• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[Noc 02/03.05.72, Dom Longbottomów] Księżniczka na ziarnku grochu

[Noc 02/03.05.72, Dom Longbottomów] Księżniczka na ziarnku grochu
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
29.06.2023, 00:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.09.2023, 21:28 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II

- ...i jesteś absolutnie pewna, że nie chcesz, żebym sprowadziła uzdrowiciela z Francji? Albo Bułgarii? Tam mają zdrowsze podejście, wiedzą co nieco o nekromancji, może któryś z nich będzie w stanie wam pomóc? - powiedziała góra kołder.
A właściwie: powiedziała Brenna, kompletnie niewidoczna spoza góry kołder, którą wniosła do pokoju Mavelle. Za oknami było ciemno. Przemijający dzień był dość ciepły, i nie zdążył jeszcze zapaść wieczorny chłód, a w pokoju temperatura była jeszcze wyższa - mimo maja, w kominku rozpalono ogień, nie żałując drewna.
Brenna podeszła do łóżka, zwaliła górę kołder i koców obok niego, a następnie zaczęła jeden po drugim przerzucać je do kuzynki, w przedziwnej, odwróconej wersji Królewny na ziarnku grochu: Mavelle nie miała spać na stercie pierzyn, a pod stertą okryć.
Longbottom była ubrana po domowemu: w stare spodnie i jeszcze starszą, wyblakłą bluzę. Przebrała się dwadzieścia minut temu, gdy wreszcie wróciła do domu, a raczej ją do tego przymuszono, twierdząc, że do niczego się nie nadaje. (Pewnie mieli w tym rację, niestety.) Jej fryzura dalej przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy, ponieważ szkoda jej było czasu na zajęcie się przypalonymi kosmykami. Była trochę bledsza niż zwykle, a oczy miała podkrążone po długim dniu patrolu, walce, bezsennej nocy w tej dziurze i kolejnym, długim dniu, szukania rannych i zaginionych, ale to i tak było nic w porównaniu z Mavelle.
Bones z natury miała nieco ciemniejszą karnację. Nie była więc może blada. Za to była zimna jak lód. I między innymi dlatego Brenna popędziła tutaj niedługo po powrocie. (Mimo cholernego rozdarcia, bo chciała być też jednocześnie dalej w biurze, albo w lesie, gdzie ktoś mógł ciągle potrzebować pomocy, albo w pokoju Danielle, albo w sypialni Lucy, albo może odwiedzić Heather w szpitalu i… lista ciągnęła się, ciągnęła i ciągnęła…)
– Bo powiedz tylko słowo, a takiego znajdę i tu sprowadzę – obiecała Brenna i chociaż taka paplanina u niej zwykle była po prostu paplaniną, tym razem Longbottom mówiła śmiertelnie poważnie. Byłaby w stanie za dwa, trzy dni załatwiać świstoklika do Francji, a potem z sakiewką pełną galeonów wparować do francuskiego szpitala, polować na uzdrowiciela w trudnej sytuacji finansowej, gdzie pewnie jedynym problemem, jaki mógłby ją trochę przyhamować był fakt, że nie znała francuskiego. Choćby dlatego, że gryzące wyrzuty sumienia nie dawały jej spokoju.
Powinna tam być.
– Myślałam o ściągnięciu magipsychiatry z Alaski. Tak… na wszelki wypadek. Dla niektórych – dodała jeszcze. - Jeśli sama chcesz jechać do Francji, to też załatwię. Albo do Bułgarii. Albo na Hawaje. Hawaje to podobno bardzo miłe miejsce. Ciepłe. Mam ci przynieść ziarnko grochu? Tak do tych wszystkich kołder?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#2
29.06.2023, 18:28  ✶  
- ... jak zobaczę jeszcze jednego uzdrowiciela koło siebie, który miałby mnie oglądać, to zacznę krzyczeć - mruknęła w odpowiedzi, nieszczególnie zachwycona roztoczoną wizją. Tak, Brenna chciała dobrze. Tak, rozważenie uzdrowiciela spoza Brytanii nie brzmiało głupio - bo i też inne praktyki uzdrowicielskie, inne podejście, bla, bla, bla. Naprawdę nie brzmiało to głupio.
  Ale miała dość.
  Miała cholernie dość - i tak odnosiła wrażenie, że z tego szpitala to dosłownie wyszła cudem, a najchętniej to by ją zamknęli w jakiejś ciemnicy, żeby móc badać, badać, badać. Bo nie, takie zimno, jakie odczuwała i z jakim mógł zapoznać się każdy, kto nie utrzymał rąk przy sobie, nie było czymś naturalnym.
  Wręcz przeciwnie.
  Sprawiało to, że czuła się - mocno eufemistycznie mówiąc - dziwnie. Była inna. Czuła się inaczej. A kwestie fizyczne nie stanowiły jedynych problemów, z jakimi musiała się zmierzyć - bo jeszcze więcej działo się w głowie czarownicy. Posmak porażki, świadomość, że najwyraźniej zamknął jej usta, woń śmierci, zdająca się jej nie opuszczać ani na chwilę. Głosy. Wspomnienia zlewające się i mieszające ze sobą. Ta dziwna świadomość, że... zrobiła co? Niechcący dobiła bez reszty własnego wujka? Że jego duch nie zazna nigdzie spokoju, tylko jest gdzieś... w niej?
