by postąpił tak, jak uważała za słuszne: dostatecznie często robiła to jego matka.
Na dobre i na złe, teraz sam wytyczał swoje ścieżki. Ona mogła jedynie próbować go wesprzeć, gdy nimi podążał albo pokazać mu te, których początkowo nie dostrzegł jako opcji.
– Nie wisisz mi na barkach, Sam. Bardzo nam pomogłeś, ogarniając ogród i wszystkie drobne naprawy, my na nie zupełnie nie mamy czasu i nie bardzo umiemy to robić. I będziemy szczęśliwi, jeśli będziesz robił to w przyszłości, a ja lubię, gdy tu jesteś. Ale jeżeli u Nikolaia będzie ci wygodniej, to też dobrze. Masz jeszcze parę dni na zastanowienie, jak wolisz to zorganizować – powiedziała, podnosząc się. – Jeśli praca ci pomaga… to myślę, że będę miała dla ciebie mnóstwo pracy – oświadczyła, i tu nie miała żadnych wątpliwości, bo skoro Sam był na to gotowy, świetnie: wiele ofiar Spalonej Nocy potrzebowały pomocy, a Zakon mógł zrobić doskonały użytek z rezultatów pracy jego rąk.
I mogli zacząć choćby teraz.
Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2135), Samuel McGonagall (1685), Pan Losu (40)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa