• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna Dziurawy Kocioł Marzec 1972 | Trefny Lelek to... trefny wybór | Jamil & Geraldine

Marzec 1972 | Trefny Lelek to... trefny wybór | Jamil & Geraldine
Przyjaciel duchów
You are lost in the trance
Of another Arabian night
Jamil ma metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, krótkie ciemne włosy i równie ciemne oczy. Urodę posiada typową dla Egipcjanina, przez co wyróżnia się na tle bladych Brytyjczyków. Dosyć często się uśmiecha, ma dość bogatą mimikę twarzy. Z jednej strony trzyma się gdzieś z boku, a z drugiej masz wrażenie, ze i tak wszędzie go pełno.

Jamil Anwar
#1
22.02.2023, 22:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.04.2023, 15:03 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - Piszę, więc jestem

Kwintoped był najgorszym ścierwem w kwestii gier karcianych, jakie istniało na świecie. Przywleczony do Egiptu przez Brytyjczyków jeszcze w czasach, gdy ten podlegał Imperium, pozostał jako jeden ze śladów po kolonizatorach. Jamil znał tę grę niemal od dziecka, grywając z rodzeństwem, rówieśnikami na ulicy, a potem jeszcze w szkole. Poprawiał swoje umiejętności w dorosłym życiu, uczył się trików pozwalających mu oszukiwać, a mimo to wciąż przegrywał. I to nie byle co, a grube pieniądze, archeologiczne artefakty, a raz nawet życie. Prawie skończyło się fingowaniem własnej śmierci, ale ostatecznie zdołał się z tego wyplątać. Wolałby się jednak nie wdawać w szczegóły, bo samo wspomnienie tej sytuacji wywoływało dreszcz na jego ciele. O wiele większy niż dzban z kobrami, który pewnego pięknego, lutowego dnia znalazła Leta.
- Jesteś pewna, że potrafisz w to grać? – zapytał po raz kolejny, tasując zwinnym ruchem karty. Akurat braku tej umiejętności nikt nie mógł mu zarzucić. Tłumaczył kobiecie zasady, choć przez cały ten czas przechodzenia przez poszczególne etapy rozgrywki miał wrażenie, że chyba się nudziła. Najwyraźniej wysilał się na nic, bo Trefny Lelek był tu grą powszechniejszą od wymierającego w tych rejonach śmiercią naturalną Kwintopeda. Nie żeby skąpił jej wiedzy, po prostu głupio mu było mierzyć się w karty z kimś, kto nie był pewien swoich umiejętności. Z drugiej strony może przynajmniej z raz by wygrał? Przełożył potasowaną talię niczym karty tarota i rozłożył je na trzy równe kupki, tak by zacząć rozgrywkę.
- Słuchaj, Geraldine – zaczął, celowo przeciągając dla dodania odrobiny dramatyzmu. – Gra dla samej gry nie jest właściwie żadną rozrywką. Jeśli wygrasz, czego byś chciała? Cena nie gra roli.
Nie powinien tego mówić, ale dusza hazardzisty jednocześnie nie pozwalała mu milczeć. Cathal pewnie ukatrupiłby go na miejscu, gdyby zorientował się, że przesiadywał w pubie (w którym de facto przez jakiś czas był zmuszony mieszkać), grając w karty z Geraldine Yaxley. Tylko że kiedy dawał mu listę potencjalnych zwolenników tego faceta, którego mieli unikać, nie mówił, że znajdą się na niej ładne kobiety. Jasnowłose ładne kobiety, a to działało na niego podejrzanie pociągająco. Wiedział już, że pewnie wpakował się w kłopoty, ale wciąż tliła się w nim wiara w to, że jakimś sposobem zdoła wygrać, skoro nie wybrał Kwintopeda. Trefny Lelek był mądrzejszym wyborem – łatwiej też było w nim oszukiwać, jeśli miało się do tego smykałkę. Jednocześnie potrzebował jakiś wrażeń w czasie przerwy między wykopaliskami. Nie będąc w terenie czuł się, jakby brakowało mu kończyny. A Yaxley zdawała się kimś, kto w razie gdyby wygrał, mógł mu zapewnić przygodę.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#2
24.02.2023, 10:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.02.2023, 10:09 przez Geraldine Yaxley.)  

Panna Yaxley bardzo często lądowała w miejscach jak to popołudniami. Nie znosiła siedzieć w czterech ścianach, miała wtedy zbyt wiele czasu na myślenie o wszystkim i niczym, co nie przynosiło jej ukojenia i spokoju, wręcz przeciwnie tylko niepotrzebnie powodowało, że pojawiały się kolejne pytania bez odpowiedzi. Wolała więc wyjść, zamoczyć usta w szklance z alkoholem i wdać się w dyskusję z kolejnym obcym człowiekiem. Rozmowy o niczym, luźne, zupełnie nie zmuszające do zastanawiania się nad kwestiami jakże niełatwej w dzisiejszych czasach ezgsytencji. Tego jej było trzeba, odsapnąć, złapać oddech.

Zamawiała kolejną szklankę ognistej, kiedy zobaczyła ciekawą twarz. Nie był tutejszy, tego była pewna, dałaby sobie za to rękę obciąć. Potrafiła dopasować ludzi do miejsc, w końcu zwiedziła już kawał świata, i ten mężczyzna zdecydowanie nie był stąd. Wzbudziło to jej zainteresowanie, ciekawiło ją, co go tutaj sprowadza, może miał jakieś ciekawe historie do opowiedzenia? Lubiła słuchać, o ludziach, o miejscach, przyjemnie wtedy płynął czas.

Jakoś tak się złożyło, fortunnie chyba, że ten też zwrócił na nią uwagę. Wszystko więc szło po jej myśli, nie powinna się dzisiaj nudzić, może dowie się czegoś ciekawego. Słuchała, jak zaczął tłumaczyć zasady, zdarzyło jej się przy tym ziewnąć z dwa razy. Ileż to w swoim krótkim życiu czasu w karty przegrała? Dużo, za dużo, zdecydowanie nie służyło to niczemu poza tym, żeby wyciągnąc co nieco od miejscowych w różnych miejscach na świecie. Jakoś łatwiej im przychodziło rozplątanie języka przy alkoholu i kartach. Czy była dobrym graczem? Tutaj chyba najwięcej zależało od losu, prawda? Ewentualnie ktoś mógł mieć bardzo zwinne palce, nie żeby Yaxley nie miała...

- Pewna, czy nie, jakie to w ogóle ma znaczenie? - Spoglądała uważnie na dłonie Jamila kiedy tasował karty. Upiła przy tym spory łyk ognistej, a po chwili zbliżyła palącego się papierosa do ust, aby zaciągnąć się dymem. Nie musiał tłumaczyć jej zasad, jakoś by sobie pewnie poradziła, jednak skoro chciał... pozwoliła mu je przypomnieć, nie sądziła jednak, że będzie to takie monotonne, jeszcze chwila, moment i zaśnie.

Oczy jej się zaświeciły, kiedy wypowiedział kolejne słowa. Cóż, zawsze przyjemniej było grać o coś, rozrywka stawała się wtedy bardziej zaciekła. Jeśli w ten sposób chce się bawić, to ona w to pójdzie, bardzo chętnie. - Przysługę bym chciała. - Nie zastanowiła się ani chwili, bardzo szybko powiedziała o co chce grać. Przysługa zawsze wydawała się najlepszą opcją, w końcu nigdy nie wiadomo, kiedy może potrzebować pomocy. - Ty Jamil, o co chciałbyś zagrać, masz jakieś marzenie, które mogłabym spełnić, gdybyś ze mną wygrał? - Uważnie przyglądała się mężczyźnie ciekawa odpowiedzi.

Przyjaciel duchów
You are lost in the trance
Of another Arabian night
Jamil ma metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, krótkie ciemne włosy i równie ciemne oczy. Urodę posiada typową dla Egipcjanina, przez co wyróżnia się na tle bladych Brytyjczyków. Dosyć często się uśmiecha, ma dość bogatą mimikę twarzy. Z jednej strony trzyma się gdzieś z boku, a z drugiej masz wrażenie, ze i tak wszędzie go pełno.

Jamil Anwar
#3
02.03.2023, 12:43  ✶  
Historii do opowiedzenia Jamil miał akurat całkiem sporo. Po tylu latach spędzonych z różnymi, intrygującymi ludźmi i ciągłego wpadania w kłopoty nazbierało ich się więcej niż monet w sakiewce po ostatnich wykopaliskach. Nie żeby zamierzał rozmawiać o pieniądzach, a tym bardziej co lepszych odkryciach. Te, które nie trafiło do muzeum Shafiqów w Londynie, pozostawały objęte tajemnicą. A lepiej nie narażać się Cathalowi, chlapiąc ozorem na prawo i lewo. Nie dość, że obowiązywały go umowy o poufności, to jeszcze wciąż wisiał milion przysług całej swojej ekipie archeologicznej – nie tylko za choć częściową spłatę jego długów, ale również za to, że zabrali go ze sobą do Anglii, chroniąc tym samym przed egipskim czarnoksiężnikiem i jego szajką, którym zdołał się narazić w ostatnich tygodniach pracy w Umm el’Qa’ab.
Jamil nie pomyślał jednak, że o wiele łatwiej wtopić mu się w tłum w swoim własnym kraju. W Europie zbyt mocno się wyróżniał, nie tylko wyglądem, ale również swoim zachowaniem. Był głośny, momentami aż nadto entuzjastyczny, miał silny arabski akcent. I niespecjalnie wiedział, jak ubrać się przy tej wilgotnej pogodzie. Nigdy wcześniej nie był na Wyspach Brytyjskich. Nie znał morskiej bryzy, z którą zetknął się podczas jednej z wycieczek w tym tygodniu – większość życia spędził w tej samej części Kairu, po wschodniej stronie Nilu. Burze kojarzył głównie piaskowe, porę deszczową spędzając w głównej mierze na pustyni przy pracach archeologicznych (w szkole dostosowywano pogodę według potrzeb, by klimat Gór Księżycowych był bardziej sprzyjający dla studentów Uagadou). A jedzenie? Tłuste i okropne, ale na to tym bardziej nie mógł się skarżyć. Tak naprawdę cieszył się, że mógł wyjechać, choć wciąż nie rozumiał, dlaczego tę część świata uważano za jedną z przyjaźniejszych człowiekowi.
- Mam przez to rozumieć, że zamierzasz przegrać? – zapytał, uśmiechając się przy tym półgębkiem, bo zaczęła mu się rodzić w głowie wizja choć jednej łatwej wygranej. Nie powinien tak łatwo się nastawiać – często bywało tak, że ludzie udawali laików, a w rzeczywistości umiejętnie dobierali karty. – Przysługę? Brzmisz jak moi znajomi. Czy ty też byłaś w tym całym Slytherinie? – zapytał z ciekawości. Przyglądał się jej z równą uwagą, podpierając głowę na dłoni, podczas gdy trzy kupki kart leżały między nimi w oczekiwaniu. Zastanowił się przez chwilę, ważąc wszystkie możliwości. Przysługa byłaby dobrą opcją. Przede wszystkim bezpieczną w obcym miejscu, gdzie nie wiadomo, co mogłoby się wydarzyć. Zwłaszcza gdy Cathal znów zwoła ich wszystkich do pracy i napotkają jakieś trudności. Była jednak opcją do realizacji w nieokreślonym czasie, w dodatku dość niepewną, bo jak interpretować przysługę? Bywali ludzie, którzy wykręcali się nią w momencie podania solniczki. Nie, musiał wymyślić coś lepszego. – Mówiłaś, że polujesz, ale nie wspominałaś, czy przy pomocy magii, czy zwykłej broni… Niezależnie od tego, chciałbym spróbować. Jeśli wygram, zabierzesz mnie na polowanie.
Chociaż raz nie polowaliby na mnie, dodał w myślach, czując mdłości na samo wspomnienie czarnoksiężnika grożącego mu śmiercią. I to nie w formie żartów.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#4
02.03.2023, 14:57  ✶  

Sama Yaxley również spędziła sporo czasu w swoim życiu podróżując po świecie. Przyjmowała różne zlecenia, nie wszystkie stworzenia, którymi byli zainteresowani czarodzieje występowały bowiem w Wielkiej Brytani. Te podróże nauczyły ją sporo. Stała się dużo bardziej otwarta, nie miała problemu z zagadywaniem obcych ludzi. Uważała, że od każdego może się nauczyć czegoś ciekawego. Dzięki temu łatwiej jej się żyło. Zawsze chętnie poznawała nowych czarodziejów, w końcu kto wie, kiedy jej się przydadzą takie znajomości.

Jeszcze chętniej zagadywała osoby, które wyglądały jej na nietutejsze. W końcu mogły podzielić się z nią informacjami ze swoich krajów, ciekawostkami, które zachęcały do eksploracji tych miejsc. Zawsze chętnie wymieniała doświadczenia. Dlatego też nie miała nic przeciwko temu, aby spędzić ten wieczór z Jamilem. Wzbudził jej zainteresowanie, bo nie pasował do otoczenia, a to zawsze było ciekawe.

- Nie lekceważ mnie.- Przygasiła papierosa o popielniczkę i się wyprostowała. Była gotowa do gry. - Najgorszy błąd jaki można popełnić to lekceważenie przeciwnika. - Nie, żeby go straszyła. Miała doświadczenie w kartach, jednak w tym przypadku nigdy nie można być pewnym swoich umiejętności. Czy to raz się zdarzyło, żeby ktoś, kto pierwszy raz grał w jakąś grę wygrywał? Nie, szczęście po prostu było po jego stronie. Ciekawe, jak będzie tym razem.

- Coś Ty, nigdy w życiu. Fajnych masz znajomych, skoro chodzili do Slytherinu...- Skomentowała jeszcze, bo nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Ciekawiło ją z kim się znał. W końcu świat był mały, a może akurat był to ktoś z kim miała spinę w czasach szkolnych. - Oszukałam przeznaczenie i trafiłam do Gryffindoru, tiara bardzo dobrze wiedziała, co robi. - W końcu cała jej rodzina zazwyczaj trafiała do domu Salazara Slytherina, ona była wyjątkiem potwierdzającym regułę. Nie ma się, co dziwić. Geraldine od zawsze była dużo bardziej otwarta niż reszta swojej rodziny. Akceptowała czarodziejów bez względu na to, jaka krew płynęła w ich żyłach. Nikogo nie skreślała przez tak nieistotne szczegóły, wręcz przeciwnie. Wdała się w wiele bójek, kiedy próbowała bronić tych osób, które nie pasowały uczniom czystokrwistym.

