26.03.2023, 20:34 ✶
Bolało. Bolało bardziej niż się spodziewała, że może zaboleć – z drugiej strony, nie miała też prawa mieć jakichkolwiek pretensji. Nie, gdy zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo właściwie zawiniła i… że życie musiało toczyć się dalej. Ba, sama by nawet nie chciała, żeby trwał w wiecznym zawieszeniu po jej śmierci.
Tyle że jednak żyła, choć to nie powinno mieć miejsca.
Toteż opuszczała Polanę z poczuciem, jakby gnało ją całe stado duchów. W sumie coś w tym było – duchy przeszłości się ciągnęły, wieszały na ramionach, wzmacniały ciężar, który odczuwała. Na własne demony niewiele mogła poradzić, ale może, może…
… może mogła zdjąć choć krztynę tego nieszczęsnego ciężaru, odnajdując część jebanych ulotek, które zostawił Ulysses. Choć tyle mogła zrobić. Zmizmniejszyć liczbę potencjalnych osób łapiących się na świstoklik, o ile jakimś cudem wszystkie nie zdążyły się już rozejść – a podejrzewała, że tak właśnie było. Wszak Rookwood porządnie wykonał swoje zadanie, nie to, co ona sama.
A jakkolwiek by nie patrzeć, ludzie bywali bardzo łasi na wszelkie promocje, więc nie liczyła na wiele. Z drugiej strony – w mugolskim świecie mieli w zasadzie zwyczajny dzień, poniedziałek, następnego dnia należało iść jak zwykle do pracy i tak dalej, i tak dalej…
… znów, liczenie na rozsądek ludzi nie było czymś, co należało zrobić.
Stąd też pojawiła się na uboczu, w miejscu, w którym nie powinna zostać dostrzeżona, po czym – wsadziwszy dłonie głęboko do kieszeni płaszcza – szybkim krokiem zaczęła zmierzać w stronę kasowników. Pochyliła nawet nieco głowę, zupełnie jakby chciała się skurczyć, pozostać niezauważoną.
Pogrążona we własnych myślach poruszała się niejako automatycznie – wymijała ludzi, zdając się ich wręcz nie zauważać.
Krok za krokiem, coraz szybciej i szybciej, choć bynajmniej nie biegła. Ot, śpiesząca się na swój transport kobieta; tylko tyle i aż tyle. Dotarła w końcu do kasowników i zamarła. Nie była tu sama.
- Co ty tu robisz? – spytała dość cicho, unosząc przy tym brew. Mężczyzna był ostatnią osobą, którego się tu spodziewała. Nie zmieniało to jednak niczego: przyszła tu na próżno – nie pozostała już ani jedna ulotka, którą można by było zabrać.
Tyle że jednak żyła, choć to nie powinno mieć miejsca.
Toteż opuszczała Polanę z poczuciem, jakby gnało ją całe stado duchów. W sumie coś w tym było – duchy przeszłości się ciągnęły, wieszały na ramionach, wzmacniały ciężar, który odczuwała. Na własne demony niewiele mogła poradzić, ale może, może…
… może mogła zdjąć choć krztynę tego nieszczęsnego ciężaru, odnajdując część jebanych ulotek, które zostawił Ulysses. Choć tyle mogła zrobić. Zmizmniejszyć liczbę potencjalnych osób łapiących się na świstoklik, o ile jakimś cudem wszystkie nie zdążyły się już rozejść – a podejrzewała, że tak właśnie było. Wszak Rookwood porządnie wykonał swoje zadanie, nie to, co ona sama.
A jakkolwiek by nie patrzeć, ludzie bywali bardzo łasi na wszelkie promocje, więc nie liczyła na wiele. Z drugiej strony – w mugolskim świecie mieli w zasadzie zwyczajny dzień, poniedziałek, następnego dnia należało iść jak zwykle do pracy i tak dalej, i tak dalej…
… znów, liczenie na rozsądek ludzi nie było czymś, co należało zrobić.
Stąd też pojawiła się na uboczu, w miejscu, w którym nie powinna zostać dostrzeżona, po czym – wsadziwszy dłonie głęboko do kieszeni płaszcza – szybkim krokiem zaczęła zmierzać w stronę kasowników. Pochyliła nawet nieco głowę, zupełnie jakby chciała się skurczyć, pozostać niezauważoną.
Pogrążona we własnych myślach poruszała się niejako automatycznie – wymijała ludzi, zdając się ich wręcz nie zauważać.
Krok za krokiem, coraz szybciej i szybciej, choć bynajmniej nie biegła. Ot, śpiesząca się na swój transport kobieta; tylko tyle i aż tyle. Dotarła w końcu do kasowników i zamarła. Nie była tu sama.
- Co ty tu robisz? – spytała dość cicho, unosząc przy tym brew. Mężczyzna był ostatnią osobą, którego się tu spodziewała. Nie zmieniało to jednak niczego: przyszła tu na próżno – nie pozostała już ani jedna ulotka, którą można by było zabrać.