Sytuacja iście zaogniła się po Beltane. Voldemort nie tylko po raz kolejny przypomniał czarodziejskiemu społeczeństwu, że jego groźby są realne, ale i rozbudził cały półświatek. Każdy chciał mieć swój udział w rosnącym chaosie. Coraz więcej osób bało się napaści i włamań. Z dnia na dzień każde czarodziejskie mieszkanie i obywatel byli coraz lepiej chronieni, ale i każdy złoczyńca pozwalał sobie na więcej.
Skutkiem dla Ezechiela była zwiększona liczba pacjentów. Vespera dobrze wiedziała, co robiła, gdy go zamykała w piwnicy. Medyk dla tych wszystkich podejrzanych osobistości był bardzo potrzebny, a czarodziej cechował się niezwykłymi umiejętnościami adaptacyjnymi. Potrafił przeżyć noc ważąc eliksiry.
Stał na korytarzu budynku, w którym mieszkał i pracował. Jedna z wielu zapadłych dziur w Little Hangleton. Stojący przed nim Śmierciożerca przypominał mu o wydanym właśnie poleceniu.
— Tylko nie pytaj każdego. I nie w oczywisty sposób.
— Tak... Tak... Oczywiście...
Oczy Ezechiela wręcz same się zamykały ze zmęczenia.
— Głównie dowiedz się o Harper... Ale inni też mogą być. Cała rodzina Moodych. Ale głównie o niej...
— Tak... Jak najbardziej...
Śmierciożerca nie wyglądał na przekonanego. Ezechiel wyglądał mało przytomnie. Ale nic tu się nie dało zrobić.
— Ogarnij się trochę... — rzucił mu na odchodne i opuścił budynek.
Silverstein jeszcze chwilę stał w miejscu, racząc się odpoczynkiem po rozmowie. Nie spodziewał się, że rozmowie ktoś się przysłuchiwał.