- Tak, poluję. - Potwierdziła jeszcze. Upiła kolejny łyk alkoholu, ciągle spoglądała na Anwara. Jego prośba nie była wcale taka problematyczna. - Wszystko zależy od sytuacji. Radzę sobie i z bronią i z magią. - Nie miała problemu z dostosowaniem się do sytuacji, w której się znajdowała. Miała świadomość, że musi być elastyczna i po prostu szybko reagować korzystając ze wszystkich metod jakie znała. - Może być polowanie, tylko jeśli obiecasz, że jeśli coś Ci się stanie, to nie obarczysz mnie odpowiedzialnościa. - W końcu nie znała go na tyle, żeby brać to na siebie. Wyciągnęła rękę w jego stronę. - Stoi?- Wydawało jej się, że dobili targu.

Przyjaciel duchów
You are lost in the trance
Of another Arabian night
Jamil ma metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, krótkie ciemne włosy i równie ciemne oczy. Urodę posiada typową dla Egipcjanina, przez co wyróżnia się na tle bladych Brytyjczyków. Dosyć często się uśmiecha, ma dość bogatą mimikę twarzy. Z jednej strony trzyma się gdzieś z boku, a z drugiej masz wrażenie, ze i tak wszędzie go pełno.

Jamil Anwar
#5
02.03.2023, 17:26  ✶  
Przez większość życia Jamil nie ruszał się z kontynentu. Szkoła, dom, wykopaliska… wszystko to znajdowało się w obrębie Afryki, w głównej mierze północnej i środkowej. Ilość turystów pojawiających się w Egipcie przekraczała jednak wszelkie granice, więc – chcąc, nie chcąc – zadawał się z różnymi ludźmi już od dzieciństwa, często tłumacząc z angielskiego na bazarach i ulicach. W ten sposób poznał zresztą Malfoyów, którzy aktualnie mieli mu pomóc w znalezieniu mieszkania lepszego niż pokój w Dziurawym Kotle. Cathal pewnie by go za takie interesy ukatrupił równie mocno, jak za grę w karty z Yaxley. Nie obchodziły go jednak brytyjskie konflikty, więc lista Shafiqa zdawała mu się jedynie sugestią. A Geraldine wydawała mu się naprawdę przyjemną osobą, jak na kogoś, kto według jego szefa mógł mieć jakieś względy u Latającej Śmierci.
- Nie jedyny – skwitował krótko, wzruszając ramionami, ale nie rozwinął tej myśli. Wolał nie uświadamiać jej, na co powinna zwrócić uwagę, samemu mając w planach sprawienie, że zacznie wątpić w swoje umiejętności. Póki co jednak mu się to nie udawało. Kobieta emanowała zbyt wielką pewnością siebie. Momentami przypominała mu Aletheę.
- Jest coś złego w Slytherinie? Jeśli tak, to czemu wciąż nie zlikwidowali tego domu? – zapytał, unosząc przy tym brew. Wiedział już, że ten cały Voldemort był w tym domu. Jednocześnie cała jego ekipa należała do zielonych (Nell aż nadto wspominała o domowym patriotyzmie i kolorach). Nie sprawiało to jednak, że wrzucał wszystkich do jednego worka, widząc różnice między ludźmi chociażby wśród swoich współpracowników. – Gryffindor to ten czerwony, co nie? – upewnił się, nie wiedząc zupełnie nic innego na jego temat. W Uagadou nie mieli żadnych domów ani podziałów innych niż na klasy. Szkoła była ogromna i wielokulturowa na tyle, że nie potrzebowali już kolejnych różnic między uczniami. Mimo to, jak wszędzie zresztą, jakieś konflikty związane z krwią czy pochodzeniem się rodziły. I dopiero rozmowa z Geraldine sprawiła, że te wspomnienia powróciły. Przywykł już do tego, że otaczający go w obozie archeologów ludzie mieli w dupie cokolwiek innego niż umiejętności przydatne do rozwikłania zagadki otwarcia starożytnego grobowca. A tutaj? Trafił chyba do zupełnie innego świata i niespecjalnie do niego pasował.
- Chcesz jakiś cyrograf? – dopytał, śmiejąc się, ale wyciągnął w jej kierunku rękę i uścisnął dłoń blondynki. – Stoi.
Nie bawił się w ten sposób pierwszy raz. I zapewne też nie ostatni. Zresztą nawet Cal nie chciał brać odpowiedzialności za wszystko, co robił Jamil, więc czemu miałaby to robić Yaxley? Jeśli się narazi, to zapewne wyłącznie ze swojej własnej winy. Tego akurat był świadomy.
- Zaczynamy? – zapytał, uśmiechając się półgębkiem, gdy puścili swoje dłonie i machnął prawą ręką nad kartami, używając magii bezródżkowej do tego, aby przemieszały się i rozdały zgodnie z zasadami gry. Po pięć kart dla każdego z nich, spośród których musieli wystawić teraz jedną. Zerknął na te, które wylądowały w jego dłoni, wciąż siląc się na uśmiech, chociaż przeklinał w myślach.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#6
02.03.2023, 18:28  ✶  

