• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6
1972, wiosna, maj, 1 - stacja metra | Ulotki II | Alanna&Ulysses

1972, wiosna, maj, 1 - stacja metra | Ulotki II | Alanna&Ulysses
Widmo
It's getting dark in this
little heart of mine

Alanna Carrow
#1
26.03.2023, 20:34  ✶  
Bolało. Bolało bardziej niż się spodziewała, że może zaboleć – z drugiej strony, nie miała też prawa mieć jakichkolwiek pretensji. Nie, gdy zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo właściwie zawiniła i… że życie musiało toczyć się dalej. Ba, sama by nawet nie chciała, żeby trwał w wiecznym zawieszeniu po jej śmierci.
  Tyle że jednak żyła, choć to nie powinno mieć miejsca.
  Toteż opuszczała Polanę z poczuciem, jakby gnało ją całe stado duchów. W sumie coś w tym było – duchy przeszłości się ciągnęły, wieszały na ramionach, wzmacniały ciężar, który odczuwała. Na własne demony niewiele mogła poradzić, ale może, może…
  … może mogła zdjąć choć krztynę tego nieszczęsnego ciężaru, odnajdując część jebanych ulotek, które zostawił Ulysses. Choć tyle mogła zrobić. Zmizmniejszyć liczbę potencjalnych osób łapiących się na świstoklik, o ile jakimś cudem wszystkie nie zdążyły się już rozejść – a podejrzewała, że tak właśnie było. Wszak Rookwood porządnie wykonał swoje zadanie, nie to, co ona sama.
  A jakkolwiek by nie patrzeć, ludzie bywali bardzo łasi na wszelkie promocje, więc nie liczyła na wiele. Z drugiej strony – w mugolskim świecie mieli w zasadzie zwyczajny dzień, poniedziałek, następnego dnia należało iść jak zwykle do pracy i tak dalej, i tak dalej…
  … znów, liczenie na rozsądek ludzi nie było czymś, co należało zrobić.
  Stąd też pojawiła się na uboczu, w miejscu, w którym nie powinna zostać dostrzeżona, po czym – wsadziwszy dłonie głęboko do kieszeni płaszcza – szybkim krokiem zaczęła zmierzać w stronę kasowników. Pochyliła nawet nieco głowę, zupełnie jakby chciała się skurczyć, pozostać niezauważoną.
  Pogrążona we własnych myślach poruszała się niejako automatycznie – wymijała ludzi, zdając się ich wręcz nie zauważać.
  Krok za krokiem, coraz szybciej i szybciej, choć bynajmniej nie biegła. Ot, śpiesząca się na swój transport kobieta; tylko tyle i aż tyle. Dotarła w końcu do kasowników i zamarła. Nie była tu sama.
  - Co ty tu robisz? – spytała dość cicho, unosząc przy tym brew. Mężczyzna był ostatnią osobą, którego się tu spodziewała. Nie zmieniało to jednak niczego: przyszła tu na próżno – nie pozostała już ani jedna ulotka, którą można by było zabrać.
Cień Swojego Ojca
Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami.
Patrząc na niego z daleka widzisz schludnego, nienagannie ubranego mężczyznę. Mierzy około 180 cm wzrostu. Jest szczupły. Nieszczególnie umięśniony. Ma ciemne włosy i jasne, niebieskie oczy. Z bliska okazuje się, że natura obdarzyła go wydatnym nosem i często zaciska usta w cienką linię. Rzadko się uśmiecha. Nie żartuje. Jest spięty. Ma pedantyczne ruchy. Aż do bólu opanowany i kontrolujący.

Ulysses Rookwood
#2
27.03.2023, 23:50  ✶  
Ulysses wszedł na do stacji metra przy Walworth na Landgdale przy Perial Park. Tym razem nie miał na sobie płaszcza, kaszkietu lub rękawiczek. Wyglądał tak, jak podczas zwiedzania straganów na Beltane. Nawet buty, jego błyszczące, wypastowane oczko w głowie, nie były tak czyste jak zazwyczaj.
Powód jego wyglądu był dość prozaiczny. Niemal od razu po tym jak opuścił polanę ognisk, aportował się w niemagicznej części Londynu. Najpierw kluczył uliczkami, mijał mugoli, idąc właściwie bez celu. Analizował w głowie spotkanie z Danielle i Samuelem Carrowem. Irytował się na siebie, że nie zapytał Alanny o kuzyna, że Alanna nie uprzedziła go, że w ogóle istniał i najwidoczniej interesował uzdrowicielką.
Ale z drugiej strony, skąd Alanna mogłaby odgadnąć, że chciałby wiedzieć takie rzeczy? Nie zwierzał jej się. Nawet nie potrafił określić tego, co czuł do Danielle. Lubił ją. Krążyła mu w myślach często. Równie często miał ochotę zaprosić ją gdzieś albo wypytać o te rzeczy, których nie chciał pamiętać u innych, a jednak mimowolnie je zapamiętywał. Chciał wiedzieć co jada na śniadanie, poznać każdą drobną zmarszczkę, która tworzyła jej się w kącikach oczu gdy się głośno śmiała, chciał zapamiętać ich blask i rozmieszczenie piegów na nosie.
Czasami wyobrażał sobie, że ich dwójke łączy nie wiadomo jak wiele. Bo wysyłała do niego listy. Bo uśmiechała się podczas rozmowy z nim. Bo mimo tego, że nie zawsze potrafił (nigdy nie potrafił) się dobrze zaprezentować jej to chyba nie przeszkadzało. Albo nie przeszkadzało aż tak bardzo.
Tylko, że dzisiaj, gdy patrzył na Daniele rzucającą się Samuelowi na szyję, czuł jak w jego wnętrzu budzi się mieszkający tam potwór i zieje zazdrością. Okropną, trującą, pulsującą w żyłach zazdrością, która mieszała się z odurzającym strachem. Kiedy wypełniał zlecone przez Roberta Mulcibera zadania, starał się je wypełnić najlepiej jak potrafił. Teraz myślał tylko o tym, że mugole byli słabym planem, że mogli im wszystkim pospadać na głowy, bo nie będą trzymali się ulotek, gdy te szarpną ich i poderwą do góry. Jego ojciec będzie potrafił się obronić, ale Danielle? Ulysses nie podejrzewał, by była gotowa poświęcić życie – choćby i mugola – byle ocalić własne.
I tak nogi same przyniosły go do metra. Przebił kasownik biletem dobowym, który kupił rano, potem przeszedł przez cały peron ku mniej uczęszczanemu wejściu.
Widok Alanny zaskoczył go tak samo, jak jego widok ją. Osłupiał, spoglądając na nią pozbawionymi zrozumienia oczami. Nie spodziewał się, że na nią trafi. Ale dlaczego właściwie miałby się spodziewać? Znał ją nie od dzisiaj. Nienawidziła mugoli. Gardziła nimi. Brzydziła się ich. Nie przyszłaby do metra po to, by któregokolwiek z nich ocalić. Prawda?
- Sprawdzam… - zaczął i urwał. Oboje sprawdzali. – Więc się udało? – zapytał głucho, myśląc o tym, że ulotki zostały rozebrane przez mugoli. – Doskonale – rzucił matowym głosem.
A potem odwrócił się by zejść z powrotem do metra i usiąść na jednej z pustych ławek.
Widmo
It's getting dark in this
little heart of mine

Alanna Carrow
#3
01.04.2023, 02:13  ✶  
Alanna i Ulysses. Stali naprzeciw siebie, patrząc na siebie nawzajem. Nie powinno ich tu być – żadnego z tej dwójki – a jednak: znaleźli się tutaj, w tym samym miejscu i w tym samym celu, nawet jeśli motywy mieli zgoła inne.
  I nawet jeśli nie podejrzewali raczej – a już na pewno nie Alanna – że w tej chwili, w dokładnie tej sprawie, stali po tej samej stronie. Bo przecież Rookwood był aż do bólu dokładny perfekcyjny, to wręcz oczywiste, że musiał się upewnić, czy wszelkie ulotki się rozeszły. Bo może dałoby się jeszcze komuś je wcisnąć, gdyby cokolwiek jeszcze pozostało?
  Może.
  Z drugiej strony – pewne zastanowienie budził fakt, że stał tu tak, jak pojawił się na Beltane. Stanowiło to swego rodzaju… niechlujstwo.
  Może nawet i Ulysses miał jakieś granice, za którymi opadała maska perfekcyjności?
  Skinęła powoli głową. Tak, wyglądało na to, że dokładnie właśnie tak było. Przynajmniej jeśli chodziło o tę część planu.
  - Owszem. Ludzie lubią promocje, trudno, żeby ulotki się nie rozeszły – stwierdziła, siląc się na obojętny ton. Głupi mugole, dali się złapać niczym rybki na haczyk, jeden po drugim…
  … cóż, zapewne nie ma co liczyć, że te parę ulotek, co pozostawiła w toalecie, nadal tam się znajdowało. Bo jeszcze i taką myśl złapała – żeby pośpieszyć w tamtą stronę, chwytając się wątłej iskierki nadziei, że może jednak. Nie, nie „może jednak”, jak sama dopiero co stwierdziła – ludzie lubili promocje.
  Lubili też alkohol, a fakt, iż mieli taki dzień tygodnia, jaki mieli, najwyraźniej absolutnie w niczym nie przeszkadzał.
  Jeszcze przez chwilę tkwiła na miejscu, odprowadzając Rookwooda spojrzeniem. Właściwie to powinna się była odwrócić, odejść, zaszyć się gdzieś. Byle dalej od chaosu, jaki musiał wybuchnąć, a do którego jednocześnie sama – w pewnej części – przyłożyła rękę. A jednak… jednak. Koniec końców zdecydowała się podążyć za mężczyzną i opaść na ławkę obok niego. Nie bezpośrednio obok, zachowując pewien odstęp, rzecz jasna.
  Milczała długą chwilę, wpatrując się niewidzącym wzrokiem gdzieś przed siebie, pozwalając myślom dość swobodnie błądzić. Tyle że one w swej swobodzie uparcie wracały, raz po raz, do sceny, jakiej była świadkiem, rozkrwawiając coraz mocniej niewidzialną ranę.
  - Na Merlina, co za zjebany dzień – wyrzuciła w końcu z siebie – Wiesz, jest Beltane, a… właśnie widziałam, jak mój facet całuje inną.
  Zmęczenie. Tylko tyle i aż tyle wylewało się z Carrow; jeśli jakakolwiek złość się w niej tliła, to pozostawała starannie ukryta. Inna sprawa, że naprawdę nie miała prawa być zła – tyle że przecież nikt, poza nią samą tego nie wiedział.
Cień Swojego Ojca
Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami.
Patrząc na niego z daleka widzisz schludnego, nienagannie ubranego mężczyznę. Mierzy około 180 cm wzrostu. Jest szczupły. Nieszczególnie umięśniony. Ma ciemne włosy i jasne, niebieskie oczy. Z bliska okazuje się, że natura obdarzyła go wydatnym nosem i często zaciska usta w cienką linię. Rzadko się uśmiecha. Nie żartuje. Jest spięty. Ma pedantyczne ruchy. Aż do bólu opanowany i kontrolujący.

Ulysses Rookwood
#4
01.04.2023, 02:40  ✶  
Rzeczywiście.
Alanna i Ulysses. Ulysses i Alanna. Dwa przeciwieństwa. Ogień i woda. Głośna, trajkocząca, trochę szalona Carrow i do bólu ułożony, zimny, wiecznie spięty Rookwood. Ona nie zastanawiała się nad tym, co jej ślina na język naniosła, on trzy razy obracał każde słowo w myślach, zanim decydował się wreszcie je wyrzucić z siebie.
A jednak stali naprzeciwko siebie. Połączeni jedną sprawą, ale różnymi motywacjami. Tylko o tym nie wiedzieli, a przynajmniej Ulysses nie wiedział, co sprowadziło tu Alannę. Może miała jeszcze jedno zadanie? Może miała go sprawdzić? Ale po co miałaby to robić? Potrząsnął głową.
Siadając na ławce, miał tylko nadzieję, że żaden mugol nie spadnie na Danielle lub jego ojca. Ostatecznie mógłby spaść na Samuela Carrowa, choć może lepiej i na niego nie, bo uzdrowicielka na pewno poświęciłaby mu po tym mnóstwo uwagi. O ile naturalnie oboje przetrwaliby pojawienie się Czarnego Pana na Polanie Ognisk. Tego ostatniego Ulysses wcale nie mógł być pewien, bo oboje nie wyglądali na takich, którzy dobrze radziliby sobie w walce a on raczej nie zdołał ich przekonać, by się wynieśli jak najszybciej.
Pogrążony swoimi myślami, w pierwszej chwili, Ulysses wcale nie pojął, że Alanna ruszyła za nim. To dopiero jej melodyjny głos sprawił, że uniósł głowę i popatrzył na nią dłużej.
O czym ona, na Merlina, mówiła?
A potem uświadomił sobie, że przecież musiała istnieć też jakaś inna strona Carrow, której nie znał, bo i nie bardzo miał, jak ją poznać. Nie Carrow-współpracownica z biura i nie Carrow-śmierciożerczyni. Carrow-czyjaś dziewczyna. Carrow-zmęczona życiem. Carrow-ludzka.
- Podarowała twojemu kuzynowi wieniec a on się wspiął na pal jak pierdolona kozica górska – wyrzucił z siebie w odpowiedzi. – A potem rzuciła mu się na szyję.
Zdaje się, że obydwoje mieli zjebany dzień. Wyjątkowo zjebany, nawet jeśli początkowo – przynajmniej w jego przypadku, nic nie zapowiadało katastrofy. Rankiem naprawdę wydawało mu się, że rozłożenie ulotek w metrze to dobry pomysł. Ryzykowny, ale dobry. Wszystko było dobrym pomysłem, o ile tylko mogło pomóc ojcu.
Ale chodząc między straganami, zdał sobie sprawę jak wielu czarodziei nie zostało poinformowanych o ataku. I nawet nie chodził o mugolaków. Chodziło o czystokrwistych, takich jak Shafiq lub półkrwi jak Danielle.
Zachichotał, uzmysławiając sobie cały absurd tej sytuacji. Chichot w wydaniu Ulyssesa brzmiał dziwnie, ale też uwypuklał tylko to, co on czuł od początku tej rozmowy. Stał się katalizatorem, drzemiących w nim lęków i rozżalenia.
- Wiesz, że oni mogą im pospadać na głowy? – zapytał cicho.
Widmo
It's getting dark in this
little heart of mine

Alanna Carrow
#5
02.04.2023, 15:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.04.2023, 15:51 przez Alanna Carrow.)  
Chyba nie była do końca pewna, jakiej reakcji należało się spodziewać po tak niespodziewanym wyrzuceniu z siebie dość osobistych żali. Ale prędzej zakładała jakiś niezbyt przyjemny komentarz niż… to.
  Aż obróciła głowę w stronę Ulyssesa, próbując zrozumieć. Twojego kuzyna. Poszukiwania wiedzy o Alannie doprowadziły Clare do odkrycia, iż faktycznie jakichś kuzynów miała. Pytanie tylko, którego dokładnie miał na myśli… Ale to już nie miało takiego znaczenia. Zdała sobie sprawę, że Rookwood również miał swoją drugą stronę – choć tak po prawdzie, dlaczego miałby jej nie mieć? - o którą nieszczególnie go podejrzewała. Wiecznie cichy, skupiony, perfekcyjny. Chłodny.
  A jednak i jego serce biło dla kogoś?
  W pierwszej chwili brzmiało to wręcz nieprawdopodobnie – bo ciężko było jej sobie wyobrazić tego mężczyznę, patrzącego na kogoś w sposób wybitnie maślany. Ale przecież też był człowiekiem, takim jak ona sama. Dlaczego nie miałby…?
  - Przykro mi – wyrzekła cicho po chwili milczenia. Łagodnie, zupełnie nie jak Carrow, którą przecież teraz była. Prawdziwa Carrow… czy potrafiłaby wykazać się choć odrobiną współczucia? Nie, raczej nie, Alannę niewiele obchodzili inni. Prędzej wzniosłe – w jej mniemaniu – idee oraz ona sama.
  W ciemnych oczach zaraz błysnęło niezrozumienie. Śmiał się? Naprawdę się śmiał? Co w tym wszystkim było takiego śmiesznego? A może śmiał się z niej, jej niedoli, tak podobnej do własnej?
  - … i z czego tak rżysz? – spytała, ściągając brwi. A potem… och, pospadać na głowy. Tak naprawdę to nie było śmieszne, kryło się za tym przerażenie mugoli i wiele potencjalnego cierpienia, jeśli kurczowo trzymaliby się tych cholernych ulotek i puścili je dopiero poza granicą, w której jeszcze mogliby bezpiecznie wylądować z powrotem na ziemi. Parsknęła, czując nagle rozbawienie, którego nie powinna czuć.
  - Wyobrażasz to sobie? Deszcz mugoli. Kap, kap... – zaśmiała się cicho, lecz ten śmiech zaraz się urwał, a ona sama potrząsnęła głową i ciężko westchnęła. No tak. Deszcz deszczem, tylko zostanie po tym bałagan… - A potem będziemy musieli posprzątać. Jak zwykle – mruknęła bez entuzjazmu.
  Bo przecież cały ten debilny pomysł sprowadzał się właśnie do tego: jeśli choć część mugoli się złapie na te świstokliki, to znowu będą mieć ręce pełne roboty. Znowu. Bo to nie pierwszy raz, kiedy sprzątali po swoich.
Cień Swojego Ojca
Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami.
Patrząc na niego z daleka widzisz schludnego, nienagannie ubranego mężczyznę. Mierzy około 180 cm wzrostu. Jest szczupły. Nieszczególnie umięśniony. Ma ciemne włosy i jasne, niebieskie oczy. Z bliska okazuje się, że natura obdarzyła go wydatnym nosem i często zaciska usta w cienką linię. Rzadko się uśmiecha. Nie żartuje. Jest spięty. Ma pedantyczne ruchy. Aż do bólu opanowany i kontrolujący.

Ulysses Rookwood
#6
06.04.2023, 02:22  ✶  
Ulysses drgnął. Chyba nie spodziewał się, że Alannie naprawdę mogło być przykro z powodu Danielle i Samuela. Spodziewał się raczej jakiegoś komentarza w rodzaju: Ach, mały Sami odbił ci laskę? Hahaha, nie spodziewałam się tego po nim! Dobrze, dobrze, jeszcze będą z niego ludzie! Westchnął przeciągle. Na dobrą sprawę sam nie wiedział, czemu głupi wianek zapiekł go w środku aż tak bardzo, bardzo do żywego. To znaczy wiedział, ale własna nieracjonalność, gdy chodziło o śliczną, młodziutką uzdrowicielkę nadal go wprawiała w osłupienie. I w irytację. Powinien się od niej odpieprzyć raz na zawsze, ale jakoś nie potrafił. Wcale nie nastawiał się na nie wiadomo co. Wiedział, że dla samej Danielle taki Samuel byłby dużo lepszą partią niż on, po prostu…
Po prostu nie potrafił wyrzucić jej z głowy.
