19.06.2025, 18:43 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.06.2025, 18:44 przez Brenna Longbottom.)
Konstrukcja budynku ocalała, ale straszyła teraz pustymi ramami po oknach, po bluszczu jeszcze niedawno spowijającym dom zostały popioły, dach częściowo się spalił, a ściany tu i ówdzie popękały od gorąca. Na poddaszu poszło z dymem wszystko, pierwsze piętro wyglądało katastrofalnie i tylko na parterze nie byłoby aż tak tragicznie… gdyby nie ciemność, która zdawała się wić w szczelinach.
Brenna wpatrywała się w ten mrok, poruszający się jak robactwo i zastanawiała, czy to znowu umysł płata jej figle, czy naprawdę ktoś szepce jej imię, wzywa z pomieszczeń, w których nie tak dawno mieszkańcy walczyli z płomieniami, najpierw w nadziei na ocalenie Warowni, a potem po prostu by zdążyć wynieść jak najwięcej rzeczy, zanim pochłonie je ogień. Nie była nawet pewna, co by wolała. Szaleństwo, które spadło na nią w Spaloną Noc czy może przekleństwo na rodzinnym domu?
Powiodła spojrzeniem po kominku, i pęknięciu nad nim.
To nic, powtarzała sobie. Wszyscy przeżyli. Mieli szczęście, którego nie miało wiele innych rodzin. Budynek można naprawić. Rzeczy odkupić. Klątwołamacze mogą obejrzeć… to coś. Mieli gdzie mieszkać, a ona nawet, dzieląc czas między trzy lokacje, wyniosła stąd wiele swoich rzeczy jeszcze w sierpniu.
Ale jakiś cichy głosik, tym razem z pewnością biorący źródła w jej własnym umyśle szeptał: czy na pewno chcesz odbudowywać to miejsce?
Podobno tylko Hogwart i Ministerstwo były lepiej zabezpieczone od Warowni: zaledwie kilka innych miejsc miało taką ochronę, jak ten dom. A jednak wszystkie zaklęcia, pieczęcie, każda bariera, wszystko zawiodło, gdy z nieba spadł popiół. I Brenna wiedziała, że nigdy już nie poczuje się w tym miejscu bezpiecznie – że chyba już nigdy nigdzie nie poczuje się po prostu spokojna i bezpieczna. Stracili coś znacznie więcej niż same meble, a w jej głowie odbijała się zdradziecka myśl.
Ile osób, które znasz, świętuje ten upadek?
Przesunęła palcami po powyginanej od gorąca ramy obrazu, którego nikt nie zdążył zabrać, zanim ogień wypełnił pomieszczenie: płótno zwęgliło się zupełnie. A to był jeden z ulubionych obrazów babki…
Westchnęła i wyszła na zewnątrz. Tutaj widok wcale nie był mniej przygnębiający. Pod domem wciąż leżało trochę rzeczy, wyciągniętych zaklęciami, byle jak, bez ładu i składu, gdy Warownia płonęła – ojciec i matka zabrali już stąd większość, ale kilka zostało, i wyglądały w tym ogólnym krajobrazie zniszczenia tak… niedorzecznie. Te drzewa, które rosły najbliższej budynku, też spłonęły, ziemię wciąż spowijał popiół, ogródek Dory, pielęgnowany z takim poświęceniem, uległ zniszczeniu… Umysł Brenny jak zwykle odruchowo szukał rozwiązania – Sproutowie na pewno mieli jakieś eliksiry na przyspieszenie wzrostu roślin, trzeba będzie ich odwiedzić – ale jakoś nie miała dość energii, aby od razu zacząć je wdrażać w życie.
Musiała rozejrzeć się za Samem…
Ale na razie usiadła po prostu na stopniach, prowadzących niegdyś na werandę – teraz wymagającą nie tyle remontu, ile wzniesienia od nowa – odruchowo potarła obolałe kolano i zapatrzyła się gdzieś przed siebie, na sad, pokryty popiołami.
Tylko na moment.
Brenna wpatrywała się w ten mrok, poruszający się jak robactwo i zastanawiała, czy to znowu umysł płata jej figle, czy naprawdę ktoś szepce jej imię, wzywa z pomieszczeń, w których nie tak dawno mieszkańcy walczyli z płomieniami, najpierw w nadziei na ocalenie Warowni, a potem po prostu by zdążyć wynieść jak najwięcej rzeczy, zanim pochłonie je ogień. Nie była nawet pewna, co by wolała. Szaleństwo, które spadło na nią w Spaloną Noc czy może przekleństwo na rodzinnym domu?
Powiodła spojrzeniem po kominku, i pęknięciu nad nim.
To nic, powtarzała sobie. Wszyscy przeżyli. Mieli szczęście, którego nie miało wiele innych rodzin. Budynek można naprawić. Rzeczy odkupić. Klątwołamacze mogą obejrzeć… to coś. Mieli gdzie mieszkać, a ona nawet, dzieląc czas między trzy lokacje, wyniosła stąd wiele swoich rzeczy jeszcze w sierpniu.
Ale jakiś cichy głosik, tym razem z pewnością biorący źródła w jej własnym umyśle szeptał: czy na pewno chcesz odbudowywać to miejsce?
Podobno tylko Hogwart i Ministerstwo były lepiej zabezpieczone od Warowni: zaledwie kilka innych miejsc miało taką ochronę, jak ten dom. A jednak wszystkie zaklęcia, pieczęcie, każda bariera, wszystko zawiodło, gdy z nieba spadł popiół. I Brenna wiedziała, że nigdy już nie poczuje się w tym miejscu bezpiecznie – że chyba już nigdy nigdzie nie poczuje się po prostu spokojna i bezpieczna. Stracili coś znacznie więcej niż same meble, a w jej głowie odbijała się zdradziecka myśl.
Ile osób, które znasz, świętuje ten upadek?
Przesunęła palcami po powyginanej od gorąca ramy obrazu, którego nikt nie zdążył zabrać, zanim ogień wypełnił pomieszczenie: płótno zwęgliło się zupełnie. A to był jeden z ulubionych obrazów babki…
Westchnęła i wyszła na zewnątrz. Tutaj widok wcale nie był mniej przygnębiający. Pod domem wciąż leżało trochę rzeczy, wyciągniętych zaklęciami, byle jak, bez ładu i składu, gdy Warownia płonęła – ojciec i matka zabrali już stąd większość, ale kilka zostało, i wyglądały w tym ogólnym krajobrazie zniszczenia tak… niedorzecznie. Te drzewa, które rosły najbliższej budynku, też spłonęły, ziemię wciąż spowijał popiół, ogródek Dory, pielęgnowany z takim poświęceniem, uległ zniszczeniu… Umysł Brenny jak zwykle odruchowo szukał rozwiązania – Sproutowie na pewno mieli jakieś eliksiry na przyspieszenie wzrostu roślin, trzeba będzie ich odwiedzić – ale jakoś nie miała dość energii, aby od razu zacząć je wdrażać w życie.
Musiała rozejrzeć się za Samem…
Ale na razie usiadła po prostu na stopniach, prowadzących niegdyś na werandę – teraz wymagającą nie tyle remontu, ile wzniesienia od nowa – odruchowo potarła obolałe kolano i zapatrzyła się gdzieś przed siebie, na sad, pokryty popiołami.
Tylko na moment.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.