Gerry pochodziła z bogatej rodziny. Od dziecka była wychowywana w specyficzny sposób, który charakteryzował rody z długoletnimi tradycjami. Miała trochę szczęścia w tym, że urodziła się kobietą. Ojciec przymykał oko na jej pomysły i zawsze wspierał ją finansowo. Jej bracia zdecydowanie bardziej musieli się skupić na tym, aby podejmować decyzje zgodne z tym, czego oczekiwali rodzice. Geraldine ratowało to, że zaangażowała się w rodzinny biznes, co radowało serce Gerarda. Był dumny z tego, że jego latorośl tak wyśmienicie sobie radzi z pracą, która była również rodzinną tradycją. Dzięki temu nie przejmował się specjalnie tym, że córka ma nie do końca podobne do Yaxleyów poglądy w innych sprawach.

Jamil jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy, ale miał szczęście, że pierwszym Yaxleyem którego poznał była właśnie Geraldine. Reszta jej rodziny mogła nie być równie przyjemna przy pierwszym spotkaniu. Ona była najjaśniejszym promykiem tego rodu i zdawała sobie z tego sprawę. Do skromnych też nie należała, ale to już zupełnie inna sprawa.

Wcale nie tak łatwo było spowodować, żeby panna Yaxley czuła się niepewnie. Szczególnie, że zdawała sobie sprawę, iż wcale nie tak łatwo będzie ją pokonać. Nie zamierzała udawać, że jest inaczej. Może trochę przesadzała, jednak miała zamiar uświadomić Anwara, że jest naprawdę odpowiednim konkurentem.

- Niby nie ma nic złego, jednak uczniowie, którzy do niego trafiają zazwyczaj okazują się być dupkami. Lubią demonstrować to, że są lepsi od innych. W końcu czysta krew jest taka ważna, jakby to od tego zależało jakie masz umiejętności. - Mężczyzna mógł zauważyć, że Ger nie boi się mówić głośno o swoich przekonaniach. Uważała, że to, jaka krew płynie w żyłach czarodzieja ma najmniejsze znaczenie. Raczej istotne dla niej było to, co sobą reprezentują. - Tak, czerwony, od lat rywalizuje z tym zielonym. - Jakoś tak się uparło od pokoleń, że uczniowie tych dwóch domów za sobą nie przepadali, chyba przez lata edukacji nie spotkała żadnego Gryfina, który zaprzyjaźniłby się że Ślizgonem, sama nie miała pojęcia, czy nie wynikało to po prostu z od lat utartych przekonań.

- Tak, podpiszmy go krwią.- Posłała Jamilowi uśmiech, było w nim coś niepokojącego. Można było też zauważyć, że kobiecie zależy na wygranej i nie zamierzała się poddać bez walki. W końcu przysługa mogła jej się przydać w każdym momencie, nie zamierzała zmarnować takiej okazji.

- Tak, możemy zacząć, kto wie ile potrwa ta rozgrywka, chciałabym się dowiedzieć, czy faktycznie taki z Ciebie specjalista od gry w karty. - Była gotowa do rozpoczęcia tej rozgrywki. Upiła jeszcze łyk alkoholu ze szklanki i czekała aż Jamil przygotuje karty do rozgrywki. Magia bezróżdżkowa, musi zapamiętać, że posiada takie umiejętności, może się to kiedyś do czegoś przydać. Kiedy wszystko było gotowe sięgnęła po swoje karty. Przyglądał im się uważnie, jednak trudno było wyczytać cokolwiek z jej twarzy. Potrafiła panować nad mimiką.

Przyjaciel duchów
You are lost in the trance
Of another Arabian night
Jamil ma metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, krótkie ciemne włosy i równie ciemne oczy. Urodę posiada typową dla Egipcjanina, przez co wyróżnia się na tle bladych Brytyjczyków. Dosyć często się uśmiecha, ma dość bogatą mimikę twarzy. Z jednej strony trzyma się gdzieś z boku, a z drugiej masz wrażenie, ze i tak wszędzie go pełno.

Jamil Anwar
#7
02.03.2023, 21:08  ✶  
Chociaż matka Jamila pochodziła z Wielkiej Brytanii i ukończyła Hogwart, po wyjeździe do Egiptu odcięła się od dawnych tradycji, prawie całkowicie asymilując z tubylcami. Ułatwiało jej to funkcjonowanie w świecie, w którym bycie kobietą skreślało już na starcie, a jasna skóra tym bardziej komplikowała zdobywanie jakichkolwiek znajomości. Anwar pamiętał jednak, że pomimo tego wciąż utrzymywała interesy z różnymi ludźmi, którzy wspierali ją finansowo w tych gorszych momentach. Zawsze mu się wydawało, że chodziło o wróżbiarstwo i wywoływanie duchów, ale z wiekiem przekonał się, że w grę wchodził również handel czarnomagicznymi artefaktami. Początkowo temu nie dowierzał, ale kiedy pierwsza ekipa archeologiczna napomknęła panieńskie nazwisko jego rodzicielki, upewnił się, że coś przed nim ukrywała. Nie wnikał w to jednak, pozostawiając te sprawy za sobą. Sam zresztą nigdy jej nie wyjawił prawdziwego powodu wyjazdu z Egiptu.
Z Yaxleyów zdołał poznać jedynie Geraldine i to tego właśnie wieczora. Rozmowa się kleiła, zwłaszcza przy piwie – nic dziwnego, że w końcu wyciągnął karty. Kolejna rozgrywka z barmanem nie wchodziła w grę. Podczas gdy Jamil miał dostać darmowe piwo, Finn Pine chciał go zmusić do umycia okien sufitowych. Ostatecznie partia nigdy się nie skończyła, bo trzeba się było pozbyć zbyt pijanych gości, którzy zaczęli się bić na środku jednego ze stołów. Może to i lepiej, bo Egipcjaninowi standardowo niezbyt ten Trefny Lelek wychodził i prawie wrobił się w szorowanie brudnych od pajęczyn szyb. W ostatnim tygodniu zresztą jego rozgrywki stały się tu niejaką atrakcją, bo za każdym razem chełpił się umiejętnościami i – o ile doszło do zakończenia partii – przegrywał. Na szczęście tylko głupoty, bo nie miał przy sobie grubych pieniędzy. Cathal wstrzymywał się z pełną wypłatą, aż Jamil znajdzie sobie mieszkanie.
- Że niby ciecz w żyłach i twoi przodkowie mają decydować o tym, czy nauczysz się zaklęcia lewitującego? – skrzywił się. – Mogę cię zapewnić, że większość tych wybitnych czarodziejów rzeczywiście jest dupkami. Albo totalnymi idiotami, którzy, gdyby wciąż żyli, pewnie nie wiedzieliby, za który koniec różdżki chwycić.
Mógłby w tym momencie dodać, że sam tego nie wiedział, przywykły do korzystania z magii bezróżdżkowej od najmłodszych lat. Swoją pierwszą różdżkę nabył za sprawą Shafiqa i jego ekipy, by nie wyróżniać się zanadto na tle Europejczyków. Poza tym w panice potrafił coś wysadzić, a różdżka w jakiś sposób stabilizowała jednak magię.
- A to nie są kolory, które łączycie ze sobą w Yule? – dopytał, coś kojarząc z opowieści swojej matki, a także tych Nell. Wieńce, pasiaste skarpetki i choinki, których nie można było spotkać w Egipcie wydawały mu się czymś zupełnie egzotycznym. Bagshot jednak zawsze cieszyła się na słodycze będące tradycją podczas tego sabatu. – Powinniście bardziej współpracować – zauważył, śmiejąc się jednak. Wciąż nie rozumiał idei tych wszystkich domów, ani związanego z tym patriotyzmem przechodzącego również do życia dorosłych.
- Może od razu Wieczysta Przysięga? – zaproponował, uśmiechając się w równie niepokojący sposób. To wszystko to były jedynie żarty, ale przynajmniej uświadczyły ich w przekonaniu, że ta partia kart miała należeć do tych poważniejszych.
Przyjrzał się jeszcze raz swoim kartom, kątem oka spoglądając na twarz Geraldine. Nie wyrażała żadnych emocji, co oznaczało, że ciężko będzie mu cokolwiek wyczytać z jej mimiki. Niedobrze, oj niedobrze. Zmrużył oczy i sięgnął po dwie czarodziejskie karty, rzucając je na blat. Zawirowały, zlewając się ze sobą w jedną o zupełnie innym obrazku. Suma w rogu była jednak jakby zamazana, oczekując na pojawienie się kart przeciwnika.
- Twoja kolej.

Rzut 1d100 - 47


wiadomość pozafabularna
Rzucamy na 100, wyższy wynik wygrywa partię. Wstępnie możemy zagrać 3 partie, chyba że będzie nam się dobrze grało, to możemy więcej.

Jamil 0 : 0 Geraldine
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#8
03.03.2023, 10:15  ✶  

Geraldine ostatnio trochę spoglądała za ramię. Miała świadomość, że osoby, jak ona - sympatyzujące z mugolakami nie są mile widziane wśród czarodziejów czystej krwi. Może nie wszystkich, jednak wiele było rodzin, które spoglądały na nią przez to dosyć wrogo. Nie musiała szukać daleko, nawet własny brat bliźniak sugerował jej, że może mieć przez to kłopoty. Wiedziała więc, że musi uważać. Przyjezdny jednak nie wydawał się jej być szczególnie groźny. Nie wyglądał na takiego o radykalnych poglądach. Ger zdawała sobie sprawę, że nie wszędzie czarodzieje przywiązują do tego, aż tak wielką wagę. Mimo wszystko - wiedziała, że musi uważać, bo nigdy nie wiadomo, kto może znajdować się obok, a ściany miały uszy i mogły przekazywać informacje dalej.

Yaxleyównie zdarzało się grać o różne rzeczy. Nie miała jednak tendencji do przegrywania. Była rozsądna, wiedziała kiedy spasować, co często było trudne dla jej przeciwników. Grywała głównie z osobami, które spędzały w miejscach jak Dziurawy Kocioł wiele czasu, nie potrafili odmówić kolejnej rozgrywki. Hazard był cholernie niewygodnym uzależnieniem, mogłeś stracić wszystko w jeden wieczór. Na całe szczęście ona nie wsiąkła nigdy w to jakoś specjalnie. Umiała powiedzieć sobie dość.

- Mi nie musisz o tym mówić. Zawsze dosyć sceptycznie podchodziłam do tych poglądów. Ludzie mają coś więcej do zaoferowania niż to, jaka krew płynie w ich żyłach. Spotkałam wielu czarodziejów na swojej drodze, byli wybitni w najróżniejszych dziedzinach magii, żaden nie zapytał mnie, czy jestem czystokrwista. Nikogo to nie obchodzi poza tą bandą szaleńców, którzy chcą rządzić.- Nie wiedziała bowiem o co innego może im chodzić, jeśli nie o władzę. To było zrozumiałe, że się boją, że muglacy zaczną zajmować ich stanowiska, które piastowali od lat z pokolenia na pokolenie, jednak powinni ustąpić, kiedy pojawił się ktoś zdolniejszy - takie miała zdanie panna Yaxley.

- Kolory może i tak, ale nic więcej. - Nigdy nie spoglądała na to w ten sposób. Czerwień i zielień kojarzyły się jej głównie z dwoma przeciwnymi obozami w Hogwarcie. - Współpraca nie jest taka prosta, no i kto nie woli rywalizacji? Powoduje więcej emocji, każdy chce zwyciężać. - Sama Gerry należała do osób, które lubiły konkurować z innymi. Nie przepadała też za współpracą, chyba, że osoba, z którą miałaby to robić byłaby kimś pewnym. Mało komu ufała tak, jak swoim umiejętnościom.

- Wieczysta przysięga? Czemu nie, z każdym nowopoznanym jestem w stanie ją zawrzeć.- Nadal uśmiechała się do mężczyzny. Była gotowa zacząć tą rozgrywkę, wiedziała, że gra jest warta świeczki.

Yaxley nie zamierzała zwlekać, sama była ciekawa jak przebiegnie ta rozgrywka. Wybrała tak jak mężczyzna obok dwie karty i rzuciła je na stół.

Rzut 1d100 - 21
Przyjaciel duchów
You are lost in the trance
Of another Arabian night
Jamil ma metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, krótkie ciemne włosy i równie ciemne oczy. Urodę posiada typową dla Egipcjanina, przez co wyróżnia się na tle bladych Brytyjczyków. Dosyć często się uśmiecha, ma dość bogatą mimikę twarzy. Z jednej strony trzyma się gdzieś z boku, a z drugiej masz wrażenie, ze i tak wszędzie go pełno.

Jamil Anwar
#9
03.03.2023, 21:49  ✶  
- No i widzisz! – odparł, klaszcząc przy tym w dłonie, wyraźnie zadowolony z tego, że ktoś się z nim w tej kwestii zgadzał. Nie żeby jakoś szczególnie trafiał na przeciwników teorii, że pochodzenie nie miało żadnego znaczenia względem umiejętności. Czasami jednak pomagało. Weźmy pod lupę chociażby Trelawneyów, którzy od pokoleń parali się wróżbiarstwem, a także wędrówką mentalną w zaświaty. Czy gdyby matka Jamila nie pochodziła z tego rodu, z taką łatwością przywoływałby nawet starożytne dusze, tym samym otwierając sobie drzwi do współpracy z archeologami? Pewnie nie. Przywoływałby prababki i roztrząsał spory o spadek albo poszukiwał ukrytych pod deskami podłogowymi pieniędzy. – Jak człowiek jest inteligentny, to nie będzie cię pytał o czystość krwi. Tylko idiotów to obchodzi, a patrząc na to, jak wygląda władza w moim kraju, tutaj pewnie niewiele też się różni… Czyli wracamy do sedna sprawy: idioci, wszędzie idioci – ciągnął dalej i sięgnął po kufel piwa, by zapić samą myśl o politykach, z którymi toczyli sporą walkę, by w ogóle załatwić mu pozwolenie na wyjazd do Wielkiej Brytanii. Tak jakby jego obecność w Egipcie mogła cokolwiek zmienić, poza faktem, że pewnie liczyłby ziarna piasku zakopany w jakiejś pustynnej wydmie.
- Ja się nie dziwię, że dorośli tak rywalizują o tę całą czystość krwi, skoro was tego od dziecka uczą – skwitował, marszcząc przy tym czoło i odstawił kufel z piwem, by skupić się na rozkładaniu kart. W tej jednej krótkiej rozmowie dowiedział się o Hogwarcie więcej niż przez ostatnie trzy lata od swojej ekipy. O wiele bardziej woleli skupiać się na hieroglifach, tylko krótkimi mruknięciami kwitując artykuły z Proroka Codziennego, który i tak trafiał w ich ręce z kilkutygodniowym opóźnieniem. O ile nie dokonywano masowych egzekucji albo nie rozwalano połowy kraju, Anglia zdawała się być dla nich odległym wyobrażeniem – takim samym, jak dotąd dla Jamila.
- To się ceni, naprawdę – zażartował do niej, mrugając przy tym jednym okiem, gdy ciągnęła wypowiedź o wieczystej przysiędze. A potem rozpoczęła się gra, w której póki co miał przewagę. Pierwsza partia jednak nie dawała za wiele wglądu w dalszą część rozgrywki. Wszystko mogło się zmienić, chociaż nawet nie wmieszał do talii kart specjalnych, które potrafiły podmieniać wyniki przeciwników albo dodawać minusowe punkty. Na taką rozgrywkę był stanowczo zbyt trzeźwy. Oddali pozostałe karty z ręki do talii, a te wmieszały się w trzy kupki. Kolejne pięć wpadło do ich dłoni, pokazując zupełnie inne oznaczenia. Nie chodziło nawet o to, by wybierać te o najwyższym nominale, bo ten nie zawsze znajdował się w rogu karty. Trzeba było umiejętnie dobierać oznaczenia, by dawały lepszy efekt punktowy i choć Jamil miał to w małym palcu, nigdy nie wiedział, jakimi kartami dysponował przeciwnik. Sięgnął więc po kolejne dwie karty i rzucił je na blat stołu, by złączyły się w jedną, zupełnie nową.

Rzut 1d100 - 87


wiadomość pozafabularna
Dobra, zgodnie z ustaleniami z dc gramy do 300, punkty podliczam ja, więc nie musisz się tym przejmować. Wciąż rzucamy na 100.

Jamil 47 : 21 Geraldine
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#10
04.03.2023, 12:35  ✶  

Rozmowa z mężczyzną wprawiła ją w dobry humor. Jakoś tak całkiem lekko jej się z nim gawędziło, jakby wcale nie poznali się przed chwilą w Kotle. Jak widać warto jest być otwartym i nawiązywać nowe znajomości. Nigdy nie wiadomo, czy nie pozna się kogoś, kto może okazać się towarzyszem na dłużej. Jamil zrobił na niej dobre wrażenie, choć mogły to być tylko pozory. Geraldine zdawała sobie sprawę, że niektórzy dzięki swojemu długowiecznemu magicznemu pochodzeniu mogli posiadać dodatkowe profity. Jednak niewielka to była grupa czarodziejów. Reszta raczej nie wyróżniała się niczym specjalnym. Jej rodzina chociażby charakteryzowała się wysokim wzrostem przez to, że gdzieś, kiedyś dawno temu ktoś postanowił zabawić się z olbrzymem. Nie żeby jej to ułatwiało życie, w czasach nauki w Hogwarcie jej ponadprzeciętny wzrost był jej kompleksem. Była wyższa od wszystkich dziewcząt, a do tego jej sylwetka należała raczej do tych męskich, zdarzyło się, że ktoś nazwał ją przez to babochłopem, na pewno miało to związek też z tym, jakie aktywności lubiła najbardziej. W końcu szermierka, polowania nie były typowo kobiecymi zajęciami. Z czasem nauczyła się to ignorować, chociaż bywało, że to do niej wracało. Nie czuła się w pełni atrakcyjna.

- Bardzo dobre podsumowanie, muszę przyznać, że się z Tobą zgadzam, wszędzie sami idioci.- No i doszli do konsensusu, może nie był on specjalnie górnolotny, no ale miał sporo sensu, przynajmniej zdaniem panny Yaxley.

- Dzieci są odbiciem swoich rodziców, jakby nie patrzeć. Mało które potrafi się im postawić, chłoną jak gąbka, przez co to wszystko nie zmieniło się od lat, a powinno.

- Gerry uważała, że społeczeństwu czarodziejów przydałoby się jakieś odświeżenie, miała jednak świadomość, że zbyt wielu tradycjonalistów nadal żyło. Może jeśli wymrą... chociaż nadal będą ich potomkowie, którzy mieli tendencje do powtarzalności poglądów. Nie tak łatwo było wprowadzić zmiany.[/a]

[b]- W końcu najważniejsze jest zaangażowanie, co tam wieczysta przysięga...- Posłała mu uśmiech, tym razem jednak był szczery.

Zaczęli grać. Gerry była nieco rozczarowana, bo karty nie do końca dzisiaj chciały współpracować. Standard, kiedy jej zależało na wygranej, to nic nie szło po jej myśli. Powinna się do tego przyzwyczaić. Upiła kolejny łyk alkoholu ze szklanki, może to przez to, że była trzeźwa jej nie wychodziło? Sięgnęła po kolejne pięć kart, nie dawała po sobie poznać, że zaczyna się irytować, że los jej dzisiaj nie sprzyja. Rzuciła dwie na stół, zamieniły się w jedną.

Rzut 1d100 - 89
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (3769), Jamil Anwar (4394)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa