30.06.2025, 12:46 ✶
08.09
okolice 22-23
okolice 22-23
Chaos wzmagał, a z każdą sekundą było coraz gorzej.
W klubokawiarni pojawiało się coraz więcej ludzi, a Sam dokładał wszelkich starań, żeby Ci ludzie mieli warunki do tego by tam być. Nagle treningi kształtującej magii, które miały zapewnić mu spokój ducha w związku z klątwą, okazały się niezwykle przydatne teraz, gdy potrzeba było kocy, gdy potrzeba było kubków, bandaży, materacy, na których mogliby usiąść, odpocząć, złapać oddech, nawet jeśli ten wysycony był pyłem i popiołem.
Samuelowi udało się przetrwać pierwszą falę klątwy, która szarpnęła nim wtedy, gdy to wszystko się zaczęło. Teraz - pochłonięty pracą - utrzymywał nerwy na wodzy, działając metodycznie, jak na rzemieślnika przystało, nie różniąc się za bardzo swoją postawą, jak wtedy, gdy zajmował się stolarką. Podwinięte rękawy kraciastej koszuli, brudna ścierka wciśnięta do kieszeni spodni, kasztanowa niedźwiedzia różdżka nie opuszczająca dłoni... Najważniejsze dla niego to było to, czy Nora i Mabel są bezpieczne, a te otoczone ciasno przez przyjaciół zdawały się rzeczywiście znajdować w najbezpieczniejszym miejscu w całym przeklętym Londynie, co niosło ulgę i okruchy nadziei.
Ostatecznie też, skoro dziewczyny były bezpieczne, Samuel wyszedł z klubokawiarni bez obaw o nie, za to z zupełnie inną obawą w sercu. Pan Ollivander ostatecznie nie pojechał do Edynburga (z resztą ten wyjazd chyba nie był zaplanowany na dziś, Sam nigdy nie był dobry w kalendarzu, jeśli nie chodziło o rozrost roślin), McGonagall zaś nie był w stanie przypomnieć sobie planów swojego mistrza na ten konkretny wieczór. Przez witrynę klubokawiarni kontrolował wcześniej wzrokiem, że fala ognia jeszcze nie dotarła do zakładu znajdującego się po sąsiedzku na Pokątnej, ale wolał nie ryzykować bardziej, szczególnie, że to tu, w środku klubokawiarni zdawało się być o wiele lepsze miejsce do przeczekania tego piekła, niż w sklepie wypełnionym ususzonym drewnem i magicznymi ingrediencjami.
Przemknął pospiesznie przez ten kawałek Pokątnej, by dotrzeć do sklepu z różdżkami, unikając pogrążonych rozpaczy i przerażeniu ludzi. W końcu dopadł do frontowych drzwi sklepu i może nieco bezmyślnie złapał za klamkę by je otworzyć, choć godzina przecież była późna.
– Panie Ollivander?! Jest tam pan?! – krzyczał przy tym, a jeśli drzwi były zamknięte, szukałby jakiejkolwiek innej możliwości, żeby dostać się do środka.