Z innymi kobietami było jakoś łatwiej. Ale też inne nie wwiercały się w jego umysł aż tak jak ona.
- Wybacz, że nie dam ci żadnej sensownej rady w sprawach sercowych, ale jak widzisz idzie mi w nich mniej więcej tak samo dobrze jak tobie – rzucił trochę miększym niż normalnie tonem. Kłamstwo. Szło mu na pewno zdecydowanie gorzej niż Alannie. Tak, to nie było zbyt szlachetne, ale jakoś tak zrobiło mu się trochę lepiej na myśl, że nie on jeden miał złamane serce tego wieczoru. Chociaż może obydwoje mieli farta? Przynajmniej żaden spadający mugol nie połamał im karków.
Ulysses oparł się plecami o ścianę. Myślał o tym, co się właśnie musiało rozgrywać na Beltane. Miał nadzieję, że z jego ojcem jest wszystko w porządku. Miał nadzieję, że Samuel zdążył przynajmniej zaciągnąć Danielle do lasu, zanim na polanę ognisk wkroczył Czarny Pan. Gorzki śmiech spełzł mu z ust.
Nie wiedział w jaki sposób miały zadziałać świstokliki, które tu podrzucił, ale miał nadzieję, że nieszczęśliwcy, którzy będą trzymali je w rękach, nie spadną na głowy tych, na których mu zależało.
- Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, może nie będziemy musieli sprzątać – zauważył ciszej.
Myśl o zwycięstwie Lorda Voldemorta nie sprawiała, by nagle poprawił mu się znacząco humor. Raczej miał cichą nadzieję, że jego ojciec zostanie po tym wreszcie należycie doceniony. Może go awansują w Ministerstwie Magii? Będzie pełnił funkcję, na jaką zasługiwał w oczach syna. – Seria samobójstw – zaryzykował. – Łatwo to ukartować. Upadek z dużej wysokości sprzyjałby tej wersji.
Podniósł pytający wzrok na Alannę, a potem wyrzucił z siebie cicho, bardzo cicho, to jedno pytanie, które go nurtowało od kilku godzin.
- Czemu nikt nie uprzedził czystokrwistych? – Przecież to w ich imieniu toczyła się cała walka. A jednak Shafiq nie wiedział, że musi się ewakuować. Kuzyn Alanny chyba również nie. Danielle z pewnością nie. Ilu było takich, którzy niewiedzieli? I czemu niewiedzieli? Przecież ta walka była podobno również dla nich.
Widmo
It's getting dark in this
little heart of mine

Alanna Carrow
#7
08.04.2023, 01:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.04.2023, 11:19 przez Alanna Carrow.)  
Tak. Dokładnie tak powinno to wyglądać: drwiny miast empatii. Taka była prawdziwa Alanna i ani chybi nie przepuściłaby okazji do tego, by wskazać palcem i bezlitośnie wyśmiać. Bo mogła.
  Bo miała tak nieczułe serce, że nie wiedziała, co oznacza doświadczyć złamanego serca…
  … ewentualnie wiedziała aż za dobrze i wytworzyła w ten sposób mechanizm obronny. Jaka była prawda? Clare nie miała w tym przypadku pojęcia – przez rok tkwienia w ciele Carrow nie dotarła do wiedzy na temat uczuć tej rudej jędzy. Zdawała sobie sprawę, owszem, iż ta kogoś miała – zwłaszcza że sama tego kogoś na dobrą sprawę spławiła (i jednocześnie wycisnęła z niego wszystko, co się tylko dało na temat właścicielki ciała…) - ale czy stało za tym jakieś głębsze uczucie?
  Szczerze w to wątpiła.
  Rada? Ulysses i rada? W sprawach sercowych? Słowa mężczyzny w pokrętny sposób przypomniały, że zrzuciła maskę, jaką powinna była nosić cały czas, w każdej chwili, sekundzie, nawet gdy spała. Ale też jednocześnie bardzo nie chciała ponownie jej nakładać, jak również po prostu nie miała na to sił.
  Ten dzień był zbyt długi. I zbyt wiele widziała.