  Po Beltane spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że trafi gdzie indziej, że przeżyje to, co przeżyła, a na dodatek wisienką na torcie okazywała się burza, która ponownie się rozpętywała. Burza, która dawno temu przygasła, a potem była utrzymywana skutecznie pod obcasem. Mawiało się, że serce nie sługa i w tym przypadku sprawdzało się to jak nigdy - bo teraz zdawało się wręcz oszaleć i nie zważać na zdrowy rozsądek. Wiedziała przecież, jaki jest Moody.
  Nie bez powodu powiedziała "dość".
  Wiedziała, lizała swoje rany, zachowywała rozsądek, ignorując tę dziwną nutę, której nie dało się całkiem wyrugować, ale teraz? Teraz udawanie, że ona nie istnieje stawało się niemożliwe. I nie, to już nie była nuta, tylko burza.
  Siedziała przed kominkiem, z kolanami przyciągnietymi do piersi, jakby to miało cokolwiek pomóc w przełamaniu odczuwania zimna. Wpatrywała się w tańczące płomienie, rozważając między innymi, jak bardzo głupim (mądrym?) pomysłem będzie wsadzenie ręki pomiędzy tańczące jęzory. Czy wtedy uda się poczuć choć odrobinę ciepła? Czy się sparzy? Czy cokolwiek poczuje?! Instynkt samozachowawczy kazał jednak się wstrzymać... a może to nie instynkt, tylko obecność Brenny, która wparowała do pokoju. Bones zerknęła w stronę kuzynki, odnotowując w duchu - z pewną rezygnacją - że choć Longbottom była cudowna, to jej działania niewątpliwie zostały skazane na porażkę. Stos koców? Nie mogła pozbyć się przeświadczenia, że osiągnie tym jedno, wielkie nic. No, może poza tym, że pod taką stertą to pewnie ulegnie zgnieceniu i następnego ranka w łóżku znajdą zimny naleśnik.
  - Nie jest to głupi pomysł - przyznała dość niechętnie. Magipsychiatra... zapewne przydałby się i jej samej, tyle że brygadzistka nie należała do osób, które bardzo chętnie dzieliły się tym, co im w głowie siedzi. Zwłaszcza jeśli mowa o kimś zgoła nieznanym - Tylko pytanie, czy ktokolwiek będzie chciał z nim porozmawiać - mruknęła jeszcze, bez większego przekonania.
  Pokręciła głową. Nie, żadnej Francji, Bułgarii, najgorętszych tropików (choć za parę dni, zapewne, przyjdzie jej zmienić zdanie, gdy odkryje, jak bardzo stała się teraz rozpoznawalna...), czegokolwiek innego - w Brytanii nadal bruździł dzban, a także... nie dało się tego nie przyznać sama przed sobą: tu znajdowało się jej serce.
  Parsknęła cicho, z pewnym rozbawieniem. W końcu, choć odrobina uśmiechu. Wstała zaraz, przeciągnęła się, rozprostowując kości - widać siedziała na tej podłodze przez parę dobrych chwil - i skierowała w stronę łóżka, żeby pomóc kuzynce w przerzucaniu sterty okryć. W najgorszym razie zwali je z siebie w środku nocy, ewentualnie posłużą Gałganowi jako legowisko. Czy coś.
  - I mam je położyć na sam ich szczyt? - bo w końcu w bajce spało się NA wszystkich warstwach, a ona miała POD nimi spać, czyż nie? - Nie mogę się pozbyć wrażenia, że zginę pod tym wszystkim - stwierdziła w końcu, po chwili milczenia, gdy już przerzuciła któryś z kolei koc.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
29.06.2023, 18:35  ✶  
- Silenco załatwi sprawę - odparła Brenna, uśmiechając się półgębkiem (choć był to uśmiech blady, trochę wymuszony), ale nie, nie nalegała. Jeszcze nie. Trzymała się nadziei, że ktoś znajdzie sposób na to, aby Mavelle i Patrick przestali być tacy... zimni. Że w jakiś sposób uda się coś z tym zrobić albo przejdzie to z czasem. Nie dopuszczała do siebie myśli o tym, że stali się jakąś formą nieumarłych. Po prostu: Brenna nie przyjmowała tego do wiadomości. Otarli się o śmierć, owszem, ale przecież żyli. Ich serca biły. To musiała być jakaś klątwa, efekt tego, co się im przydarzyło albo działań Voldemorta.
- Pewnie nikt - przyznała uczciwie i przysiadła na krańcu łóżka, pośród tych wszystkich kołder i kocy, którymi chciała spróbować ogrzać kuzynkę. Nie wiedziała jeszcze, że to nie podziała. Że nic, co wymyśli, nie podziała. - Ale myślę, że to może być dobry pomysł, gdyby ktoś takiego potrzebował. Dolina Godryka nie wchodzi w grę. W Lecznicy może pracować magipsychiatra, który służy Voldemortowi. Zahipnotyzuje kogoś. Albo po prostu ktoś, kto powie trochę za dużo. Nie wspominając o tym, że nikt z nas nie mógłby być z takim szczery.
A wtedy jaki sens w tej całej psychoterapii?
Tu ujawniała się cała paranoja Brenny. Nie mogli iść do Lecznicy. Ale kiedy patrzyła na kuzynkę, czuła, że ta powinna mieć kogoś takiego pod ręką. Że ktoś taki mógłby być potrzebny Danielle. Że być może Charles chciałby z kimś porozmawiać.
Za odpowiednią ilość galeonów można kupić wiele. Być może parę tygodni "wakacji" w Anglii kogoś z zagranicy. Kogoś, najlepiej mugolskiego pochodzenia, kto nie ma pojęcia o ich wojnie, widział tylko nagłówki gazet. Kogoś, o kogo obecności będą wiedzieli tylko oni, kto dostanie sowitą opłatę i potem zostanie odeskortowany z powrotem.
Być może kogoś, kogo pamięć potem odrobinę zmodyfikują.
Paranoja Brenny walczyła w tym wszystkim z chęcią pomocy - i tym, że nie wiedziała, jak sama może pomóc.
- Tak. Będziesz księżniczką pod ziarnkiem grochu - stwierdziła Brenna z powagą. A potem sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej zdjęcie. - Mam coś dla ciebie. Sprawdź, czy możesz to podnieść, mówiąc o Voldemortcie.
Podała kuzynce... fotografię.
Ta przedstawiała dzban. Bardzo czarny, bardzo brzydki dzban.
Dość szybko zdążyli się przekonać, że Mavelle obłożono klątwą. Uzdrowiciele w końcu badali ją na wszystkie strony. A Brenna nie byłaby sobą, gdyby nie próbowała znaleźć sposobu na jej obejście - póki nie zdołają jej zdjąć, co na pewno nastąpi prędzej czy później. I tak, to nie był największy z ich problemów. Nie mieścił się nawet w pierwszej dziesiątce. Ale pogodzenie się z sytuacją byłoby w pewnym sensie… poddaniem się. Nawet gdy szło o taką głupotę. A Brenna tego ranka, gdy wygrzebała się spod ziemi i rozglądała po polanie, przysięgła sobie i Matce Księżyca jedno.
Zawsze będzie walczyła z Voldemortem, nawet w najdrobniejszej sprawie, nigdy nie ustąpi i nigdy się nie podda. A cholernych klątwołamaczy będzie szukała na końcu świata, bo nawet jeżeli Mavelle nie chciała ich teraz, istniała spora szansa na to, że wkrótce zmieni zdanie.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#4
29.06.2023, 18:41  ✶  
Sytuacja wyglądała beznadziejnie. Ale wciąż żyła. Żyli. Większość rodziny, tych, na których im zależało, przetrwała całe to cholerne Beltane i... czy naprawdę miała prawo narzekać?
  Poświeciła się, na własne życzenie. Została ostrzeżona, co się stanie, jeśli nie zawróci. I ostrzeżenie zignorowała, w imię wyższej sprawy. Nie, nie zmiana była tu problemem, a przynajmniej nie sama w sobie. Tylko cała ta jej otoczka, z uzdrowicielami na czele... tak, bardzo szybko miała wszystkiego dość.
  Im dalej od uzdrowicieli, tym lepiej. Chyba że sama zdecyduje się do któregoś przespacerować, wtedy to inna para kaloszy; w przeciwieństwie do tych wszystkich, co kręcili się w tamtym szpitalu. Te szepty, te podchwycone rozmowy... nic z tego pozytywnie nie nastrajało. Ale mimo wszystko, w całym tym grajdole, znajdował się miejsce na uśmiech - nawet jeśli nie w pełni wesoły, przygaszony przez okoliczności. Tyle że na luźniejszą odpowiedź się teraz nie zdobyła, poprzestając na dość krzywym uśmiechu.
  - Nie mówię, że to zły pomysł. Raczej dobry. Dać możliwość... może akurat - stwierdziła dość ostrożnym tonem. Sama raczej wykluczała, że zgłosi się do takiego uzdrowiciela, a już na pewno nie wtedy, gdy postawić przed nią takowego i powiedzieć: masz tu, korzystaj. Nie, tu trzeba było, żeby jakieś klepki się przestawiły, coś zakliknęło - chęć musiała przyjść ze środka, nie z zewnątrz.
  Zwłaszcza że nie mogła uczciwie przyznać, iż nie przydałby się ktoś z zewnątrz, nieuwikłany we wszystkie tutejsze zależności, ktoś, z kim można by było porozmawiać i zyskać inną perspektywę. Bo po takim Beltane jak to... Tak, każdy z domowników miał swoje rany i to niekoniecznie takie w ujęciu fizycznym.
  - I kto by pomyślał, że bajki z dzieciństwa okazują się prawdą, tylko trochę taką,, odwróconą? - uśmiechnęła się blado - Nic, tylko zafarbować włosy na blond, bo prawdziwa księżniczka ma złote włosy i znaleźć krawcową, która uszyje suknię godną samej królowej Wiktorii - ciut lżejszy ton. Ciut.
  Przysiadła obok Brenny, nadal nie mogąc pozbyć się wrażenia, że tej nocy po prostu zginie pod całą tą stertą. Przekrzywiła ciut głowę, gdy Longbottom sięgnęła po zdjęcie i... zrozumiała, gdy mu się przyjrzała.
  - Uwielbiam cię, Brennie - oświadczyła szczerze i z uczuciem. Oczywiście że musiała spróbować już-teraz-natychmiast nawrzucać temu cholernemu... Chciała wskazać palcem na dzban, myśląc o Voldemorcie? Ściana. Chciała podnieść zdjęcie, mówiąc, że ten tu to pije wodę po ogórkach? Ściana. Longbottom mogła dostrzec, jak twarz Mavelle zdaje się tężeć - czyli to nie tak, że usiadła, wzięła zdjęcie i zamarła w bezruchu, zamarzając na wieki wieków i zostając lodową ozdobą tegoż pokoju. Nie.
  - Cholera - warknęła ze złością, odrzucając fotografię obok. Dość gwałtownie wstała, nabierając przy tym głośno powietrza, hamując się przed tym, żeby... nie krzyczeć? Nie rozwalić czegoś? Już sama nie wiedziała; pomijając jedną rzecz: czuła, jakby się dusiła. Jakby wszystko to, co chciała powiedzieć, wręcz rozsadzało od środka - ale żadne słowo nie było w stanie spłynąć z ust. Cokolwiek jej zrobił - obejmowało najwyraźniej wszystko. Podeszła do kominka, splatając ręce na piersi, jakoś nie potrafiąc teraz spojrzeć na Longbottom.
  - Próbowałam rysować. To też nie wyjdzie - odezwała się cicho, zbyt cicho, po krótkiej chwili milczenia. Czy żałowała, że nie powściągnęła języka? Cóż, jeszcze zbyt mało wody upłynęło, żeby klątwa dopiekła do żywego a nawet i bardziej, ale póki co... nie.
  I była całkiem pewna, że bez mrugnięcia okiem nie dość, że ponownie weszłaby do limbo, to jeszcze nawrzucała Voldemortowi. I to tak, że uszy by mu uschły.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
29.06.2023, 18:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.06.2023, 09:51 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna nie zamierzała nikogo gonić do takiej osoby. Nie zamierzała też zajmować się tym dzisiaj, jutro, pojutrze ani za trzy dni. Nie miała na to czasu. Nikt nie miał. Pojawiła się po prostu myśl (chociaż u Brenny od myśli do całego planu był tylko krok i to mały), że gdyby u kogoś pojawiła się taka chęć – dobrze, by był ktoś, to kogo będzie mógł się zwrócić.
Ktoś, kto na pewno nie ma mrocznego znaku na ramieniu.
Wymagało to trochę czasu i wielu galeonów, ale nawet jeżeli Brenna akurat nadmiarem czasu nie dysponowała, to galeony nie stanowiły już problemu.
– Podobno w każdej baśni tkwi ziarno prawdy – powiedziała, obserwując kuzynkę. Nie odrywała od niej spojrzenia, jakby szukała zmian w twarzy, a może tylko chciała wychwycić każdy grymas, każdy drobny gest, odnajdując w nich ukryte znaczenia. Bo wiedziała przecież, że całe Beltane zniszczyło po trochu ich wszystkich: ale dla tych, których wyciągnięto z płomieni, było czymś jeszcze więcej. Odmieniło ich w przedziwny sposób.
– Gdzieś na świecie jest ktoś, kto włada Czarną Różdżką, był kiedyś czarodziej, który wyciął serce swojej żonie, a małe dzieci porzucano w lesie, kiedy brakowało chleba… Chociaż nie jestem pewna, skąd miałoby się wziąć to ziarno grochu – powiedziała. – A jeżeli chodzi o suknię… to tej nawet nie musisz szyć, jestem pewna, że coś znajdziemy tutaj w domu. Od dawna podejrzewam, że mama ma w szafie całą Narnię z przyległościami. A na pewno garderobę Białej Czarownicy.
Z trudem powstrzymała grymas rozczarowania, kiedy Mavelle odrzuciła zdjęcie. Klątwa była potężna. I nie sprowadzała się tylko do splątania języka. Brenna nie dała tego po sobie poznać, ale jej niepokój tylko wzrósł.
Jeżeli Voldemort mógł tak mocno wpływać na ich wolę, za pomocą jednego zaklęcia, co jeszcze mógł zrobić?
Co powstrzyma go przed rzucaniem na lewo i prawo klątw, które na przykład… sprawią, że nie będą mogli używać różdżek?
– Znajdziemy sposób – obiecała Mavelle i sobie, bo musiała w to wierzyć. Nie tylko w kwestii tej jednej klątwy. Musiała wierzyć, że moc Voldemorta da się przełamać. Że nie jest wszechpotężny. Bo gdyby było inaczej, co by jej pozostało? Chyba tylko usiąść i czekać na śmierć. Rzucić się w ogień, który jeszcze wczoraj, na polanie, wabił ją do siebie, obiecując spokój. – Może nie dziś i jutro, ale prędzej czy później na pewno.
A jeżeli nie oni, zrobi to ktoś inny. Pewnego dnia.
Tej osobie nie uda się jednak, jeżeli oni się poddadzą.
Brenna milczała przez chwilę. Przesunęła dłonią po jednym z licznych kocy, poprawiając go odruchowo, wygładzając zmarszczenia. W pokoju robiło się coraz ciemniej, w miarę jak niebo za oknem nabierało czarnej barwy, i źródłem światła stawał się jedynie ogień, wciąż płonący w kominku.
– Co tam się stało, Mav? – spytała w końcu. Nie mogła przynajmniej nie próbować pytać. Nie z ciekawości. Chodziło o dwie sprawy.
O samą Mavelle, ale i o to, że przez cokolwiek przeszła, mogło mieć to wpływ na nich wszystkich. Na Zakon, na społeczeństwo czarodziejów, a sądząc po tym, na co poważył się Voldemort… może i na cały świat.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#6
29.06.2023, 18:54  ✶  
- Podobno - przytaknęła. Skądś się baśnie i  legendy brały, coś leżało u zarania ich powstania, kiedy przeobraziły się w opowieść, przekazywaną z ust do ust, a w końcu również i spisywaną, drukowaną, rozpowszechnianą dalej. Zakorzeniły się w świadomości wielu pokoleń czarodziejów - mugoli zresztą też, bo i oni przecież wiele mieli baśni, w których dało się odnaleźć tak bardzo znajome elementy, elementy ich czarodziejskiego świata.
  Czy tego chcieli czy nie - światy te się przenikały i czerpały z siebie nawzajem, mniej lub bardziej świadomie.
  - Mam nadzieję, że Czarnej Różdżki jednak nie ma nikt - wzdrygnęła się na wspomnienie braci Peverell. Potęga, władza nad życiem i śmiercią, niewidzialność. Ale z potęgi nic dobrego nie przychodziło - przywodziła jedynie jeszcze więcej zniszczenia i... och. Relikt z opowieści - czy naprawdę był prawdziwy, a nie jedynie wytwór wyobraźni? Jeśli prawdziwy, to... och, mógłby stanowić obiekt pożądania dokładnie tego, z kim teraz walczyli. Zapewne stanowił. Bo moc rozbudzała apetyt - chciało się jej więcej i więcej i więcej...
  ... choćby z tego względu, że taka moc budziła również i sprzeciw. Im potężniejszym się ktoś stawał, tym bardziej musiał brać pod uwagę, że ktoś się zaprze i też sięgnie po moc wykraczającą poza możliwości zwykłego czarodzieja, żeby tylko strącić z piedestału, nieprawdaż?
  - A to całkiem możliwe... to teraz nie mamy wyboru, tylko musimy zajrzeć do tej szafy - zażartowała dość ponuro. Bo nastrój bynajmniej nie sprzyjał nurkowaniu w szafach, żeby znaleźć jak najbardziej księżniczkowatą sukienkę, by móc się wcielić w postać z bajki.
  - Musimy - wychrypiała cicho. Wciąż wpatrywała się w ogień, w hipnotyzujące wręcz płomienie. Tyle że w nich nie było magii, nie ukazywały obrazów, nie przywoływały tak boleśnie wspomnień, jak wtedy. Zwykły, najzwyklejszy w świecie ogień i nic ponadto.
  Co tam się stało?
  Pytanie zaciążyło niczym kamień młyński uwieszony u szyi. Co tam się stało? Czy chciała się tym dzielić? Czy chciała wpuścić Brennę do tego świata, z którego sama do tej pory jeszcze nie wyszła? Nie w pełni.
  - Nie wszystko zdążyłam poukładać. Nie wszystko w pełni rozumiem - odparła po chwili milczenia, odwracając się od ognia, kierując wzrok ku Brennie - Świat poza naszym światem, gdzie śmierć nie wydaje się być ostatecznością - niemalże szepnęła, wspominając ciało kobiety. Przybyli za późno, żeby ją uratować. Za późno, żeby powstrzymać Voldemorta przed sięgnięciem po to, czego tak bardzo chciał - tak bardzo, że przekroczył granicę pomiędzy życiem a śmiercią.
  - Ale jednego jestem pewna. Spóźniliśmy się. Parę minut wcześniej i... nie wiem, promyczku - zapewne nie rozmawiałyby tu i teraz, co niezbyt chciało jej przejść przez gardło. Z ciężkim westchnięciem ponownie podeszła do łóżka, usiadła na nim, podciągając nogi - Pamiętasz informację od Patricka, sprzed Beltane? - była całkiem pewna, że kuzynka pamiętała, niemniej to nie było takie proste, wyrzucić z siebie wszystko. Nawet nie wszystko - część planowała zachować dla siebie, nie będąc gotową się tym podzielić.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
29.06.2023, 19:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.12.2023, 11:27 przez Brenna Longbottom.)  
- Naprawdę? Ja mam raczej nadzieję, że nikt nie ma kamienia wskrzeszeń – powiedziała Brenna z namysłem. Co do peleryny niewidki… mogła tylko uśmiechnąć się do siebie: bo to była jedna z tych baśni, które w jej rodzinie czasem powtarzano, ale Mavelle, niespokrewniona z Potterami, pewnie tej rodzinnej legendy nigdy nie słyszała.
Czarna różdżka? Jej Brenna obawiałaby się dużo mniej.
– Obiecuję wybrać z niej dla ciebie najpiękniejszą suknię – stwierdziła Brenna miękko, bez rozbawienia w głosie. W tej chwili zdawało się jej, że już nigdy nie poczuje rozbawienia. Wiedziała, że to nieprawda. Wiedziała, że te wszystkie uczucia mijają i widziała już w życiu dość okropności, by zdawać sobie sprawę z tego, że umysł człowieka posiadał zdumiewające bariery ochronne. Chociaż i tak mieli szczęście: ogromne szczęście, bo jako czarodzieje wiedzieli, że jest coś więcej.
Na mugoli czekała tylko czerń i to było coś, z czym jeszcze trudniej się pogodzić.
Kiedy Mavelle usiadła obok, Brenna wyciągnęła ku niej dłoń, splotła ich palce. Zimno skóry Bones pochłaniało ciepło Brenny, a jednocześnie sama ręka Mavelle nie zagrzewała się. Ale Longbottom zignorowała to uczucie, jakby wcale nie czuła chłodu.
Wspomnienia, obrazy. Nie miała pojęcia, co Mavelle przeżywa.
Ale prawdopodobnie potrafiłaby to zrozumieć.
Jej własne sny, odkąd była jeszcze małym dzieckiem, zawsze przecież wypełniały wspomnienia martwych ludzi.
Powinnam była po prostu od razu tam pójść, pomyślała, i to był chyba ten najgorszy z wielu błędów, jakie popełniła na polanie. Brenna zawsze była świadoma własnej niedoskonałości, i przyjmowała to po prostu, bo wszyscy byli ludźmi. Ale tym razem, tutaj, ciężko było to wszystko sobie wybaczyć. Nie powiedziała jednak tego głośno. Nie, bo znała Mavelle i nie miała wątpliwości.
Ona zastanawia się, co by było, gdyby postąpiła inaczej.
Nad tym, dlaczego nie pobiegła w ten ogień wcześniej.
A akurat Mavelle nie powinna mieć wyrzutów sumienia: ona i Patrick zrobili wszystko, co w ludzkiej mocy, by zatrzymać Voldemorta. I towarzyszyła im Victoria – Brenna nie była jeszcze pewna, co o tym myśleć. Były w niej wciąż uczucia wobec Lestrange: uczucia tej nastoletniej dziewczyny z Hogwartu, która kochała wszystkich swoich przyjaciół. Szanowała ją i nie chciała wierzyć, że ta stanie po stronie śmierciożerców. Ale znając poglądy matki Victorii… od dwóch lat Brenna przeczuwała, że nie powinno się jej ufać.
Tymczasem Victoria walczyła ze wszystkich sił. I z jednej strony Brennę to cieszyło, z drugiej martwiła się o Lestrange i jeszcze… może to był kolejny z wielu wyrzutów sumienia: że nie była skłonna zaufać jej całkowicie ot tak, bez żadnych dowodów.
– Parę minut wcześniej i Voldemort prawdopodobnie by was zabił – stwierdziła zamiast tego. Nie był tam przecież sam. Już on jeden byłby śmiertelnie groźnym przeciwnikiem dla dwójki aurorów i Brygadzistki, a z kilkoma śmierciożercami u boku? – A wtedy nikt nie mógłby już niczego zrobić, żeby to przerwać, skarbie. Zrobiliście więcej niż można by oczekiwać, że zrobi ktokolwiek. Najlepsze, co nam się udało, to zdobyć jedną różdżkę i jedną puścić wraz z wiatrem, może są głupi i pójdą do Ollivanderów. A skoro to limbo… być może powstrzymaliście go przed zdobyciem władzy nad śmiercią – dokończyła, ale poczucie beznadziei wciąż tkwiło gdzieś w niej, mieszając się z wyrzutami sumienia. Gaszenie katalizatorów na nic się nie zdało. Może powinna była wygasić ogień, kiedy z nimi skończyli – ale z drugiej strony, czy i to cokolwiek by dało? Nie rozumiała niczego, z tego, co stało się na tej polanie. Wiedziała tylko, że przegrali.
– Pamiętam – powiedziała bezwiednie, bo jak mogłaby nie pamiętać? Kolejny kamyczek do jej poczucia winy, metaforyczny i prawdziwy, ponieważ dostały zgłoszenie w sprawie tego cholernego kamienia, a gdy apare vestigum zadziałało w tak przedziwny sposób, przecież od razu zaczęła myśleć o śmierciożercach. I co? I nic. Niczego nie zdołała znaleźć. Miała ochotę sama sobie dać po głowie za to, nie rozrzuciła po całej Dolinie ulotek o treści: nie przychodźcie na Beltane, dojdzie do ataku!!!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#8
29.06.2023, 19:38  ✶  
Skrzywiła się nieco na wspomnienie. Kamień wskrzeszenia. Nie była pewna, czy i w tym było jakieś ziarno prawdy czy to już całkowity wymysł autora, niemniej… trudno było sobie wyobrazić, że ktoś w tym świecie nagle zyskuje moc przywrócenia ducha do życia.
  Ale też jednocześnie poczuła mało przyjemne ukłucie – bo jak ten brat odłączyła czyjąś duszę od zaświatów. Wyniosła ją stamtąd. A przynajmniej tak to postrzegała – i tak, w jakiś sposób czuła się temu winna.
  - Najwygodniejszą – poprawiła wręcz odruchowo Brennę – Nigdy tego nie rozumiałam, suknia koniecznie najpiękniejsza… a weź potem goń w niej kogoś, spróbuj się pochylić czy unieść ręce... – westchnęła. W najpiękniejszej można było tylko leżeć, wyglądać i pachnieć – w oczach Mav coś takiego było całkowicie, absolutnie niepraktyczne i w głowie się nie mieściło wręcz, że młode dziewczęta kierowały oczy praktycznie tylko na piękno.
  Nie to było w życiu najważniejsze.
  Drgnęła lekko, gdy poczuła dotyk – nie, „przed” coś takiego nie miałoby miejsca. Ale teraz była zimna. Teraz była inna – i gdzieś w tym wszystkim coraz bardziej miała z tyłu głowy, że musi uważać, aby nie wymrozić innych. To zimno należało do niej i na dobrą sprawę był to też ciężar, którym nie mogła (i nie chciała) się podzielić. Ale nie uciekła. Nie – zacisnęła palce, próbując zignorować gulę w gardle.
  Zimna.
  Czy kiedykolwiek jeszcze zazna ciepła?
  Zacisnęła wargi, nie mogąc odpowiedzieć nic w temacie Voldemorta. Choć bardzo by chciała. Że w sumie mógł ich zabić i tak. Że w zasadzie jest zdziwiona, że stanęli z nim oko w oko, sprzeciwili mu się – i żyją. Że… och.
  - Na pewno? – spytała cicho, bardzo cicho, spoglądając uważnie na Brennę. Na pewno powstrzymali? Wkroczył do tego świata i zaczerpnął mocy. Ile chciał, jak chciał – Więc pamiętając list, wiesz już wszystko o wydarzeniach – dodała po krótkiej chwili, ostatecznie próbując zabrać dłoń i mamrocząc coś o tym, że Brenna zaraz przez to zmarznie – Z tą różnicą, że Patrickowi udało się zniszczyć kamień, ale… To już było po fakcie. Konsekwencje? Boję się, jakie jeszcze odkryjemy – w głosie kobiety pojawiła się gorycz.
  Za późno. Zdecydowanie pojawili się za późno. Tak, zniszczyli coś, co przytrzymywało energię cyklu, ale… cichy, uparty głosik z tyłu głowy nie chciał się zamknąć i nadal powtarzał, że to za mało. Nadal, choć wiedziała, że Voldemort był o wiele potężniejszym czarodziejem niż cała ich trójka.
  - Nie chodziło o ogniska Beltane, rozpalone przez kapłanów – dorzuciła jeszcze, jakby nagle przypomniała sobie detal. Cóż, był ogień i ogień.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
29.06.2023, 19:52  ✶  
- Rozumiem. Suknia odpowiednia do pogoni. Zapamiętam. Bez suwaków, a za to z kieszeniami – obiecała Brenna. I rzeczywiście, miała zamiar postarać się o tę suknię: jeżeli ich świat nie rozpęknie się w najbliższych dniach, zrobi to, bo życie toczyło się dalej, nieważne, jak bardzo chciałoby się zatrzymać albo cofnąć czas.
Nawet jeżeli teraz ciężko było uwierzyć, że będzie jakakolwiek okazja, na którą którakolwiek z nich chciałaby założyć taką suknię.
Trzymała dłoń Mavelle, zimną w jej uścisku, tak po prostu, bo to była jej siostra, jej przyjaciółka, jej towarzyszka broni. Nie miało znaczenia, jak bardzo chłodna stanie się dłoń Bones: Brenna nie mogłaby cofnąć własnej ręki. Gdyby zimnymi stali się obcy jej ludzie, być może w głębi ducha wzdrygałaby się przed nimi, ale teraz to liczyło się tylko o tyle, że ich krzywdziło. Byli wszystkim, co miało dla niej znaczenie: Victoria była przyjaciółką, Mavelle rodziną, Patrick Zakonem – jak Brenna mogłaby wyprzeć się tego, co czyniło ją tym, kim była?
– Moc ognisk Beltane, konsekwencje, które wstrząsną całym światem. Nie, myślę, że nie wiem wszystkiego, Mavelle. Ale dziś nie będę już pytać, skoro nie chcesz o tym mówić – powiedziała z powagą, spoglądając ku Bones. Bo nie była pewna, jaką moc zdobył ani co tam się stało dokładnie. Że zaczerpnął ze wspomnień i magii umarłych. Wiedziała albo podejrzewała, że ukradł fragment boskiej mocy. I to wszystko.
Nie chciała jednak męczyć Mavelle. Jeszcze nie dzisiaj. Nie bez powodu jednak obiecała, że to dziś nie będzie zadawała pytań. Bo miała ich mnóstwo i jeszcze je wypowie, nawet jeżeli będzie to drażnić Bones. Bo nieważne, jak mocno była przywiązana do kuzynki, tutaj nie chodziło o żadną z nich: nie tylko.
Obróciła lekko dłoń, chwytając ją za same palce, kiedy próbowała cofnąć rękę. Jej własna skóra też stała się teraz chłodna, i wiedziała, że to nic nie da, że nie ma żadnego sensu, że nie ogrzeje Mavelle w żaden sposób ciepłem własnej dłoni, ale przecież istniały różne rodzaje chłodu.
- Nie zamarznę – powiedziała twardo i uśmiechnęła się do niej, bladym, ale szczerym uśmiechem. – Ogniska Beltane, ogniska Samhain, płoną w dwóch światach – wymruczała, bo przecież w tych dniach… zasłona je oddzielająca była cienka.
I Voldemort to wykorzystał.
- Chcesz zostać sama i odpocząć? – spytała, w końcu cofając rękę. Nie chciała zadręczać Mavelle, jeżeli ta wciąż potrzebowała czasu, by to wszystko poukładać sobie w głowie.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#10
01.07.2023, 11:50  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.07.2023, 12:53 przez Mavelle Bones.)  
!longbottom1

Na twarzy Mav pojawił się blady uśmiech. Tak. Suknia bez suwaków, z kieszeniami, idealna do pogoni. Czyli też nie mogła się specjalnie plątać między nogami – zwłaszcza że podejrzewała, że w takiej bardzo, bardzo szybko wyłożyłaby się jak długa. I o, tyle z pogoni.
  Szybko jednak zbladł, zniknął. Przebłyski wesołości na dłuższą metę nie potrafiły rozproszyć mroku, który w tej chwili wydawał się być bardzo, bardzo gęsty i wieczny. Jak mogło być kiedykolwiek lepiej? W obliczu potęgi Voldemorta? W obliczu tego, co robił, strat, jakie ponieśli? Jak mogło…
  … płomień nadziei gdzieś głęboko się tlił, ale w tej chwili był zbyt słaby, by Mavelle mogła ujrzeć wszystko w innych barwach. Przypominało to swego rodzaju sinusoidę – od całkowitego poczucia beznadziei, do pełnej zaciekłości złości i gotowości do działania, by zaraz mieć znowu ochotę zaszyć się pod kocem, zwinąć w kłębek i zastanawiać się, dlaczego wszystko poszło tak bardzo nie tak.
  Gdzieś z tyłu głowy, oczywiście, miała tę świadomość, że nie mogła się poddać – bo przecież po co w takim razie by wracała? Zbyt wiele rzeczy do zrobienia, zbyt wiele osób do pozostawienia, zbyt wiele obietnic do złamania. Bo przecież kazano jej wrócić. Bo twierdziła, że wróci. Jak więc mogła przekreślić to wszystko…?
  - Przepraszam, Brennie – wydusiła z siebie cicho – Naprawdę muszę sobie wszystko poukładać. Po prostu… nie dziś. A i tak część będziesz chyba musiała usłyszeć od Patricka – sięgnęła wolną dłonią do gardła. Pewnych rzeczy nie mogła mówić, choć bardzo, bardzo chciała. A najgorsze, że to jednak nie sprowadzało się tylko do słów.
  Czy to oznaczało, że Voldemort wyrwał jej kły…? Czy to znaczyło, że jeśli znów staną naprzeciw siebie – nie będzie w stanie unieść różdżki, sprzeciwić mu się, udowodnić, jak bardzo się mylił…? Cholera. Tak bardzo miała dość uzdrowicieli – ale nad tym nie mogła przejść do porządku dziennego. Nie mogła pozwolić, by Naczelny Dzban odniósł zwycięstwo nawet na tak małym polu – małym, bo w szerszym ujęciu wydawało się to być pozbawione znaczenia. Klątwa ta przecież nie wpływała na koło roku, nie niosła ze sobą większych konsekwencji dla otoczenia, po prostu… obejmowała tylko ją.
  Oby istniał klątwołamacz, który będzie potrafił tego dokonać.
  Fakt, iż Brenna nie pozwoliła się jej wycofać, nieco podnosił na duchu. Ale i też sprawiło to, że oczy Bones się zaszkliły – nie, jeszcze nie płakała, jeszcze się trzymała. Tylko… to był naprawdę długi dzień. Wszystkie wspomnienia zaś – nazbyt świeże i obarczone ciężarem. Prawdą, którą nie chciała przyjąć do wiadomości.
  - Odpoczywałam cały dzień – odparła miękko, robiąc dobrą minę do złej gry. Fakt, z którejkolwiek strony by nie patrzeć, miała za sobą długie godziny leżenia i dochodzenia do siebie, kiedy Brenna… - Ale ty powinnaś.
  I wtedy stało się to; spojrzenie Bones na chwilę się zamgliło.
  Wypłynęło niepostrzeżenie na wierzch. Nie mogło należeć do niej samej – bo gdy Lucy się rodziła, Mav jeszcze nie było na świecie. A już na pewno nie pracowała jako auror – ani wtedy, ani teraz. Wciągnęła dość gwałtownie powietrze, chyba w próbie opanowania własnych emocji; ścisnęła mocniej dłoń Brenny. Ale emocji było zbyt wiele – bo nie tylko własne, lecz i te płynące ze wspomnienia.
  - On… wujek... chyba naprawdę nie żyje – głos się załamał. Odwróciła gwałtownie głowę, próbując ukryć łzy, te same, które próbowała otrzeć dłonią.
  Ale napływało ich zbyt wiele, tak samo jak po prostu tego wszystkiego po prostu było za dużo. O wiele za dużo na jedną Mav, która gdzieś miała swoje granice wytrzymałości – i to cholerne wspomnienie stanowiło wisienkę na torcie.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2974), Mavelle Bones (3080), Pan Losu (186)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa