Kwintoped był najgorszym ścierwem w kwestii gier karcianych, jakie istniało na świecie. Przywleczony do Egiptu przez Brytyjczyków jeszcze w czasach, gdy ten podlegał Imperium, pozostał jako jeden ze śladów po kolonizatorach. Jamil znał tę grę niemal od dziecka, grywając z rodzeństwem, rówieśnikami na ulicy, a potem jeszcze w szkole. Poprawiał swoje umiejętności w dorosłym życiu, uczył się trików pozwalających mu oszukiwać, a mimo to wciąż przegrywał. I to nie byle co, a grube pieniądze, archeologiczne artefakty, a raz nawet życie. Prawie skończyło się fingowaniem własnej śmierci, ale ostatecznie zdołał się z tego wyplątać. Wolałby się jednak nie wdawać w szczegóły, bo samo wspomnienie tej sytuacji wywoływało dreszcz na jego ciele. O wiele większy niż dzban z kobrami, który pewnego pięknego, lutowego dnia znalazła Leta.
- Jesteś pewna, że potrafisz w to grać? – zapytał po raz kolejny, tasując zwinnym ruchem karty. Akurat braku tej umiejętności nikt nie mógł mu zarzucić. Tłumaczył kobiecie zasady, choć przez cały ten czas przechodzenia przez poszczególne etapy rozgrywki miał wrażenie, że chyba się nudziła. Najwyraźniej wysilał się na nic, bo Trefny Lelek był tu grą powszechniejszą od wymierającego w tych rejonach śmiercią naturalną Kwintopeda. Nie żeby skąpił jej wiedzy, po prostu głupio mu było mierzyć się w karty z kimś, kto nie był pewien swoich umiejętności. Z drugiej strony może przynajmniej z raz by wygrał? Przełożył potasowaną talię niczym karty tarota i rozłożył je na trzy równe kupki, tak by zacząć rozgrywkę.
- Słuchaj, Geraldine – zaczął, celowo przeciągając dla dodania odrobiny dramatyzmu. – Gra dla samej gry nie jest właściwie żadną rozrywką. Jeśli wygrasz, czego byś chciała? Cena nie gra roli.
Nie powinien tego mówić, ale dusza hazardzisty jednocześnie nie pozwalała mu milczeć. Cathal pewnie ukatrupiłby go na miejscu, gdyby zorientował się, że przesiadywał w pubie (w którym de facto przez jakiś czas był zmuszony mieszkać), grając w karty z Geraldine Yaxley. Tylko że kiedy dawał mu listę potencjalnych zwolenników tego faceta, którego mieli unikać, nie mówił, że znajdą się na niej ładne kobiety. Jasnowłose ładne kobiety, a to działało na niego podejrzanie pociągająco. Wiedział już, że pewnie wpakował się w kłopoty, ale wciąż tliła się w nim wiara w to, że jakimś sposobem zdoła wygrać, skoro nie wybrał Kwintopeda. Trefny Lelek był mądrzejszym wyborem – łatwiej też było w nim oszukiwać, jeśli miało się do tego smykałkę. Jednocześnie potrzebował jakiś wrażeń w czasie przerwy między wykopaliskami. Nie będąc w terenie czuł się, jakby brakowało mu kończyny. A Yaxley zdawała się kimś, kto w razie gdyby wygrał, mógł mu zapewnić przygodę.