  - Obawiam się, że tym przypadku i tak na rady jest już o wiele za późno – odparła cicho, z pewną goryczą w głosie. Rady przydałyby się, gdy jeszcze żyła – choć tak po prawdzie, skoro przez tyle lat nie była w stanie dojrzeć prawdy i odciąć się od rodziców, to zapewne trafiłyby w próżnię. Miała swój czas – i zmarnowała go iście koncertowo.
  Zmarnowała dwa życia – nie tylko swoje.
  A teraz, gdy wróciła zza Zasłony – nadal pozwalała, by czas przepływał między palcami. Może powinna była… Nie, nie możesz – zganiła się zaraz w duchu. Zbyt duże ryzyko, czy tego chciała czy nie.
  Choć to też nie tak, że nie próbowała jednak zbliżyć się do Stewarda, prawda…?
  - Ale chyba mogę dać radę tobie - dodała, powoli. Chyba. Czy powinna? Nie byli ze sobą na tyle blisko, ale... och, cóż, to tak bolało, że... ile można to w sobie trzymać? - Jeśli naprawdę ci na niej zależy, jeśli nie jest przesądzone, że kto inny jest jej światem, nie pozostawaj bierny i nie czekaj, aż wszystko samo się zrobi - tu też dało się wyczuć nuty goryczy w głosie kobiety - cóż, wiedziała, co mówi. Bo sama przecież się poddała, nie zawalczyła, tylko uległa woli rodziców, udowadniając, że najważniejsza osoba w jej życiu chyba tak naprawdę nie okazywała się aż tak ważna, jak narzucona powinność. To naprawdę nie tak powinno wyglądać - tylko dlaczego zrozumiała dopiero wtedy, gdy było za późno?
  - Być może. Czas pokaże – stwierdziła, odetchnąwszy wpierw głębiej. Nie mogła tego na głos powiedzieć, ale oczywiście nie pragnęła wygranej Voldemorta. Tak samo jak i niezbyt chciała musieć sprzątać – gdyby jeszcze stał za tym jakiś większy sens! Bo jeśli był – to niestety nie potrafiła dopatrzeć się wyraźnej potrzeby, którą dało się uzasadnić, w wykorzystywaniu mugoli w taki sposób.
  - Seria samobójstw? Mugol spada, powiedzmy, w środku pola prosto z nieba i to miałoby być samobójstwo? – spytała, marszcząc brwi. Nie do końca potrafiła podążyć za rozumowaniem Ulyssesa. Czemu też zaraz dała wyraz – Wybacz, chyba nie myślę już na tyle jasno, żeby zrozumieć tę myśl – potarła dłonią skroń.
  Jeszcze trochę, a chyba zaraz będzie musiała szukać potężnej porcji środków przeciwbólowych – ot, miała już najzwyczajniej w świecie dość, jeśli chodziło o ten dzień. Po prostu dość.
  - Bo nie wszyscy popierają Czarnego Pana i mogliby uprzedzić Ministerstwo? Bo zniknięcie wielu czarodziei w podobnym czasie wzbudziłoby podejrzenia? Bo... – zawahała się, urywając niezbyt długą wyliczankę. Na ile mogła sobie pozwolić? Jak bardzo mogła zaryzykować? Czy prawidłowo rozgryzała młodego Rookwooda? - … wszyscy są pionkami w planach Czarnego Pana? – dokończyła w końcu. Właściwie tak to w tej chwili wyglądało. Cel ponad wszystko, a jak się go osiągnęło, to już sprawa drugorzędna, jak widać.
  I znaczona gęsto krwią.
Cień Swojego Ojca
Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami.
Patrząc na niego z daleka widzisz schludnego, nienagannie ubranego mężczyznę. Mierzy około 180 cm wzrostu. Jest szczupły. Nieszczególnie umięśniony. Ma ciemne włosy i jasne, niebieskie oczy. Z bliska okazuje się, że natura obdarzyła go wydatnym nosem i często zaciska usta w cienką linię. Rzadko się uśmiecha. Nie żartuje. Jest spięty. Ma pedantyczne ruchy. Aż do bólu opanowany i kontrolujący.

Ulysses Rookwood
#8
09.04.2023, 02:44  ✶  
Ulysses podniósł wzrok na Alannę. Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym co powiedziała. Nie spodziewał się po niej, by naprawdę miała rozpaczać po jakimś mężczyźnie. Nie wydawała się tym typem kobiety, który przywiązywałby nadmierną uwagę do miłości.
A jednak jej słowa zabrzmiały dość gorzko. I złowróżebnie.
Tylko jak to było między nim a Danielle? I czy w ogóle cokolwiek między nimi było? Zależało mu na niej, ale czy jej zależało na nim? Chyba nie. Nie bardziej niż na innych znajomych. Była miła dla wszystkich w jednakowy sposób. Nie powinien doszukiwać się w jej gestach tego, czego tam nie było. No i była półkrwi. Ojciec nigdy nie zaakceptowałby kogoś półkrwi.
- Ja… - zaczął i urwał. Znowu zabrakło mu właściwych słów. Znowu żałował, że natura nie obdarzyła go lepszym umysłem, może mniej pamiętliwym, ale za to bardziej prędkim, gotowym do ciętych ripost i szybkiego układania zdań w taki sposób, by odpowiadały temu, co kłębiło się w jego mózgu. – Czy naprawdę myślisz, że ja – podkreślił to słowo, nadając mu jeszcze cięższy wymiar niż całej reszcie wypowiadanych w tej chwili – że ja powinienem nie być bierny? – zapytał.
I już sam nie wiedział, czy pytał o siebie i o Danielle, czy tylko o siebie i o własne życie.
Wzdrygnął się, starając oczyścić umysł z niewygodnych myśli, które się w nim zalęgły. Temat spadających mugoli, choć straszny, był dużo prostszy do rozwiązania.
- Tak. Delikatna modyfikacja pamięci, wobec tego, kto go odnalazł. A potem przeniesienie ciała pod klify w Dover – opisał, z każdym kolejnym słowem mówiąc trochę ciszej, bo nie chciał by zostali podsłuchani. – Obok tego plotka. Nowa, niebezpieczna zabawa wśród bywalców barów.
Wyjaśnienia Alanny nie zadowoliły Ulyssesa. Owszem, brzmiały mądrze, ale przecież czystokrwiści powinni być bezpieczni. O to walczył jego ojciec i ku temu zmierzał Czarny Pan (przynajmniej w teorii). Chyba, że wcale nie walczyli o czystokrwistych a jedynie o przejęcie władzy i kontroli nad Czarodziejskim Światem. I rzeczywiście byli tylko pionkami w rękach Czarnego Pana.
- Nie wiem – rzucił wreszcie, podnosząc się z ławki, na której siedział. – Jako czarodzieje, powinniśmy dbać o siebie nawzajem - w jego głosie pobrzmiewał upór.
Widmo
It's getting dark in this
little heart of mine

Alanna Carrow
#9
10.04.2023, 01:18  ✶  
Cóż, pozory potrafiły zwieść porządnie na manowce, bardzo daleko od prawdy. Inna sprawa, że przecież Carrow nie miała w zwyczaju otwierać się przed Rookwoodem i w drugą stronę działało to tak samo – toteż trudno, żeby wiele o sobie wiedzieli, jeśli chodziło o sercowe kwestie. I nie tylko sercowe – sprawy życia prywatnego pozostawały przeważnie ukryte.
  Do tego dnia, do tego wieczora, kiedy każde z nich wydawało się mieć naprawdę wszystkiego dość i zdawało sobie sprawę z tego, że lepiej raczej nie będzie.
  Ja... Zwróciła zmęczone spojrzenie na Ulyssesa, czekając cierpliwie, aż rozwinie myśl. Teraz miała na to przestrzeń i czas, nie musiała być zgryźliwą Carrow, której mogło się spieszyć. Zrobić, co mieli do zrobienia w danym miejscu i zniknąć jak kamfora. Teraz zaś… zdawali się mieć cały czas tego świata.
  Choć, oczywiście, to nie było prawdą.
  - Jeśli na czymś ci zależy? Nie powinieneś – potwierdziła spokojnie – Nie robiąc nic pozwalasz, by coś po prostu ci się wymknęło. Nie robiąc nic sprawiasz, że nie nastąpią zmiany, których pragniesz. Nie robiąc nic, możesz jedynie obserwować, jak wszystko przecieka ci przez palce – wyrzuciła z siebie, aż za dobrze pamiętając długie lata własnej bierności. Bo tym to właśnie było: biernością. Nie potrafiła stawić bezpośredniego oporu, wybierała jakieś pokrętne drogi w nadziei, że los się odmieni – wszystko nadaremno.
  Bo straciła to, na czym jej zależało najbardziej w życiu, a uświadomienie sobie tego naprawdę przyszło wtedy, gdy już było za późno.
  Za późno.
  Gorycz się rozlewała; wzięła nagle głębszy wdech, jakby chcąc powstrzymać falę, pragnącą znaleźć ujście. Nie, na taką słabość nie mogła sobie pozwolić; odwróciła spojrzenie, wbiła je gdzieś w górę. Zupełnie, jakby znajdowało się tam coś wielce fascynującego – może i było, tyle że tego tak naprawdę nie widziała.
  - Nie brzmi to źle. Trochę gorzej, jeśli taki spadnie na środku ulicy, ale… może? – może coś takiego by się udało. Jeśli tylko dotrzeć do wszystkich, którzy byli świadkami takiego deszczu… jeśli.
  A najlepiej, jeśli żaden z mugoli nie da się złapać na pieprzony świstoklik. Choć tyle, że zmniejszyła potencjalną liczbę ofiar, niemniej gdzieś z tłu głowy pozostawało poczucie, że trzeba było zrobić więcej.
  - Powinniśmy – przytaknęła, znów skupiając spojrzenie na Rookwoodzie. Pozbawione zwyczajowego ognia, jaki w nich mieszkał. Naprawdę miała wszystkiego dość.
  - Powinniśmy, a jednak spójrz, co się dzieje. Zabijamy się wzajemnie, czysta krew i tak jest przelewana, na równi ze szlamowatą – wyrzuciła, nie ruszając się z miejsca. Kiedyś będzie musiała, ale teraz… teraz nawet nie chciała. Zwłaszcza że puste mieszkanie nie było miejscem, do którego pragnęłaby wrócić.
Cień Swojego Ojca
Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami.
Patrząc na niego z daleka widzisz schludnego, nienagannie ubranego mężczyznę. Mierzy około 180 cm wzrostu. Jest szczupły. Nieszczególnie umięśniony. Ma ciemne włosy i jasne, niebieskie oczy. Z bliska okazuje się, że natura obdarzyła go wydatnym nosem i często zaciska usta w cienką linię. Rzadko się uśmiecha. Nie żartuje. Jest spięty. Ma pedantyczne ruchy. Aż do bólu opanowany i kontrolujący.

Ulysses Rookwood
#10
10.04.2023, 12:43  ✶  
Ulysses zamrugał. Posłał Alanne spojrzenie z ukosa. Zmarszczył brwi, zastanawiając się na ile mówiła o nim lub o nim i Danielle, a na ile chodziło o nią samą. Cały problem polegał na tym, że gdy chodziło o niego samego, właściwie nie wiedział ile ma do powiedzenia; a jeśli chodziło o Danielle to nie miał zielonego pojęcia jakie ona miała zdanie o całej sprawie.
No i dała wianek kuzynowi Carrow, nie żeby w ogóle chciał ten wianek.
- Spokojnie. On tylko pocałował inną – tak, miał świadomość jak zabrzmiało to zdanie. – Może był pijany albo pod wpływem amortencji. – Albo miał dobry powód. Albo byłyście bardzo podobne i nie zauważył różnicy. Albo nie był tym właściwym. Ostatnich trzech myśli nie wypowiedział już na głos.
Ulysses miał raczej nędzne doświadczenie w sprawach doradczych dotyczących cudzych związków czy przyjaźni. Sam usprawiedliwiał innych jeszcze zanim zdołali zrobić coś, co mu się nie spodobało. A im dłużej myślał o Danielle i Samuelu, tym głośniej przypominał sobie, że miała prawo dać wianek komu tylko chciała a on pewnie i tak nie wlazłby na pal.
- Jak spadnie po środku ulicy to nawet lepiej. Zawsze gdzieś blisko jest jakiś blok. Mugolom łatwiej będzie przyjąć, że wyskoczył z okna, niż pojawił się znikąd – zauważył cicho.
Im łatwiejsza do wytłumaczenia sytuacja, tym prościej było zareagować (albo nie zareagować w ogóle) jak w przypadku samobójcy wyskakującego z okna. Tak, pojawią się plotki i teorie spiskowe, ale uderzą raczej we właściciela baru niż w Czarodziejski Świat.
Podniósł się z ławki.
Ostatnie słowa Alanny brzmiały niepokojąco. Ulysses nie wiedział co, ale coś w ich brzmieniu sprawiło, że zrobiło mu się zimno. Chciał odruchowo zaprzeczyć. Powiedzieć, że ojciec z pewnością nie dopuściłby do zabijania czystokrwistych, ale właściwie nie był tego taki pewien. Ojciec kochał Lorda Voldemorta miłością ślepą i posłuszną, dokładnie tym samym rodzajem miłości, którym jego syn darzył go. To, że młody Rookwood widział coś niepokojącego w sytuacji, która miała miejsce podczas Beltane, zaistniało tylko dlatego, że o ile był lojalny wobec rodzica, o tyle Czarny Pan go przerażał. Naprawdę przerażał.
- Chodźmy. Siedzimy już tu za długo – powiedział tylko.
A potem razem z Alanną udali się do punktu aportacyjnego, ale ten nie zadziałał. Ogólnie magia stała się jakaś dziwna, kompletnie niestabilna, wyczarowane na prędce światło najpierw rozgorzało wielkim błyskiem, potem zgasło niespodziewanie.
Coś było nie tak. Coś było bardzo nie tak. I tak zmuszeni byli we dwójkę najpierw włóczyć się na piechotę przez mugolskie ulice Londynu by wrócić do czarodziejskiego świata.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Alanna Carrow (2197), Ulysses Rookwood (2102)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa