• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[7.05.72, Dom Longbottomów] Lustereczko, powiedz przecie

[7.05.72, Dom Longbottomów] Lustereczko, powiedz przecie
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
29.06.2023, 20:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 15:14 przez Mirabella Plunkett.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Życie to przygody lub pustka

wiadomość pozafabularna
PRZEKLĘTE PRZEDMIOTY
W marcu 72 zmarła pewna bogata czarownica - Iona Macley. Ponieważ nie miała bliskiej rodziny, setki cennych, należących do niej przedmiotów, przede wszystkim posążków z różnych części świata, porcelanowe, piękne elementy zastawy stołowej i ozdobne lustra, dalecy krewni, na co dzień mieszkający za granicą, wyprzedali. Jeden z tych przedmiotów trafił w twoje ręce - może kupiony, może podarowany? W każdym razie okazało się, że ciąży na nim klątwa. Przedmiot albo oszalał i narobił zamieszania, albo trafiła cię klątwa, która sprawiła, że twoja skóra niekontrolowanie zmienia kolor

Ciepły powiew wiatru, który wpadł do pokoju Brenny Longbottom, niósł ze sobą zapowiedź ciepłego dnia i nadchodzącego lata. Maj rozgaszczał się powoli, nieśmiało, i z każdym dniem zmierzch zapadał później, rozkwitały kwiaty, coraz częściej słońca nie przysłaniały chmury… i tylko nastrój Brenny nie korespondował z tą niemalże sielską atmosferą. Choć nic na razie nie zwiastowało, że koło roku faktycznie zostało nieodwracalnie uszkodzone, Brenna za każdym razem, gdy spoglądała ku oknu, spodziewała się, że zobaczy takie zjawiska pogodowe, jak śnieg w czerwcu czy gwałtowne burze. Ich brak ani trochę jej nie uspokajał. Nic nie mogło jej teraz uspokoić. Nie po tym, jak w Beltane tyle ciał zostało na polanie. Nie, gdy cichy głosik w głowie powtarzał wuj-ek od-szedł, niby refren, odbijając się wciąż i wciąż w umyśle, i kiedy towarzyszyło mu powracające uparcie wspomnienie jego ostatniego uśmiechu. Nie, gdy ciągle i ciągle zastanawiała się, co mogła zrobić inaczej, lepiej, szybciej, dokładniej. Nie, gdy po tych trzech, czterech godzinach kradzionego snu, budziła się rano z mocno bijącym sercem, z koszmarów, w których Voldemort za pomocą zagrabionej  mocy przejmował władzę nad światem. Nie, gdy roztrząsała każdy swój błąd i tak bardzo, z całych sił, z całego serca, chciała jednego: cofnąć czas.
Nie pomagał w tym i nieznośny mętlik w głowie, z którego zdała sobie sprawę dopiero po kilku dniach – wcześniej zbyt zajęta, wciąż w pędzie. Najwyraźniej to, co stało się na polanie, w jakiś sposób także popsuło rytuał, który przecież miał być tylko cholerną zabawą. A właściwie to dywersją, żeby upewnić się, że Dani nie planuje ofiarować wianka Ulyssesowi tuż przed atakiem śmierciożerców...
- Babcia Potter mnie wydziedziczy, jak dowie się, że nie poszłam z tym do profesjonalnego fryzjera – stwierdziła Brenna, zajmując miejsce przy biurku, zawalonym przez stosy papierów, notatników oraz książek. Ze ściany nad biurkiem z fotografii spoglądały dziesiątki młodszych Brenn, a także członków rodziny. Nastoletnia Brenna przepychała właśnie kolegów i koleżanki w hogwarckich mundurkach, by wszyscy zmieścili się w kadrze zdjęcia.
Ta „prawdziwa Brenna” natomiast wzięła pomiędzy palce kosmyk włosów. Jego dół był nieco nadpalony. Chodzenie z taką fryzurą na co dzień było przesadą nawet jak na gust Brenny, która przywykła do tego, że aby ułożyć swoje włosy, musi poświęcić kilkadziesiąt minut i sporo szamponu Ulizanna, więc zwykle pozwalała im po prostu sterczeć na wszystkie strony. Do tej pory jednak nie miała ani czasu, ani siły, by się tym zająć. Na profesjonalnego fryzjera też nie miała czasu ani siły.
Gabinetem fryzjerskim stał się więc jej pokój, a w roli „profesjonalnej fryzjerki” występowała Mavelle. Cała operacja miała zostać przeprowadzona rano, przed popołudniową zmianą w BUM.
– W ogóle pewnie mnie wydziedziczy, że pozwoliłam na coś takiego – dodała po chwili namysłu, wypuszczając włosy z ręki. Przysunęła nieco bliżej ustawione na blacie lusterko. Było jednocześnie nowe i stare: nowe, bo Brenna ledwo niedawno je kupiła, stare, bo wcześniej długie lata należało do niejakiej Iony Macley. Tuż obok niego na blacie porzucono kilka numerów Proroka Codziennego i innych czasopism: większość nagłówków krzyczała na temat Beltane, Sami - Wiecie - Kogo, pojedyncze opisywały różne dziwne wydarzenia, do jakich dochodziło – Czyń swoją powinność… – zarządziła, usadawiając się prosto.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#2
01.07.2023, 23:12  ✶  
Maj był tą porą roku, która zwykle cieszyła najbardziej; nie tym razem jednak. Maj 1972 roku jak na razie zapisywał się w barwo krwawy sposób w pamięci; i choć nadal pozostawał pięknym miesiącem… cóż, całe jego piękno jak na razie zostało odarte przez Beltane. To samo Beltane, na którym to była, mało co nie zginęła i na dobrą sprawę jeszcze do siebie w pełni nie doszła.
  I nie wiedziała, czy kiedykolwiek to będzie możliwe. Klątwa, wieczny chłód, targające jej wnętrzem uczucia, nie mówiąc już o wciąż napływających wspomnieniach, które niewątpliwie nie mogły należeć do niej, a jednak… jednak wydawały się własnymi – wszystko to sprawiało, że trudno było docenić piękno wiosny, przechodzącej powoli w lato.
  Kogo to teraz obchodziło?
  Jednakże życie się nie zatrzymywało, nie zamarło na wieki w jednym momencie, niczym owad w bursztynie. Wciąż pozostawały sprawy, którymi należało się zająć, trzeba było znaleźć siłę w sobie, żeby nie składać broni i… szukać sposobu. Sposobu na to, by udowodnić, że Dzban naprawdę nie mógł robić, co tylko zechce.
  Życie się nie zatrzymywało – i trzeba było pamiętać o tym, że należy również zadbać o siebie, a nie tylko o „wielkie sprawy”.
  - Nie wydziedziczy – stwierdziła, stając za plecami Brenny, już z nożyczkami w gotowości – Nie zrobiła tego do tej pory, nie zrobi i teraz, już prędzej szukałaby sposobu na to, żeby mnie wywalić z rodziny, jeśli spieprzę sprawę – dodała, siląc się na lżejszy ton. Bo jakkolwiek by nie patrzeć, nadal nie miała nastroju na wpadnięcie w dobry humor i… nie miała najmniejszego pojęcia, kiedy taki może mieć.
  - Ostatni moment na wycofanie się z tego pomysłu, zanim się okaże, że skończyło się tragedią – stwierdziła niby to poważnie, sięgając jeszcze po grzebień. Tak. Grzebień i nożyczki, jak już brać się za ciachanie, to wypadałoby się postarać, żeby to jakoś wyglądało, nieprawdaż? Tak że ostrza musiały jeszcze ciutkę poczekać z zaspokojeniem apetytu; najpierw musiała nie tyle rozczesać włosy, co po prostu przygotować sobie grunt pod działania.
  - Zastanawiam się, czy w sumie też sobie nie podciąć włosów – mruknęła niezobowiązującym tonem. Zresztą, nawet nie była do końca pewna, czy tego chce. Ale wisienką w tym całym burdelu było to, że nagle oczy wszystkich zaczęły skupiać się właśnie na czwórce, która przeszła do limbo i wróciła – tak że jakieś majstrowanie przy wyglądzie, żeby trochę zmylić trop, wydawało się być całkiem naturalną reakcją obronną…?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
01.07.2023, 23:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.07.2023, 09:20 przez Brenna Longbottom.)  
- Sugerujesz, że od dawna zasługuję na wydziedziczenie? - spytała Brenna. Rzecz jasna nie na poważnie, nawet jeżeli na jej twarzy nie gościł zwykły uśmiech. - Jestem pewna. Nie poproszę przecież Dani. To znaczy, wierzę, że posługuje się sprawnie skalpelem, ale ciągle pamiętam tę katastrofę, kiedy miała dziesięć lat i dostała wycinanki, więc czułabym się trochę niepewnie, gdyby to ona miała używać nożyczek w pobliżu mojej głowy. Najwyżej jak dziś wpadniemy do Biura Brygady, ludzie zaczną uciekać na mój widok. Albo padać na podłogę i tarzać się ze śmiechu - oświadczyła Longbottom. Nie zależało jej w tej chwili na tym, jak będzie wyglądać. Kto by się teraz tym przejmował? Może kiedyś - kiedyś, kiedy wszystko wróci do normy (to w ogóle możliwe?), kiedy będzie jakiś bal z okazji Yule albo jakieś wesele, zadba o fryzurę, ale w tej chwili po prostu nie chciała straszyć ludzi.
Bardzo starała się siedzieć nieruchomo i się nie wiercić, chociaż siedzenie spokojnie nie leżało w jej naturze. Chyba że akurat miała robotę, w której nie powinna zwracać na siebie uwagi, ale tak... prywatnie? Pozwalała Mavelle wykonywać cięcia i zdusiła tę odrobinę, odrobinę niepewności, jaka ją nawiedziła, kiedy jeden z loków upadł na podłogę.
Ostatecznie gdyby trzeba było, zgoliłaby głowę i na łyso, ale była jednak kobietą i to z rodu Potterów, trochę głupio, jeśli na przykład z jednej strony będzie miała o połowę mniej włosów niż z drugiej.
- Chcesz odmiany, wygody czy mniejszej rozpoznawalności? - zapytała, chociaż być może nie powinna. Ale próbowała traktować to, co się stało i co działo się wokół Mavelle... Normalnie. Nie wspominać o tym niepotrzebnie, ale też nie zachowywać się, jakby to był przysłowiowy, różowy słoń w pokoju, którego to niby się nie widzi. - Jest ci dobrze w długich, ale krótkie to spora oszczędność czasu - dodała jeszcze, po czym sięgnęła po lusterko w ozdobnej ramie, chcąc skontrolować stan fryzury.
A wtedy...
Przez szkło przebiegła rysa.
Brenna zmarszczyła brwi i odstawiła je ostrożnie, obserwując, jak taflę pokrywają kolejne, drobne pęknięcia.
- Siedem lat nieszczęścia? Właśnie tego potrzebowałam. A nawet go nie upuściłam...


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#4
02.07.2023, 17:41  ✶  
- Idąc tokiem rozumowania, który właśnie przedstawiasz, to tak – oświadczyła ze śmiertelnie poważną miną. Oczywiście ie życzyła kuzynce żadnego wydziedziczenia i należało to raczej traktować w kategoriach żartu, dokładnie w ten sam sposób, co zadane przez nią pytanie – Hm, uciekanie na twój widok to może nie do końca taki zły pomysł – wymruczała z pewną zadumą w głosie. Pół-żartem, pół serio. Bo przecież… - Wtedy by tylko wystarczyło postawić ciebie gdzieś w widocznym miejscu i nikt by się nie odważył podejść, żeby nabroić. Spokój na całą najbliższą okolicę – wymruczała, przystępując w końcu do działania właściwego. Brązowe kosmyki zaczęły opadać na podłogę; aczkolwiek to Mavelle trzeba było przyznać – nie podchodziła do zadania na zasadzie „zetnę to zetnę, machnę nożyczkami tu i tu i tyle”.
  - Tarzanie też nie byłoby takie złe, bo wtedy można by łatwiej złapać. Wyobrażasz to sobie? Przyuważasz złodziejaszka, idziesz w jego stronę, żeby go ucapić, a ten nie jest w stanie uciec, bo jest pod tak wielkim wrażeniem, że... – parsknęła cicho, wstrzymując na chwilę nożyczki. Tak.
  Wybitnie daleko do wesołego nastroju, niemniej pojawiały się promyczki, które pozwalały zachować jakieś resztki wiary, iż może nie wszystko było absolutnie pozbawione sensu i nie pozostaje nic, jak tylko się położyć i czekać na kres swych dni.
  - W każdym razie postaram się, żeby do tego nie doszło, zresztą, twoja mama nie ma czegoś na bardzo szybki porost włosów? To by ułatwiło poprawki, gdybym jednak całkowicie popsuła – dodała po krótkiej chwili, wracając do przycinania.
  - Każdej z tych rzeczy – westchnęła cicho. Wygoda akurat liczyła się najmniej, bo swoje włosy całkiem lubiła i potrafiła spędzić trochę czasu na ich pielęgnacji, niemniej kwestia rozpoznawalności…? Tak, to wywoływało chęć zmiany – Ale przede wszystkim mniejszej rozpoznawalności, zastanawiam się też, czy nie spróbować przefarbować… gorzej, jeśli zaraz jeden mądry z drugim pstryknie zdjęcie i zaraz się znajdzie wszędzie – mruknęła z przekąsem. Tak. Popularność jej nie cieszyła, pławienie się w sławie nie było czymś, czego pragnęła. Wolała pozostawać w cieniu, trzymać się z bardziej z tyłu, by móc po prostu zajmować się tym, co należy, bez mnóstwa oczu wpatrzonych w nią samą.
  - Chociaż ja to pół biedy, gorzej z Patrickiem – dodała chmurniej. Martwiła się o niego? W jakiś sposób – oczywiście że tak. Zarówno jako przyjaciółka, jak i członkini Zakonu. Być aż tak wystawionym na widok…? Wszystko się w niej skręcało na samą myśl.
  I przy okazji – wywoływało bliżej nieokreśloną chęć rzucenia wszystkiego w cholerę oraz wyjechania jak najdalej stąd, byleby tylko zniknąć wszystkim z oczu, a cała sprawa najzwyczajniej w międzyczasie przycichła.
  - Brennie? Co z tym lusterkiem? - spytała z nagła nieufnością w głosie. Lusterka nie pękały, jeśli nie spadły czy też jeśli w nie nie wyrżnięto porządnie, prawda...? Od samego wzięcia w ręce z pewnością nic nie powinno się było stać!
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
02.07.2023, 17:56  ✶  
- Jeśli ludzie będą uciekać na sam mój widok, to będzie właśnie trudniej ich złapać, prawda? Nie mówiąc o przesłuchaniach – stwierdziła Brenna, uśmiechając się lekko. – Przyznaj, że po prostu chciałabyś posadzić mnie przy swoim biurku, żeby wszyscy dali ci spokój. A jeżeli mama nie ma niczego na porost włosów, to jestem przekonana, że błyskawicznie to załatwi.
Elisa była nieodrodną Potterówną. I chyba w głębi ducha stale ubolewała, że córka wdała się dużo bardziej w ojca niż w nią. Z drugiej strony, Erik miał w sobie całkiem sporo z matki, więc mogła ostatecznie próbować się tym pocieszać.
- Powinnaś w takim razie z tym poczekać aż opadnie pierwszy kurz – doradziła Brenna po szybkiej kalkulacji. – Jeżeli zrobisz to teraz, tylko zwrócisz większą uwagę. Ci, którzy cię znają, dostrzegą zmianę, ci, którzy nie, już cię tak zapamiętają. Poczekaj mniej więcej do lipca, kiedy ludzi zaczną bardziej interesować jakieś rejsy jachtem i tak dalej.
Również spochmurniała wyraźnie, kiedy Mavelle wspomniała o Patricku. Steward zawsze był niezauważalny i nagła sława musiała mu doskwierać, ale też, przede wszystkim, przeszkadzać w wypełnianiu obowiązków aurora… oraz Prawej Ręki Dumbledore’a. Brenna liczyła, że zainteresowanie nimi opadnie, jeżeli nie zrobią nic, by je podtrzymać, ale na to będzie trzeba minimum miesiąca – dwóch.
- To dopiero cholerny problem – wymamrotała z irytacją, której nawet nie kryła. – Do tej pory… mieliśmy przeciwwagę. Ty, Ida, Patrick, umieliście całkiem zniknąć, Erik jest popularny, ja mam sporo znajomych, Alka kojarzą w pewnych kręgach… A teraz? Mój brat się nie ucieszy, bo w tej chwili najłatwiej… schować mnie, a to oznacza, że on będzie musiał uśmiechać się w blasku fleszy.
Żadnego więcej stawania na scenie podczas bali, żadnych wypowiedzi dla prasy. Na szczęście robiła to zawsze dość rzadko, raczej działając pośród cieni. Ale ten i ów mógł ją rozpoznać i tu zaczynał się problem teraz, bo teraz nie za bardzo mieli kogo posyłać do miejsc, gdzie nikt nie powinien wiedzieć, kim jesteś.
Rysy na tafli lustra rozchodziły się coraz bardziej i bardziej. A potem rozległ się trzask i szkło zaczęło sypać się na biurko. Brenna gwałtownym gestem cofnęła rękę, w ostatniej chwili ratując dłoń przed pocięciem przez ostre odłamki.
Tyle że...
Szkło się wciąż sypało. Zbyt długo.
Brenna nie zdążyła w pełni zrozumieć, co się dzieje, ale pewien instynkt, jaki wyrabiał się zwykle u osób, które miały w zwyczaju pakować się w ciągłe kłopoty, i wychodzić z nich w całości, pokierował jej dłonią sam. I ułamek sekundy Brenna miała w dłoni różdżkę, i podrywała się z krzesła: i właśnie w tej chwili z pustej ramy prysnęło kolejne morze odłamków. Nie zasypywało już blatu, a wystrzeliło prostu ku nim i zostało zatrzymane za pomocą protego tuż przed twarzą Brenny.
- Jasny szlag!
Krzesło przewróciło się i padło z trzaskiem na podłogę. Kolejne odłamki szkła też zaczęły już spadać z biurka na drewniany parkiet.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#6
03.07.2023, 21:01  ✶  
- Przyłapana - przyznała bez mrugnięcia okiem. Tak po prawdzie, nie do końca taki miała zamysł, ale hej! faktycznie teraz skupiała na sobie zbyt wiele spojrzeń, z czym radziła sobie raczej średnio. Ktoś, kto wolał być w cieniu, został nagle wyciągnięty na scenę i oświetlony mnóstwem reflektorów. Tak że... odstraszanie w ten sposób brzmiało jak całkiem dobry pomysł! Może przynajmniej wtedy byłaby w stanie skupić się na swojej pracy, bez świadomości, że przyciąga zbyt wiele uwagi. Uwagi, której naprawdę sobie nie życzyła - Doskonale sprawdziłabyś się w tej roli - dodała zaraz, wybitnie lekkim tonem, bo to też przecież nie tak, że Brenna była jakimś cholernym strachem na wróble, który faktycznie przerażał każdego, kto śmiałby spojrzeć w jej kierunku.
  No, chyba że faktycznie koncertowo popsuje nową fryzurę!
   - Sporo czekania - mruknęła, zżymając się w duchu. No bo przecież, rozpłynąć się w tłumie to najchętniej już, teraz, natychmiast (może jednak wycieczka na Hawaje to nie taki głupi pomysł?!) - ... ale masz rację - przyznała niezbyt chętnie. Przykułoby to uwagę i tak też zapisało się w pamięciach ludzi, zwłaszcza jeśli jakiś fotograf uchwyci jej twarz i zaraz ukaże się we wszystkich możliwych gazetach.
  Westchnęła z frustracją - z której strony się nie obejrzeć, to widziała tylko cztery litery i w zasadzie żadnego rozsądnego rozwiązania, które zadziałałoby właśnie teraz. Nie za miesiąc czy dwa: teraz.
  - Owszem, najłatwiej teraz schować ciebie. Co jest aż dziwne, biorąc pod uwagę, że czasem można się zastanawiać, czy nie wyskoczysz zaraz z szafy - pół-żartem, pół-serio. Brenna czasem faktycznie zdawała się być wszędzie - pełno znajomych, rozgadana, pchająca się, gdzie tylko się da. A teraz miała... zniknąć? - Ale może to, że teraz uwaga skupia się na nas, zadziała na twoją korzyść dodała po krótkiej chwili.
  W międzyczasie, w trakcie całej tej rozmowy coraz to kolejne kosmyki opadały i opadały. Ślady przypalenia stopniowo znikały - jeszcze trochę i nikt, patrząc na Longbottom, nie stwierdziłby, że ta zaliczyła bliskie spotkanie z ogniem. Ot, po prostu uznała, że najwyższa pora przykrócić włosy i tyle - kobieta zmienną jest, i tak dalej, i tak dalej, dodać do tego pracę i wygodę, jaka cechowała krótkość... no, wszystko się spinało.
  Drgnęła, gdy usłyszała trzask. Dźwięk, który nie powinien był zaistnieć. Siłą rzeczy, nie mogło być już mowy o jakimkolwiek dalszym wcielaniu się w rolę fryzjera - raz, że instynkt swoje podpowiadał, dwa, że i "pacjent" zaraz "uciekł". Nie minęło wiele czasu, ledwo mgnienie oka, gdy sama rzuciła się w tył, odrzucając nożyczki - jakoś różdżkę musiała złapać...
  - Skądżeś ty to wytrzasnęła - wypaliła, machając własnym "kijkiem", by cisnąć zaklęcie w stronę lustra.
  Szlag. Szlag.
  Bo choć zadziałało - to nie powstrzymało całkowicie sypiących się odłamków. Lusterko nadal dość obficie się nimi dzieliło i obdarzało panny coraz to kolejnymi, odbijającymi wszystko fragmentami samego siebie - choć tyle, że wyraźnie wolniej niż jeszcze przed chwilą...
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
03.07.2023, 21:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.07.2023, 21:06 przez Brenna Longbottom.)  
- Zupełnie nie rozumiem, jakim cudem to tak się rozeszło – przyznała Brenna szczerze. – Tak, byliście zimni, ale dla mnie to wyglądało na rezultat tego, że czymś oberwaliście. Jakiś uzdrowiciel musiał mieć bardzo, bardzo długi język.
Zwłaszcza, że w tamtej chwili wszystko się waliło. Dziesiątki rannych, zaginionych, przedziwne stwory i jeszcze dziwniejsze drzewa. Ciała wynoszone z polany. Brennę trochę zdumiewało, jak dużą uwagę w takich okolicznościach przyciągnęła ta czwórka i próbowała nawet sprawdzić, kto się nimi zajmował. I trochę niepokoiła się, czy ktoś… nie użył na nich legimens? Chyba żadne z nich nie opowiedziała od razu, jak się czuje…

- Mav? – powiedziała powoli. – Z Voldemortem byli śmierciożercy. Może ich też to dotknęło.
A jeżeli tak, to jeśli spotkają kogoś, kogo skóra będzie zimna jak lód, będą mogli podejrzewać, że ten ktoś jest śmierciożercą.
Oczywiście jednak, na miejscu Voldemorta po prostu trzymałaby teraz tych ludzi w ukryciu, więc pewnie nie było na to żadnych szans.
Tymi przemyśleniami Brenna jednak już nie miała szans się podzielić, a to przez wzgląd na całą… paskudną sytuację. Spróbowała umknąć dalej od blatu, odłamki jednak sypały się i byłyby sypały się dalej, gdyby nie czar Mavelle, który sprawił, że jakby zwolniły. Teraz kolejne wypadały powoli, już nie grożąc zasypaniem ich obu i sypialni Brenny pod morzem szkła. Najwyraźniej jednak rozproszeniem nie dało się tego całkowicie zdjąć: potrzebowałyby chyba do tego łamacza klątw… Longbottom więc wycelowała w lusterko, zdecydowana spróbować w inny sposób.
Czar walnął w zwierciadło, najpierw jeden, potem jeszcze na wszelki wypadek drugi oraz trzeci. Dwa pierwsze nie przyniosły należytego efektu, ale po trzecim lusterko rozbiło się, i tym razem na wszystkie strony poleciały fragmenty zdobionej ramy.
- Cholera – wymamrotała Brenna, opuszczając różdżkę. Serce tłukło się jej szaleńczo w piersi. Na podłodze wciąż leżały odłamki, tak samo jak na blacie. – Przeklęte, jak nic przeklęte. Miałyśmy szczęście, że to chyba była słaba klątwa… - dodała, opuszczając wzrok na migoczące w świetle słonecznych promieni szkło. I przez moment nie myślała o Beltane, o wujku, o Voldemorcie, a o tym, co nalezało zrobić z całą tą sytuacją. – Kupiłam je. W sklepie z antykami i tak dalej. Nie mam pojęcia, do kogo wcześniej należało. To dobry sklep, zwykle sprawdzają takie rzeczy, musieli to jakoś przepuścić… porozmawiam z nimi. Do licha, co, gdyby to trafiło do pokoju jakiegoś dziecka? – stwierdziła. A przynajmniej miała nadzieję, że to klątwołamacz zatrudniony w szanowanym przybytku czegoś nie dopatrzył. Cichy szept w głowie podpowiadał jednak, że może ktoś sprzedał jej to celowo. Bo czy rodzina Brenny mogłaby jeszcze jaśniej pokazać, że nigdy nie poprze Voldemorta? Tak, zawsze było jasne, że nie wierzą w ideologię czystej krwi, ale tym razem połowa rodziny stała na polanie, przerzucając się czarami ze śmierciożercami.

Rzut PO 1d100 - 22
Akcja nieudana

Rzut PO 1d100 - 7
Akcja nieudana

Rzut PO 1d100 - 61
Sukces!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#8
04.07.2023, 17:01  ✶  
- Albo kapłanki - skrzywiła się z niechęcią. Coś takiego powinno było zostać natychmiast utajnione, przynajmniej w opinii Mavelle. Choćby z tego względu, iż do grona zimnych zaliczali się sami pracownicy Ministerstwa - a może niekoniecznie ich twarze powinny być rozpoznawane na kilometr. Owszem, taka Victoria czy Atreus i tak już cieszyli się pewną popularnością, tak ona sama i Patrick... zazgrzytała w duchu zębami. Kwestie Zakonu to raz, dwa - tak, można zapomnieć o anonimowości, gdy wchodziło się w różne miejsca, w celu zbadania sprawy - Chyba potrzebujemy bardzo dużej ilości eliksiru wielosokowego - skwitowała dość ponurym tonem. I fragmentów innych osób - jakkolwiek by to nie brzmiało. Uch. I tak, pewnie, zaklęciem też można się było posłużyć, ale to rozwiązanie było bardzo, bardzo krótkoterminowe. Dobre na krótkie wejście i zerknięcie, co i jak, ale jeśli sprawy się przeciągną...?
  - Trudno powiedzieć. Przy ogniskach nie widzieliście ich ciał, prawda? - co musiało znaczyć, że weszli tam w inny sposób niż cała czwórka. I mogło to mieć zgoła inne konsekwencje; może się uchronili przed zmianą w żywe bryłki lodu? Może... ale tak, myśl kuzynki była warta uwagi. Jeśli trafią na kogoś takiego samego, to w istocie, nietrudno o podejrzenia, że to śmierciożerca.
  Zwłaszcza że mocno wątpiła, by ktoś jeszcze znalazł sposób na wycieczki do Limbo i radośnie tam hasał. A to dawało łącznie maksymalnie osiem osób, które stały się inne.
Zaklęła pod nosem, widząc, że zaklęcie nie podziałało do końca tak, jak powinno. Jeszcze jedno machnięcie różdżką i... cóż, miały przed sobą nie tylko stertę odłamków do sprzątania, ale i fragmenty samego lustra. Trochę szkoda, całkiem ładne było, ale nie mogły pozwolić, żeby zasypało cały dom, prawda?
  - Cudownie - skwitowała ponuro, opuszczając różdżkę - Może na wszelki wypadek pójdę tam z tobą? - dodała chmurnie. Nie, nie po to, żeby wejść do środka. Po to, żeby - na absolutnie wszelki wypadek - obstawić tylne wyjście, gdyby się okazało, że w sprzedaży lusterka kryło się coś więcej niż zwykłe niedopatrzenie.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
04.07.2023, 17:49  ✶  
- Zobaczę, co da się zrobić – mruknęła Brenna. Problem z eliksirem wielosokowym był taki, że ten pozostawał trudny do uwarzenia. Nora da radę, ale wciąż potrzeba składników oraz czasu. – Zasadniczo, po tym, co się stało… wiem, że popadam w paranoję, ale chyba powinniśmy nawzajem zadawać sobie pytania, ilekroć podejrzewamy, że cokolwiek może być nie tak. Na powitanie.
Tę myśl podsunęła jej sama wzmianka o miksturze. W końcu, śmierciożercy pewnie też mogą taki eliksir zdobyć. Na przykład by dorwać te osoby, które były w limbo i zepsuły genialny plan Voldemorta. (Brenna nie miała w końcu pojęcia, że przynajmniej w przypadku Victorii wystarczyłoby, że wydadzą rozkaz, hej, przyprowadź nam narzeczoną…)
- Chociaż podszycie się pode mnie byłoby trudne – dodała. – Kto wymówiłby tyle słów na minutę?
Machnęła różdżką, mrucząc reducto. Raz, drugi, trzeci. Metodycznie usuwała szkło, pokrywające podłogę jej pokoju. Może i wyglądało bardzo malowniczo, zwłaszcza w promieniach porannego słońca, ale Brenna niezbyt miała ochotę na takie odłamki przypadkiem wejść bosą stopą. Zastanawiała się, czy to naprawdę był przypadek. I jeśli tak… to czy w ich rodzinie to jednak ona, nie Danielle, jest pechowcem, chociaż to tę drugą uważano za prześladowaną przez jakieś fatum.
- Wiesz, że to trzeci przeklęty przedmiot, z którym miałam do czynienia w ciągu dwóch miesięcy? – powiedziała, spoglądając na resztki pozostałe z ramy lustra. Szkoda, bo było całkiem ładne. – Może to ja, nie ono, jestem przeklęta. I tak naprawdę nie sądzę, żeby ktoś sprzedał mi je specjalnie, ale jeżeli chcesz, możemy pójść tam razem po pracy. Na razie i tak musimy zbierać się na dyżur…
Brenna machnęła różdżką po raz ostatni, pozbywając się – jak miała nadzieję – resztek szkła.
Ten dzień zaczynał się raczej paskudnie, a cichy głosik podpowiadał Brennie, że dalej niekoniecznie będzie lepiej…
Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Mavelle Bones (1668), Brenna Longbottom (2182)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa